Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV


Następnego dnia nadszedł czas pożegnań. Po wielu miesiącach każdy ruszał w swoją stronę. Do domu. Należało powrócić do codziennych spraw, często porzuconych zbyt nagle.

—   Zbliża się koniec lipca. Powinniśmy ruszać, jeśli chcemy być w Dol Amroth na czas — powiedział Amrothos, obserwując ludzi przygotowujących się do drogi.

Skinęłam głową, myślami będąc w zupełnie innym miejscu. Sprawa jego i Mairen nie dawała mi spokoju. Poprzedniego dnia impulsywnie obiecałam im pomoc. Nie chciałam patrzeć na ich nieszczęście. Ale co mogłam zrobić? Nie miałam na ojca większego wpływu, mogłam tylko zaświadczyć, że Mairen to dobra i pracowita dziewczyna. Albo urządzić awanturę i nie dać się uciszyć.

Jednym z argumentów ojca z pewnością będzie fakt, że pochodzi z ludu. Wątpiłam, żeby fakt, iż dziewczyna jest wykształcona, cokolwiek zmienił. Opcję, w której z radością ogłasza zaręczyny i wyprawia wesele odrzuciłam na samym początku.

Całej sprawy nie ułatwiały chłodne relacje ojca i Amrothosa. Od dawna nie potrafili się porozumieć. W Dol Amroth zazwyczaj mijali się bez słowa, chyba że było to absolutnie konieczne. Amrothos słuchał go właściwie tylko jako przełożonego w wojsku. Teraz, w czasie pokoju, znów nie mieli o czym rozmawiać. Wszystko zaczęło się po śmierci mamy...

W tej chwili dotarło do mnie to, co Amrothos mówił o końcu lipca. Dziesiąta rocznica śmierci mamy i Dzień Ofiar Morza. Tego roku, jak na ironię, był to ten sam dzień.

—  Masz rację, musimy wracać.

Byliśmy już spakowani. Pozostało tylko zdecydować, czy ruszamy razem z orszakiem, by pożegnać przyjaciół z Shire, czy wracamy prosto do domu.

—  Ojciec też wraca? — zapytał ostrożnie.

—  Chyba nie. Jeszcze wczoraj mówił, że pojedzie z królem.

—  To do niego niepodobne. Nawet w zeszłym roku przyjechał specjalnie z Minas Tirith.

Lato zeszłego roku było ciężkim czasem. Susza i działania wojenne zniszczyły uprawy, całe wioski zostały zrównane z ziemią. Nikt nie wiedział, jaki będzie kolejny ruch wroga. Ojciec i Elphir nie wiedzieli, czym mają przejmować się bardziej: upadającym Osgiliath, czy korsarzami siejącymi postrach na wybrzeżu. W efekcie obaj na zmianę jeździli z Dol Amroth do stolicy i z powrotem. Ale dwudziestego ósmego lipca obaj byli w domu.

W południe byliśmy gotowi do drogi. Staliśmy wśród radosnego tłumu. Ludzie obiecywali sobie listy i rychłe spotkania. Słońce świeciło mocno i było duszno. Obawiałam się, że burza zastanie nas w stepie, ale nie mogliśmy dłużej odkładać powrotu do domu.

—  Koniecznie odwiedź nas w Shire! — powiedział Merry, a Pippin pokiwał energicznie głową.

—  Zabierz ze sobą Faramira i panią Eowinę — powiedział. — Miło byłoby popatrzeć, jak Duzi Ludzie czują się gdzieś obco. Tak dla odmiany. — wyszczerzył zęby.

— Może kiedyś... Piszcie do mnie — odparłam z uśmiechem. — I do dzieci. Lilly i Torondor bardzo was polubili. Nie mówiąc już o Bergilu.

—  Postaramy się. To znaczy, ja będę pisał, bo Pip pewnie zapomni, jak zawsze.

—  JA zapomnę? JA?

—  Panowie! — zawołała Eowina z uśmiechem. Wcześniej pożegnała się z Merrym, teraz przyszła popatrzeć, jak goście opuszczają Edoras.

Zajęci rozmową, nie zwrócili uwagi na to, że się oddaliłam. Eomer czekał na mnie w nieużywanym boksie, tak jak się umówiliśmy.

—  Myślałem, że zostaniesz w Edoras — odezwał się z kąta. Jak zauważyłam, lubił przechodzić od razu do rzeczy.

—  Nie mogę. Muszę być w Dol Amroth w ostatnim tygodniu lipca. Pewnie zobaczymy się dopiero wiosną, na ślubie.

Nie bardzo wiedziałam, jak mam się zachowywać. Cała nasza sytuacja była dziwna. Od rozmów przeszliśmy do pocałunków. Nie padły żadne obietnice, żyliśmy chwilą. Nie mogliśmy rozstać się w ten sposób, potrzebowałam jasnego obrazu sytuacji.Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, jakby myślał o tym samym.

—  Chyba powinniśmy wyjaśnić sobie kilka kwestii, zanim wyjadę.

—  Wiem, o czym myślisz. Mnie również nie daje to spokoju. Nie powinienem był pozwolić, żeby... To zaszło tak daleko... — Podszedł bliżej. — Ale nie mogę się teraz ożenić.

—  A ja nie mam zamiaru wychodzić jeszcze za mąż— odparłam. 

Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony moimi słowami. Być może spodziewał się, że będę zawiedziona, zła, smutna... Ale sądząc po jego minie, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że z moich ust padnie taka deklaracja.

—  Chcę, żebyś wiedziała, że kiedyś poproszę cię o rękę.

To było zuchwałe, nawet ja to widziałam. I całkowicie zbiło mnie z tropu. Czułam, że mimowolnie otwarłam usta. Ale Eomer nie należał do ludzi, którzy tracili czas na zbyteczne słowa. Powinnam już to wiedzieć.

Małżeństwo było dla mnie zawsze odległym tematem. Wiedziałam, że kiedyś do niego dojdzie. I nie miałam nic przeciwko, o ile wszystko odbyłoby się przynajmniej częściowo na mich warunkach.

—  W takim razie... Rozważę twoją propozycję. — Wzięłam go za rękę. — Kiedyś...

W chwili, w której mnie pocałował, dotarło do mnie, co właśnie się stało. Walczyłam z ojcem o kilka lat wolności by niedługo później wplątać się w romans. Tyle zostało z mojego zdrowego rozsądku. Z drugiej strony... Te pocałunki były przyjemne, a poza tym miałam wrażenie, że mnie rozumie i słucha. Uskrzydlał mnie fakt, że to mnie, nie Maud całował w pachnącym świeżym sianem boksie. Mało w tym było wzniosłości, ale nauczyłam się już, że patos towarzyszący uczuciu występował tylko w książkach, a główni bohaterowie zazwyczaj nie są idealnie dobrzy. Rzeczywistość była o wiele bardziej... Prozaiczna. Co nie oznaczało, że nie jest wspaniała.

Czy gdyby poprosił mnie wtedy o rękę, odpowiedziałabym od razu? Tego nie wiedziałam. Jedyne, czego byłam pewna, to to, że nie odmówiłabym z miejsca. To byłby pierwszy raz, kiedy zastanowiłabym się nad przyjęciem oświadczyn. Co się ze mną działo? Ciotka Ivriniel pewnie stwierdziłaby, że w końcu dorośleję. I zapewne miałaby rację.

—  Będzie mi tego brakowało — mruknęłam, poniewczasie uświadamiając sobie, że wypowiedziałam na głos swoje myśli.

—  Pojedź z nami, a z pewnością znajdziemy jakieś ustronne miejsce.

Spłonęłam rumieńcem i spuściłam głowę. W tym momencie ciocia porzuciłaby marzenia o mojej dorosłości zaczęłaby zastanawiać się nad moralnością swojej bratanicy.

—  Nie mogę — powtórzyłam. — Muszę być w Dol Amroth.

—  Imrahil nie wraca? Myślałem, że pojedziecie razem.

—  Najwyraźniej nie — odparłam z rozdrażnieniem. Jak ojciec może przedkładać towarzystwo króla i elfów nad rocznicę śmierci żony?

—  Lothiriel, dlaczego musisz jechać? — zapytał cicho.

—  Dzień Ofiar Morza. Obchodzony na cześć ludzi, którzy zginęli na morzu w ostatnim roku. I... Rocznica śmierci mamy. Dziesiąta.

—  Jak zmarła?— Schował moje dłonie w swoich. Były ciepłe i szorstkie.

—  Utonęła — wydusiłam z siebie, czując że łzy stają mi w oczach. 

Eru, o wiele łatwiej było toczyć rozmowę o hipotetycznych zaręczynach. Nieważne, jak bardzo się przy niej rumieniłam. Szybko otarłam łzy i wyprostowałam się. Nie chciałam czekać, aż mnie obejmie, bo rozpłakałabym się na dobre.

—  To nie wszystko, prawda?

Właśnie dlatego zdecydowałam, że kiedyś rozważę jego propozycję. Większość znanych mi mężczyzn pokiwałaby smutno głową i wyraziła swój żal.

—  Nie, to tylko bardzo mała część. Może kiedyś ci opowiem. Moja matka była cudowną osobą.

—  Wtedy ja opowiem ci o mojej. Myślę, że byś ją polubiła.

— Miała na imię Nimloth- powiedziałam, sama nie wiem dlaczego. Może dlatego, że rzadko wypowiadano w domu jej imię. A przecież było takie piękne. Jeśli kiedykolwiek miałabym córkę, byłoby to jej imię.

Pocałował mnie ostatni raz i wyszłam ze stajni,  prowadząc dwa konie. Bracia czekali na mnie i rzucali ostatnie spojrzenia na miasto i Złoty Dwór. Ich granatowo-srebrne szaty kontrastowały z wszechobecnymi brązami i zieleniami.

—  Gotowi? — zapytał Elphir. — Powinniśmy już ruszać. Jeśli wyjedziemy z orszakiem, ciężko będzie się odłączyć.

—  Jedziemy — odparłam i rozejrzałam się za Mairen. Stała kawałek dalej, gotowa do drogi.

Ostatni raz przytuliłam Eowinę, obiecując że będę pisać. Objęła mnie mocno i poprosiła wesoło, żebym pilnowała Faramira, gdy ten wróci do domu. Skinęłam głową, ale myślami byłam już w Dol Amroth. Lista rzeczy do zrobienia powoli układała mi się w głowie.

Odszukałam wzrokiem Eomera. Rozmawiał z Maud i królową Arweną. Maud stała sztywno wyprostowana i trzymała głowę wysoko, opowiadając o czymś królowej. Eomer poszedł, żeby się pożegnać, tym razem oficjalnie. Kilka grzecznych formułek, w tym ponowienie zaproszenia na przyszłoroczny ślub i już go nie było. Pomyślałam wtedy, że miło byłoby zostać w Edoras i po prostu obserwować go bez wianuszka dostojników. Ciekawiło mnie, jaki był, gdy nikt nie patrzył. Dotychczas widziałam go takim tylko kilka razy. Co go interesowało? Co robił, gdy ktoś go zdenerwował? Miałam tak wiele pytań! Wiedziałam jednak, że będą musiała zaczekać na odpowiedzi przynajmniej do wiosny.

—  Postaram się wrócić najszybciej, jak się da — powiedział ojciec, gdy podszedł, żeby pomóc mi dosiąść konia. 

Niepotrzebnie. Nie czekając, aż stanie obok, wsunęłam stopę w strzemię i sekundę później wygładzałam granatowy płaszcz, aby ładnie się układał. Wyrzuciłam z głowy Eomera i skupiłam się na najważniejszym. Czułam, jak ponownie narasta we mnie gniew.

—  Dlaczego nie pojedziesz z nami teraz?

—  To nie wypada, Lothiriel.

Skinęłam głową, zaciskając usta w kreskę. Nie wypada być nieobecnym na rocznicy śmierci żony, ale to już przemilczałam.

—  W takim razie... Do zobaczenia.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam pomiędzy zebranymi. Elphir, Amrothos i Mairen dołączyli do mnie po drodze.

—  Wróci na czas? — zapytał Amrothos, zrównując się ze mną niemal natychmiast po przekroczeniu bramy. Jechaliśmy pomiędzy kurhanami, zostawiając Theodena i Theodreda z tyłu.

—  Szczerze w to wątpię — odparłam, a wzrok wbiłam w horyzont. 

* * *

Pogoda nam dopisała, dzięki czemu dotarcie do Dol Amroth zajęło nam niewiele ponad tydzień. Do domu przybyliśmy wczesnym wieczorem. Dobrze znany widok tym razem nie podziałał na mnie kojąco, a na widok stojących w porcie statków ścisnęło mnie w gardle.

W mieście zaczęto już przygotowania do obchodów. Na straganach można było znaleźć wianki z błękitnych i białych kwiatów, w ratuszu chór ćwiczył pieśni. Dzień Ofiar Morza był obok świąt państwowych najważniejszym wydarzeniem w Dol Amroth. Niemal w każdej rodzinie był ktoś, kto zginął na morzu. Każdy mógł przywołać imiona kilku osób, które wypłynęły i już nie wróciły. Obserwując mijane budynki uświadomiłam sobie, że jedynym miejscem, w którym nie podjęto żadnych, ale to żadnych przygotowań, był pałac. Czując narastającą we mnie frustrację, niemal galopem przejechałam przez bramę.

Jeśli istniało coś gorszego, niż relacje Avraniel ze służbą, to były to tylko relacje Avraniel ze służbą, gdy ta pierwsza spodziewała się dziecka. Przerabialiśmy to już trzy lata wcześniej. Żona Elphira do serca wzięła sobie wszelkie opowieści o kobietach przy nadziei i pilnie je odtwarzała: zmiany nastroju, wzmożony apetyt, złe samopoczucie. Niby nic niezwykłego. Tysiące kobiet przez to przechodziły i większość z nich była w stanie normalnie funkcjonować. Tylko nie Avraniel.

Ona całkowicie odcinała się od normalnego życia. Najlepiej, żeby wszyscy dookoła domyślali się, czego przyszła księżna Dol Amroth oczekuje. Przy pierwszej ciąży byłam wyrozumiała. Wszystko było dla niej nowe, wielki pałac nadal ją onieśmielał. Przy tej miałam zbyt wiele własnych problemów, żeby traktować bratową jak jajko.

—  Avraniel, jak idą przygotowania? — zapytałam, gdy tylko przywitała się z mężem. — Chciałabym zobaczyć listę gości, którzy zatrzymają się u nas na noc.

—  Lothriel, nie możemy zająć się tym później? — Elphir niemal wszedł mi w słowo. Najwyraźniej wyczuł moją chęć wyładowania się na kimś.

—  Później, to znaczy kiedy?

—  Po kolacji.

—  Niech będzie — skapitulowałam i ruszyłam do swoich pokoi.

Wszystko mnie tego dnia drażniło. Avraniel i Elphir, sprawa Amrothosa i Mairen, nieznośny skwar towarzyszący nam przez cały dzień, mętlik w głowie. Za dużo myśli, za dużo rzeczy, którymi musiałam się zająć. Za dużo... Ludzi.

Niemal się roześmiałam, zdejmując rękawiczki i ciskając je na toaletkę. Trzy miesiące temu tęskniłam za gwarną stolicą, a teraz marzyłam o samotności. Jeszcze nigdy w moim życiu nie wydarzyło się tak wiele. Ostatnio tak zdezorientowana byłam dziesięć lat temu.

Dziesięć lat temu o tej porze leżałam prawdopodobnie na łóżku, a mama opowiadała mi bajki i głaskała po głowie. Pewnie zasnęłam wtulona w szal mamy, ten sam, który później zerwałam jej z ramion, gdy wypadłyśmy za burtę. Wtedy pierwszy raz nie wzięłam udziału w uroczystościach. Pamiętam, że Rinah próbowała mnie uczesać i ubrać, a ja płakałam i kopałam, krzycząc, że nigdzie nie idę. Kiedy do komnaty wszedł ojciec i surowym głosem oznajmił, że mam iść razem z nim, rzuciłam w niego szczotką do włosów.

Bałam się morza. Nienawidziłam huku fal rozbijających się o brzeg. Zapach soli i wodorostów sprawiał, że robiło mi się niedobrze. A mimo to nie pozwoliłam uprać szala. Wmówiłam sobie, że przez znienawidzoną przeze mnie woń morza przebija się zapach matczynych perfum.

Przez rok po śmierci mamy nie poszłam na plażę, podczas największych upałów spałam z zamkniętym oknem bo szum fal powodował koszmary. To wtedy Rinah nauczyła mnie pieśni, którą Eowina śpiewała na pogrzebie Theodena.

Przebrałam się w ciemnoniebieską sukienkę i poprawiłam warkocz. Skropiłam szyję perfumami i zapatrzyłam się w lustro.

W dniu moich dwunastych urodzin po raz pierwszy poszłam nad morze. Ze ściśniętym żołądkiem i ustami pobielałymi ze strachu, wyruszyłam na spotkanie swoich lęków. Tak ujęła to Rinah. Podobno wyglądałam jak duch. Amrothos poszedł ze mną. Razem zbieraliśmy muszle i szukaliśmy ciekawych przedmiotów wyrzuconych na brzeg. Jak dawniej.

Odsunęłam jedną z szuflad toaletki i sięgnęłam dłonią do tylnej ścianki. Tam, owinięty w kawałek szala, leżał podłużny kamień. Na pierwszy rzut oka zwykły, taki jak inne. Jednak gdy przyjrzało mu się bliżej, można było zobaczyć setki drobniutkich niteczek we wszystkich kolorach tęczy. Znalazłam go tamtego dnia, gdy mieliśmy już wracać. Szal i kamień. Mizerne pamiątki. Pamiątki dziewczynki, która na dwa lata niemal przestała się uśmiechać.

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.

—  Idziesz? —  Głowa Amrothosa ukazała się w drzwiach, a jego wzrok spoczął na kamieniu.— Wspomnienia?

—  Okrągła rocznica — mruknęłam, chowając swoje „skarby" na miejsce. — Chcesz tego czy nie, wszystko wraca.

Pokiwał głową i zamknął za nami drzwi. Z jadalni dochodziły stłumione rozmowy i dźwięk ustawianych na stole naczyń.

—  Może... Przejdziemy się potem? Chciałbym z tobą porozmawiać.

Ze względu na obecność Elphira, nie mieliśmy okazji odbyć dłuższej rozmowy. Podczas podróży Mairen była milcząca, wydawało się, że pogodziła się z losem, a nagły obrót sytuacji otworzył stare rany. Nadal nie wiedziałam, jak doszło do tego, że ją i mojego brata połączyło uczucie. Ta myśl była tak niedorzeczna, że prawie śmieszna. Amrothos, lekkoduch z bogatego domu i Mairen, sumienna uzdrowicielka z chłopskiej rodziny.

Świat zwariował.

Kolację zjedliśmy w milczeniu. To znaczy rozmawialiśmy, ale nie wytrzymałam i zapytałam o przygotowania. Avraniel mruknęła pod nosem, że poleciła przygotować listę potraw, ale nie widziała jej jeszcze. Oczywiście, skoro nie powiedziała, na kiedy ma być gotowa, spis potraw leżał zapewne w kuchni. Musiałam przyznać, że wina nie leżała tylko po stronie Avraniel. Służba była przyzwyczajona do konsultowania wszystkiego ze mną lub z ojcem. Avraniel była ostatecznością.

Ale oczywiście porywcza część mojej natury stwierdziła, że warto o tym zapomnieć. W efekcie doszło do niezbyt przyjemnej wymiany zdań, za którą Avraniel oczekiwała przeprosin, a ja nie miałam zamiaru przepraszać. W końcu nie zrobiłam niczego złego. Jesteś podła. Dobrze wiesz, jaka jest przewrażliwiona. Chociaż z drugiej strony, nie będziesz wiecznie mieszkać w Dol Amroth. Kiedyś wyjdziesz za mąż i będzie musiała poradzić sobie sama.

Na myśl o małżeństwie mój nastrój jeszcze się pogorszył. Gdy tylko posiłek dobiegł końca, wstałam od stołu i poszłam do swojej komnaty po szal. Amrothos czekał na mnie na dziedzińcu.

—  Nie mogłaś się powstrzymać, co? — zapytał, gdy szliśmy wąską ścieżką prowadzącą na plażę.

—  Bronisz jej? — Dawny Amrothos świetnie by się bawił, obserwując spór, który jego nie dotyczył w najmniejszym stopniu.

—  Właściwie to nie. Miałaś rację, Avraniel musi się w końcu usamodzielnić. Jestem pod wrażeniem tego, jak kpiący ton możesz nadać swojemu głosowi, omawiając kwestię przystawek i zakwaterowania.

—  Nie o tym mieliśmy rozmawiać — przypomniałam, zatapiając stopy w nagrzanym przez cały dzień piasku.

Moja nienawiść do morza nie znikła nagle po dwóch latach po śmierci mamy. Zmieniła się. Kochałam jego widok, ale nienawidziłam tego, jak wiele żyć odebrało. Mogłam spacerować po brzegu, a nawet wejść do wody po kolana. Ale żadna siła nie mogła mnie zmusić do pływania. Czy to wpław, czy łódką.

—  Racja. Miałem ci powiedzieć, jak doszło do tego, że Mairen zwróciła na mnie uwagę. Może lepiej usiądźmy — zaproponował, wskazując wyrzucony na plażę pień. — To długa historia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro