Rozdział XIII
Maud. Ma na imię Maud.
Zacisnęłam palce na kielichu. Staliśmy w pierwszym rzędzie, tuż przed tronem. Służący rozdawali kielichy, wokół słychać było szum rozmów i szelest materiału, kiedy ostatni goście wchodzili do środka i zajmowali miejsca. Z Faramirem po jednej stronie i królową po drugiej, miałam doskonały widok na wszystkich dostojników.
Maud stała po lewej stronie, rozmawiała o czymś z jednym z rycerzy. Mężczyzna wydawał się być zachwycony jej towarzystwem. Ona z kolei wyglądała na znudzoną. Głowę trzymała wysoko, patrzyła na rycerza wyniośle, z ustami rozciągniętymi w łaskawym uśmiechu. Cały czas zerkała w stronę podwyższenia, na które właśnie weszła Eowina.
Uśmiechnęła się do mnie i do Faramira, a potem spochmurniała. Oczywiście. Królowa. Nie rozumiałam, o co chodzi. Ale też nie chciałam zaprzątać sobie tym wtedy głowy. Spojrzałam na Eomera. Wodził wzrokiem po pomieszczeniu, stukając palcami lewej ręki o kielich. Denerwował się?
Chwilę później rozpoczęły się właściwe uroczystości.
— Chwała! — zakrzyknęliśmy, jak w Minas Tirith podczas koronacji. Kilka kobiet po prawej stronie otarło łzy. Spojrzałam na Maud. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Też kogoś straciła?
Kolejny okrzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Piliśmy zdrowie Eomera. Wyrzuciłam Maud z głowy. Zanim uniosłam kielich do ust, posłałam mu uśmiech. odwzajemnił uśmiech, po czym uniósł rękę, by uciszyć tłum. Eowina stała obok, zarumieniona z emocji. Spojrzałam na Faramira. Spiął się, na coś czekał. Niemal drżał z podniecenia. Miałam wrażenie, że ominęło mnie coś bardzo ważnego.
Coś zabrzęczało z lewej strony. Maud upuściła kielich i, wachlując się ręką, wsparła się na ramieniu rycerza. Ten ujął ją za łokieć i poprowadził w stronę jednego z korytarzy. Spędziłam w Domach Uzdrowień wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć, że nic poza pragnieniem ogólnej uwagi jej nie dolegało.
— Co ona wyprawia? — mruknęła królowa. Nie słyszałam jej głosu od rozmowy odbytej w pałacowych ogrodach.
— Chce zwrócić na siebie uwagę — odparłam.
Jak się okazało, z marnym skutkiem. Niemal nikt nie zwrócił uwagi na całe zajście. Eomer dalej mówił, z radością ogłaszając zaręczyny Eowiny, księżniczki Rohanu z Faramirem, Namiestnikiem Gondoru i księciem Ithilien.
Smutny nastrój towarzyszący nam od pogrzebu całkowicie się ulotnił. Wspięłam się na palce i pocałowałam kuzyna w policzek, jeszcze zanim zdążył podejść do narzeczonej.
— Nic nie mówiłeś! — powiedziałam z udawanym wyrzutem. Roześmiał się i podszedł do Eowiny.
Przez kolejne pół godziny Faramir i Eowina byli w centrum zainteresowania. Wszyscy składali im gratulacje. Zauważyłam, że gdy podeszła do nich królowa, Eowinie nawet nie drgnęła powieka. Doskonale nad sobą panowała.
Korzystając z zamieszania, zaczepiłam przechodzącego obok Gamlinga.
— Kim ona jest? Tamta kobieta w czerni.
— Ona? — prychnął. — To Maud. Narzeczona Theodreda. Jej ojciec na prośbę króla sprawował nad wszystkim pieczę, gdy wyjechaliśmy.
Narzeczona Theodreda. Następcy tronu. Teraz cała ta jej duma miała sens. Maud miała być królową.
— Chyba nie jest zbyt lubiana. — uśmiechnęłam się, widząc że grymas nie schodzi mu z twarzy.
— Nikt nie pała do niej miłością — przyznał. — A po śmierci Theodreda stała się jeszcze dziwniejsza. Z resztą, sama się przekonasz, pani.
Zostałam sama. Amrothos przepadł ( a jakże!), Faramir i Eowina nadal odbierali gratulacje. W kącie sali zobaczyłam Merry'ego i Pippina. Pomachałam im i ruszyłam w ich stronę, gdy ktoś zastąpił mi drogę.
Niech to licho! Jest wyższa! Maud powiedziała coś do mnie w swoim języku. Musiałam mieć niemądry wyraz twarzy, bo uśmiechnęła się z wyższością i powtórzyła we Wspólnej Mowie.
— Przepraszam, założyłam że znasz, pani, naszą mowę. Chyba nas sobie nie przedstawiono. Jestem Maud, córka Erkenbranda, Marszałka Zachodniej Marchii. — Wyprostowała się, unosząc dumnie głowę.
— Miło mi. — Uśmiechnęłam się wymuszenie. — Jestem Lothiriel, córka Imrahila, księcia Dol Amroth.
Cała ta wymiana tytułów była co najmniej głupia. Wręcz idiotyczna. Nie rozumiałam, jaki cel miała. Maud przez chwilę wyglądała na zbitą z tropu. Albo z kimś mnie pomyliła, albo dotarło do niej, że dobre wychowanie nakazuje jej dygnąć.
— Podoba ci się nasza stolica, pani? — zapytała, chyba tylko po to, żeby coś mówić.
— Niesamowita — rzuciłam ogólnikowo. — Przepraszam.
Hobbici przyglądali się nam z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia.
— Nie pytajcie — powiedziałam. Było mi wstyd, że nie zrozumiałam co do mnie mówiła za pierwszym razem. Drażnił mnie fakt, że miała nade mną przewagę.
Uczta trwała nieco krócej, niż w Minas Tirith, co powitałam z ulgą. Siedzenie przy stole męczyło mnie, a słuchanie uprzejmych rozmów irytowało. W końcu przyjęcie przybrało charakter mniej formalny. Przyniesiono beczki z piwem, co spotkało się z wielkim entuzjazmem hobbitów. Ludzie zaczęli śpiewać, każda grupa co innego i w innym języku. Wyniosłe damy z Gondoru udały się na spoczynek, mimo że słońce dopiero zaszło.
— Chcesz już iść, Lothiriel? — zapytał ojciec, siadając obok mnie.
— Nie, zostanę.
— Jesteś pewna?— Znaczącym wzrokiem omiótł wzrokiem salę.
— Nie takie rzeczy widziałam. — Roześmiałam się. — Nie martw się.
— Całkiem tu inaczej, prawda?
— Tak, zdecydowanie. Te otwarte przestrzenie! Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła puścić się galopem przez stepy. — Uśmiechnęłam się na samą myśl.
— Wolałbym, żebyś nie narażała się na skręcenie karku i powstrzymała się od galopowania, ale... Dobrze widzieć, że znów się uśmiechasz — powiedział z rozbawieniem, po czym spoważniał. — Był taki czas...
— Jaki?— zapytałam, gdy nagle urwał.
— Nieważne. Nie mąćmy szczęścia wspomnieniami. Powiedz, jeśli będziesz chciała wyjść, odprowadzę cię. — Z tymi słowami podniósł się z miejsca i wmieszał się w tłum.
Pociągnęłam łyk wina i rozejrzałam się dookoła. Goście nie byli pewni, jak mają się zachować. Dopiero pochowano Theodena. Z drugiej strony, król ogłosił zaręczyny siostry. W efekcie nikt nie tańczył, ale muzycy przygrywali wesoło.
Eowina pokazywała coś Faramirowi, ale on stał po prostu, wpatrzony w jej twarz. Merry niemal zgiął się w pół ze śmiechu, obserwując sprzeczkę Gimliego z jakimś rycerzem. Krasnolud potrząsał gniewnie pięścią, ale jego przeciwnik nadal się śmiał. W końcu Merry podszedł bliżej i powiedział coś do Gimliego. Ten popatrzył najpierw na niego, potem na rycerza i również się roześmiał. Zachodziłam w głowę, o co chodziło i chciałam nawet podejść bliżej, ale wtedy zobaczyłam, że kawałek dalej Maud rozmawiała z Eomerem. W pomieszczeniu nagle zrobiło się duszno. Dobry nastrój wywołany krótką rozmową z ojcem w momencie się ulotnił. Wyszłam, wmawiając sobie, że chcę zaczerpnąć świeżego powietrza. To nie mogła być zazdrość, uważałam że jestem ponad to.
Zdawałam sobie sprawę, że to, co robię jest śmieszne. Widziałam już wcześniej, jak rozmawiał z innymi kobietami. Ale Maud... Eru, my nie jesteśmy nawet po słowie. Żadne obietnice między nami nie padły. To był jeden pocałunek, Lothiriel! Nie rozumiałam, dlaczego tak się tym przejęłam, skoro nie miałam zamiaru rezygnować z panieństwa. Nie w najbliższej przyszłości.
Nagle poczułam się żałośnie. Wyrzucając sobie naiwność i głupotę, wyszłam na zewnątrz. Oczywiście, że Maud była lepszą kandydatką. Pochodziła z Rohanu, znała tutejszy język i tradycje. Wybór już raz padł na nią, dlaczego nie miałoby się to stać ponownie? Za dużo wina. Tylko to tłumaczyło mój płaczliwy nastrój. Wiatr powoli przywracał mi zdolność logicznego myślenia. Uspokoiłam się. Dalej nie lubiłam Maud, dalej nie podobało mi się, że rozmawiali, ale przestałam myśleć jak rozwydrzona panienka.
Odetchnęłam głęboko, wciągając do płuc świeże powietrze i zdecydowałam się na powrót do gości. W drzwiach zderzyłam się z Eomerem.
— Musimy z tym skończyć — oznajmiłam, gdy odzyskałam równowagę. — Któregoś dnia po prostu nie zdążysz mnie złapać.
Zdumiewające, jak szybko mój nastrój uległ poprawie. W ciągu zaledwie kilku sekund znów byłam zdolna do uśmiechu, a głupie myśli stały się wspomnieniem. A Maud całkowicie zniknęła.
— Muszę odetchnąć. Dotrzymasz mi towarzystwa?
— Chętnie. — Uśmiechnęłam się, bo nadal trzymał mnie za łokieć.
Odeszliśmy kawałek od głównego wejścia, obchodząc dwór dookoła. Eomer zatrzymał się przy jednej z wnęk i usiadł, opierając się o ścianę. Po chwili wahania poszłam w jego ślady, ze zdziwieniem orientując się, że nagrzane od słońca kamień i drewno nadal są ciepłe. Domy w Edoras błyskały wesoło ciepłymi światełkami. Słychać było rozmowy i śmiech na głównej ulicy. Za bramą miasta paliły się cztery punkciki. Pochodnie przy kurhanach Theodena i Theodreda. A dalej była tylko ciemność i gwiazdy nad uśpionym stepem.
Wiatr przyniósł zapach świeżo skoszonej trawy i ziemi wilgotnej od rosy. Gdzieś daleko zarżał koń, a po chwili usłyszeliśmy odpowiedź. Góry, ciemne i majestatyczne, wznosiły się nad równiną, nad ich szczyty wspinał się księżyc.
— I pomyśleć, że za ścianą jest mój ojciec. — Wypowiedziałam na głos swoje myśli.
— Ściśle rzecz ujmując, to za plecami mamy sypialnię Eowiny. Imrahil zabiłby mnie, gdyby wiedział, że siedzisz tu ze mną po ciemku, sama.
— Nie ma w zwyczaju mordować przyjaciół.
— Wolałbym nie przekonywać się o tym... Nie boisz się, Lothiriel?
— Ale czego? — Nie rozumiałam, o co mu chodzi. — Ciebie?
W milczeniu skinął głową.
— Dlaczego miałabym się bać? Och... Masz na myśli...
Ponownie skinął głową, patrząc w przestrzeń. Serce podeszło mi do gardła, ale już po chwili zbeształam się w myślach. Nie wierzyłam, że mógłby mnie skrzywdzić. Rozumiałam jednak, do czego dążył. Nie powinnam być tak beztroska. Gdyby ktoś nas tu znalazł...
— Nie boję się — powtórzyłam. — Chyba nie potrafiłabym bać się ciebie. Poza tym, mojej reputacji daleko do ideału.
Zaśmiał się cicho, odwracając się w moją stronę.
— Jesteś niezwykłą kobietą, Lothiriel.
— Większość ludzi uznałaby raczej, że jestem dziwna — odparłam, sięgając dłonią do jego czoła. Złota opaska z białym diamentem, symbol władzy królewskiej, przekrzywiła się, gdy wcześniej potarł czoło ręką.
— Dlaczego?
— Mam wszystko. Tytuł, pieniądze. Słowem, świetne widoki na przyszłość. I co z tym robię? Całkowicie to ignoruję, zabawiam się w zielarkę — dokończyłam z grymasem na twarzy. Przesunęłam palcami po jego czole.
Metal był ogrzany od jego skóry. Pod palcami czułam misterne zdobienia.
— Przekrzywiła się — wyjaśniłam, dotykając jego włosów, a następnie przesuwając dłoń na policzek. Patrzył mi prosto w oczy, jakby oczekiwał mojego następnego ruchu.
— Nie jesteś dziwna. Wiesz, czego chcesz.
— Przynajmniej w tej chwili — szepnęłam.
Pocałowałam go delikatnie, dziwiąc się własnej śmiałości. Złapał mnie za ramię i przyciągnął bliżej. To był całkiem nowy rodzaj bliskości i zrozumiałam, dlaczego mogłabym się bać. Dobrze znałam to uczucie. Moment, po którym nie ma powrotu. Można już tylko patrzeć i obserwować bieg wydarzeń.
Liczyła się ciemność, nasze usta i wino płynące w naszych żyłach. Gdyby nie ono, żadne z nas nie odważyłoby się na coś takiego. Byliśmy dwojgiem młodych ludzi, którzy przeżyli wojnę i sięgali po normalne życie. Po coś, czego wcześniej nie doświadczyli.
A jednak było coś znajomego w tej sytuacji. Tak jak trzymanie się za ręce przed ostatecznym starciem z Sauronem było czymś naturalnym, tak pocałunki kradzione w ciemności zdawały się być jak najbardziej na miejscu.
Zesztywniałam, gdy usłyszałam zbliżające się kroki i rozmowę. Położyłam Eomerowi palce na ustach i zaczęłam nasłuchiwać.
— Już ci mówiłam, że to nie ma sensu!
Mairen.
— Proszę, posłuchaj mnie...
Amrothos.
— Dość się nasłuchałam! Chyba nie sądzisz, że to się uda?
— Porozmawiam z ojcem...
— Przestań, proszę — dodała już spokojniej, ze smutkiem.
— Mairen, ja nie dam rady bez ciebie...
— Myślisz, że mnie jest łatwo? Okłamywać Ioreth i Lothiriel? Kłamałam nawet ojcu! I co z tego mam? Świadomość, że to, czego chcę nigdy nie będzie moje!
Oddalili się, a ich głosy wkrótce całkowicie ucichły. Siedziałam tam, skamieniała ze zdziwienia i ogarniającej mnie złości. To Amrothos był tajemniczym chłopakiem! A Mairen potrafiła patrzeć mi prosto w oczy i mówić, że zdecydowali się rozstać!
— Co to miało być? — Eomer nie krył zdumienia.
— Nie wiem i nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć — odparłam, opierając głowę na dłoniach. Położył mi dłoń na ramieniu i ścisnął delikatnie. — Powinniśmy już wracać.
Podniosłam się i strzepnęłam z sukni ewentualne śmieci. Prawda powoli do mnie docierała. Mairen mnie okłamała. Amrothos również. Zabolało. Mairen była moją pierwszą przyjaciółką, a z trójki moich braci to Amrothos rozumiał mnie najlepiej. Myślałam, że mi ufają.
A może to był tylko przelotny romans, coś, co szybko można zakończyć? Może nie powinnam się przejmować?
— Mogę cokolwiek zrobić?
— Udawaj, że nie słyszałeś. — Uśmiechnęłam się słabo. — Nie mam zamiaru dzisiaj o tym myśleć.
Przez resztę wieczoru obserwowałam Amrothosa. Siedział samotnie w kącie, za jedynego towarzysza mając kufel piwa. Był ponury i ignorował każdego, kto chciał wciągnąć go do rozmowy. Mairen nie spotkałam, mimo że ponownie wyszłam przed dwór, więc prawdopodobnie poszła spać.
Następnego dnia zjadłam śniadanie w towarzystwie Eowiny. Siedziałyśmy w jej komnacie i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Byłam niewyspana i cały czas wracałam myślami do podsłuchanej nocą rozmowy.
— Co z tobą, Lothiriel? Jesteś jakaś dziwna.
— O to samo mogłabym zapytać ciebie... — mruknęłam pod nosem, skubiąc skórkę chleba.
— Nie rozumiem...
— Co zaszło między tobą, a królową?
— Nic, co miałoby zajść? — Ugryzła jabłko, uwalniając się od konieczności odpowiedzenia.
— Widzę, jak na nią patrzysz. Jakbyś chciała, żeby zniknęła.
— To... Skomplikowane, najprościej mówiąc.
— Więc mi wytłumacz.
— Nie zrozumiałabyś. — Uśmiechnęła się smutno. — Bo nie widziałaś i nie przeżyłaś tyle co ja. Może kiedyś wyjaśnię ci, w czym rzecz.
Drgnęłam, czując przypływ gniewu. Dlaczego z góry założyła, że nie zrozumiem? Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że Eowiny nie da się do niczego zmusić. Trzeba było czekać.
— Chodzi o Faramira?
— Tak. I nie. Proszę, nie mówmy o tym. Chcę się cieszyć z zaręczyn. Bo naprawdę się cieszę, Lothi. Może tego nie widać, ale chyba w końcu jestem szczęśliwa. Powiedz lepiej, co knujecie z moim bratem.
Jeśli chciała zmienić temat, to udało jej się. Zakrztusiłam się pitą właśnie wodą, a gdy odzyskałam oddech rozmowa zeszła na wesele, które miało odbyć się wiosną przyszłego roku.
— Wiesz, nie sądziłam że kiedykolwiek do tego dojdzie. Ja jako przykładna żona — Roześmiałyśmy się na samą myśl.
— Biedny Faramir jeszcze nie wie co go czeka.
— Och, wie doskonale. Gwarantuję ci, że wie na co się porywa. To bardzo odważny człowiek!
— A wam co tak wesoło?— Faramir zajrzał do środka, uchylając drzwi. Na jego widok roześmiałyśmy się jeszcze głośniej, zginając się w pół.
— Nigdy nie zrozumiem kobiet — Kuzyn podrapał się po głowie.
— Ja nawet nie próbuję. — Amrothos pojawił się za Faramirem, momentalnie psując mi nastrój.
— Musimy porozmawiać— powiedziałam, wstając i podchodząc do drzwi.
— Mówisz o mnie? — zdziwił się Amrothos.
— Nie, o cioteczce Ivriniel.
Wyszliśmy z dworu i weszliśmy między domy. Ludzie przyglądali nam się ciekawie, niektórzy zagadywali i pytali o wieści z Gondoru. Przy studni natknęliśmy się na Mairen. Gdy nas zobaczyła, wyglądała jakby chciała uciec.
— Doskonale. Mamy komplet. Idziemy.
Minęliśmy bramę i Mogilne Pole. Żadne z nas się nie odzywało. Ja, bo nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. Oni, bo uświadomili sobie że wiem o wszystkim.
— Lothi, mieliśmy zamiar powiedzieć ci o wszystkim.
— Doprawdy? Z tego, co wczoraj słyszałam, to nic takiego nie planowaliście.
— Słyszałaś? Ale jak? — Amrothos aż pobladł na twarzy. — Czy ktoś jeszcze...
— To już moja sprawa. Nikomu nie powiedziałam, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego mnie okłamywaliście.
— Myśleliśmy, że to już zakończone.
— Bo to jest zakończone. — Mairen włączyła się do rozmowy. — Zakończyło się wczoraj. Myślałam, że to ustaliliśmy — zwróciła się z wyrzutem do Amrothosa.
— Pomóż nam, Lothiriel. Mam zamiar porozmawiać z ojcem. Zgodzi się, jeśli mnie poprzesz.
— Zgodzi się na co?
— Na ślub.
Otworzyłam szeroko oczy. Czyli to nie był romans ani przygoda którą można szybko zakończyć. Gdybym nie słyszała ich poprzedniego wieczoru, uznałabym to wszystko za słaby żart, jeden z wielu, jakimi raczył mnie w dzieciństwie.
— Czyś ty oszalał? — Mairen podniosła głos. — To już zaszło za daleko!
— Kochasz mnie?— Złapał ją za ramiona i potrząsnął.
Poczułam się nieswojo. Okazało się, że jestem świadkiem rozmowy, która trwa od dłuższego czasu. Po ich minach widziałam, że stale powtarzali te same argumenty i dochodzili do tych samych wniosków. Wcześniej widziałam powagę u Amrothosa tylko podczas wojny. Gdy wracał do domu, zostawiał ją za drzwiami i na powrót stawał się lekkoduchem. A teraz w końcu na czymś mu zależało. Więcej: zdawał sobie sprawę z faktu, ze najprawdopodobniej nie obejdzie się bez awantury. A nawet ona nie gwarantowała sukcesu. I mimo to nadal chciał walczyć.
— Wiesz, że tak — odpowiedziała smutno. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, a Amrothos starł je palcami, gładząc czule po policzku.
Musiałam się odwrócić. To był tylko ich moment, a poza tym i tak nie zwracali na mnie uwagi. Wyglądało na to, że dzięki mnie wczorajsze rozstanie odeszło w niepamięć. A skoro już do tego doprowadziłam...
Może nadszedł czas, żeby Amrothos też zaczął żyć? Żeby przynajmniej on zostawił przeszłość?
— Zaryzykujmy — odezwałam się nagle. — Co mamy do stracenia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro