Rozdział VIII
Nie wiem, czego się spodziewałam, gdy zdecydowałam o powrocie do Dol Amroth. Wiem tylko, że gdy znaleźliśmy się na miejscu, pałac powitał nas mrugającymi światłami w oknach. Ze stajni dochodził spokojny głos stajennego. Nikt się nas nie spodziewał. Nic dziwnego, bo służba była przekonana że zabawimy w stolicy jeszcze przez dwa tygodnie.
Dol Amroth się nie zmieniło. Fale nadal uderzały o skalisty brzeg, na którym zbudowano nasz dom. Wiatr szumiał na pobliskich łąkach. Tylko na plaży już nie płonęły ogniska wskazujące drogę rozbitkom, a klify przestały pełnić rolę stanowisk dla łuczników.
Zostawiliśmy konie zdumionemu naszą obecnością stajennemu i weszliśmy do środka. W korytarzu było cicho. Słychać było tylko przytłumione głosy służby.
— Nie ma to jak w domu, co? — Amrothos rozejrzał się po znajomych kątach.
— Chyba tak...
Ja sama czułam się dziwnie i dłuższą chwilę zajęło mi ustalenie co jest tego przyczyną. Dopiero pod swoimi drzwiami zorientowałam się, o co chodzi. Było cicho. Cicho i pusto. Przez ostatnie kilka tygodni przywykłam do ciągłego towarzystwa. Ktoś cały czas był przy mnie. Wiedziałam gdzie pójść żeby poplotkować z Mairen i popatrzeć, jak Ioreth miesza zioła. Faramir i Eowina często razem spacerowali po ogrodach, a Bergil i Peregrin Took co chwila migali w tłumie na ulicy.
Nie tęskniłam za wojną, kto by za nią tęsknił? Ale brakowało mi tego, co mi dała. Brzmiało to dziwnie nawet w myślach. Ale ten koszmarny czas dał mi poczucie przynależności. Tam szczerze cieszono się na mój widok i zawsze miałam z kim porozmawiać. W Dol Amroth czułam się jak element wystroju.
Naiwnie sądziłam, że zdołam wrócić do dawnej codzienności, ale byłam w błędzie. Po dwóch dniach miałam dość bezczynności. Amrothos przespał te dni. Zupełnie, jakby w Minas Tirith rzadko sypiał. Wyrzuciłam z szaf całą ich zawartość i siedziałam na środku komnaty otoczona ubraniami i drobiazgami. Jedynymi strojami, które mi się podobały i które nie były na mnie za małe było kilka sukni i trzy stroje do jazdy konnej. Zazwyczaj takie porządki inicjowała Ingrid, ale rozpaczliwie potrzebowałam zajęcia.
— Ingrid, przekaż proszę krawcowej, że chcę z nią jutro porozmawiać — powiedziałam, gdy sprzątałyśmy pobojowisko. — Potrzebuję przynajmniej czterech sukni i ... — ponownie omiotłam wzrokiem stosy ubrań. — Kilka codziennych sukienek
- Co tu się stało?!
Amrothos wszedł do pokoju i niemal natychmiast potknął się o stos ubrań. W końcu wyglądał na wyspanego. Najwyraźniej niedawno wstał, bo włosy miał w lekkim nieładzie, a koszulę niedopiętą. Ingrid utkwiła w nim spojrzenie, zupełnie ignorując fakt, że o coś ją prosiłam.
— Wiosenne porządki — odparłam, wciskając dziewczynie w ręce jedną z sukienek. Ingrid momentalnie oprzytomniała i zaczęła na nowo składać ubrania.
— Aż tak się nudzisz? — Podniósł z biurka jedną z książek i zaczął ją przeglądać.
— Możliwe. — Zabrałam mu książę i odłożyłam na półkę. — Chciałeś coś?
— Masz ochotę wybrać się na plażę?
— Oczywiście! — Rozpromieniłam się na samą myśl. — Tylko to skończymy.
— Czekam przy stajniach.
Gdy wyszedł, szybko posprzątałyśmy bałagan. Upchnęłyśmy ubrania to płóciennych worków. Szafy świeciły pustkami, a półki wypełniły książki, które do tego czasu leżały w każdym możliwym miejscu.
— A co z tym, panienko?
Ingrid trzymała w ręce czarne pudełeczko ozdobione na wieczku srebrnymi wzorami. Podała mi je, a gdy zobaczyłam zawartość, nogi niemal się pode mną ugięły. Myślałam, że zgubiłam pudełko i jego zawartość dawno temu. Długo nie mogłam sobie tego wybaczyć.
— To zostaje — odparłam i postawiłam pudełeczko na nocnym stoliku. — Poproś kogoś, żeby ci pomógł i zabierz rzeczy. I nie zapomnij porozmawiać z krawcową.
Przebrałam się i wyszłam na dziedziniec, gdzie czekał na mnie Amrothos. Konie były niecierpliwe, nie mogąc się doczekać łąk i plaż, przez które mieliśmy przejechać. Ja też cieszyłam się na tę przejażdżkę. Gdy najazdy korsarzy nasiliły się, rzadko miałam okazję podjechać bliżej wody.
Na początku jechaliśmy w milczeniu, łagodnym stokiem kierując się ku szerokiej plaży. Był piękny dzień, chociaż było trochę duszno. Rozgrzane powietrze drgało nad skałami. Znad łąk unosił się zapach traw i kwiatów, w oddali zamajaczyło kilka krów. Słońce przypiekało, a piasek skrzył się, drażniąc wzrok. Była to okolica tak piękna, że nikomu nie przyszłoby do głowy, że mogła być świadkiem tragedii.
— Do tamtych skał! — Amrothos wyrwał mnie z zamyślenia i zaczął się szybko oddalać.
Roześmiałam się i rzuciłam się w pogoń za bratem. Mimo, że uważałam się za dobrego jeźdźca, z Amrothosem nie mogłam się równać. Jako dzieci stale coś sobie udowadnialiśmy. Kto jest wyższy, szybszy, kto lepiej jeździ konno, które z nas jest lepszym pływakiem...
— Oszukiwałeś — powiedziałam, poklepując konia po szyi.
— Jak ktoś nie umie pływać, to mówi, że woda jest za rzadka! — Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Zsiadłam z konia i zrzuciłam buty. Pozwoliłam falom dotrzeć do moich stóp i zanurzyłam place w mokrym piasku. Mimo skwaru, który mimo majowej pory lał się z nieba, woda była zimna. Rinah powiedziałaby, że to najlepszy sposób na przeziębienie. Uśmiechnęłam się, przywołując w myślach twarz i głos mojej opiekunki. Nie widziałam jej od kilku lat, ale w ostatnim liście pisała, że została babcią. Bard trochę się pospieszył... Tak napisała, ale wiedziałam że się cieszy. A temu maleństwu mogłam tylko pozazdrościć babci.
— Co się z tobą dzieje, Lothi? Najpierw sprzątałaś, a teraz gapisz się na wodę. Coś się stało?
— Tęsknię za Minas Tirith. Za gwarem, za Mairen...
— Za królem Rohanu...
Z prędkością, o jaką się nie podejrzewałam, zanurzyłam rękę w mokrym piasku i cisnęłam błotnistą kulą w twarz mojego brata. Odskoczył, ale nie był wystarczająco szybki. Zamiast tego piasek rozbił mu się na czole, a Amrothos upadł tak niefortunnie, że usiadł po szyję w wodzie.
Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić. Jednak już chwilę później śmiałam się zgięta w pół i nie mogłam przestać. W moją stronę poleciała kula błota, rozpryskując się mi na dekolcie. Poczułam, że piasek wpada w miejsca, w których nie powinien się nigdy znaleźć.
— Idiota! – warknęłam.
— Sama zaczęłaś! — Amrothos wylewał wodę z butów. — Ja tylko trafiłem w czuły punkt.
— Chyba śnisz — mruknęłam pod nosem i ruszyłam w stronę konia.
W oddali zagrzmiało, a na horyzoncie pojawiła się sina chmura. Zanim dotarliśmy do domu, rozpadało się na dobre. Gdy wjechaliśmy na dziedziniec, zobaczyliśmy zamieszanie przy stajniach. Aż jęknęłam, widząc Erchiriona. I to tyle, jeśli chodzi o spokój... Ojciec i Elphir też wrócili. Erchirion zmierzył nas spojrzeniem, na dłużej zatrzymując się na naszych brudnych ubraniach.
O dziwo, obyło się bez kąśliwych komentarzy. A wszystko za sprawą oberwania chmury, które nastąpiło chwilę po powitaniu. Pierwsza tego roku burza zalała świat, jakby chciała zmyć z niego pozostałości po wojnie.
Maj przeszedł w czerwiec, a życie w Dol Amroth toczyło się jak przed wojną. Jedyną różnicą był brak elementu strachu. Erchirion dalej był irytujący, Elphir opiekuńczy względem swojej małej rodziny, a ojciec nadal był ślepy. Wiedziałam, że to niesprawiedliwe tak go oceniać. W końcu jeśli chodziło o moich braci, zawsze wiedział „co w nich siedzi". Czasem odnosiłam wrażenie, że nie wie, co ma zrobić z córką.
A we mnie narastała frustracja. Snułam się z kąta w kąt. Kiedy tylko mogłam uciekałam z domu na łąki i plaże. Czasem konno, czasem pieszo. Znowu z rozpuszczonymi włosami. Znowu boso. Wróciłam do punktu wyjścia. Tym razem było to bolesne. Poznałam już niezależność i życie bez ograniczeń.
Nawet gdybym wróciła do Minas Tirith, nikt tam na mnie nie czekał. Mairen pojechała z bratem odwiedzić ojca. Miało jej nie być jeszcze przez jakieś dwa tygodnie.
Faramir był zajęty, a w Domach Uzdrowień nikt mnie już nie potrzebował. Ciekawe, czy ktokolwiek jeszcze mnie potrzebuje... Oddawałam się tym gorzkim myślom, gładząc pęczek szałwii. Przewiązałam go sznurkiem i włożyłam do koszyka. Czas, który spędziłam w Domach Uzdrowień zaowocował tym, że wróciłam do zbierania ziół. Gdy byłam młodsza robiłam to głównie ze względu na ich zapach i kolor kwiatów. Teraz przy każdej roślince zatrzymywałam się na dłużej i zastanawiałam, jakie może mieć zastosowanie.
Powiodłam wzrokiem po dobrze znanej okolicy. Morze, plaża, łąki, wioski i odległe góry, które na zachodzie delikatnie zbliżały się do wybrzeża. Usiadłam wygodnie i zatopiłam się w myślach. Na poprawę humoru pomyślałam o Rohanie. Zastanawiałam się, czy Eowina i Faramir zaręczą się podczas następnego spotkania. Wszystko na to wskazywało, ale nie byłam pewna, czy zdołają tak szybko wrócić do normalnego życia. Ostatnim ślubem, który pamiętałam, był chyba ten Elphira i Avraniel. Ciekawiło mnie, jak wyglądają zaślubiny w Rohanie, jakie tam mają tradycje. Oczyma wyobraźni widziałam przyjaciółkę w białej, bogato zdobionej sukni i tańczących gości. Wśród zgromadzonych byli nawet dwaj hobbici wznoszący kolejne toasty.
Pozwoliłam wyobraźni poprowadzić się dalej i zaczęłam zastanawiać się, czy pamiętam imię ostatniej królowej Rohanu. Zdaje się, że miała na imię Elfhilda, ale to nie ona wywołała rumieńce na moich policzkach. Dotarło do mnie, że kolejną królową będzie żona Eomera. Poczułam mimowolną zazdrość na myśl o tej kobiecie, która w moich myślach nie miała jeszcze twarzy ani imienia. Nie rozumiałam samej siebie. Przecież nie miałam żadnych powodów, by czegokolwiek oczekiwać i nie byłam pewna, czy chciałam tego rodzaju zabiegów. A jednak myśl, że wtedy, na balkonie mógł rozmawiać z kimś innym...
— Wariujesz, kochana! — Roześmiałam się w głos, szydząc z własnej, zupełnie nieuzasadnionej zazdrości. — Zdecydowanie za wiele czasu spędzasz na gadaniu do siebie.
— Jestem skłonny się zgodzić. — Głos Amrothosa sprawił, że aż podskoczyłam ze strachu. Brat stał za mną i przyglądał mi się z pobłażaniem.
— Długo tu stoisz? — Zapytałam, ponosząc się z ziemi.
— Dopiero przyszedłem. Dlaczego sądzisz, że tracisz zmysły?
— Nie zrozumiałbyś . — Chwyciłam koszyk i ruszyłam w stronę domu. — Coś się stało, czy po prostu mnie szpiegujesz?
— Przyszła poczta. Jest do ciebie list od Mairen.
— Skąd wiesz, że od niej?
Amrothos nie miał pamięci do twarzy, nie mówiąc już o tym, że zapamiętałby czyjś charakter pisma. Zwłaszcza, że widział Mairen raz w życiu.
— Przekazała go prosto posłańcowi. Zapamiętał ją i mi powiedział. — Wzruszył ramionami.
Niemal pobiegłam w stronę pałacu, tak bardzo nie mogłam doczekać się wieści od Mairen. Cieszyłam się, że być może niedługo ją zobaczę. W zaciszu swojej komnaty niecierpliwym ruchem złamałam pieczęć, z rozbawieniem dostrzegając, że list napisano w Domach Uzdrowień.
Kochana Lothiriel!
Jak dobrze było zobaczyć rodzinne strony! Wszyscy mają się dobrze. Ojciec czuje się trochę lepiej, ale noga, a raczej jej brak nadal mu dokucza. Miło było znowu ich wszystkich zobaczyć, ale spanie w jednym łóżku z Driną i Ericą przypomniało mi, dlaczego tak bardzo kocham Minas Tirith i moją pracę.
Jestem już w mieście i Ioreth zagoniła mnie do roboty. Mam nadzieję, że niedługo nas odwiedzisz, tym bardziej, że ludzie mówią o zmianach. Może to tylko plotki, a może nie, ale poznałam cię już na tyle dobrze, że wiem że nie lubisz, kiedy coś cię omija.
A teraz najważniejsze. Mamy problem. W Minas Tirith jest teraz znacznie więcej ludzi, niż miasto jest w stanie zakwaterować na dłuższą metę. Najgorzej sprawa wygląda z sierotami i z dziećmi, które zgubiły się podczas ewakuacji miast i wiosek. Problem ten staje się coraz poważniejszy, ale nawet Ioreth nie ma wystarczającej siły przebicia, żeby zmusić kogoś do zajęcia się tym. A te dzieci zazwyczaj lądują w jej domu. A ja razem z nimi.
Wiem, że proszę o wiele, ale może mogłabyś pomóc?
Ściskam Cię mocno i nie mogę doczekać się listu od Ciebie lub (miejmy nadzieję!) spotkania.
Mairen
P.S. Podobno w przyszłym miesiącu król Rohanu ma ponownie pojawić się w mieście!
Odłożyłam list i wygładziłam papier. Propozycja Mairen była kusząca, a poza tym współczułam maluchom, które były pozostawione samym sobie w obcym mieście. Musiałam jednak przyznać, że to egoistyczne pobudki skłoniły mnie do podjęcia decyzji. Przede wszystkim miałam dość snucia się z kąta w kąt i samotnych spacerów. Potrzebowałam celu i jakiegoś konkretnego zajęcia.
Obmyślenie wszystkiego zajęło mi resztę popołudnia i cały wieczór. Było już późno, gdy zapukałam do drzwi Amrothosa. Najwyraźniej już zasypiał, bo gdy otworzył mi drzwi, spoglądał na mnie nieprzytomnie.
— Czego chcesz?
— Potrzebuję przyzwoitki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro