Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII


Ithilien olśniewało bez względu na porę roku. Wszystko było szare i mokre, a drzewa nadal nie wypuściły liści, a mimo to zamglony krajobraz miał w sobie piękno. Nawet czerniejące w oddali masywy górskie nie wzbudzały lęku. Razem Faramirem spacerowaliśmy nowo powstałymi alejkami i odbywaliśmy ostatnią rozmowę. Po południu razem z Elphirem mieliśmy wyruszyć do Dol Amroth.

 — Przyjedziecie na rocznicę? — zapytał Faramir i odsunął gałązkę, która zagrodziła mi drogę.

—  Taki jest plan. Ojciec pojedzie z pewnością. Podobnie Elphir i Avraniel. Dawno nie była w stolicy. Jeśli przygotowania będą postępowały sprawnie... Wolę o tym nie myśleć. A wy? Zabierzecie dziedzica do Białego Miasta?

— Chciałbym — zaśmiał się. — Wszystko będzie zależało od tego, jak szybko Eowina dojdzie do siebie.

— Nie martwiłabym się o to. Dzisiaj wyraziła chęć przejażdżki wierzchem.

 — Cała ona...

Przez chwilę szliśmy w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Lista rzeczy do zrobienia powstająca w mojej głowie zdawała się nie mieć końca. Suknia ślubna od pół roku podróżowała między Pinath Gelin a Dol Amroth, a wyprawa podobno była już prawie skompletowana, ale zbyt dobrze pamiętałam zamieszanie przed ślubami Eowiny i Mairen, by się rozluźnić.

—  Pożegnałaś się z Domami Uzdrowień?

— Tak... — odparłam ze smutkiem. — Będzie mi tego brakowało. Zapachu ziół i chłodnych dni spędzonych w kuchni. Lilly czytającej w kąciku... Wiążę z tym miejscem moje najlepsze wspomnienia.

— To miejsce zapewniło naszej rodzinie trzy wesela w ciągu roku — dodał.

— Rzeczywiście! – przystanęłam w miejscu. – Nigdy wcześniej o tym nie myślałam.

Faramir i Eowina, Amrothos i Mairen, Eomer i ja. Wszyscy poznaliśmy swoje ukochane osoby właśnie w Domach Uzdrowień. Może to przeznaczenie sprawiło, że w jakiś sposób tam trafiliśmy?

Ciężko było wyjść tamtego ranka za bramy ogrodów ze świadomością, że nie wróci się następnego dnia. Poprzedniego wieczoru wszystko było ostatnie: zmiana opatrunku, umycie podłóg, sporządzenie maści i syropów. Wszystkie miałyśmy łzy w oczach. Lilly pozwoliła mi wyjść tylko dlatego, że miała mnie zobaczyć na ślubie. Innes tak długo trzymała mnie w ramionach, jej głos był tak dziwnie zduszony... Było coś ekscytującego w zamykaniu jednych drzwi i otwieraniu nowych. Mimo to... Ioreth musiała mnie wziąć za rękę i odprowadzić na próg i było coś symbolicznego w tym, że to ona zamknęła za mną drzwi.

 — Dobrze było mieć cię blisko — powiedział Faramir. — Stolica nie będzie taka sama bez ciebie i Amrothosa.

— Przestań! — Lekko uderzyłam go w ramię. — Bo zacznę płakać!

* * *

Po przyjeździe do Dol Amroth stwierdziłam dwie rzeczy: przygotowania zaczęły się beze mnie, a Avraniel znalazła sobie najgorszą z możliwych pomocnic.

 — Miło cię widzieć, ciociu  —  powiedziałam, całując ją w policzek. — Nie wiedziałam, że przyjedziesz tak wcześnie.

— Gdybyś zainteresowała się własnym ślubem, wiedziałabyś.

— Jest początek marca. Wychodzę za mąż na przełomie kwietnia i maja. Jeszcze dwa miesiące...

 — To królewskie wesele!

— Jutro porozmawiam z krawcową.

— Zrobisz to dzisiaj. Umyj się po podróży i zabieramy się do pracy.

Ostatkiem sił powstrzymałam się od komentarza i zmówiłam szybką modlitwę o cierpliwość. Wizyta u krawcowej przebiegła dokładnie tak, jak się spodziewałam. Ja miałam swoją wizję, ciotka swoją. Fakt, że suknia była prawie gotowa, wcale nie poprawił sytuacji. Haft prezentował się wspaniale, chociaż w pełnej kresie miałam zobaczyć go dopiero po zakończeniu prac. Na stole rozłożono niedokończone rękawy.

— Dekolt nie może być tak głęboki! Skromność to podstawa.

— Skromność na królewskim weselu? – zaśmiałam się i odwróciłam do zniecierpliwionej krawcowej. — Rękawy niech będą takie, jak w sukni mojej matki. — Wskazałam na suknię wiszącą w kącie pracowni.  — Reszta jest idealna.

— Zbyt wyzywająco — oceniła ciotka w tym samym momencie.

— Proszę zrobić, jak ustaliłyśmy. Kiedy przyjść na przymiarkę?

— Choćby jutro, pani. Odrzucam wszystkie inne zlecenia — odparła. — Pozostałe suknie również są prawie skończone, gonię dziewczęta do robo... Do pracy od kilku tygodni. Wszystko tak, jak opisałaś, pani, w liście.

Wskazała ręką na drugie pomieszczenie, gdzie trzy dziewczęta właśnie upinały na manekinie soczyście zieloną tkaninę przetykaną złotą nicią. Materiał kosztował krocie i był przyspieszonym prezentem ślubnym od Erchiriona, sprowadzonym aż z Haradu. Już w tej chwili widziałam, że nigdy wcześniej nie miałam tak pięknej sukni.

—  Chcesz wyglądać jak ladacznica? — zapytała ciotka, gdy opuściłyśmy pracownię.

— Nie. Chcę wyglądać jak dwudziestodwuletnia kobieta, którą jestem. Poza tym, teraz wszystko można jeszcze zmienić. To ja wychodzę za mąż, ciociu. W kwestii sukni i wyprawy nie ustąpię.

Kolejne tygodnie wyglądały tak samo. Moje pomysły były z góry spisywane na straty, co skutkowało protestami z mojej strony, świetnie udawanymi zasłabnięciami w wykonaniu ciotki oraz tym, że ojciec wychodził z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Służba miała nas dość, ochmistrzyni przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji zerkała nerwowo to na Avraniel, prawdziwą panią Dol Amroth, mnie, przyszłą pannę młodą i na ciotkę, która samozwańczo chwyciła za stery. Osobiście czułam się jak marynarz idący na dno. Jakby tego było mało, przeziębiłam się przed samą rocznicą, więc nie mogłam pojechać do stolicy i uciec przed ciotką.

Nie masz pojęcia, jak bardzo żałuję, że nie ożeniłeś się ze mną natychmiast po tym, jak ojciec wyraził zgodę na ślub. Zaoszczędziłbyś mi tylu problemów! Wszyscy wyjechali do Minas Anor na obchody rocznicy końca wojny, a ja siedzę w Dol Amroth chora, za jedyną towarzyszkę mając ciotkę.

 Ivriniel postawiła sobie za punkt honoru niweczenie wszystkich moich planów. Wszystko, co powiem czy zrobię, jest nie tak! Suknia ślubna to moje małe zwycięstwo. Poczekaj tylko, aż mnie w niej zobaczysz! To chyba pierwszy raz, kiedy zakładając coś stwierdziłam, że wyglądam pięknie. Mam nadzieję, że nie pomyślisz, iż jestem próżna...

Wracając do ciotki i jej planów na nasz ślub... Jest tak zdecydowana, żeby uczynić z tego wydarzenia tradycyjną gondorską ceremonię, że nie wiem, jak przekazać jej, że część przysięgi będzie po rohirricku. Obawiam się, że mogłoby ją to zabić.

Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Sama już nie wiem. Całe to zamieszanie sprawia, że mam ochotę zmusić kogoś do udzielenia nam ślubu gdzieś daleko od Dol Amroth. Gdyby tak wymknąć się wieczór wcześniej...

Westchnęłam i wyjrzałam przez okno. To był ostatni list, który pisałam do Eomera. Do ślubu został miesiąc. Nie mogłam się doczekać, ale jednocześnie ogarniało mnie zdenerwowanie. Wiedziałam, jaki stosunek do kobiet z Gondoru mają Rohirrimowie. Byłyśmy chłodne i wyniosłe, a jednocześnie delikatne. Taki opis usłyszałam kiedyś od Eowiny. Potrafiłam być zimna, wyniosła pewnie też. Za to z pewnością nie byłam delikatna. Nie z zewnątrz, ale tu liczyły się pozory. Nie byłam pewna, na ile zieleń i czerwień nowych sukni mogły odmienić mój wizerunek. Czarnych włosów i bladej cery nie mogłam się przecież pozbyć...

Do Dol Amroth zawitała wiosna, niosąc ze sobą ciepłe powietrze i oszałamiający zapach mokrej ziemi. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ukwiecone stepy poprzecinane strumieniami. Myśl, że Eomer wyruszy już za dwa tygodnie sprawiała, że nie mogłam usiedzieć spokojnie. Planował odwiedzić po drodze kilka większych rohirrickich miast, gdzie mieli przyłączyć się do niego weselnicy. Miałam nadzieję, że zdąży dostać mój list. Było coś dziwnego w myśli, że ostatni raz piszę do niego jako panna. Prawdopodobnie nie zdąży już odczytać listu.

Moja rodzina wróciła tydzień później. Tym razem w komplecie, bo w towarzystwie Mairen i Amrothosa. Przygotowania, przerwane na czas świętowania, znów ruszyły z pełną mocą, często budząc w nas skrajne emocje. Im bliżej było ślubu, tym trudniej przychodziło mi porozumienie się z ciotką. Stała się wrażliwa na każdy, najmniejszy nawet szczegół. Nie podobało jej się, że noszę rozpuszczone włosy, a najnowsza suknia sprawiła, że nie odzywała się do mnie przez cały dzień. Owszem, dekolt był dość głęboki, ale Avraniel również kazała sobie taką uszyć.

— Pannie nie przystoi — skwitowała ciotka. Chcąc uniknąć komentarzy, schowałam suknię, obiecując sobie, że założę ją gdy tylko będę mężatką.

Tydzień przed ślubem kłóciłyśmy się o wszystko. Sam widok ciotki doprowadzał mnie do szału. Czułam, że to nie tak powinno być, ale nie umiałam powiedzieć, na czym polega problem. Kwestia przysięgi w końcu wypłynęła, ale apogeum nastąpiło w momencie, w którym Elphir niechcący powiedział, kto odebrał poród Eowiny. Zostałam wezwana do gabinetu ojca, w którym ciotka krążyła między kominkiem a biurkiem, zręcznie omijając dość zdezorientowanego brata.

— Wiem, że Nimloth nie żyje, ale powinieneś był położyć większy nacisk na jej wychowanie, zamiast powierzać ją opiece kobiety z ludu. Porody, Imrahilu! Twoja córka odbierała porody!

— To prawda, Lothiriel? — zapytał z pozornym spokojem.

— Prawda —  odparłam i wygodnie usiadłam w fotelu, mimo że żadne z nich nie zaproponowało mi tego. Nie miałam zamiaru stać tam, jak niesforne dziecko.

— Eomer o tym wie?

— Nie mam pojęcia — wzruszyłam ramionami.— Nie miałam okazji, żeby mu powiedzieć. — To był niebezpieczny temat, ale nadal udawałam, że cała ta sytuacja nie robi na mnie wrażenia.

— Co ty sobie myślałaś?!

— Jestem uzdrowicielką. To był mój obowiązek.

— Nie mów o obowiązkach — ojciec wszedł mi w słowo. — Odeszłaś z Domów Uzdrowień dwa tygodnie przed narodzinami Elborona. Zachowałaś się nieodpowiedzialnie.

— Nieodpowiedzialne to mało powiedziane! Królowa nie może biegać ubrudzona krwią!

— O ile pamięć mnie nie myli, jestem księżniczką — odparłam chłodno. — Faramir i Eowina to nie tylko rodzina. Należą również do grona moich najbliższych przyjaciół. Jak mogłabym nie towarzyszyć w takiej chwili kobiecie, która niedługo stanie się moją siostrą?! Oboje byli mi bardzo wdzięczni, więc wasza opinia na ten temat to ostatnie, czego mi potrzeba!

Już w chwili gdy wypowiadałam ostatnie słowa, wiedziałam że posunęłam się za daleko. Ojciec potarł czoło gestem wyrażającym zmęczenie, a ciotka poczerwieniała ze złości.

— Jak śmiesz?! Traktuję cię, jak własną córkę, staram się być ci matką...

— Może tu leży problem! — Zerwałam się z miejsca. — Nie jesteś moją matką i nigdy, przenigdy mi jej nie zastąpisz, ani nie zyskasz prawa do mówienia mi, jak ma wyglądać moje życie!

— Lothiriel, posuwasz się za daleko!

— Możliwe, ale przecież wszyscy powtarzacie mi, że mam zachowywać się, jak królowa.

— Wystarczy, moja panno — ciotce wróciło opanowanie. Z godnością poprawiła szal na ramionach. — To zaszło za daleko. Może mąż nauczy cię, jak należy się zachowywać.

— Tak, jak twój nauczył ciebie? — zapytałam, ledwo łapiąc oddech z oburzenia. — Niech Valarowie mnie przed tym ustrzegą!

— Lothiriel! — warknął ojciec, ale ja byłam już na korytarzu, szybkim krokiem zmierzając do wyjścia.

Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy biegłam w stronę rodzinnych grobowców. Nad nagrobkiem mamy postawiono altanę, której kolumienki oplatał bluszcz powoli wypuszczający zielone pędy. Usiadłam wprost na płycie i zaniosłam się płaczem. To mama powinna tu być i pilnować przygotowań! Chciałam pokazać jej suknię ślubną i opowiedzieć, jak bardzo zapragnęłam mieć dziecko, gdy trzymałam w ramionach Elborona. Mocno wierzyłam, że ona zrozumiałaby, dlaczego tak bardzo kochałam pracę w Domach Uzdrowień. Chciałabym móc nie toczyć sporów z ciotką o każdy, nawet najbardziej błahy szczegół. Chciałam tych wszystkich błogosławieństw, gondorskich i rohirrickich oraz matczynych rad.

Mąż ma mnie nauczyć dobrego zachowania. Też coś! Łzy przestały płynąć i poczułam wściekłość. Nareszcie czułam, że znam samą siebie i nie miałam zamiaru dopasowywać się do niczyich oczekiwań. Oczywiście nie planowałam kontynuować kariery akuszerki jako królowa, ale chciałam żeby ta decyzja była moja, nie wymuszona przez podstarzałą damę ze szlacheckiego rodu, która zachowywała się, jakby połknęła kij od miotły!

Powoli docierało do mnie, że moje słowa były okrutne. Mąż Ivriniel zmarł po piętnastu latach małżeństwa, ale nim buława trolla zmiażdżyła mu głowę zdążył wychować młodziutką żonę na ideał stawiający potrzeby pana domu ponad własnymi. Jakich metod używał, nigdy się nie dowiedziałam, ponieważ nawet służba wolała pomijać ten temat milczeniem.

Nadal jednak uważałam, że nie dawało to ciotce prawa do takiego zachowania.

Kolejne dni niemal w całości spędziłam w siodle, starając się rozluźnić i uniknąć Ivriniel. Czasem towarzyszył mi Amrothos, ale najczęściej byłam sama. Te przejażdżki pomagały mi normalnie myśleć. Eomer z każdym dniem był bliżej Dol Amroth, a mnie czas dłużył się niemiłosiernie.

Tamtego dnia również pojechałam na plażę. Wcześniej odwiedziłam Rinah, która zatrzymała się w gospodzie i stanowczo odmówiła przeniesienia się do pałacu. Rethe zręcznie przeskakiwała nad kolejnymi kamieniami i wyrzuconymi na brzeg konarami, podobnie jak ja ciesząc się z ciepłego dnia. Szykowałyśmy się właśnie do pokonania szczególnie okazałej przeszkody, gdy od strony miasta dobiegł czysty dźwięk rogów i okrzyki wielu osób. Z takim entuzjazmem wita się króla.

Albo pana młodego.

—  Niech to szlag! — jęknęłam, rozpoznając rohirrickie rogi.

 Szybko skierowałam konia w stronę pałacu, mając nadzieję, że zdążę przynajmniej zsiąść, nim orszak wjedzie na dziedziniec. Spodziewaliśmy się Eomera dopiero wieczorem, być może w towarzystwie króla Elessara i królowej Arweny, a nie minęło jeszcze południe.

Wpadłam na dziedziniec jak burza, zeskakując z siodła, nim Rethe przystanęła. Nie zawracałam sobie głowy faktem, że mogłam złamać w ten sposób nogę. Popędziłam do wejścia, pokonując po dwa schody. Już w głównym korytarzu wpadłam na ciotkę, Mairen i Ingrid.

— Czy ty jesteś niepoważna, dziewczyno?!

— Nie teraz, muszę się przebrać.

Ingrid miała dla mnie przygotowaną suknię, którą wybrałam poprzedniego wieczoru. Granatowa, odsłaniająca ramiona, ale o płytkim dekolcie. Nie przyniosła mi butów, więc zdjęłam tylko górną część ubrania, zasłaniając spodnie i wysokie buty obszerną spódnicą. Przebierałam się w zamkniętej o tej porze jadalni, licząc że nikt do niej nagle nie wejdzie. Mairen wytrzepała piasek z moich włosów i próbowała ułożyć je palcami. W końcu, zniecierpliwiona, wyjęła z własnego koka ozdabiany perłami grzebień i sprawnie upięła mi włosy za lewym uchem.

— A co z tobą? — zapytałam, widząc jak złote loki opadają jej na twarz.

— Coś wymyślę. — Machnęła ręką i wzięła od Ingrid wilgotny ręcznik. — Przetrzyj nim twarz. Masz piasek na czole.

— Widział mnie już w gorszym stanie — zaśmiałam się, chociaż czułam, jak serce podchodzi mi do gardła.

Na korytarzu powstało zamieszanie. Wszyscy szli do głównych drzwi, nawołując się wzajemnie. Dołączyłam do tłumu, przepychając się do wyjścia. Ojciec, ciotka i reszta rodziny stali na szerokich schodach, podczas gdy służba ustawiła się kawałek dalej. Wyszłam na zewnątrz akurat w chwili, gdy przez bramę przejechali dwaj rycerze niosący chorągwie z białym koniem na zielonym tle. Zielona fala wlała się na dziedziniec, napełniając go rżeniem i parskaniem koni i krótkimi okrzykami. Eomer był wśród nich, niemal nie do odróżnienia bez hełmu z białą kitą. Jego płaszcz był obszyty złotą i czerwoną nicią, które migały w jednobarwnym tłumie.

— Lothiriel! — syknęła ciotka, gdy zeszłam po schodach, wysuwając się przed nią i ojca. Nie mogłam się oprzeć. Tak bardzo chciałam znaleźć się w jego ramionach! Nie miałam zamiaru stać za ojcem ze spuszczonym wzrokiem.

Przybysze zsiedli z koni, a ojciec i ciotka podeszli bliżej. Eomer wystąpił naprzód i lekko skinął nam głową. Jego wzrok prześlizgnął się po mnie, ale zachował opanowany, uprzejmy wyraz twarzy. Miałam nadzieję, że ja sama nie mam głupiej miny.

— Witaj w Dol Amroth, przyjacielu — powiedział ojciec, ściskając jego dłoń.

— To wielkie szczęście, móc być tutaj. Pani — ucałował dłoń ciotki, która dygnęła sztywno.

Miałam wrażenie, że nawet w tym momencie obserwowała, czy zachowuję się jak trzeba. Jakby spodziewała się, że rzucę się Eomerowi na szyję. Musiałam przyznać, że na to właśnie miałam ochotę.

—Moja pani —zwrócił się do mnie z uprzejmą powagą, ale oczy mu się śmiały.

— Witaj... — szepnęłam przez ściśnięte gardło.

Na dłuższą rozmowę nie było czasu - gości należało zaprosić do środka, by mogli odpocząć po podróży. Gdy tylko weszliśmy do środka, Mairen odciągnęła mnie na bok. Jak powiedziała, byłam tak zapatrzona w plecy Eomera, że nie zwracałam uwagi na otoczenie. Zapewne miała rację.

Gości umieszczono w przeciwległym skrzydle pałacu. Teoretycznie nie miałam czego tam szukać, ale zawsze mogłam powiedzieć, że idę do Fii lub Aelrun. To mój dom. Mogę chodzić, gdzie mi się podoba. Doprowadzona do porządku po porannej przejażdżce i przekonana o słuszności mojego postępowania, pokonałam ostatnie stopnie i weszłam do korytarza. Przecież nie mogę tak po prostu wejść do jego komnaty! Niezdecydowana, zatrzymałam się. Nie chciałam czekać do kolacji. Nie pędziłam z plaży na łeb, na szyję tylko po to, żeby przelotnie go zobaczyć.

— Pani? — Fia stała w drzwiach jednej z komnat.

— Przyszłam się przywitać — powiedziałam, podchodząc bliżej.
 — W to nie wątpię — zaśmiała się nagle i zaprosiła mnie do środka. — Ale raczej nie ze mną.

— Oczywiście, że tak — zaprzeczyłam szybko i niemal natychmiast obie się roześmiałyśmy. — Wcześniej wszystko potoczyło się tak szybko... Jak minęła wam podróż?

— Znośnie. Aelrun twierdziła, że czuje zapach morza na wiele mil przed Dol Amroth. To dla niej wielka przygoda. Pobiegła gdzieś chwilę temu z innymi dziewczętami.

— Pewnie na plażę. To pierwszy kierunek, jaki obierają goście.

— Pisałaś, że zdecydowałaś się na naszą wersję przysięgi, pani — zmieniła temat

— Stwierdziłam, że jest bardziej... odpowiednia.

— Wszyscy będą zachwyceni — uśmiechnęła się.— Większość spodziewa się nadmiernego ceremoniału.

— Obawiam się, że całkiem go nie unikniemy. Staram się zrobić tak, żeby...

— Wilk był syty i owca ciała. Ciekawa jestem, czy... — urwała, bo rozległo się pukanie do drzwi. — Och, wspaniale się składa! — klasnęła w ręce i wpuściła do środka Eomera. — Wejdź, panie i zobacz, kto złożył mi wizytę.

—  Lothiriel...

— Chyba nie sądziłeś, że będę czekać do kolacji?

 — Poszukam Gamlinga — powiedziała Fia, uśmiechając się porozumiewawczo i wyszła.

Rzuciłam się mu na szyję jeszcze nim zamknęła za sobą drzwi. Podniósł mnie i zakręcił się dookoła.

— Tęskniłam za tobą — powiedziałam, nadal mocno go obejmując. — Rok to zdecydowanie za długo.
- Ale to już za nami, moja pani — odsunął się, żeby na mnie popatrzeć. Również obrzuciłam go uważnym spojrzeniem. Wyglądał na zmęczonego, chociaż oczy mu błyszczały. — Od jutra będziesz tylko moja.

— Jeśli ciotka pozwoli mi wyjść za mąż — odparłam, przewracając oczami.

— Uważa, że nie jestem wystarczająco dobry dla ciebie? — zapytał, wyraźnie rozbawiony.

— Raczej odwrotnie — oparłam czoło o jego ramię. — Doprowadza mnie do szewskiej pasji swoimi ciągłymi uwagami. „Powinnaś ubierać się skromniej". „Upnij włosy, wyglądasz jak topielica". „Doprawdy, Lothiriel, nie sądzę, żeby twój mąż był zadowolony z faktu..." tu dodaj co chcesz. Według niej wszystko we mnie powinno cię denerwować. Jestem już zmęczona...

— Po pierwsze, jesteś najpiękniejszą topielicą w całym Śródziemiu. I z tą topielicą mam zamiar się ożenić. — Zmusił mnie, żebym na niego popatrzyła. — A po drugie: szczerze wątpię, żeby wiedziała, z czego nie byłbym zadowolony.

— Otarłam się o skandal — powiedziałam, przyglądając mu się uważnie. Lepiej, jeśli sama wszystko wyjaśnię. Nieważne, jak głupie były zarzuty.

— Na kogo nakrzyczałaś?

— Tylko na ciotkę. Nie w tym rzecz. Powiedziałeś... — westchnęłam ciężko. — Powiedziałeś, że nie masz nic przeciwko mojej pracy.

— I nie mam. To godne podziwu. Co się stało, Lothiriel?

— Odbierałam porody. Wiele razy i zawsze z Innes, ale ostatnio miałam większe audytorium — wyrzuciłam z siebie. — Prawie nikt nie wie, ale przypuszczam, że cioteczka będzie się poczuwała w obowiązku, żeby cię poinformować, na wypadek ewentualnych plotek i...

— Czyj poród odebrałaś? — przerwał mi łagodnie.

— Eowiny — powiedziałam cicho. Na chwilę zapadła cisza. Spuściłam wzrok, czekając, aż coś powie. Przygotowywałam się już na powtórzenie argumentów o rodzinie, przyjaźni i obowiązku, gdy się odezwał.

—  Byłaś tam? — zapytał zmienionym głosem. Skinęłam głową. — Na Eorla, jak ja cię kocham!

— Co... — urwałam, bo pocałował mnie nagle. Nie był zły, tego byłam pewna.

— Ty pierwsza trzymałaś mojego siostrzeńca, byłaś przy Eowinie tam, gdzie nawet Faramir nie mógł być i myślałaś, że będę niezadowolony?

— Wszyscy mówią, że mi to nie przystoi...

— Posłuchaj mnie, Lothiriel — powiedział, lekko zaciskając dłonie na moich ramionach. — Jutro zostaniesz królową i nikt nie będzie miał prawa mówić ci, co masz robić, ani co ci przystoi.

— Nikt poza tobą.

— A ty znowu swoje! Całe szczęście, że pobieramy się już jutro — westchnął ciężko i pokręcił głową. — Muszę cię stąd zabrać, bo ta kobieta ma na ciebie zgubny wpływ! — Musnął wargami moją szyję.

— Teraz to ty masz na mnie zgubny wpływ — szepnęłam, bo nagle zabrakło mi tchu.

* * *

Król i królowa wraz z dworem oraz Faramir i Eowina przybyli wczesnym wieczorem z orszakiem dostojników. Podejrzewałam, że Dol Amroth nie gościło tylu osób od ślubu Finduilas i Denethora. Tym razem byłam starannie uczesana, a pod suknią nie miałam spodni i wysokich butów. Zamieniłam się w najbardziej towarzyską wersję samej siebie, lawirując między grupkami gości, najczęściej z Mairen u boku. Dla niej był to swego rodzaju debiut. Od czasu pamiętnej kolacji w Minas Anor nie brała udziału w przyjęciach. Gdy wraz z Amrothosem przyjechali do Dol Amroth, ponownie spodziewała się dziecka i nie czuła się na siłach, żeby składać wizyty.

— Chodź to cioci — powiedziałam, biorąc Elborona na ręce.

 Zatoczyłyśmy z Mairen pełne koło i wróciłyśmy do Faramira, Eowiny i Eomera. Czułam się wyróżniona faktem, że nie rozpłakał się, gdy wzięłam go na ręce. Dotychczas każda osoba, która chciała go zabrać z objęć matki lub ojca natrafiała na głośny opór, zagłuszający każdy inny dźwięk. Nawet Eomer nie trzymał go dłużej, niż minutę.

— Ależ ty urosłeś!

 — Robi się coraz cięższy — powiedziała Eowina.

— I silny — jęknęłam, gdy złapał mnie za włosy i pociągnął.

Zaczęłam delikatnie wyplątywać kosmyki z jego piąstki. Eowina uśmiechnęła się z dumą i wyciągnęła ręce po synka. Nadszedł czas, żeby ukołysać go do snu.

Ja też miałam niedługo opuścić przyjęcie, chociaż nie spodziewałam się, że zasnę. Z całą mocą dotarło do mnie, że już następnego dnia miałam wyjść za mąż. Nagle pojawiło się tyle rzeczy, które budziły we mnie niepokój. Czy wszystko pójdzie, jak trzeba? A noc poślubna? Jak mnie przyjmą w Rohanie? Czy wszyscy będą zadowoleni z przyjęcia?

Mairen i Eowina odprowadziły mnie na spoczynek, jednak gdy Ingrid chciała wyjąć szpilki z moich włosów, podjęłam decyzję i wyszłam z komnaty. Nie powinnam opuszczać domu, będąc w stanie wojny z członkami rodziny. Miałam niewyparzony język i łatwo wpadałam w gniew i powoli docierało do mnie, że w ten sposób działam na własną szkodę. Ciotka była, jaka była, ale nie zasłużyła na to, żebym na niej wyładowała moje rozdrażnienie. Z ciężkim westchnieniem zapukałam do drzwi.

— Kto tam?

— To ja, ciociu. Mogę wejść?

Po drugiej stronie zapadło milczenie, a po chwili usłyszałam kroki. Ciotka stanęła w drzwiach w koszuli nocnej i z rozpuszczonymi włosami. Czarno-szara fala spływała na plecy i ramiona, nadając jej młodszy wygląd.

— Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj zobaczyć.

— Chciałam cię przeprosić — zaczęłam, a ciotka uniosła brwi. — A więc... Przepraszam. Ja... Nie chciałam...

— Wejdź, dziecko — powiedziała i zamknęła za mną drzwi. Wskazała mi fotel przy oknie. Przycupnęłam na jego kraju, niepewna czego powinnam się spodziewać. — Przyjmuję twoje przeprosiny. Przyznaję, że trochę się zapędziłam.

— Odrobinę — przyznałam usłużnie. Ciotka uśmiechnęła się krzywo i pomyślałam, że uśmiechamy się w podobny sposób. Najpierw prawy kącik ust, później reszta twarzy.

— Nie powinnam się dziwić — westchnęła i usiadła przed lustrem z grzebieniem w dłoni. — Brakuje ci matki. To ona powinna tu być, nie ja.

— Ciociu...

— Przecież to widzę, Lothiriel. Zawsze rano idziesz na jej grób. To normalne. Jesteś do niej taka podobna... — dodała w zamyśleniu.

— Jestem?

— Oczywiście. Sposób mówienia, okazywania złości. Cała Nimloth.

— Myślałam, że jestem podobna do cioci Finduilas...

—  Twoja matka była... — ciotka skończyła rozczesywać włosy i spojrzała na mnie w lustrze. — Taka dzika. Egzotyczna. Urodziła się dziesięć mil od Dol Amroth, ale tak właśnie o niej myślałam.

— Wszyscy zawsze mówili, że była damą.

— Och, bo była. Dama w każdym calu. Niedościgniony ideał. A jednocześnie najlepsza łuczniczka, jaką znałam. Imrahil był taki zaskoczony, gdy okazała się lepsza od niego! A ich dyskusje! Wtedy już nie mieszkałam w Dol Amroth, ale raz czy dwa byłam świadkiem ich kłótni. Odziedziczyłaś temperament rodziców, Lothiriel. Z wyglądu przypominasz Finduilas, ale gdy cię słucham jest tak, jakbym rozmawiała z Nimloth.

— Ona też mówiła, zanim pomyślała?

— Na początku. Później nauczyła się, że czasem warto przemilczeć niektóre sprawy. Po cichu więcej można osiągnąć. W każdym razie tak było, gdy byłyśmy w twoim wieku. Wasze pokolenie... Twoje, Mairen, Eowiny... Jesteście odważniejsze, zobaczyłyście Upadek... Ten świat, Czwarta Era, są wasze... — powiedziała, siadając w fotelu obok. — Idź spać, Lothiriel. Jutro wielki dzień.

— Opowiedz mi o niej jeszcze. Proszę...

— Będziesz wyglądać jak strach na wróble...

— Nie jak topielica? — zapytałam i obie roześmiałyśmy się głośno.

— Pamiętam, jaka szczęśliwa była, gdy się urodziłaś. Rodziłaś się całą noc i minęło już południe, gdy zaszczyciłaś nas swoją obecnością. Nimloth była wyczerpana, ale znalazła siły na ostatnią kłótnię przed zapadnięciem w sen.

— Z kim? I o co?

— Z twoim dziadkiem. Bardzo chciał dać ci na imię Mithrellas. Nimloth powiedziała, że absolutnie nie zgadza się na nadanie jej córce imienia po wiecznie błądzącej elfce. Tamtego roku wiosna przyszła wyjątkowo szybko i już końcem lutego zakwitły pierwsze kwiaty. Dlatego dała ci na imię Lothiriel. To mój maleńki kwiatuszek, Ivriniel, powiedziała mi następnego dnia. Najpiękniejszy kwiat w Dol Amroth... — dokończyła, a ja usiadłam wygodniej, szykując się do zadania kolejnych pytań.

 Rinah często opowiadała mi o mamie, ale ciotka Ivriniel znała ją wcześniej, jeszcze nim wyszła za ojca. Potrzebowałam tych opowieści tak bardzo, że gdy szłam do swojej komnaty, dawno minęła północ.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro