Obietnice
Sylwester. Sylwester, a później Nowy Rok.
Lu czekała na tę chwilę przez ostatnie dwanaście miesięcy. Czekała i jak zwykle się zawiodła. Ten dzień powinien być inny.
Jak głupia wciąż z nadzieją spoglądała na stojący w rogu pomieszczenia telefon zupełnie tak, jakby ten miał lada moment się odezwać. On jednak jak na złość milczał, aż nazbyt jasno dając jej do zrozumienia, że ten wieczór - tę jedyną taką noc w ciągu roku - znów spędzi całkiem sama. Cóż.. W zasadzie na co innego mogła liczyć?
Westchnęła przeciągle, wbijając szklisty wzrok w brudną szybę, która niczym bariera oddzielała ją od reszty świata. Za oknem zapadał już zmrok, a ulice Amsterdamu rozbłysły niezwykłą feerią barw. Latarnie wciąż jeszcze zdobiły świąteczne dekoracje, a za przeszklonymi witrynami sklepowymi wisiały drobniutkie, kolorowe światełka i papierowe łańcuchy.
Gdzieś w dole Lu widziała przechodniów skrytych pod parasolami, którzy przemykali niezauważeni wśród mokrych, szarych chodników. Dokąd oni się tak spieszą?
Zerknęła na zegar ścienny i stanowczym ruchem odłożyła trzymaną w dłoniach zmiotkę. Koniec na dziś, pomyślała, ściągając na zapleczu swój fartuszek i pakując rzeczy do torebki. Jeszcze przed wyjściem sięgnęła po słuchawkę telefonu, chcąc wybrać znajomy numer. Zawahała się jednak.
Co mu powiem?, przemknęło jej przez myśl.
Hej, Johannes, pewnie masz teraz sporo na głowie i dlatego nie możesz odebrać, ale chciałam tylko usłyszeć twój głos? Zadzwonię jeszcze raz o północy, żeby życzyć ci szczęśliwego Nowego Roku, dobrze? Kocham cię?
Zapewne uznałby, że to żałosne. Przełknęła ślinę, odkładając słuchawkę na miejsce.
Narzuciła swój płaszcz i chustę, zastanawiając się, jak spędzi ten wieczór. Inni pracownicy studenckiego klubu mijali ją, żegnając lakonicznie, lecz ona nie zwracała na nich zbytniej uwagi. Wolność, nareszcie wolność.
Kiedy wyszła z budynku, rozpadało się już na dobre. Według prognozy lada dzień miał spaść pierwszy śnieg, ale nie napełniało jej to optymizmem. Nim dziewczynie udało się złapać taksówkę, była już całkiem przemoczona. Wilgotne włosy lepiły się do jej twarzy, podarła też rajstopy, które przez swój stan przypominały w tamtej chwili raczej drugą skórę niż część ubioru.
— Dokąd będziemy jechać? — zapytał kierowca, kiedy z trudem udało jej się wsiąść do czarnego Devona. Odwrócił się, dzięki czemu Lu mogła przez chwilę podziwiać przekrwione białka jego oczu.
— Valkensteeg 8 — mruknęła Lu, poprawiając wymiętą spódnicę. Oparła głowę o szybę, przyglądając się kroplom deszczu, które sprawiały, że kontury odległych drzew i sklepów straciły swą wyrazistość i przypominały kolorowe, migające punkty.
Niebo płacze i ja też chyba zaraz zacznę, przemknęło jej przez myśl. Dawno nie czuła się tak zmęczona i przybita jak teraz. Miała wrażenie, że znajduje się w złym miejscu i w nieodpowiednim momencie. Przygryzła wargę niemal do krwi, zdając sobie sprawę, że wszystko szło nie po jej myśli.
Przypomniała sobie o wszystkich ludziach, których niegdyś nazywała swoimi przyjaciółmi. Kiedy właściwie przestali nimi być?
W jednej chwili poczuła się niesamowicie samotna. Rodzice wyjechali w delegację, z bratem nie miała kontaktu od lat, jej chłopak ciężko pracował nad ważnym projektem na studia, a znajomi zupełnie nie mieli dla niej czasu lub tylko udawali, że tak jest.
Wypiję szampana za ich zdrowie.
Znów spojrzała przez szybę i zmarszczyła brwi, nagle zdając sobie sprawę z czegoś istotnego.
— Źle jedziemy. To nie ta droga — powiedziała, rzucając kierowcy nerwowe spojrzenie.
— Doprawdy? — zapytał mężczyzna, a coś w jego głosie sprawiło, że dziewczyna zesztywniała.
— Niech pan się zatrzyma. Przejdę ten kawałek na piechotę. — Nie zareagował. — Proszę się natychmiast zatrzymać!
— To niemożliwe — powiedział chłodno kierowca, a Lu przez chwilę wydawało się, że jego oczy błyszczą w dziwny sposób.
Później wszystko wydarzyło się ze zdwojoną prędkością. Mężczyzna docisnął pedał gazu, wjeżdżając na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Krzyk dziewczyny utonął gdzieś pośród histerycznego jazgotu klaksonów, a ostatnim, co zdołała zapamiętać były światła samochodu z naprzeciwka i uderzenie, które wbiło ją w fotel.
~~~
Luise...
Posłuchaj uważnie...
To jest brama, brama do zaświatów.
Nie przejdziesz przez nią.
Ktoś bardzo ci bliski ofiarował za ciebie życie.
Poświęcił się, żebyś ty mogła wrócić.
Wróć więc i nie zmarnuj szansy, którą dostałaś.
A teraz śpij...
Śpij, Luise, a gdy wstaniesz, nie będziesz pamiętać naszego spotkania.
Nigdy nie byłaś w tym miejscu.
Nigdy mnie nie spotkałaś.
Istoty nadnaturalne nie istnieją, a wypadek ten to jedynie dzieło przypadku.
Śpij...
Obiecaj mi tylko, że nie zmarnujesz danej ci szansy na życie.
~~~
Obudziło ją światło księżyca, które wdarło się do jej sypialni przez zasłony cienkie jak pajęczynki. Która godzina?, pomyślała, mrużąc oczy. Przez jedną długą chwilę nie była pewna, gdzie się znajduje, ani czy przypadkiem wciąż jeszcze nie śni. Pomieszczenie bowiem wydało jej się zupełnie obce. Meble rzucały długie cienie, na podłodze walały się brudne ubrania, a firanki powiewały smętnie, jakby w rytm niesłyszalnej melodii. Gdzieś w kącie pokoju stały zniszczone skrzypce. To nie jest mój prawdziwy dom.
Zadrżała niekontrolowanie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak zimno jest w jej sypialni. Chyba znowu zapomniałam zamknąć okna.
Odrzuciła kołdrę na bok i podniosła się do siadu, czując jakby cały świat wirował a ona wraz z nim. Przez moment sądziła nawet, że upadnie, ale udało jej się utrzymać równowagę.
Niezdarnie otuliła się szlafrokiem, który osłonił jej nagą skórę przed chłodem. Kątem oka dostrzegła zwiniętą na łóżku postać o alabastrowej cerze. Wyglądała jak pogrążona we śnie porcelanowa lalka i oddychała tak spokojnie... Nie pamiętała jej zupełnie.
Co się wydarzyło wczoraj?, pomyślała ze strachem, a po jej plecach przebiegł lodowaty dreszcz. Na nocnym stoliku dostrzegła resztki białego proszku i kieliszek z odciśniętą na szkle czerwoną szminką. Kiedy wstała, zauważyła na dywanie plamę z czerwonego wina i drobniutkie odłamki szkła. Wpatrywała się w nie oszołomiona, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek szczegóły z poprzedniego wieczoru. Co ja zrobiłam? Co ja, do cholery, zrobiłam?
Stąpając na palcach, ominęła łóżko i ostatni raz spojrzała na bałagan w pokoju. Nie mniejszy chaos panował teraz w jej głowie. Boję się.
Stanowczym ruchem szarpnęła za materiał, rozsuwając zasłony. Wyszła na balkon, pozwalając, by jej zupełnie bose stopy przeszył chłód posadzki. Niechlujnie oparła się o metalową barierkę i odpaliła papierosa. Kiedy wsunęła go między wargi, zdała sobie sprawę, że jej usta i gardło są wysuszone na wiór.
Światło księżyca oświetliło jej bladą, zmęczoną twarz, ukazując światu wszystkie sińce i niedoskonałości, które ukrywała dotąd pod grubą warstwą makijażu. Dotknęła swoich policzków, czując pod palcami napiętą, opuchniętą skórę. Płakałam? Ktoś mnie uderzył? Nie wiedziała.
Zadarła głowę do góry, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Wydawało jej się, że gwiazdy miały oczy szeroko otwarte i obserwowały jej upadek. Kim ja się stałam?
Ukryła twarz w dłoniach, przypominając sobie, o wszystkim, co straciła. O każdej obietnicy, którą złamała, coraz bardziej zbliżając się ku szaleństwu.
Obiecuję.
Obiecała nigdy nie kłamać. Tymczasem tak długo okłamywała innych ludzi i samą siebie, że już zupełnie nie wiedziała, kim jest. Gdzieś po drodze zatraciła się i zgubiła własne ja. Nie rozumiała, jak do tego doszło. Starała się być dobrą córką, siostrą, przyjaciółką. Nigdy nie zawiodła swoich bliskich. Jej życie było praktycznie idealne. Co się stało, że nagle cały jej mały świat runął jak domek z kart? Dlaczego nagle została zupełnie sama, odarta ze wszystkiego, co miała do tej pory? Zdała sobie sprawę, że bez tamtych ludzi nie ma pojęcia, co powinna robić. Była zupełnie bezbronna i zagubiona jak dziecko w ciemnościach.
Obiecuję.
Obiecała nie iść w ślady swojego brata. Nie zdradzi rodziny, nie odetnie się od niej. Nie zawiedzie. A jednak zawiodła... Kiedy patrzyła w lustro, brzydziła się sobą. Wszystkie plany, wszystkie pokładane w niej nadzieje zaprzepaściła przez kilka gorzkich słów. Nie miała odwagi przeprosić i spojrzeć swoim rodzicom w oczy. Jak mogła? Nie była wiele lepsza od Edwina. Jesteś tak samo szalona jak on. Tak samo głupia i nieodpowiedzialna.
Obiecuję.
Obiecała, że nigdy nie upadnie tak nisko, by żyć z dnia na dzień i nie pamiętać żadnej nocy. Nocy, które zawsze spędzała z kimś innym. Obiecała też, że nigdy nie będzie się upijać i palić, a teraz...
Zaśmiała się gorzko i brutalnie zgniotła papierosa o barierkę. Jej obietnice nie były nic warte. Jeszcze wiele innych rzeczy przyrzekała, ale nigdy nie dotrzymała słowa. Czy ktokolwiek mógł jej wierzyć? Czy mogła jeszcze ufać samej sobie?
Szukała odpowiedzi w gwiazdach, ale te milczał okrutnie, pozostawiając ją samą ze swoimi wątpliwościami.
Obiecaj mi tylko, że nie zmarnujesz danej ci szansy na życie - te słowa nagle pojawiły się w jej głowie, aż wstrzymała oddech. Znała je skądś. Znała głos, który je wypowiadał.
Boże, czy tę obietnicę też przyjdzie mi złamać? A może już ją złamałam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro