Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czarna Wdowa

„Będę cię kochać, dopóki mnie nie znienawidzisz [...] Powinieneś wiedzieć lepiej – ze mną nie należy zadzierać. Będę cię kochać niczym czarna wdowa" ~ „Black Widow"

Londyn, czerwiec, rok 1940

Zasnute przez ciemne chmury niebo zdawało się płakać razem z zebranymi na cmentarzu ludźmi. Wokół panował chłód raczej niespotykany o tej porze roku, a dotyk deszczu na skórze był zimny niczym muśnięcie lodu. 

Samotna bogini stała przy starym, spróchniałym drzewie, lustrując pogrążonych w smutku ludzi przenikliwym wzrokiem. Nikt jej nie dostrzegł, nikt na nią nie spojrzał. Doskonale wmieszała się w tłum, chociaż nie stała się jego częścią. Obserwowała, ale nie była obserwowana. 

Imię jej brzmiało Ramnuzja, bo przybywała niespodziewanie i działała bez litości. Każdy, kto kiedykolwiek spróbował ją zatrzymać, szybko przekonał się, jak bezsilny jest wobec boskiej potęgi i przewrotności losu, który potrafiła zmienić zależnie od swojego kaprysu. 

Zazwyczaj jednak nie angażowała się osobiście w ziemskie sprawy, pozostając jedynie biernym widzem. Od tego miała swe wierne pomocnice, Furie, które z jej mocy zaprowadzały na świecie sprawiedliwość. Tego dnia jednak bogini postanowiła zrobić pewien wyjątek. Nie była do końca pewna, co ją do tego skłoniło. Czyżby nuda? Ciekawość? Modlitwy pewnej naiwnej kobiety? A może to wszystko po trochu? Nieważne.

Grunt, że z jakiegoś powodu pojawiła się właśnie w tym miejscu, o tej porze, z jednym tylko postanowieniem. Nieść zemstę. 

Narazie jednak tylko patrzyła i planowała. Nigdy nie działała zbyt pochopnie. Tymczasem scena rozgrywająca się na jej oczach wydawała się nader interesująca. 

Ramnuzja szczególnie skupiła swoją uwagę na mężczyźnie, który stał w pewnym oddaleniu od całej reszty żałobników. 

To on. O niego jej chodziło, pomyślała, marszcząc brwi. 

Widziała niepewność w jego oczach, czuła niemal dreszcze wstrząsające jego ciałem. Mogła usłyszeć jego myśli. Aura śmierci panującą wokół budziła w nim niepokój. Mężczyzna bał się, ale nie to uczucie w nim dominowało.

Ma wyrzuty sumienia i tylko dlatego przyszedł na pogrzeb. Żałuje tej decyzji. Gdyby nie dręczące go poczucie winy i obowiązek wobec zmarłych, zapewne nigdy by się tu nie pojawił. 

To jej nie zaskoczyło. Spotykała już wcześniej takich ludzi. Niechętnych, udręczonych. 

Mężczyzna, nawet jeśli bardzo tego chciał, nie potrafił uronić ani jednej łzy. Stał pośród żałobników, ponury i nieruchomy, jakby wykuty z kamienia. 

— Okazujesz obojętność, tak jakby to wcale nie byli twoi dawni towarzysze broni, lecz zupełnie obce ci osoby. Kim się stałeś, Darrenie, że nie potrafisz nawet godnie ich pożegnać? — wyszeptała lodowato bogini, wdzierając się do umysłu mężczyzny i zasiewając w nim jeszcze większy chaos niż dotychczas. 

Powinienem był umrzeć razem z nimi. Dlaczego ja przeżyłem a oni, młodzi, zginęli? — Słyszała jego udręczone myśli i czuła, że wzrasta w niej gniew.

Znał przecież odpowiedź! Wiedział, czemu zginęli, z czyjej winy! Wcześniej nie żałował swojego czynu. Za późno! Nie czas na wyrzuty sumienia. 

Ramnuzja dostrzegła zmianę w wyrazie twarzy mężczyzny, kiedy dębowe trumny zostały opuszczone do dołu i zakryte warstewką ziemi.

To jedyne, co wam przyszło otrzymać – grób zroszony słonymi łzami, przemknęło mu przez myśl, Ty, Frederic, już nigdy nie dostaniesz wymarzonych naszywek kapitana i nie pójdziesz w ślady swojego ojca. A ty, Matt, nie skończysz studiów i nie podarujesz Celine tego pierścionka, o którym tak chętnie rozmawiałeś. Gdybyście żyli, moglibyście jeszcze wiele zrobić... A ja? Mnie nic więcej nie czeka. 

— Zawiodłeś — mruknęła gardłowo bogini, nic sobie nie robiąc z rozpaczy, która targała Darrenem. Nie współczuła mu. Nie po to tutaj przybyła. — Nie zrobiłeś nic, żeby ich ratować. Uciekłeś jak ostatni tchórz. Po co tutaj przyszedłeś? Liczysz na słowa pocieszenia? — zapytała ostro. 

Ludzie skryci pod czarnymi parasolami w milczeniu zaczynali się rozchodzić i nikt nie zwracał zbytniej uwagi na mężczyznę, ale bogini szybko zrozumiała, że Darren zabiegał o spotkanie z tylko jedną osobą.

Ty perfidny sukinsynu, pomyślała, zaciskając dłonie w pięści. 

Widziała, jak mężczyzna na moment wstrzymuje oddech, kiedy wreszcie zobaczył w tłumie tę, której przez całą ceremonię usilnie szukał. Słowa uwięzły mu w gardle, a serce zabiło kilka razy mocniej. 

Ramnuzja czuła obrzydzenie, oglądając tę scenę. Nie chciała dopuścić, żeby Darren zbliżył się do tej biednej, zranionej kobiety, lecz nie zrobiła nic, żeby go powstrzymać. Czekała na rozwój wypadków. 

— Blanche? — zawołał Darren nieco zduszonym głosem. 

Wdowa przystanęła i powoli się odwróciła, obdarzając mężczyznę beznamiętnym spojrzeniem. 

Czerń żałoby kłóciła się z jej obrazem, który ten zapamiętał. Zbyt duży płaszcz zniekształcał sylwetkę kobiety, a kapelusz z woalką przysłaniał wychudzoną twarz, tak by nikt nie widział odbijającego się w jej oczach smutku. Gdyby nie wiedział, że to ona, zapewne by jej nie rozpoznał. Jedynie ogniście rude włosy kobiety upewniły go w przekonaniu, że rzeczywiście ma przed sobą tę osobę, którą kochał niegdyś do szaleństwa.

— Darren... Co ty tu robisz? — zapytała wyraźnie wytrącona z równowagi. — Jak możesz pokazywać mi się na oczy po tym wszystkim? Lepiej byłoby gdybyś odszedł. Nie mogę nawet na ciebie patrzeć. Nie jesteś tu mile widziany. Wynoś się. — Chciała zabrzmieć ostrzej, lecz zdradził ją własny, drżący głos. 

— Blanche, błagam cię, pozwól mi cokolwiek powiedzieć. Wysłuchaj mnie!

— Nie, nie chcę słuchać twoich marnych tłumaczeń! Miałeś opiekować się moim synem, chronić go, a tymczasem pozwoliłeś mu zginąć! — krzyknęła Blanche z goryczą. 

— Nic nie mogłem zrobić, nie rozumiesz tego?! — zawołał Darren, chwytając kobietę za rękę. Ta jednak natychmiast wyrwała się z jego objęć i wymierzyła mu siarczysty policzek. 

Ramnuzja aż za dobrze czuła jej rozpacz i żal, a także gniew skierowany przeciwko mężczyźnie, który tak okrutnie ją skrzywdził. 

Spokojnie, Blanche. Niedługo dokonasz zemsty, o którą prosiłaś. 

— Masz mnie za naiwną idiotkę?! Brzydzę się tobą! — Kobieta odwróciła się na pięcie, odchodząc szybkim krokiem. W jej oczach zebrały się gorzkie łzy, a nie chciała, żeby Darren je zobaczył. Nie powinien pojawić się na pogrzebie. Jego obecność ponownie złamała jej serce. 

— Jeszcze do mnie wrócisz, Blanche, sama zobaczysz! — Usłyszała za swoimi plecami i tym razem rozpłakała się na dobre. 

Wróci, ale będziesz tego żałował, pomyślała bogini, obserwując z oddali odchodzącą kobietę, za którą postanowiła pójść. 

Londyn, czerwiec, rok 1940

Kobieta nerwowo krążyła po pokoju, próbując się uspokoić. Z marnym skutkiem. 

Jak on w ogóle śmiał się tam pojawić?!, myślała gorączkowo. Naprawdę sądził, że po tym wszystkim tak po prostu przyjdzie do mnie na kolanach jak zbity pies, powie parę obłudnych słów, a ja mu wybaczę?! Co za nonsens! 

Wydarzenia mające miejsce rankiem wciąż nie dawały jej spokoju. Czuła się zupełnie rozbita. W jednej chwili ktoś zburzył jej ledwo odbudowany światek. Jedyne czego pragnęła, to odciąć się od przeszłości, lecz ona wróciła w osobie Darrena i na nowo zaczęła ją prześladować. 

Ramnuzja przyglądała się zdenerwowanej kobiecie, pozostając przy tym niewidzialna dla jej oczu. Zastanawiała się, ile emocji jednocześnie może odczuwać tylko jeden, niepozorny człowieczek. 

— Im silniejsze emocje, tym większa potrzeba działania. Czy nie tego właśnie potrzebujesz, Blanche? Działaj, żeby pozbyć się mężczyzny, który zburzył twój spokój — wyszeptała bogini, starając się zmusić kobietę do podjęcia tej jednej, słusznej decyzji. Ona jednak zdawała się być głucha na wszelkie sugestie. To nie spodobało się Ramnuzji. 

Zacisnęła wargi w wąską linię, patrząc ukradkiem, jak Blanche ciężko opada na fotel i sięga po leżące na biurku czarno-białe fotografie. 

Jedna z nich przedstawiała młode małżeństwo siedzące na ławce w parku. Uśmiechnięta kobieta trzymała na rękach owinięte pieluszkami dziecko, które wyciągało maleńkie rączki w kierunku jej twarzy. Ramnuzja doskonale wiedziała, kim są osoby uchwycone na zdjęciu. 

— Gdyby nie wojna, nadal moglibyście być tacy szczęśliwi. Tymczasem twój mąż zginął na froncie, a syn spłonął w męczarniach — wyszeptała do ucha kobiety, ale znów została zignorowana. 

Prychnęła pod nosem i spojrzała na drugą fotografię, gdzie ktoś niezbyt umiejętnie uwiecznił poważnie wyglądających młodzieńców. Stali oni na tle czarnego jak smoła Blenheima,za którego sterem zasiadał Darren. 

Ramnuzja zauważyła, że Blanche lekko drży, a po jej policzkach spływają łzy. 

— Każdy, kto wzniósł się pod niebo musi kiedyś spaść — powiedziała beznamiętnie bogini. 

— Dlaczego Darren przeżył, skoro oni zginęli? — zapytała na głos Blanche, nie zdając sobie sprawy, że Ramnuzja słyszy każde jej słowo. 

— Powinien był zginąć razem z nimi. Porzucił swoich podkomendnych, żeby ratować własne życie — odparła bogini, przewracając oczami. Dalej, podejmij decyzję, myślała. — Nikt nie może uciec przed przeznaczeniem. Jego śmierć jest tylko kwestią czasu, Blanche. 

Kobieta zamrugała oczami i wstała gwałtownie z fotela. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. 

Już chyba wie, co powinna zrobić.

Blanche drżącymi dłońmi otworzyła szufladę biurka, gdzie leżał od dawna nieużywany pistolet jej męża. 

Zrób z niego dobry użytek, Blanche. 

Londyn, listopad, rok 1940

Przedstawienie czas zacząć. 

Mechaniczny, irytujący dźwięk brutalnie wyrwał mężczyznę z jego rozmyślań. Szklany kieliszek z resztką bursztynowej whisky na dnie z nieprzyjemnym trzaskiem wylądował na podłodze. Darren jednak nie zwrócił zbytniej uwagi na wsiąkający w dywan trunek czy szmaragdowe odłamki chaotycznie rozrzucone u jego stóp. Przeklął tylko pod nosem, niechlujnie narzucając na siebie pognieciony płaszcz i zapinając nieprzystojnie rozchełstaną kamizelkę. Dzwonek do drzwi rozległ się ponownie, denerwując go jeszcze bardziej.

— Już idę, cholera! Kogo tam niesie o tej porze?! — warknął wściekły. 

Ramnuzja przez cały czas przyglądała się jego poczynaniom i uśmiechała się pod nosem. Tej nocy była w doskonałym humorze. Wiedziała, że jeszcze przed świtem nasyci swój głód, karmiąc się słodką zemstą. 

Przywitaj się ze swoim gościem, Darrenie. 

Mężczyzna z trudem wytoczył się na korytarz, podpierając się o ścianę. Ledwo mógł stać o własnych siłach. Upił się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i przypominał teraz cień człowieka, którym niegdyś był. Wymizerowana, blada twarz, podkrążone oczy i brudne ubranie tylko dopełniały jego tragiczny wygląd. Bogini sama przed sobą musiała przyznać, że przez te kilka miesięcy Darren zmienił się niemal nie do poznania. Wciąż jednak patrzyła na niego bez litości. 

To będzie słodka zemsta. 

Mężczyzna otworzył drzwi i stanął jak wryty. Zdecydowanie nie spodziewał się jej zobaczyć. Ramnuzja rozumiała, że widok ukochanej po tak długim czasie mógł być dla niego lekkim szokiem. 

— Blanche? — zapytał skołowana, poprawiając kamizelkę, tak by kobieta stojąca w drzwiach nie zobaczyła na niej plamy z wymiocin. 

— Mogę na chwilę wejść? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — Muszę cię przeprosić, Darrenie, chociaż nie wiem, czy mi wybaczysz. Sama bym sobie nie wybaczyła. 

Jej głos był cichy i niemal błagalny. Brawo, Blanche, sama bym tego lepiej nie odegrała, przemknęło przez myśl bogini, która przystanęła w cieniu, obserwując całą tę scenę z pewnej odległości. Dostrzegła wyraźną zmianę w mimice Darrena. Mężczyzna przez chwilę wahał się, patrząc na swoją rozmówczynię spode łba, ale w końcu ciężko westchnął i zrobił jej miejsce w drzwiach. 

— Wejdź — powiedział krótko, wykonując bliżej nieokreślony gest, który miał zdaje się zachęcić kobietę. 

Blanche dobrodusznie udawała, że wcale nie widzi, w jakim stanie jest Darren, który zdawał się ledwo kontaktować ze światem. Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, przylgnęła do jego torsu i rozpłakała się. 

Oszołomiony mężczyzna, wpatrywał się w nią z góry, nie rozumiejąc zupełnie, co się dzieje. Niezdarnie objął ją ramieniem. 

— Wróciłaś do mnie. — Zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że miał rację. Ha! Od początku wiedział, że kobieta długo nie wytrzyma w samotności i jeszcze będzie go błagać, żeby łaskawie ją przyjął pod swój dach! 

Och, Darrenie, ty idioto, gdybyś wiedział, jak bardzo się mylisz..., pomyślała Ramnuzja, zacierając ręce. 

Blanche otarła łzy wierzchem dłoni i spojrzała mężczyźnie w oczy. 

— Zachowałam się wobec ciebie okrutnie. Zaćmiła mnie rozpacz po stracie jedynego dziecka, ale nie powinnam była cię obwiniać o tę tragedię. Tak mi przykro — wyszeptała, kładąc dłoń na jego policzku. 

Darren uśmiechnął się w duchu, sądząc, że naprawdę wygrał. 

— Wybaczam ci, Blanche. Cieszę się, że jednak przejrzałaś na oczy. — Przyciągnął ją do siebie bliżej, układając głowę w zagłębieniu jej szyi. Zamknął oczy, czując jej kojącą bliskość. 

Nawet nie wiedział, kiedy kobieta sięgnęła po pistolet... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro