Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Morderstwo Fanatyka

Kiedy przez niewielkie okno wpadło srebrzyste światło księżyca w pełni, mężczyzna wiedział, że nadeszła właściwa chwila. Naciągnął kaptur na głowę i jeszcze raz, dla pewności, sprawdził zawartość swojej sakwy. Zakrzywiony nóż, parę fałszywych pieczęci i skradzione pieniądze nie stanowiły wielkiego bogactwa, ale wystarczyły Azazielowi w zupełności.

Nadszedł czas próby - przemknęło mu przez myśl, kiedy pospiesznie zawiązywał pas z bronią wokół swoich bioder. Nie mógł dłużej zwlekać, jeśli chciał zdążyć przed zmianą pałacowych wartowników. W końcu każda minuta opóźnienia mogła działać na jego niekorzyść.

Już miał opuścić pomieszczenie, kiedy jego wzrok padł na sąsiednie łóżko. Aaron spał zwinięty w pozycji embrionalnej i zupełnie spokojny jak małe dziecko.

Kiedy Azaziel patrzył na jego młodzieńczą jeszcze twarz, budziły się w nim emocje, o które nawet by siebie nie podejrzewał. Kościstą dłonią przegarnął włosy z czoła swojego przyrodniego brata i nakrył go starannie pogryzionym przez mole kocem. Wiedział, że poranki w podmokłej i cuchnącej stęchlizną piwnicy są niemal równie chłodne co na północnych rubieżach Dalicylii, gdzie przecież przez większą część roku leżał śnieg.

Żałował, że chłopcu przyszło żyć w tak mrocznych i niepewnych czasach. Mężczyzna zdążył już przywyknąć do ponurej rzeczywistości, jednak Aaron w tak młodym wieku nie powinien zaznać głodu, cierpienia i śmierci. Miał zaledwie piętnaście lat, a mimo to już teraz jego umysł został skażony zepsuciem i chorobą, która zdążyła strawić Ponurą Warownię, a teraz kawałek po kawałku niszczyła również cały Mirtis.

Azaziel z żalem patrzył na krwawe pręgi, które ginęły gdzieś pod cienką koszulką chłopca, tworząc na jego plecach budzącą dreszcze mozaikę ze starych i nowych ran.

Być może gdyby nie był ze mną spokrewniony, uniknąłby takiego losu - pomyślał, czując wyrzuty sumienia.

Aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że sprowadził na swojego brata kłopoty, a teraz jeszcze chciał zniknąć bez słowa.

— Dasz sobie beze mnie radę, szczeniaku - mruknął nieswoim głosem. Szybko zabrał dłoń, którą jeszcze chwilę temu przeczesywał włosy brata i ruszył do wyjścia. Jeszcze moment, a rozmyśliłby się i został z nim aż do brzasku.

Pchnął ciężkie drzwi, starając się nie hałasować. Rozejrzał się w poszukiwaniu strażników, którzy za dnia patrolowali okolice jego schronienia. Teraz jednak nie było po nich śladu, na co Azaziel zareagował westchnieniem ulgi. Najgorsze, co mogło mu się teraz przytrafić, to zostanie złapanym.

Po cichu przeszedł korytarzem i wspiął się po drewnianych schodach, wychodząc od razu na ciemny i pusty plac. O tej porze niemal całe miasto pogrążone było we śnie, lecz mężczyzna wiedział, że to tylko pozory. Maski nigdy nie zasypiały - zawsze czujne i zawsze gotowe do walki.

Azaziel przesuwał się powoli, cały czas w cieniu budynków, jakby bał się obudzić duchy żebraków, którzy pomarli z głodu w zapleśniałych zaułkach. Otulił się mocniej płaszczem, czując chłód otaczający go ze wszystkich stron.

Błądził w ciemnościach, mijając rozpadające się domy porośnięte trującym bluszczem. Mieszkali w najbiedniejszej dzielnicy, zamknięci w niewielkich, cuchnących klitkach, które miały imitować dom, który utracili. Tak właśnie skończyli magowie pokroju Azaziela. Członkowie Rady, arystokraci, ci, którzy mieli jakikolwiek wpływ na władzę - wszyscy oni zostali zepchnięci na margines i uciszeni, by nie zaszkodzili nowemu władcy.

Azaziel nienawidził świadomości, że w zaledwie parę miesięcy miesięcy stracił wszystko, co do tej pory znał. Pozwolił, by odebrano mu godność i magię, z którą był nierozłączny. Z całego serca nienawidził Fanatyka i pozostałych Masek. To przez nich stał się taki żałosny.

Zacisnął dłonie w pięści. Miał ochotę krzyczeć na całe gardło, by wyrzucić z siebie wszystkie dotąd dobrze ukrywane emocje. Zbyt długo dawał sobą pomiatać. Teraz zaś nadszedł czas na zemstę, która zakończyłaby raz na zawsze mroczne czasy terroru.

Mężczyzna niepostrzeżenie prześlizgnął się przez ledwo widoczną lukę w zamkowych murach, wchodząc na główny dziedziniec otoczony pięknymi niegdyś budowlami, które jeszcze parę miesięcy wcześniej zamieszkiwali członkowie Rady. Teraz zaś stały one opuszczone i zaniedbane - Maski rozgrabiły wszelkie bogactwa magów i spaliły to, czego nie potrafiły wykorzystać. Dziedzictwo wielu pokoleń przepadło na zawsze, trafiając w brudne łapy grabieżców. Azaziel czuł wstręt na myśl o demonach zgłębiających najstarsze sekrety i prawdy ukryte w starych pismach oraz woluminach. Dzięki nim poznały prawdziwą magię, którą wypaczyły i wykorzystały do własnych celów.

Taki stan rzeczy nie mógł dłużej trwać. Plan Azaziela był prosty, można by rzec, że wręcz banalny. Mężczyzna wiedział jednak, że każdy, nawet najmniejszy błąd, może przypłacić życiem. Niemal czuł na karku oddech śmierci.

Przyspieszył kroku, stąpając bezszelestnie po wilgotnych od deszczu, kamiennych płytach. Skręcił w jedną z zupełnie ciemnych uliczek i opadł na kolana, szukając po omacku magicznego znaku, który wyrył w tym miejscu już bardzo dawno temu i nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu go użyć. Ostrożnie przejechał palcami po symbolu księżyca, który przez chwilę rozbłysnął bladym światłem.

Azaziel sapnął ciężko, pozbywając się płyty i powoli zsuwając się w dół ukrytego przejścia. Czuł mieszaninę strachu i fascynacji. Pierwszy raz miał okazję skorzystać z systemu obronnego warowni.

Maski nie doceniły go jako przeciwnika i to był błąd. Nie przewidziały, że mag postanowi zaatakować, wchodząc do samego serca gniazda węży. Już sam taki pomysł brzmiał skrajnie absurdalnie. Ktoś chcący wcielić go w życie musiał być więc szaleńcem, ale Azaziel bez wątpienia spełniał to kryterium.

Mag wstrzymał oddech, zdając sobie sprawę, w której części starych korytarzy wylądował. Zbrojownia wyglądała zupełnie inaczej, niż ją zapamiętał. Maski rozbudowały ją, składując w niej broń, której mieszkańcy Ponurej Warowni dotąd nie znali. Azaziel kierowany impulsem dotknął jednego z zupełnie czarnych mieczy, ponad którym unosiła się szara mgiełka. Zaraz też poczuł przeskok energii i odskoczył na bok jak poparzony, sycząc z bólu. Obejrzał uważnie dłoń naznaczoną czarną, piekącą pręgą i przeklnął pod nosem swoją głupotę.

— Słyszałeś to? — odezwał się nieprzyjemny głos w ciemnościach, przez co serce Azaziela zatrzepotało szaleńczo w klatce piersiowej. Tylko szybki refleks pozwolił mężczyźnie w porę schować się za jedną ze skrzyń.

— Co takiego miałem niby słyszeć? Jesteś głupi, Martiz, czy raczej masz omamy słuchowe? — Odezwał się drugi z Masek, znacznie bliżej, niż mag się tego spodziewał. — Mam ci przypomnieć, jak podniosłeś alarm w zeszłym tygodniu? Wtedy też wydawało co się, że coś słyszysz i co? To był zwykły szczur, ty idioto!

— Nawet mi o tym nie przypominaj! Do tej pory wszyscy ze mnie żartują! — warknął gardłowo jego rozmówca.

Azaziel przez chwilę obawiał się, że wartownicy jednak postanowią sprawdzić źródło niespodziewanego hałasu, ale ci odeszli, nadal kłócąc się zajadle.

Idioci - przemknęło magowi przez myśl. - Nic dziwnego, że wysłali ich do pilnowania opustoszałych korytarzy, bo do niczego innego by się nie nadawali.

Mimo że niebezpieczeństwo minęło, mężczyzna wciąż nie potrafił uspokoić przyspieszonego oddechu. Odruchowo zacisnął w dłoniach krótki nóż, żeby poczuć się choć odrobinę bezpieczniej. Dotyk zimnej stali nie przyniósł mu jednak upragnionej ulgi, lecz jeszcze dotkliwiej przypomniał o brzemieniu, które Azaziel wziął na swoje barki.

Cholera, chciał zabić jednego z najbardziej wpływowych ludzi w całej Krainie! Czy ten szalony plan miał w ogóle szansę się powieść? Nagle cała pewność siebie go opuściła, ustępując miejsca nieprzyjemnym myślom i obawom.

Azaziel czuł się w tamtej chwili tak samotny, jak jeszcze nigdy dotąd - sam przeciwko Ciemnościom.

— Weź się w garść — mruknął sam do siebie. — Nie czas, by się nad sobą użalać. Zrób to... Zrób to dla Aarona.

Myśl o bracie nieco go otrzeźwiła i dodała mu otuchy. Chciał wypełnić swoje zadanie, by jak najszybciej wrócić do domu i móc przy nim być. Nieco chwiejnie podniósł się z klęczek i ruszył schodami w górę. Wciąż pamiętał, gdzie dokładnie znajdują się wystawne pokoje gościnne i którymi skrótami można bez trudu do nich dotrzeć.

W czasie pełni demony były osłabione, dzięki czemu Azaziel nie musiał obawiać się ścigających go patroli. Ostrożnie przemykał szerokimi korytarzami, kryjąc się za materiałami kurtyn i długich firan w kolorze krwi. Co jakiś czas gdzieś w oddali słyszał miarowe kroki maszerujących strażników i ich świszczące oddechy. W tamtych chwilach zamierał w zupełnym bezruchu, czekając, aż wokół znów zapanuje błoga cisza. Bał się, że przez przypadek zdradzi demonom swoje położenie, a ci schwytają go i potraktują tak, jak zwykli działać - bez litości.

Nagle coś nietypowego przykuło jego uwagę - nieznacznie uchylone drzwi jednej z komnat, niemal na samym końcu korytarza. Z wnętrza pomieszczenia sączyła się jasna lazurowa poświata, która zupełnie nie pasowała ponurego klimatu Warowni i nocnej ciemności.

Azaziel musiał przyznać przed samym sobą, że poczuł się zaintrygowany. Zupełnie nieświadomie zbliżył się do drzwi i bardzo powoli pchnął je, wstrzymując oddech.

Portal. W komnacie był portal.

— To w ten sposób przybyli aż z północy... Byłem głupi. Przecież mogłem się domyślić — wyszeptał sam do siebie, obchodząc dookoła jaśniejący dysk i oglądając go z każdej strony. Miał wrażenie, że coś skręca jego wnętrzności w ciasny, nieprzyjemny supeł. Gdyby zamknąć portal... Maski zniknęłyby raz na zawsze, a życie w Ponurej Warowni powróciłoby do normy.

Azaziel już miał wyciągnąć rękę, by dotknąć portalu, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie! — ostrzegł go głos w jego głowie. Przecież nie wiedział, co kryło się po drugiej stronie, a za swoją zgubną ciekawość mógłby zapłacić najwyższą cenę.

— Skup się na zadaniu. I tak sam nie zdołałbyś zamknąć portalu — upomniał samego siebie i tyłem wycofał się z komnaty. Stracił zbyt dużo czasu, minęła już północ, a księżyc za oknami zdążył już przybrać barwę czerwieni. Musiał się pospieszyć.

Odetchnął głęboko kilka razy, koncentrując się na tym, co właśnie zamierzał zrobić.

— Tylko bez nerwów i ostrożnie. Trzymaj się planu...

Już wcześniej miał okazję obserwować Fanatyka. Wiedział, kiedy ten udawał się na spoczynek i gdzie znajdowała się jego sypialnia. Nie miał jednak pojęcia, czego może spodziewać się w środku.

W pokojach na najwyższym piętrze panowała głucha cisza. Jedynymi świadkami włamania Azaziela pozostawały postacie z ozdobnych gobelinów i księżyc rzucający bladą łunę na czarne, drewniane podłogi.

Mężczyzna na palcach obszedł zdobione łoże i szarpnął drżącymi dłońmi za czerwoną kotarę. Miał wrażenie, że wnętrzności podchodzą mu do gardła, kiedy ujrzał wreszcie swoją przyszłą ofiarę. Fanatyk leżał na plecach, pogrążony w głębokim śnie. Nie mógł wiedzieć, jaki los za chwilę go spotka.

Azaziel uniósł sztylet, mocniej zaciskając palce na jego rękojeści. Wahał się zaledwie kilka chwil. Przeszłość nie dawała mu spokoju.

To koniec. To naprawdę koniec - pomyślał, zadając śmiertelny cios.

Nie sądził, że przyjdzie mu to z taką łatwością. Ostrze zagłębiło się w ciele, a krew bryznęła, brudząc białą koszulę nocną, pościel i dłonie zabójcy.

Stało się jednak coś, czego Azaziel nie przewidział. Ciało Fanatyka drgnęło konwulsyjnie, a usta rozchyliły się w niemym krzyku. Przez chwilę włamywaczowi wydawało się, że w szeroko otwartych, błękitnych oczach swojej ofiary widzi szok i niedowierzanie. Zaraz jednak te emocje zniknęły, zastąpione przez połyskujące złotem, pełne pogardy spojrzenie.

Mężczyzna cofnął się kilka kroków, czując ogarniającą go panikę. Tymczasem Fanatyk uśmiechnął się lodowato i jak gdyby nic wyciągnął nóż tkwiący w jego klatce piersiowej i przez chwilę przyglądał się spływającej z niego szkarłatnej cieczy. Następnie spojrzał Azazielowi prosto w oczy.

— Jak się czujesz, magu? Zaskoczony?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro