Decyzja
Logan dopiero po chwili przypomniał sobie, jak się oddycha. Wiedział, jakie spustoszenie niesie ze sobą wojna, ale nie był przygotowany na podobny widok. Nisko pod nim rozciągało się cmentarzysko, które pozostało po niegdyś potężnej Marakidzie. Biały pałac zamienił się w poczerniałą ruinę, wszędzie walał się gruz i zwęglone kości.
― Panie, nie powinniśmy zostawać tu dłużej niż to absolutnie konieczne. ― Głos Kasandra brzmiał nagląco. Onyks, na którym obaj siedzieli, poruszył się niespokojnie i załopotał skrzydłami, jakby w pełni zgadzając się z tymi słowami.
Uzurpator uspokoił smoka prostą myślą posłaną w jego stronę, wyprostował się w siodle i obejrzał przez ramię na wczepionego w tył jego szaty maga.
― Daj mi jeszcze chwilę. ― To nie była prośba i Kasander zdawał sobie z tego sprawę. Nie skomentował w żaden sposób tak niecodziennego zachowania swego władcy, chociaż zupełnie go nie rozumiał. Logan także nie rozumiał, co w niego wstąpiło. Nie potrafił wytłumaczyć wprost tej dziwnej potrzeby - tego przyciągania - które zawładnęło nim w tamtym momencie. Czuł, że musi podlecieć bliżej, by wyraźniej przyjrzeć się ruinom pałacu, który niegdyś był jego domem.
Telepatycznie przekazał swą wolę Onyksowi, a ten, choć nie bez oporów, zapikował w dół ku dziedzińcowi.
― Trzymaj się ― przykazał ostro Kasandrowi, kiedy ten rozluźnił uścisk i zaczął zsuwać się ze smoczego grzbietu. ― Wiem, że jesteś słaby, ale musisz wytrzymać. Spójrz tam. Widzisz? To fontanna. W obecności wody od razu poczujesz się lepiej.
Kasander oparł czoło o bark Logana, na co ten aż zazgrzytał zębami ze złości.
Sam do tego doprowadziłeś - szydził z niego cieniutki głosik w jego własnej głowie. - Gdybyś w ostatnich dniach nie zmuszał swych ludzi do pracy ponad siły, nie miałbyś teraz problemu z wycieńczonym, lejącym ci się przez ręce magiem.
Onyks miękko wylądował na popękanych kamiennych płytach, a Uzurpator zeskoczył zgrabnie z jego grzbietu i pomógł w zejściu swojemu towarzyszowi. Podprowadził go do niezniszczonej przez wojnę fontanny i patrzył w milczeniu, jak Kasander zanurza w niej ręce aż po łokcie. Zaraz też wokół palców maga pojawiła się delikatna błękitna poświata i cienkie niteczki energii, które powoli wspinały się w górę po jego dłoniach, a następnie ginęły gdzieś pod fałdami znoszonych szat. Logan widział podobny rytuał wielokrotnie, ale wciąż był nim tak samo zafascynowany. Na jego oczach słabość zmieniała się w potęgę, energia natury - w energię człowieka.
Kiedyś pogardzał magami, uważając, że ich umiejętności są znacznie mniej efektowne od jego własnych, ale z czasem nauczył się je doceniać. Zdarzały się nawet chwile, kiedy zazdrościł Kasandrowi tego, kim jest. A może kim był? Po ostatnich burzliwych wydarzeniach zmieniło się tak wiele, że Logan nie miał pewności, co może zaliczyć do teraźniejszości, a co już należy do przeszłości.
― Myślisz, że ktoś ocalał? ― zapytał cicho, spoglądając na poczerniałe łuki, które niegdyś podpierały pałacowe sklepienie. Stały w tym miejscu nadal, lekko tylko naruszone, co wydało się Uzurpatorowi wręcz ironicznym zrządzeniem losu, biorąc pod uwagę, że cały dach i ściany do linii okien legły w gruzach. Nie czekając na odpowiedź ruszył po kamiennych schodach ku miejscu, gdzie dawniej istniało wejście do budowli. Nie musiał oglądać się za siebie, żeby wiedzieć, że Kasander i Onyks podążają za nim krok w krok. ― Nie powinniśmy byli tu przylatywać ― mruknął, sunąc palcami po lodowatym kamieniu. Nad nimi niebo stawało się coraz ciemniejsze i na ziemię zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu.
― Jeżeli ktokolwiek przeżył, na pewno tu nie został. To teraz jeden wielki grobowiec. Podobnie jak Kolegium.
Logan spojrzał z ukosa na Kasandra, który trzymał w dłoni odłamki kolorowego witraża. Słowa wypowiedziane przez maga brzmiały pozornie obojętnie, ale Uzurpator wiedział, jak wiele dawnego bólu się za nimi kryje. Odwrócił wzrok, rozumiejąc, że czegokolwiek by nie powiedział, nie przyniesie to otuchy jego towarzyszowi.
― Mój brat uciekł jak tchórz, zamiast bronić swoich ziem i poddanych. Co z niego za król?
― Ty również nie broniłeś Marakidy... panie.
Uzurpator przystanął zmrożony.
― Przypomnij mi, Kasandrze, po czyjej stronie stoisz ― wycedził. Zacisnął dłonie w pięści, czując, że jeśli się nie opanuje, ktoś zginie, a tym kimś będzie krnąbrny mag, którego zabrał ze sobą.
― Służę w pierwszej kolejności Archipelagowi ― odparł bardzo spokojnie Kasander, co jeszcze bardziej wyprowadziło Logana z równowagi.
― Więc patrz, ślepy głupcze, co z tego twojego Archipelagu zostało! ― Krzyk władcy zaniepokoił Onyksa, który zjeżył się niczym kot i zasyczał, wodząc nerwowo swymi wielkimi ślepiami od Logana do Kasandra. Pewnie gdyby miał przed sobą kogoś innego niż mag, natychmiast by się na niego rzucił, podzielając furię swego pana, jednak do Kasandra smok miał dziwną słabość, którą zresztą Uzurpator częściowo podzielał. Po chwili mężczyzna uspokoił się na tyle, żeby na powrót zacząć trzeźwo myśleć. Wiedział, że wzajemne oskarżanie się nic im nie pomoże. ― Przepraszam, poniosło mnie ― mruknął pod nosem, ale mag stał na tyle blisko, że mógł go bez trudu usłyszeć.
― Nie chciałam cię rozgniewać, panie. Jasno przedstawiłeś mi ostatnio swoje zdanie na ten temat i niepotrzebnie jeszcze raz zaczynałem tę rozmowę.
Logan pokręcił głową.
― Ty naprawdę wierzysz w tę śmieszną legendę, że trzej smoczy bracia uratują Archipelag? Sądzisz, że to my nimi jesteśmy? Żałosny król-żebrak, jego brat broniący tylko swoich własnych prowincji i smoczy jeździec bez smoka? Rzeczywiście, doskonała z nas drużyna! ― powiedział sarkastycznie. ― Zrozum, to nie ma sensu. Musimy lecieć na południe i tam zastanowić się, co dalej czynić.
― Król Illiam błagał nas o pomoc... ― zaczął Kasander, ale Uzurpator natychmiast mu przerwał.
― To nie jest moja wojna ani nikogo z moich ludzi. Jeśli wróg postanowi zaatakować Samotne Pustkowie, wtedy będziemy walczyć. Nie mam zamiaru poświęcać życia moich wiernych żołnierzy w imię kogoś, kto po latach upokorzeń nagle postanowił sobie o nas przypomnieć. Illiam chce wysłać nas na pewną śmierć.
Oblicze maga spochmurniało.
― My także bez sojuszników nie wygramy tej wojny.
Logan spojrzał na niego twardo.
― A więc zawrzemy pokój z wrogiem.
Przez chwilę obaj milczeli, patrząc na siebie nieprzychylnie. Każdy z nich miał własne racje i powody, dla których konkretna koncepcja prowadzenia wojny bardziej do niego przemawiała.
― Naprawdę tego chcesz, panie? ― zapytał w końcu Kasander. ― Jesteś gotów wyprzeć się wszystkiego, w co wierzysz, i poddać się najeźdźcom bez walki?
― Tak, jeśli tylko dzięki temu zachowam władzę, a moi poddani będą bezpieczni ― odparł stanowczo Logan. Już wielokrotnie rozmawiał na ten temat ze swoimi doradcami i chociaż żaden z nich otwarcie nie popierał kapitulacji, to jednak wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że w ostateczności takie rozwiązanie może być jedynym słusznym. ― Możesz uważać mnie za tchórza, Kasandrze, ale ja, w przeciwieństwie do Illiama, nigdy nie porzuciłbym moich ludzi na pastwę wroga w najbardziej krytycznym momencie.
― Nie uważam ciebie, panie, za tchórza ― zaoponował mag. ― Boję się tylko, że jeśli podejmiesz niewłaściwą decyzję, wyrzuty sumienia będą cię nękać do końca twoich dni. Nigdy nie uwolnisz się od przeszłości.
Uwolnić od przeszłości? Zabawne! Gdyby tylko Kasander wiedział, że Logan już teraz żyje tylko nią!
Ruiny pałacu w Marakidzie szczególnie sprzyjały powrotom do dawnych czasów. Tutaj każdy kamień, każdy spopielony materiał czy przedmiot, budziły wspomnienia. Uzurpator ruszył powolnym, niemal uroczystym krokiem w stronę miejsca, gdzie niegdyś znajdowały się schody na piętro. Tam mieściły się wszystkie najważniejsze pomieszczenia, a przede wszystkim sala tronowa. Teraz po schodach zostały tylko pozostałości, wciąż jednak stały przed nimi dwa nietknięte rzezią posągi symbolizujące sprawiedliwość i panowanie. Logan ciężko oparł się o jeden z nich, pozwalając, by pamięć dawnych dni z całą siłą do niego powróciła.
― Po co tu wracałem? ― zapytał cicho samego siebie, opierając czoło o chropowatą powierzchnię marmuru. Wzmagający się wiatr szarpał coraz mocniej fałdami jego skórkowego płaszcza, a śnieg sypał dookoła, pokrywając zgliszcza warstwą niewinnego, białego puchu.
Było zimno, zupełnie jak tamtego pamiętnego dnia.
***
List od Illiama przynaglający go do przyjazdu do stolicy przybył pierwszego dnia zimy, a Logan, mimo siarczystych mrozów, stawił się w stolicy już w pięć dni później, chociaż od kiedy jego starszy brat został królem starannie unikał wizyt w mieście. Nie było tajemnicą, że on i Illiam nie pałali do siebie wielką miłością. Zresztą Logan, jako Wielki Protektor Południa miał wystarczająco dużo obowiązków na prowincji, żeby zawsze posiadać wymówkę dla swej rzadkiej obecności w Marakidzie. Tym razem okoliczności opisane w liście zmusiły go do natychmiastowej reakcji.
― Gdzie on jest? ― zapytał wściekłym głosem, wkraczając do sali tronowej z pominięciem wszelkich zasad dworskiej etykiety. Król, który do tej pory rozmawiał po cichu ze swymi doradcami, na widok brata zerwał się z tronu.
― Loganie, opanuj się, na bogów. To był nieszczęśliwy wypadek!
― Gdzie on jest? ― powtórzył młodszy z naciskiem. ― Coś ty mu zrobił?
Z trudem powstrzymywał swój gniew. Zostawił Revelina - ich najmłodszego, ledwie nastoletniego brata - pod opieką króla, wierząc, że ten dobrze się nim zajmie, a tymczasem teraz w kilku lakonicznie sformułowanych zdaniach Illiam informował go o poważnej chorobie chłopca.
― Loganie, proszę, zanim o cokolwiek mnie oskarżysz, wysłuchaj chociaż, co mam ci do powiedzenia.
― A więc mów! Nie po to zajechałem konie, żeby teraz słuchać pustej paplaniny, która niczego mi nie wyjaśni. ― Młodszy z braci stanął przed podwyższeniem, wpatrując się w króla wyczekująco.
Ten rozkazem odprawił swoich doradców, nie zważając na ich zaniepokojone spojrzenia. Kiedy zostali sami, nie licząc strażników, zbliżył się do Logana, chcąc go należycie powitać - jak brat brata - ale drugi mężczyzna odsunął się od niego jak oparzony. Wprawdzie jego gniew nieco osłabł, ale nadal nie zamierzał rzucać się królowi w ramiona.
― Nie czas na nic nieznaczące gesty ― oznajmił stanowczo. ― Wytłumacz mi lepiej, co się stało naszemu bratu. Z twojego listu nie dowiedziałem się absolutnie niczego. Od jak dawna choruje? Jaki jest jego stan? Co mówią medycy? Na wszelki wypadek przywiozłem ze sobą własnego uzdrowiciela, gdyby...
― Daj mi dojść do głosu, bracie. Z Reve jest bardzo, bardzo źle, ale żaden medyk nie może mu pomóc. ― Głos zazwyczaj opanowanego władcy zaczął się teraz załamywać. ― On nie wyzdrowieje nigdy, rozumiesz? On oszalał.
Logan wzdrygnął się, słysząc to.
― O czym ty mówisz, Illiamie?― zapytał głucho. ― I co miał znaczyć ten "nieszczęśliwy wypadek", o którym wspomniałeś na początku naszego spotkania?
Król zacisnął usta w wąską linię.
― Jakiś czas temu wybraliśmy się na polowanie - ja, Revelin, nasze smoki, drużyna naganiaczy i strzelców. Planowaliśmy schwytać parę błędnych reniferów, które pojawiły się w naszych stronach. Kiedy wpadliśmy na trop stada, zaczynał już prószyć gęsty śnieg, ale podjąłem decyzję, żeby nie przerywać wyprawy. ― Illiam przerwał na chwilę, by nabrać tchu. ― To był mój błąd, że pozwoliłem wtedy pojechać Revelinowi przodem. Ja... Nie jestem w stanie dokładnie wyjaśnić, co się dalej stało, Loganie. Grupa musiała się podzielić, nie odczytano poprawnie sygnałów, ktoś strzelił na oślep... Goniec przybył do mnie zziajany z informacją, że stało się coś złego. Gdy znalazłem się na miejscu, zastałem ludzi w rozsypce i pełno krwi na śniegu.
― Ktoś postrzelił Revelina?
Illiam zaprzeczył.
― Nie, ale trafili jego smoka. Revelin... Próbował go ratować...
Logan dopiero teraz zrozumiał.
― Czy on... Chciał przekazać smokowi swoją energię życiową?
― Gorzej. Chciał dokonać wymiany. Nie przyniosło to żadnych rezultatów, Agryffin wyzionął ducha jeszcze zanim przybyłem na miejsce, ale Reve... W nim coś zostało z tej smoczej energii. Jakaś niepokojąca dzikość. Musiałem go zamknąć pod kluczem, inaczej by nas wszystkich pozabijał. W ogóle nie jest w stanie panować nad swoimi mocami.
― Muszę go zobaczyć ― zdecydował Logan. ― Zaprowadź mnie do niego, porozmawiam z nim. Może będę mu w stanie pomóc. Wiesz, że zawsze najlepiej z nas wszystkich radziłem sobie z magią. Zresztą może to wszystko jest tylko chwilowe? Może efekty z czasem miną?
Illiam spojrzał na niego z powątpiewaniem.
― Nie sądzę. Oczywiście nie zabronię ci się z nim spotkać, ale raczej trudno będzie wam porozmawiać. Nie wiem, czy Reve w ogóle cię rozpozna ― powiedział gorzko. Ruszył ku bocznym drzwiom, a Logan podążył za nim, nie skupiając się w żadnej mierze na tym, dokąd idą. W myślach wciąż odtwarzał przebieg wydarzeń wyłaniający się ze słów Illiama. Wyobrażał sobie, jak zrozpaczony musiał być Revelin, kiedy ujrzał swojego smoka w agonii. To musiał być dla niego potężny wstrząs. Logan zastanawiał się, w jaki sposób on sam by postąpił, gdyby znalazł się na miejscu młodszego brata. Również kochał swojego smoka i zrobiłby wiele, żeby go ratować, ale czy byłby gotów poświęcić część samego siebie? Tego nie potrafił stwierdzić.
Jego ród, jeszcze zanim zasiadł na tronie Archipelagu, chełpił się swymi wrodzonymi zdolnościami panowania nad ogniem. Logan, którego od zawsze interesowała historia przodków, z licznych ksiąg wyczytał, jak stary i pierwotny był posiadany przez nich dar. Nikt z żyjących w Nowej Erze nie mógł się podobnym poszczycić. Magia w ich czasach nabrała wymiaru doraźnego - polegała na przetwarzaniu dostępnej w naturze energii życiowej na użytkową. Mogli tego dokonać jedynie magowie, korzystając z roślin, a także ziemi czy wody. Ogień był dla nich dziedziną tajemniczą i niedostępną - nie mogli go dotknąć, a więc nie potrafili go też użyć. Tymczasem przedstawiciele rodziny królewskiej nie tylko przywoływali ten żywioł samoistnie, ale też dotykanie przez nich ognia nie niosło żadnego zagrożenia. Jeszcze przed rozpoczęciem Nowej Ery przodkowie Logana odkryli też inną prawidłowość związaną ze swym niezwykłym talentem - ogień przyciągał smoki.
Rodową tradycją stał się rytuał wejścia w wiek męski polegający na schwytaniu i oswojeniu własnej bestii. Szalenie niebezpieczna wyprawa do Górskich Jaskiń, gdzie mieściły się gadzie leża przez wielu śmiałków została okupiona życiem. Odnalezienie właściwej drogi w skalnym labiryncie było stosunkowo proste - dopiero złapanie właściwego smoka i nawiązanie z nim nierozerwalnej więzi stanowiło prawdziwe wyzwanie. Logan pamiętał doskonale dzień, w którym on i Illiam wyruszyli do Jaskiń. Różnica wieku między nimi wynosiła zaledwie dwa lata, chłopcy więc we wszystkim ze sobą rywalizowali - misję ujarzmienia latającego potwora także potraktowali jak swoisty turniej wiedzy, siły i zdolności. Logan chociaż wyruszył później niż brat, złapał swojego smoka jako pierwszy, czego Illiam długo nie mógł przeboleć. Revelin, najmłodszy z ich trójki, skrycie zazdrościł starszym powodzenia misji i wbrew woli rodziców rok później potajemnie wyruszył w samotną wyprawę w góry. Kiedy reszta rodziny zdała sobie sprawę ze zniknięcia księcia, było już za późno żeby go doścignąć i powstrzymać. Wszyscy spodziewali się najgorszego, Revelin jednak po tygodniu niedawania znaku życia powrócił do Marakidy, lecąc na poteżnej bestii o łuskach w odcieniu cynamonu i czarnych, błoniastych skrzydłach. Logan pamiętał dobrze własne niedowierzanie, gdy ujrzał Agryffina. "Jak go schwytałeś?" - zapytał Revelina poruszony. Brat w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami: "poprosiłem go, żeby mnie przewiózł". Na początku uznał te słowa za nieśmieszny żart, później jednak pojął, że w smokach w istocie jest coś ludzkiego i rozumnego.
On i Illiam nigdy nie zgadzali się w kwestii postępowania z tymi istotami. Król traktował smoka jak swoje narzędzie - podwładnego, który musi go słuchać, w przeciwnym razie zostanie ukarany. Logan nie uważał takiego podejścia za właściwe. Czytał w pamiętnikach swych przodków o hipotezach, wedle których ich ród miał w prostej linii wywodzić się od smoków. Tak starano się wytłumaczyć kolejną ponadprzeciętną zdolność jego przedstawicieli - umiejętność telepatycznego porozumiewania się z tymi latającymi gadami. Logan szybko odkrył, że żeby kierować swym smokiem nie potrzebuje wcale bicza ani głosu do wydawania rozkazów - wystarczyła tylko jedna myśl, by Onyks go posłuchał. Co więcej, był w stanie rozumieć jego potrzeby, a nawet - patrzeć na świat jego oczami. Wiedząc, z jak inteligentną istotą ma do czynienia, nie potrafił podzielać uczuć swego starszego brata. Dla niego smok stał się partnerem, kimś na kształt przyjaciela. Oczekiwał od niego szacunku, ale też sam mu ten szacunek okazywał. Podobnego podejścia nauczył Revelina - chłopiec i jego smok stali się wręcz nierozłączni. Teraz Logan zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, pozwalając, by młodszy tak bardzo przywiązał się do swojej latającej bestii. Może gdyby nie to, do niczego by nie doszło?
― Jesteśmy na miejscu ― oznajmił Illiam, przerywając bratu jego rozmyślania. Przekręcił klucz w zamku i przepuścił Logana przodem.
Komnata, w której się znaleźli bardziej przypominała celę. Panował w niej dziwny, nieprzystający do ogólnej jasności pałacu półmrok i tylko z niewielkiego zakratowanego okienka sączył się strumień światła. Pomieszczenie było niemal puste, nie licząc małego drewnianego stolika, łóżka i kilku krzeseł. Revelin siedział na jednym, wpatrując się bezmyślnie w ciemność kłębiącą się w rogu pokoju. Wyglądał inaczej niż Logan go zapamiętał - urósł, jego włosy stały się jeszcze bielsze niż kiedyś, a spojrzenie zupełnie zmatowiało.
Chwilę trwało, nim książę z ociąganiem odwrócił głowę w stronę drzwi i zdał sobie sprawę z ich obecności.
― Logan? ― zapytał niepewnie, podnosząc się z krzesła. Postawił kilka niepewnych kroków w stronę brata, po czym raptownie przystanął, jakby obawiając się zbliżyć. Logan szybko pokonał dzielący ich dystans, ujmując w dłonie pobladłą ze zmęczenia twarz Revelina. Szukał w jego oczach oznak szaleństwa, ale odnalazł tylko bezbrzeżny smutek.
― Bogowie, tak mi przykro...
Przez twarz młodszego wykrzywiła się w nagłym spazmie bólu.
― A więc już wiesz... ― wydusił. ― Loganie, ja... Nie zdołałem go uratować. Wiesz, że zrobiłem coś potwornie złego? We mnie jest teraz jakiś głos. On wyje i drapie od środka, próbując się wydostać, rozumiesz? Ale ja nie mogę go wyrzucić, musiałbym chyba umrzeć, żeby się go pozbyć.
― Spokojnie, coś na to poradzimy. Na pewno możemy ci jakoś pomóc.
― Magowie z Kolegium już zaoferowali, że zaopiekują się Revelinem ― wtrącił niespodziewanie Illiam. ― Tam będzie bezpieczny z dala od świata i ludzi, których mógłby przypadkowo skrzywdzić.
― Nie chcę jechać do Kolegium! ― zaprotestował Revelin. ― Przecież nie jestem potworem, nikomu nie zrobię krzywdy!
Twarz Illiama wyglądała w tamtej chwili jak maska bez wyrazu.
― Nie jesteś w stanie się kontrolować. Odizolowanie cię to jedyne, co możemy w tej chwili dla ciebie zrobić. Zaufaj mi, sam nie wiesz, co jest dla ciebie dobre.
― A ty niby wiesz? ― zapytał Logan, któremu ta wymiana zdań coraz mniej zaczynała się podobać. ― Jakim prawem sam podejmujesz decyzje odnośnie przyszłości naszego brata bez uzgodnienia ich ze mną?
― Bo jestem królem i moje słowo powinno być dla was rozkazem!
― Nie. Nie masz i nigdy nie będziesz miał nade mną władzy! ― Głos Revelina zmienił się na twardszy i bardziej odległy. Logan z przerażeniem zdał sobie sprawę, że oczy księcia nie są już lodowato błękitne, ale czerwone niczym krew. Jego twarz wykrzywił jakiś dziki, nieludzki grymas i już w następnej sekundzie jego młodszy brat rzucił się na króla, który zdołał tylko zawołać "Logan!" nim został z nadludzką siłą przyszpilony do podłogi. Revelin zaciskał szponiaste dłonie na szyi Illiama, podduszając go, a Logan tylko patrzył na tę scenę, nie mogąc zmusić się do żadnego działania. Czuł jakąś niewysłowioną satysfakcję, widząc jak jego znienawidzony braciszek błaga o litość. Gdyby zginął... Zaraz jednak otrząsnął się z podobnych myśli. Wiedział, że Revelin nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby w przypływie furii zabił Illiama.
― Straże, straże! ― zawołał, rzucając się, by rozdzielić szamoczących się braci. ― Reve, uspokój się! Uspokój się, przecież nie jesteś wariatem! ― Z trudem zdołał odciągnąć młodszego, który powoli słabł, jakby zdając sobie sprawę z tego, co przed chwilą chciał zrobić. Po chwili jego oczy wróciły do normalnego koloru, a on sam zupełnie odpłynął. Jednocześnie za plecami Logana wzmógł się gwar - strażnicy, służba i królewscy magowie wreszcie pojawili się w komnacie, by ratować swego władcę.
Logan ostrożnie położył nieprzytomnego Revelina na łóżku i obejrzał się przez ramię na Illiama, który zdołał otrząsnąć się z szoku i - choć nieco chwiejnie - podnieść na nogi. Kiedy poczuł na sobie wzrok brata, posłał mu wyjątkowo nieprzyjemne spojrzenie.
― Widzisz, mówiłem ci, że nasz Reve oszalał ― powiedział mocno zachrypniętym głosem. ― Za atak na króla powinien zginąć.
Logan nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
― Nie odważysz się...
― To było tylko stwierdzenie. Nie zabiłbym przecież ukochanego braciszka. A ty Loganie?
Mężczyzna nie odpowiedział. Ruszył do wyjścia, czując, że nie wytrzyma ani chwili dłużej w tym miejscu. Kiedy chciał wyminąć Illiama, ten złapał go za łokieć i zatrzymał.
― Zadałem ci pytanie. Cieszyłbyś się, gdybym zginął, prawda?
Logan skrzywił się i wyszarpnął dłoń z uścisku brata.
― Zabiorę Reve do siebie. U ciebie nie jest bezpieczny ― warknął. ― Nie sądzę, żeby to, co mu się przytrafiło, było w istocie nieszczęśliwym wypadkiem.
― Wierz sobie w co chcesz. Możesz zabrać Reve ze sobą, ale ostrzegam, że jeśli kogoś zabije, ty zapłacisz za to głową.
Zmierzyli się zimnymi spojrzeniami, doskonale rozumiejąc, że w ten oto sposób ostatnia granica została przekroczona. Wypadek Reve tylko przypieczętował rozłam, do którego już dawno musiało dojść. Logan wyszedł z pomieszczenia, zastanawiając się, czy Illiam domyśla się choćby ułamka tego, co dla niego zaplanował. Zamierzał jak najszybciej wrócić na południe i dać swoim ludziom znak do przygotowań. Ostatecznie przekonał się co do słuszności słów swoich doradców. Jego brat rządził już stanowczo zbyt długo.
***
Prowadzono ich jak bydlęta na powrozie. Logan czuł jak konopny sznur w nieprzyjemny sposób krępuje mu ruchy, wrzynając się w skórę coraz mocniej. Obejrzał się krótko na stojącą w cieniu korytarza postać.
Kasander.
Mag nieznacznie pokręcił głową. A więc nikt go nawet nie podejrzewał o udział w spisku!
Zręczna bestia - pomyślał Logan i odwrócił wzrok. Przed sobą miał wejście do sali tronowej w Marakidzie przyozdobione płaskorzeźbami uosabiającymi cztery pory roku. Kiedy otwarto wrota i wprowadzono ich do środka, mężczyzna przekonał się, że Illiam zebrał całe Zgromadzenie Lordów, by przyglądali się porażce spiskowców. Cóż za upokorzenie!
Rzucono go na kolana przed obliczem władcy, który uśmiechnął się kpiąco. Nie bez satysfakcji Logan odkrył, że przez ostatnie miesiące jego brat okropnie się postarzał.
Miło, że moje zabiegi przyniosły jakiekolwiek efekty, choćby takie drobne.
― Kogo my tu mamy? Czy to nie ten sławny Uzurpator, który zamierzał pozbawić mnie władzy?
Logan milczał. Jeśli miał dziś na niego zapaść wyrok śmierci, zamierzał umrzeć z godnością.
― Właśnie rozprawialiśmy, co zrobić z tobą i twoimi poplecznikami. Jak myślisz, na jaką karę zasłużyliście?
Uzurpator spojrzał swemu bratu prosto w oczy i bez zająknięcia odpowiedział:
― Za zdradę przewiduje się tylko jedną karę.
Przez twarz Illiama przebiegł grymas gniewu. Nie przewidział, że wolę Logana tak trudno będzie złamać.
― Nie utrudniaj mi tego ― syknął. Na sali wzmogły się szmery rozmów prowadzonych między lordami. Logan, nawet pobity i związany, wciąż mógł liczyć na spory szacunek Zgromadzenia. ― Czy ktoś jeszcze pragnie zabrać głos, czy możemy już przejść do głosowania? ― zwrócił się do arystokratów.
Ze swojego miejsca wstał łysiejący baron, w którym Logan rozpoznał zagorzałego zwolennika króla.
― Uzurpator sam przyznał, że zdradę można karać tylko śmiercią. On i lordowie odpowiedzialni za spisek powinni zostać ścięci mieczem. Mniej związani z całą sprawą mogą wykupić się z niewoli.
― To nie jest żadne rozwiązanie ― zaprotestował jeden z margrabiów, który pozostał neutralny. ― Wysokie podatki zostały wprowadzone przez króla bez zgody Protektora i całego Południa, a więc niezgodnie z Wielkim Przywilejem wydanym przeszło sto lat temu. Południe miało prawo wypowiedzieć królowi posłuszeństwo.
― I zorganizować zamach na jego życie? ― zapytał sceptycznie jego przedmówca. ― Może i król naruszył Wielki Przywilej, ale to Protektor i jego ludzie dopuścili się większego grzechu, podnosząc rękę na wybranego przez bogów pomazańca. Wcale nie chodziło im o zniesienie podatku, ale o wprowadzenie na tron własnego przedstawiciela-tyrana.
― Dziwi mnie, że nie stanąłeś po stronie Południowców, szacowny baronie, wszak tyrańskie rządy są ci całkiem bliskie, czyż nie? ― wtrąciła złośliwie lady Nestra, która potajemnie przekazywała pieniądze buntownikom. ― Poza tym spiskowcy bez szemrania oddali się władzy. Tę okoliczność powinno się uwzględnić przy wydawaniu wyroku. Czy ty baronie postąpiłbyś równie honorowo? A może raczej próbowałbyś uciec jak najdalej, żeby sprawiedliwość cię nie dosięgła?
Logan uśmiechnął się pod nosem, widząc jak nadęty baron robi się czerwony i ciężko opada na swoje miejsce.
Dobra robota Nestra - pomyślał, po czym dyskretnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu innych sojuszników. Tych najbardziej zaufanych było niewielu, ale Logan wiedział, że może się też spodziewać poparcia przynajmniej kilku neutralnych arystokratów. Nie znajdował się jeszcze na przegranej pozycji.
― Panie, również pragnę wyrazić swą opinię, ale moje słowa mogą nie przypaść ci do gustu. ― Głos zabrał trzęsący się nieco starzec. Był to najstarszy i najbardziej poważany przedstawiciel Zgromadzenia, służył bowiem radą jeszcze poprzedniemu królowi i zawsze jego decyzje okazywały się właściwe.
Illiam spojrzał z ukosa na lorda, który niegdyś uczył jego i Logana. Był dla nich surowym mistrzem w wielu sztukach - przodował zaś w językach i historii Archipelagu.
― Mów, Trestesie. Wiesz, że każda opinia, nawet przykra dla uszu, jest dla twego króla niezwykle ważna.
Starzec skłonił głowę.
― Wasza wysokość, ty i twój brat byliście dla mnie zawsze jak dzieci, których nigdy nie miałem. Nawet teraz, kiedy każdy z was jest już dorosły, wciąż widzę w was tamtych chłopców i nie mogę stać obojętnie, przyglądając się, jak błądzicie. Moi drodzy, mówiłem to już wielokrotnie, ale jeszcze raz powtórzę: wedle wszelkich przesłanek to właśnie wy trzej, każdy zrodzony podczas pełni księżyca, jesteście przepowiadanymi przez przodków smoczymi braćmi. Przyjdzie czas, gdy wielkie zło zaatakuje Archipelag od zewnątrz, a wy zmuszeni będziecie go bronić. Razem. Illiamie, Loganie, spójrzcie na mnie. Czy nie rozumiecie, że wasz spór tylko nas wszystkich osłabia? Jak wam nie wstyd pałać taką żądzą przelania bratniej krwi? Przecież gdybyście zjednoczyli swe siły, osiągnęlibyście znacznie więcej niż walcząc przeciwko sobie.
Logan skrzywił się. Został złajany jak niegrzeczne dziecko i to przy całym Zgromadzeniu. Illiam także nie wyglądał na zadowolonego z uwag, którymi uraczył ich Trestes.
― Smoczy bracia to tylko legenda ― powiedział, patrząc na wszystkich obecnych wyzywająco, jakby spodziewając się, że ktoś zaprzeczy. Lordowie jednak milczeli. ― Nie traćmy więcej czasu, głosujmy. Kto jest za ukaraniem dowódców spisku karą śmierci, niech podniesie rękę.
Uzurpator uważnie przyglądał się osobom, które żądały jego uśmiercenia. Zostanie wam to zapamiętane. Jeśli pójdę do piachu, pociągnę was za sobą - przemknęło mu przez myśl. Czekał.
― Kto głosuje za odrzuceniem kary śmierci, niech podniesie rękę.
Logan wstrzymał oddech. Głosów przeciw było tyle samo co za, decyzja króla miała więc zaważyć na losie spiskowców. Illiam tymczasem wyraźnie się wahał. Zdradzały go oczy - oczy wystraszonego młodzieńca, który staje na wprost smoka i wie, że każde podjęte przez niego działanie może się skończyć tragicznie.
― Panie? Wasza wysokość? ― Szepty roznoszące się po sali przybierały na sile. W końcu król uciszył je stanowczym gestem dłoni.
― Milczeć. Podjąłem decyzję. Jako najwyższy sędzia Archipelagu orzekam, że spiskowcy nie zostaną ścięci. Każdy kto wykupi się z niewoli i opłaci określoną wysokość odszkodowania, będzie traktowany jak całkowicie wolny obywatel i członek Zgromadzenia. W ramach kary konfiskuję urząd Protektora. Południe nie będzie już autonomiczną enklawą. Ziemie mego brata ograniczam do Samotnego Pustkowia, królewskiego lenna. Oto wyraz mojego miłosierdzia.
Na sali wybuchła nieopisana wrzawa. Sam Logan czuł się oszołomiony werdyktem. To miało być miłosierdzie? Illiam obrzydliwie upokorzył lordów z Południa, a najbardziej jego. Skonfiskowanie urzędu i większości ziem z wyłączeniem jakichś odrażających peryferii było odebraniem Loganowi należnego mu dziedzictwa. Na bogów, wolałby umrzeć niż żyć dalej w tak wielkim wstydzie!
― Klęknij, bracie, i jako wasal złóż hołd swemu królowi ― nakazał Illiam bardzo spokojnie, jakby upajając się własnym zwycięstwem. Młodszy miał ochotę napluć mu w twarz, ale nie mógł tego zrobić. Z trudem przyjął w miarę godną pozycję - kolana bolały go już od długiego klęczenia na zimnej posadzce, a odniesione rany dawały o sobie znać.
― Ręce. Uwolnijcie mi ręce ― wywarczał, nie mogąc znieść własnego podłego położenia. Królewscy gwardziści rozcięli jego więzy i już po chwili Logan powtarzał słowa przysięgi. Nie skupiał się zupełnie na jej treści - słowa wydobywały się z jego gardła machinalnie, jakby bez udziału woli. Myśli mężczyzny zaślepiała niema furia.
Zapłacisz mi za to. Zapłacisz, sukinsynu - powtarzał w głowie jak mantrę.
Kiedy przyszedł czas na tradycyjne uściśnięcie sobie dłoni i pocałunek, Logan niemal dusił się z obrzydzenia.
― Nie wybaczę ci tego nigdy. Wiesz o tym? ― zapytał szeptem, kiedy wymieniali uściski.
Illiam uśmiechnął się na to jadowicie.
― Ależ ja wcale nie liczę na twoje wybaczenie. Życzę owocnych rządów w tej krainie zapomnianej przez bogów. Gwarantuję, że przypadnie ci ona do gustu.
***
Logan pstryknął palcem i ogień zatańczył w kominku, dzięki czemu błysk światła rozproszył groźne cienie czające się w rogach komnaty.
― Jak się czujesz? ― zapytał zmęczonym głosem. Od trzech lat za każdym razem na powitanie o to pytał. Odpowiedź zaś zawsze brzmiała tak samo "nie najlepiej". Tym razem było jednak inaczej.
― Dziwnie. Tak... To chyba trafne określenie ― odpowiedział Revelin po krótkim namyśle.
Starszy zaskoczony odmianą opadł na krzesło naprzeciwko brata, który wyglądał przez okno i szklistym wzrokiem wypatrywał czegoś odległego na linii horyzontu.
― Co to znaczy, że czujesz się "dziwnie"? Nie rozumiem tego.
Revelin uśmiechnął się nieco cynicznie, jakby chciał powiedzieć "ty w ogóle mało rozumiesz, braciszku". Starszy bezbłędnie to odczytał i westchnął z frustracją.
Lata osamotnienia w Piaskowej Wieży gdzieś na peryferiach Archipelagu sprawiły, że Revelin stał się nieprzystępny i zgorzkniały niczym starzec, a jego relacje z Loganem uległy znacznemu ochłodzeniu. Młodzieniec źle zniósł konflikt starszych braci i coraz bardziej zamykał się w sobie. Po długotrwałych cierpieniach zdołał wreszcie opanować bestię, która próbowała przejąć nad nim kontrolę, ale nie sprawiło to wcale, że odzyskał samego siebie. Boleśnie odczuwał własną niemoc. Został zepchnięty na margines jak niechciana rzecz, a przecież nie był szalony. Ba, wydawało mu się, że czuje i widzi więcej niż inni. Nikt jednak nie chciał go słuchać. Nikt go nie rozumiał albo też nie pragnął zrozumieć.
― Mam wrażenie, że coś złego wisi w powietrzu ― oznajmił obojętnie, przewidując, że Logana nieszczególnie to zainteresuje. Naraz jednak do komnaty wbiegł jeden z przybocznych jego brata.
― Panie, przez bramy wpuszczono konnego jeźdźca. To posłaniec z Kolegium. Nalega na natychmiastowe spotkanie.
Logan zaintrygowany spojrzał na Revelina, którego spojrzenie zdawało się mówić: "Widzisz? Coś się wydarzyło". Młodszy założył nogę na nogę, spodziewając się, że zaraz na powrót zostanie sam w komnacie. Tym razem to Logan go zaskoczył.
― Nie pójdziesz ze mną, żeby przekonać się, jakie wieści nam przynoszą? ― spytał, a Revelin aż zerwał się z krzesła.
― Na bogów, oczywiście, że idę ― krzyknął, po czym odchrząknął i przybrał dumniejszą pozę. ― Z wielką chęcią ci potowarzyszę, jeśli tego właśnie ode mnie oczekujesz.
― Tego właśnie oczekuję ― potwierdził Logan, po czym wyszedł z komnaty, a młodszy pospieszył w ślad za nim.
W Okrągłej Sali, którą Logan traktował jako audiencyjną, czekał na nich Kasander. Dawny Protektor był zaskoczony jego widokiem, zwłaszcza, że nie miał z nim kontaktu już od kilku tygodni. Mag wyglądał koszmarnie. Jego płaszcz podróżny wisiał w strzępach, spodnie i tunika nasiąkły potem i brudem, a włosy mężczyzny - zwykle rozpuszczone i opadające ciemnymi kaskadami na ramiona - zostały z jednej strony gładko przycięte aż do skóry. Oddychał z trudem i słaniał się na nogach.
— Kasandrze! — Revelin podbiegł do niego i objął ramieniem, prowadząc w kierunku krzesła. — Bogowie, jesteś wycieńczony — mruknął, z szokiem wpatrując się w swego przyjaciela.
Logan niemal zazdrościł magowi tej troski i zainteresowania, którymi darzył go jego młodszy brat.
— Jak rozumiem, śpieszysz z pilnymi wieściami z północy?
Kasander spojrzał na niego z udręką w oczach.
— Panie, Kolegium padło. Ocaleli tylko nieliczni magowie będący w mieście i paru adeptów. Wróg zza Kryształowych Wzgórz maszeruje teraz w kierunku południowo-wschodnim. Niechybnie zaatakuje stolicę. Król wzywa do pełnej mobilizacji każdego, kto jest w stanie utrzymać broń. Nadchodzi wielka i krwawa wojna.
Logan nigdy dotąd nie słyszał w głosie maga strachu. Nie dziwił się jednak Kasandrowi. Jak brutalni i niebezpieczni musieli być ci najeźdźcy, skoro zdołali obrócić w ruinę jeden z najsilniejszych bastionów na Archipelagu?
Skoro Kolegium nie wytrzymało ataku, Marakida również go nie wytrzyma - pomyślał Uzurpator. Z niepokojem kalkulował jak szybko po podbiciu stolicy wrogie wojska zdołają dotrzeć na południe.
— Trzeba wezwać Radę Południa — oznajmił.
Revelin prychnął.
— Zapomniałeś, że nie jesteś już Protektorem, a Rada nie istnieje? — zapytał.
Starszy spiorunował go wzrokiem.
— To że Illiam zlikwidował mój urząd i autonomię Południa, nie znaczy, że ja i pozostali lordowie nie trzymamy się tradycji. Zwołam Radę, wspólnie zdecydujemy, co zrobić. Są dwa wyjścia. Albo będziemy bronić się przed oblężeniem najeźdźców na linii Perłowych Zamków, albo, gdy sytuacja okaże się wyjątkowo beznadziejna, wsiądziemy na statki i wycofamy się do Tal Postel.
Revelin wyglądał na oburzonego tym pomysłem.
— Powinniśmy dołączyć do Illiama i bronić stolicy przed najazdem. Zapomniałeś, co mówił Trestes? Przecież to jest właśnie to wielkie zło, które przodkowie przepowiadali! Loganie, jesteśmy smoczymi braćmi, naszym przeznaczeniem jest chronić Archipelag!
— Revelin ma rację — poparł go Kasander. — Król bez posiłków z południa nie zdoła zatrzymać najazdu. Błagam, panie, porzuć tę ślepą dumę i wyślij Illiamowi wsparcie. Tu chodzi o bezpieczeństwo Archipelagu. Panie, jeśli to zrobisz...
— Nie! — uciął dyskusję Logan. — Południe zawsze prowadziło wojny na własny koszt. Niech Illiam radzi sobie sam. Nie potrzebujemy być żołnierzykami na każde jego zawołanie!
— Panie, popełniasz błąd. Bądź rozsądny...
Logan pozostawał jednak nieugięty.
— Rada zdecyduje.
— Ale to ty, panie, masz w Radzie decydujący głos. To za tobą ludzie pójdą!
W ciemnych, niemal czarnych oczach Uzurpatora zapłonął gniew.
— A ja nie poprowadzę ludzi na rzeź w imię śmiesznej legendy! Nie będę ginął jako głupiec wierzący w bajki!
— A więc zginą tysiące niewinnych ludzi, bo ty jesteś zbyt dumny, żeby wysłać na północ swoją armię! Zamiast myśleć racjonalnie wolisz unosić się honorem! — wytknął mu Revelin. Dla Logana był to cios poniżej pasa.
— Milcz!
— Dlaczego? Dlaczego mam milczeć, jeśli to, co mówię, jest prawdą?! — żachnął się młodszy. — Wiesz co, Loganie? Miałem cię za lepszego od Illiama. Widać myliłem się.
Revelin opuścił komnatę wściekły, a Uzurpator nawet nie próbował go zatrzymywać.
— On nie pojmuje, że na północy nie czeka go nic oprócz zarazy, głodu i śmierci od miecza — mruknął, a Kasander, śledzący do tej pory burzliwą wymianę zdań między braćmi, w żaden sposób nie odniósł się do tych słów.
Logan był przekonany co do słuszności swojego postępowania, ale mimo wszystko zamierzał później przeprosić brata za swój wybuch. Nie zdążył. Pod osłoną nocy Revelin zniknął - udał się na północ, do Marakidy. Uzurpator tymczasem został sam. Z wielkim trudem wydał rozkaz marszu na południe.
***
Logan spoglądał na upiornie powykrzywiany szkielet witraża, próbując ułożyć w głowie wszystkie dotychczasowe zdarzenia.
— To ty namówiłeś Revelina do ucieczki — mruknął.
Kasander pokręcił głową.
— Wybuch wojny był tylko pretekstem. Polecałem mu ucieczkę już znacznie wcześniej.
— Dlaczego to zrobiłeś? — W głosie Logana nie było gniewu. Raczej rezygnacja.
— Wierzę, że wraz ze śmiercią Agryffina dar Revelina do porozumiewania się ze smokami tylko wzrósł. Proponowałem mu, by wyruszył do Jaskiń i spróbował nawiązać więź z kolejnym smokiem. Nie wyleczyłoby to bólu po stracie Agryffina, ale... Sam rozumiesz, panie.
Uzurpator westchnął.
— Źle, że nie pomyślałem o tym wcześniej...
— Każdy popełnia błędy — zauważył mag.
Jego uwaga sprawiła, że Logan wybuchnął śmiechem zimnym jak wszystko wokół.
— Trudno zliczyć, ile było takich błędów w moim życiu — zauważył cynicznie.
Mag nie wiedział, co powinien odpowiedzieć, dlatego milczeli obaj, dopóki Logan znowu nie zabrał głosu.
— Król zbroi się na wysokości rzeki Istrii, prawda? — Kasander przytaknął, nieco zaskoczony pytaniem. Logan tymczasem kontynuował: — Domyślam się, że każdy smok i człowiek uzdolniony magicznie są wśród obrońców na wagę złota. Wsparcie zwykłych zbrojnych także by się im przydało. Chciałem cię o coś zapytać, ale musisz być ze mną całkowicie szczery. Tak naprawdę dlaczego wierzysz w tę całą legendę o wojnie i smoczych braciach? Nie wydaje ci się ona zwyczajnie głupia?
Kasander obruszył się.
— Oczywiście, że nie. Co mi pozostaje poza tą niezachwianą wiarą? Tylko ona od zniszczenia Kolegium utrzymywała mnie przy życiu. Archipelag nie padnie. Nie może. Dlaczego ty w to nie wierzysz, panie? Przecież wiem, że w głębi duszy zdajesz sobie sprawę, że legenda mówi o tobie.
― Nie zwykłem ulegać narzuconemu przeznaczeniu.
Mag zmarszczył brwi.
― Ależ wybór, jaką ścieżką podążysz należy tylko do ciebie! Dlaczego zawsze musisz postępować na przekór? Dlaczego nie możesz choć raz...
Uzurpator uśmiechnął się krzywo, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co mag chciał powiedzieć. Kasander cofnął się o krok, jakby spodziewając się kolejnego wybuchu gniewu z jego strony. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
― Potrafię dokonać właściwego wyboru, Kasandrze. Ostatecznie muszę go dokonać. ― Logan przymknął powieki, ważąc w myślach słowa, które zamierzał wypowiedzieć. ― Chciałbyś, by legenda stała się faktem, prawda?
— Czy to znaczy... Czy to znaczy, że polecimy na północ?
Logan milczał dłuższą chwilę, spoglądając w dal.
Co Reve widział tam, na linii horyzontu? - pomyślał. - On z nas trzech był zawsze najmądrzejszy i dobrze wiedział, jakich decyzji powinien dokonać.
W oczach mężczyzny pojawił się płomień.
― Dosiadaj Onyksa, Kasandrze. Archipelag nas potrzebuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro