Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36 strach

Codzienność nie jest taką codziennością gdy cały czas się rośnie wszerz i czujesz rosnące w sobie dziecko.

Chłopca.

Nie jestem przesądna, ale Luke chyba uważa to za jakąś klątwę.

Często się spieramy, ale to chyba raczej wina tego, że z tygodnia na tydzień robię się, co raz bardziej kapryśna, a on wychodzi na, co raz dłużej i zostawia mnie tu samą. Ostatnio przyrządziłam mu obiad, on pojawił się dopiero na kolacje. Cóż, prawie rzucałam talerzami. A dzisiaj zapomniał śniadania, które mu zrobiłam. Używając pieprzonego kalafiora, bo tej wielkości właśnie jestem.

Jedno kilogramowy kalafior.

To przerażajace.

A teraz ja.

Wielka baba, która czuje się jak baba, a nie ma na to kompletnie ochoty, jadę na jego uczelnie wręczyć mu to o czym zapomniał.

To chyba z samotności.

A może jestem po prostu typową, szaloną kobietą w ciąży.

Która nie ma samochodu, bo nie jest jej kompletnie potrzebny, a Luke chciał mi go kupić.

Cóż, mogłam się zgodzić. Inaczej teraz nie podróżowałabym na kampus autobusem z kopiącym chłopcem, który nigdy nie wie kiedy jest na to odpowiednia chwila.

Na przykład dwa dni temu.

Gdy postanowiliśmy, że mamy energię i ochotę i nasze szczęście, które nas połączyło dało o sobie znak i to tak intensywny, że bzykanie się w tamtym momencie byłoby zbyt dziwne. Luke w końcu zasnął z głową na moim brzuchu i dopiero wtedy nasz chłopiec przestał kopać, jakby wiedział, że tatuś już śpi.

A teraz chyba wie, że jedziemy do tatusia.

Już wiem, że to dziecko będzie najbardziej rozpuszczone na świecie.

Gładzę mój brzuch, a kilka młodych dziewczyn, pewnie studentek, przygląda się mojej przypadłości, mojemu stanowi i pewnie się cieszą, że to nie one.

Cóż, dziewczyny, mimo wszystko i mimo wstydu, który powinno mi to przynosić, znalazłam w ten sposób niesamowitego faceta, więc nawet zaszczycę was moim uśmiechem.

Żadna cholerna klątwa.

Takie coś nie istnieje.

Dlaczego w ogóle o tym myślę?

Wysiadamy na tym samym przystanku. Prawdopodobnie to ostatni raz gdy tutaj przyjeżdżam i idę w kierunku kampusu. Tak go ochrzanię, że już nigdy o niczym nie zapomni.

Muszę poprosić kilka osób, żeby mnie nakierowały. Wszyscy patrzą na mnie, jakbym szukała jednonocnego numerka, któremu chcę powiedzieć o ciąży. Może kilkoro z nich zna Luke'a, nie wiem ile osób wie o jego dziewczynie w ciąży. Plotki szybko się roznoszą. Teraz nie jestem już tylko plotką.

W końcu udaje mi się go znaleźć, ale nie spodziewanie nie jest sam i już z oddali słyszę jego śmiech. Nie jestem kimś kto go pozbawił, więc nie jestem zazdrosna. Nawet jeśli jestem beznadziejnie nieznośna.

Zazdrość pojawia się gdy dostrzegam osobę, która wywołała jego śmiech.

– No mówiłam ci! – ekscytuje się ona – Powinniśmy znowu wyjść, to ci pokażę...

Gdzie wyjść?

Co?

Patrzę na nią i na jej rozmiar trzydzieści cztery. Mogę przysiąc, że widzę jej żebra. W każdym razie na pewno widzę jej idealne ciuchy i makijaż gdy ja miałam dzisiaj siłę, żeby ubrać się w pierwszą lepszą dzianinową sukienkę.

– Cześć! - mój głos jest zbyt piskliwy.

Luke obraca się i podskakuje, jakbym przyłapała go na zdradzie.

Czy ma powody do wyrzutów sumienia?

– Pisałam do ciebie – ale mi nie odpisał – Zapomniałeś śniadania, a śniadanie z kalafiorem to nie lada wyczyn. W szczególności, że my chyba nawet ich tu nie uprawiamy!

– Nie musiałaś – wyciąga ramie i otacza mnie w talii – Tym bardziej w tym stanie.

– Nie jestem chora – niemal warczę.

– Dziękuję – całuje mnie w głowę, a ja jestem gotowa się na niego rzucić, żeby zaznaczyć teren.

– Wow, gdy ostatni raz cię widziałam...

– Shelly, rozmawialiśmy o tym.

Rozmawiali o tym?

Kiedy niby o tym rozmawiali?

– Dobra ja idę. Zgadamy się potem.

Przysuwa się do niego, żeby pocałować go w policzek.

Naprawdę to robi.

I to na moich oczach.

– Pa, Brenda!

– Zjesz ze mną? – jakby się nic nie stało – Nie musiałaś jechać. Kupiłbym coś na kampusie..

– Mogłeś nie zapominać – a myślałam, że uda mi się nie zawarczeć.

– Przepraszam – kolejny buziak w czoło.

Shelly obraca się przez ramie, żeby zobaczyć, co z nami i szeroko się uśmiecha.

– Nie chcesz spędzać ze mną czasu przez mój stan?

Chryste, to wychodzi samo z siebie. Nie chciałam tego powiedzieć.

–  Co?

– Nic – łapię się mocniej za brzuch – Chyba muszę usiąść.

– Okej, tak. Chodźmy.

Prowadzi mnie do stolika i na szczęście jeszcze nie musi pomóc z siadaniem.  Wyjmuje z mojej torby jedzenie i kieruje je w moją stronę. Chcę go zamordować wzrokiem, ale widzę, że nie żartuje.

– Jedz, Brenda.

– Nie mówiłeś, że z nią rozmawiasz.

Kładzie dłonie na moich ramionach i zaczyna je masować. Mogłabym się o niego oprzeć i odpłynąć, ale zarazem jestem na niego wściekła. Nie wiem, na którym uczuciu się skupić.

– To nic takiego.

– Byłeś z nią gdy! – krzyczę, co przykuwa uwagę paru osób – A teraz mi o tym nie mówisz. Musiałam to przyjechać. Prawie cię ostatnio nie ma..

– Brenda, kochanie, musisz się uspokoić. Nie ma powodu, żeby się kłócić.

A jednak czuję jak jego dłonie się spinają, mimo, że miały dawać mi masaż ulgi.

– O czymś mi nie mówisz.

– Kocham cię – pochyla się na de mną, żeby spojrzeć mi w oczy gdy to mówi – Słyszysz, co mówię? Kocham cię.

Jestem w stanie zaszczycić go tylko wściekłym spojrzeniem i przesunięciem ręki na brzuch z powodu kolejnych kopnięć. Jestem zła, zmęczona i gigantyczna.

Czy możesz synku już wyjść?

Opieram się o niego.

– Co z nią robisz? – pytam jeszcze raz.

– Nic, Brenda. Nic. Odpocznij.

Jak mam odpocząć gdy tylko jedno z nas ma pełną władze nad swoimi ciałem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro