Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 dużo

Przeżywam szok gdy wracam do domu i znajduję go na kanapie otoczonego toną książek. Siedzi pochylony nas stolikiem i ciągnie się za włosy. Trzaskam drzwiami, żeby zwrócić jego uwagę.

– O jesteś, nie chciałem przegapić twojego powrotu, więc uczę się tutaj.

Wygląda na kogoś kto nie jest zdolny do nauki, bo jest tak zmęczony.

– Dobrze się bawiłaś?

Nie wiem czy on pyta szczerze, ale w sumie czy kiedykolwiek mnie okłamał? Zachowuje się dziwnie, ale tak naprawdę może to jego normalny sposób bycia. Tylko gdy pije czy cokolwiek innego robi, wydaje się jakby zadowolony. To smutne.

– Chodź tu i usiądź tu ze mną.

Chyba zaczynam się go bać. Siadam naprzeciw go, na tym samym fotelu, na którym obserwowałam jak śpi.

– Nasze dziecko jest w tym tygodniu wielkości mandarynki – patrzy na mnie – Zrobiłem sok mandarynkowy.

Ten facet.... czuję ciepło na sercu z powodu takich rzeczy.

– Wiesz, co by było też fajne?

Kręcę głową, nie wiedząc, co powinnam powiedzieć.

– Gdybyś w każdym tygodniu robiła zdjęcie swojego brzucha.. to by była fajna pamiątka, Brenda.

– Dużo o tym myślałeś, Luke.

– Pomimo wszystko próbuję zrobić z tej ciąży fajne doświadczenie, wiesz przy tych porannych mdłościach i w ogóle, jednak rośnie w tobie życie, które stworzyliśmy.

– Mam ochotę cię uściskać – mówię odważnie – Jesteś czasem bardzo słodki.

Kąciki jego ust unoszą się ku górze, nie jest to pełen uśmiech, raczej to coś w rodzaju zawstydzonego uśmiechu.

– Możesz wypić mój sok w ramach podziękowań.

– Masz racje, nie będę cię ściskać, bo jeszcze ci się za bardzo spodoba i będziesz chciał zatrzymać mnie na zawsze.

– Zabawne, że to mówisz, bo jeśli się nie mylę to za trzy miesiące bierzemy ślub.

– Co to za ślub bez pierścionka zaręczynowego i gołębi?

– Taki ślub nie obowiązuje wierności?

– Dlaczego nasze rozmowy zawsze kończą się w takim miejscu? – pytam.

– Bo się nie znamy, Brenda.

– Gdy ostatni raz to powiedziałam...

– Bo w to wierzyłem – mówi – Ale to chyba bardziej skomplikowane.

– Nie było skomplikowane w tamtej szafie.

– Brenda..

– Nieważne – już powiedział wszystko na ten temat – Gdzie jest ten sok?

– Możesz wypić mój, a ja pójdę nalać sobie drugą szklankę – podsuwa mi pod nos swoją.

– Picie z jednej szklanki, cóż za odwaga.

– Odkąd ten facet się pojawił zrobiłaś się odważniejsza i mogę poczuć twój uśmiech, jakbyś uśmiechała się w środku. Twój głos się śmieje.

– Zabawne, że będziesz lekarzem, bo jesteś mistrzem słów.

– Właśnie o tym mówię. Wcześniej byś tak do mnie nie powiedziała.

Ma racje? Chyba tak.

Patrzę mu w oczy i próbuję jego mandarynkowego soku. Nie jestem zaskoczona, że jest dobry. Twierdzi, że nie jest dobrym kucharzem, ale do tej pory nie podał mi nic złego.

– Mandarynka pije mandarynki.

Klepię się po brzuchu, a po chwili przypominam sobie, że tam rośnie życie i zamiast klepnięć delikatnie go gładzę.

– Mandaryneczko..

Mogę poczuć na sobie wzrok Luke'a, który obserwuje bacznie moją dłoń.

– Hej, wiesz, co sobie właśnie uświadomiłam?

– Ono naprawdę tam jest – mówi szeptem – To pierwszy raz gdy dotykasz tak brzucha?

– Skąd wiesz?

– Widziałem przerażenie w twoich oczach gdy uświadomiłaś sobie, że go klepiesz.

Moja dłoń zatrzymuje się na wysokości pępka. Trzymam ją tam przyglądając się jego twarzy.

– Nasza mała mandarynka.

Z moich ust ulatuje chichot gdy mówi to z taką czułością.

– A to głos twojego tatusia – delikatnie masuję mój brzuch.

Siedzimy po przeciwnych stronach stołu i mogę poczuć buzujące w nas emocje. Głaszczę mój brzuch, chichocząc do siebie i uświadamiając sobie, że za pół roku naprawdę zostaniemy rodzicami.

– Powiesz mi gdy zacznie kopać?

Jestem w tej chwili tylko w stanie kiwnąć głową.

Noszę w sobie rozwijającą się mandarynkę. Cholera, chyba nigdy nie zdejmę już rąk z mojego brzucha.

Gdy później tego wieczoru mam iść spać, żeby nie być rano jak zombie, nie jestem w stanie tego zrobić. Zawsze śpię na brzuchu, a teraz czuję się jakbym dusiła moje dziecko. Wiercę się próbując znaleźć idealną pozycje, ale nigdy nie spałam na plecach i to wydaje się niemożliwe, żebym tak zasnęła. Kopię pościel, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca w tym łóżku. Jestem gotowa zadzwonić do Niny, żeby mnie stąd zabrała i sprawiła, że przestanę myśleć o dziecku.

Drzwi od mojego pokoju się otwierają. Podskakuję jak wariatka na własnym łóżku.

– Twoje łóżko strasznie skrzypi, co jest?

– Och, przepraszam, nie daję ci spać?

Przygląda się mojej piżamie, która jest prezentem od Niny. Długie puchowe spodnie i koszulka z długim rękawem we flamingi. Nie próbuję nikogo uwieść.

– No trochę.

Nigdy nie widziałam go w piżamie. Ma na sobie tylko spodnie dresowe, więc to żadna piżama.

– Co jest, Brenda?

– Dziecko, noszę w sobie dziecko. Nie mogę zasnąć na brzuchu, czuję jakbym..

– A plecy?

– Niesamowite, Sherlocku – burczę na niego – Jak na to wpadłeś?

–  Dobra, posuń się.

– Co?

– Brenda, nie rób z tego dziwnej sytuacji i po prostu się posuń.

Nie zamierzam więcej protestować. Robię mu miejsce na moim łóżku, w moim pokoju, a on kładzie się obok.

– I co teraz? – pytam nakrywając się kołdrą pod brodę.

– Nie wiem, myślałem, że jak już wskoczę ci do łóżka będzie łatwiej.

Wybucham śmiechem na te głupotę.

Luke wyciąga rękę, trochę po omacku, aż nie przerzuca jej nad moją głową i nie łapie mnie za ramie, żeby przyciągnąć mnie do siebie. Opieram głowę o jego ramie, a mój brzuch dotyka jego brzucha. Gdy przestaję się wiercić jego dłoń zaciska się na moim ramieniu.

– W porządku? Zaśniesz tak?

– Myślę, że mandarynce podoba się pomysł spania obok taty.

Nic więcej już nie mówimy, ale to wcale nie ułatwia mojego snu, właściwie przyprawia mnie o bezsenną noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro