lekarz zepsutych dusz - 0
Rzadko kiedy się zdarzało, aby zawsze rozsądny Jung Taekwoon chodził w niczym więcej, a jedynie cienkiej, niemalże prześwitującej, galowej koszuli, a szczególnie w momencie kulminacyjnym potężnej ulewy, która z upartością wisiała nad Changwonem; i nieważne, że już po raz trzeci w swoich myślach chłopak rozpaczliwie błagał o to, by może przesunęła się o parę miasteczek dalej, działo się wręcz przeciwnie — im bardziej Taekwoon się denerwował, tym więcej chłodnych, deszczowych kropel spadało wprost na jego rozczochrane, czarne włosy.
Wybiegł z domu z takim impetem, że nie pomyślał nawet o tym, aby wciągnąć na siebie płaszcz. Zdążył cały przemoknąć, a już szczególnie jego włosy i koszula — ta nieszczęsna koszula. Pewnego niefortunnego, piątkowego wieczora, Pani Jung z nieopisaną ekscytacją zawołała swojego syna, aby zszedł na dół. Zawsze usłuchany Taekwoon nie zastanawiając się długo, zbiegł prosto do salonu, gdzie czekała na niego aż nazbyt szczęśliwa matka.
— Taekwoonnie, słońce! Popatrz, co znalazłam w sklepie. Przymierz, szybko, muszę zrobić pamiątkowe zdjęcie! — mówiła tak podekscytowana, że chłopak nie mógł jej odmówić; tak bardzo cenił tę kobietę, że mimo pewnych oporów, chwycił koszulę i zdecydował się ją na siebie wciągnąć. Wrócił po niecałej minucie do matki, już szykującej aparat, w ostatniej chwili jednak uciekł w bok, toteż na zdjęciu widoczna była jedynie rozmazana, niekształtna plama. Pani Jung nie ukrywała zawiedzenia, ale była na tyle wyrozumiała, że odpuściła mu tę jedną sesję zdjęciową; obiecała sobie jednak, że, mimo wszystko, prędzej czy później, zrobi zdjęcie swojemu synowi i oprawi je w ramkę, a potem niech się dzieje co chce.
Koszula była niewygodna i ograniczała ruchy chłopaka prawie tak bardzo, jak robiły to wszystkie jego lęki razem wzięte. Trafiła do najciemniejszych odmętów jego szafy, a chłopak obiecał sobie, że ubierze ją tylko na wyjątkowo ważną okazją; choć myślał, że taka nie nadejdzie szybko, raptem parę tygodni potem znowu z niechęcią się jej przyglądał.
__
Śpieszył się wtedy tak bardzo, że nie obchodziło go już nawet to, że biegnie jedną z głównych uliczek, gdzie mimo deszczu, na każdym kroku można było spotkać zakochane w sobie pary i starsze panie, wyraźnie nieprzejmujące się pogodą.
Czuł na sobie spojrzenia ich wszystkich, choć w rzeczywistości każde z nich żyło w swoim uniwersum, tworząc własną historię, zupełnie nie przejmując się chłopakiem biegnącym za swoją miłością; rzecz jasna, sam siebie bardziej określiłby jako nie zakochanego, a zwyczajnie zaintrygowanego nastolatkiem, którego każdego dnia spotykał, siedzącego na skraju jednej z ławek w parku Kątem oka zwykł badać jego profil, ale nie odważył się jeszcze choćby odwrócić głowę w jego stronę, nie był więc w stanie wyłapać drobnych szczegółów jego twarzy, białych włosów zawsze wpadających mu w oczy i przysłaniających, mimo wszystko widoczne, dobrze zarysowane brwi, nieobecnego spojrzenia, czy chociażby ledwo dostrzegalnego uśmiechu, który pojawiał się każdym razem, gdy po drugiej stronie ławki siadał Taekwoon. Przez swój strach nie zauważył także tego, że chłopak zawsze mu się przyglądał tak, jakby był najpiękniejszym obrazem, jaki kiedykolwiek zobaczył w swoim życiu.
__
Zwolnił nieco, przecież nie chciał pokazać obiektowi swoich zainteresowań, że nim jest. Idąc w stronę dobrze już znanej mu ławki, nerwowo odświeżał Twittera, nie zwracając już uwagi na spadające na ekran krople.
Gdy tylko zbliżył się do nieco zmęczonego już życiem siedzenia, schował telefon do jednej z kieszeń spodni i ostrożnie przysiadł, jakby chcąc nie wystraszyć chłopaka obok.
Siedzieli więc tak w milczeniu, nieśmiało zerkając na siebie kątem oka, i niby nic niezwykłego nie było w tym spotkaniu, o ile tak można to w ogóle nazwać, ot co, codzienna rutyna, dwóch chłopaków kompletnie przypadkowo siadało obok siebie w tym samym miejscu każdego dnia, a nawet o tej samej godzinie.
Zwyczaj ten nie trwał od szczególnie dawna, jednak Taekwoon nie potrafił nigdy zrozumieć dlaczego, ale czuł potrzebę przychodzenia tam co dzień i czułby się co najmniej dziwnie, gdyby choć raz sobie odpuścił. Jak długo pluł sobie w brodę, gdy pewnego razu spóźnił się o godzinę i oczywiście, nie było powodu, dla którego powinien być na siebie zły, bo przecież nie zawarli żadnej umowy, ba! Nawet ze sobą nie rozmawiali. Chłopak jednak wierzył, że w ciszy wymienili ze sobą więcej słów, niż mogliby to zrobić podczas rozmowy, chciał więc milczeć z nim już zawsze.
Choć może niekoniecznie w trakcie ulewy, gdy mokra koszula niefortunnie odkrywała przed światłem dziennym niewysportowanie Taekwoona.
Są takie małe, niby nic nieznaczące rzeczy, które zapadają ludziom w pamięć i za nic nie chcą uciec; można je interpretować na każdy sposób, obserwować od każdej strony, a jednak wydawać się może, że już na zawsze pozostaną jedną wielką niewiadomą.
Taką niewiadomą Jung Taekwoona był dzień, w którym po raz pierwszy ujrzał Tego od ławki, bo tak zdążył nazwać go w swoich myślach w ciągu tego miesiąca.
Była to jedna z tych ulew, które dobrze ogląda się zza okna, Taek jednak chciał wyjść o krok naprzód. Chwycił jedną z książek, które zalegały na półce w jego pokoju i wcale się nie śpiesząc, opuścił dom. Spacerował wtedy pustym parkiem, szukając dogodnego miejsca, w którym mógłby pogrążyć się w lekturze. Najlepszym miejscem, jakie udało mu się odnaleźć, była niewielka, drewniana ławeczka, o ciemnobrązowej barwie, która cicho poskrzypywała, jakby witając się z każdym, kto zdecydował się na niej usiąść. Zajął więc sobie miejsce, nieco przerażony, że może zaraz się rozleci, nie wstawał z niej jednak, wiedząc, że lepszej opcji w zasięgu wzroku nie było. Ławka zdawała się idealna, oddzielona od reszty parku wielkim drzewem, o którym, zdaje się, Taekwoon nie uczył się w szkole. Bez zawahania zaczął czytać książkę i mimo że chwilę później kartki były już lekko mokre, nie odłożył jej i z determinacją kontynuował lekturę. Nie przerwał nawet wtedy, gdy ktoś usiadł po drugiej stronie ławki. Spojrzał więc na tego kogoś, a jego oczom ukazał się chłopak wyglądający na zagubionego, z niewielkim notesem i niezastruganym ołówkiem. W ciągu tej krótkiej chwili nie zdołał określić, co rysował, bez problemu jednak stwierdził, że zdecydowanie za często poprawiał włosy. Byli wtedy jakby oderwani od rzeczywistości; wokół nich nie było dosłownie nikogo, tylko ich dwoje, a kiedy Taekwoon wstał i wymienili ze sobą spojrzenia, oboje potraktowali to, jak pewnego rodzaju obietnicę i bez ani jednego słowa, poprzysięgli sobie, że będą spotykać się tutaj codziennie. A przynajmniej tak odebrał to zawsze myślący za wiele Jung Taekwoon.
I w tamtym też momencie, zamknął Tego od ławki jako najpiękniejszy z obrazów w jego małym, prywatnym muzeum.
Żaden z chłopców nawet nie dostrzegł, że czas uciekał im jakby przez palce; siedzieli w wykreowanej przez siebie ciszy, której akompaniował niedający za wygraną deszcz, przez niemalże pół godziny i dopiero w tym momencie Taekwoon przypomniał sobie o postawionym sobie celu. Jakże trudne było dla niego zwrócenie głowy w stronę Tego od ławki, jego podchody były wprawdzie pocieszne, trwały jednak niezwykle długo i jak się łatwo można domyślić, niedługo potem słońce zaszło, a nad ich głowami zaczęły pojawiać się pierwsze z gwiazd. Po nieco dłuższej chwili odważniejszy z chłopców wyręczył Taekwoona i z lekką nutą niepewności, odwrócił się w jego stronę. W efekcie twarz drobniejszego oblał obfity rumieniec, a Ten od ławki z wielkim trudem powstrzymywał uśmieszek, jaki uparcie chciał wedrzeć się na jego twarz.
Trwali we dwójkę jeszcze krótką chwilę w duszącej niezręczności, gdy wreszcie ich oczy się spotkały. A był to obraz, jakiego człowiek nie jest w stanie uświadczyć w żadnym z muzeów. Ponieważ zainteresowanie, jakie ich łączyło, było jedynie farbą, a oni zagubionym płótnem, które ktoś porzucił w imię spraw wyższych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro