XXXVI. Tak wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej
,,Głęboka rozpacz za serce trzyma
mrok zasnuł oczy - w moich oczach zima
głęboka rozpacz za serce trzyma
Nigdy tak nie być samotnym - jak dziś
zza muru pychy, zza zamkniętych drzwi
nigdy tak nie być samotnym - jak dziś
W samotności - pomóż mi
w moim życiu - pomóż mi
pomóż mojej opuszczonej duszy
ja w każdą noc do ciebie wołam
ja w każdą noc o pomoc wołam..."
~ ,,Jako jelen kdyz vodu chce pit''
Słowa: Jaromír Nohavica
Tłumaczenie: Antoni Muracki
Wykonanie: Jaromír Nohavica
*Scarlett
Kolejne kilka dni w oczekiwaniu na telefon od adwokata było trudne. Nie tylko przez to, że sama myśl o tym, że muszę powiedzieć o wszystkim, była nie do zniesienia. Najgorsze było to, że czułam, że jestem w tym sama. Z Michaelem właściwie mijaliśmy się, wymieniając jakieś słówka czy półsłówka, natomiast żadne z nas nie zaczynało już poważniejszych rozmów, co tylko pogarszało napiętą atmosferę. I to wszystko w momencie, gdy najbardziej potrzebowałam jego wsparcia. Nie chciałam się nad sobą użalać, ani pokazywać swojego złego samopoczucia, chociaż tak, jak nigdy wcześniej, pragnęłam jego bliskości. Niestety chcieć, a móc, to dwie różne sprawy. Telefon od prawniczki również przyjęłam z pozornym spokojem. Sędzia zgodził się, ale szczegółów miałam dowiedzieć się dopiero na spotkaniu. Powinnam się cieszyć, jednak zdawałam sobie sprawę z czym to się wiąże. Z kobietą umówiłam się jeszcze tego samego dnia w kancelarii. Zdecydowałam się pojechać tam sama, zostawiając Michaelowi karteczkę na stoliku. W końcu i tak niewiele rozmawialiśmy, a mu przestało zależeć. Być może kochał mnie, ale to, co zrobiłam, połączone z kłamstwami, to zbyt wiele i przekreśliło wszystko. Naciągnęłam kaptur na głowę i wyszłam z pokoju, zamykając drzwi po cichu.
- Domyślam się, że nie wykradasz się na zakupy. - Słysząc głos Billa aż podskoczyłam. Nie zauważyłam go wcześniej.
- Adwokat dzwonił - odpowiedziałam po chwili wahania. - Jadę na spotkanie.
- W takim razie dlaczego się skradasz?
- Nie chciałam mu zawracać tym głowy i tak... zrobił już dla mnie wystarczająco dużo.
- Dlatego wolisz go unikać?
- Nie unikam, on to robi, ja nie chcę się narzucać.
- Wrócisz? - Nie spytał kiedy, o której godzinie, ale czy wrócę. Sądził, że mam zamiar uciec? Tylko potaknęłam w odpowiedzi i nie kontynuując rozmowy, wyszłam z budynku. Będąc sama nie przykuwałam niczyjego zainteresowania. Bez problemu pokonałam drogę do przystanku, a następnie dojechałam pod odpowiedni adres. Zaczynała się najgorsza część tamtego dnia. Na początku adwokatka powtórzyła to, co już słyszałam o rozprawie, skróceniu wyroku i prokuratorze, a następnie przeszła do biegłych.
- Jeden z biegłych został już wyznaczony i powinnaś dostać telefon w sprawie spotkania. - Potaknęłam. - Jest to kobieta, ale istnieje duża szansa, że drugim biegłym zostanie mężczyzna.
- Nie, nie, nie. - Oparłam głowę na rękach. - Nie pójdę tam, nie dam rady.
- Przykro mi, ale nie zależy to ode mnie, jednak jeśli dwóch biegłych różnych płci stwierdzi, że mówisz prawdę, będzie trudno to podważyć.
- Nie będę rozmawiać o tym wszystkim z mężczyzną... nie dam rady.
- Niepotrzebnie cię zestresowałam, nie ma jeszcze nic pewnego. - Nie odpowiedziałam. - Jeśli chodzi o samą rozprawę, ponowne rozpatrzenie sprawy w takiej sytuacji standardowo odbywa się tylko z udziałem biegłych, prokuratora i adwokata, natomiast nie zeznawałaś i sąd zdecydował, że cię wysłucha, jeśli żadna ze stron nie będzie składała obiekcji po decyzji sądu to będzie po wszystkim, ale jeśli potoczy się to inaczej, prawdopodobnie będą wzywani świadkowie.
- Rozumiem.
- Mogę zadać ci jeszcze kilka pytań na temat twojej relacji z Frederickiem Jonsonem?
- Jeśli pani musi...
- Tak jak już wspominałam, nie będę o to pytać na sali sądowej, ale prokurator będzie na pewno drążył, dlatego wolałabym znać całą historię, nie chciałabym być zaskoczona.
- Miejmy to już z głowy.
- Wspomniałaś, że dzień przed zabójstwem, to nie był pierwszy raz, gdy cię skrzywdził, kiedy stało się to po raz pierwszy?
- On... - Wahałam się. Wciąż bałam się, że wszystko o czym jej powiem, uzna za kłamstwo. Może zacznie mnie obwiniać, gdy dowie się całej prawdy? - Pierwszy raz mnie dotknął, gdy miałam dwanaście lat. - Obserwowałam jej reakcję, aby upewnić się, czy mogę mówić dalej. Na jej twarzy widać było zdziwienie, ale nie podważała moich słów. Właściwie niczego nie powiedziała. - Dalej posunął się dopiero... chyba miałam piętnaście lat, może było to jeszcze przed urodzinami. - Spuściłam wzrok, a ona wciąż milczała.
- Zdajesz sobie sprawę... wiesz że... to są poważne oskarżenia. - Jej głos drżał, jakby sama nie do końca była przygotowana na to, co usłyszała. - I poważnie zmienia obraz całej sprawy.
- On i tak już nie żyje. - Wzruszyłam ramionami.
- Jego żona o tym wiedziała?
- Pilnował się bardzo, aby go nie przyłapała.
- Próbowałaś jej kiedyś o tym mówić? - Zaprzeczyłam tylko ruchem głowy. - Dlaczego?
- Mówił, że to nasza tajemnica, że mnie kocha, że nikt nie może wiedzieć bo nas oboje ukarzą, że nikt mi nie uwierzy, że to moja wina, bo go prowokuję... ciągle nie wiem, co myśleć, ciągle się obwiniam, mówił że mnie kocha... możemy już skończyć?
- Zadam jeszcze jedno pytanie, nie lubię go zadawać, ale na pewno ono padnie, próbowałaś się bronić?
- Nie wiedziałam jak... czasami próbowałam go odpychać, ale nie... tylko to.
- Krzyczałaś? Ktoś mógł coś słyszeć? - Zaprzeczyłam ruchem głowy. Nie potrafiłam przypomnieć sobie sytuacji, w której sprzeciwiałabym się bardziej stanowczo. Nie na tyle, aby ktoś mógł to słyszeć. - Wystarczy na dzisiaj, ktoś się z tobą skontaktuje, aby umówić spotkanie z biegłym psychologiem.
Budynek opuściłam tak szybko jak tylko mogłam, wręcz z niego wybiegłam, o mało nie wpadając pod koła jadącego roweru. Chciałam jak najszybciej znaleźć się gdzieś indziej. Ale gdzie? Czułam, że nie mam dokąd pójść, do kogo. Ruszyłam przed siebie, wchodząc w tłum ludzi, tłoczących się na chodnikach. Życie w mieście toczyło się jak zawsze. Samochody stały na wiecznie zakorkowanych ulicach, czekając, aby podjechać chociaż kilka metrów do przodu. Ludzie pospiesznie parli przed siebie, zajęci swoimi sprawami, nie zwracając uwagi na całe otoczenie. I w tym wszystkim ja, nie mająca pojęcia, co ze sobą zrobić. Po przejściu kilku kroków, emocje związane z całą tą rozmową zaczęły puszczać. Ponownie pojawiły się wątpliwości. Odsiedzenie reszty wyroku wydawało się łatwiejszą opcją, mogłam się jeszcze wycofać, milczeć. Przechodząc obok sklepu monopolowego, skuszona kolorowymi alkoholami wystawionymi na witrynie, weszłam do środka. Chwila słabości sprawiła, że wzięłam do ręki pierwszą, lepszą wódkę i nie patrząc na cenę podeszłam do kasy. Z takim zakupem, coraz bardziej roztrzęsiona dotarłam nad rzekę, gdzie zajęłam miejsce na jednej z ławek. O tej porze tylko pojedyncze osoby kręciły się w pobliżu, jednak raczej omijały mnie szerokim łukiem. Otworzyłam butelkę i wzięłam pierwszy łyk. Był okropny, ale z każdym kolejnym przestawało mi to przeszkadzać, podobnie jak wszystko inne. Musiałam zapomnieć, tylko tyle i aż tyle. Odreagować wydarzenia ostatnich dni. Żeby się upić, nie potrzebowałam wiele. Wystarczyło pół butelki, abym zaczęła chwiać się na nogach. A co stało się z resztą? Nie do końca byłam pewna. Wypiłam? Wyrzuciłam? Zostawiłam na ławce? Co by się nie stało, mocno wstawiona, jakimś cudem wróciłam do hotelu. Jednak zapomniałam, że był na tyle prestiżowy, że przy wejściu zatrzymał mnie jeden z pracowników, zainteresowany moim stanem. Żaden z pokoi nie był wynajęty na mnie więc nie mogłam udowodnić, że spędziłam tam ostatnią noc. Ochrona siłą wypchnęła mnie za drzwi, więc usiadłam na najbliższej ławce, na której mi się przysnęło.
- Pobudka. - Obudziło mnie szturchanie w ramię. Ile czasu minęło? Kilka minut? Godzin? Nad sobą zobaczyłam Billa. Spróbowałam się podnieść, ale zaraz ponownie opadłam na ławkę. On tylko pokręcił głową chyba zażenowany moim stanem i złapał mnie za ramię, pomagając utrzymać równowagę.
- Nie dotykaj mnie - wybełkotałam, próbując wyrwać się z jego uścisku, ale mi na to nie pozwolił.
- Jeśli sama dojdziesz do pokoju to proszę bardzo.
- Mogę zostać tutaj, jest wygodnie. - Zachwiałam się. Alkohol, chociaż wypity wcześniej, zaczynał coraz bardziej uderzać do głowy.
- Michael by mnie chyba zabił, gdybym cię tutaj zostawił.
- On ma mnie w dupie.
- Uwierz mi, że gdyby tak było, siedziałabyś w areszcie, a nie w hotelu.
- Kazał mi znowu iść do sądu, mówić to wszystko, a teraz jestem sama, wolałabym wrócić do więzienia.
- Uwierz mi, że tak nie jest, martwi się o ciebie. - Powoli ruszyliśmy ponownie w stronę wejścia hotelowego. Wydawało mi się, że bardzo szybko znaleźliśmy się przed drzwiami odpowiedniego pokoju. Michael otworzył drzwi. Liczyłam się z tym, że może być na mnie zły, albo po prostu wpuścić mnie do środka i pójść ponownie do siebie. Ale on zamiast tego, po prostu mnie przytulił.
*Michael
Gdy wyszła bez słowa, zostawiając mi tylko karteczkę z krótką informacją, że idzie do adwokata, dotarło do mnie, że być może stwarzałem zbyt duży dystans między nami. Może przesadziłem, może powinienem przynajmniej spróbować z nią rozmawiać, a zamiast tego pokazałem jej, że mnie nie obchodzi, co nie było prawdą. Martwiłem się, ale sam nie wiedziałem, jak się zachować. Tatianie wybaczyłem od razu, zbyt szybko ulegając emocjom, nie chciałem popełniać tego samego błędu po raz drugi. A Scarlett nie narzucała się ze swoją obecnością. Zdałem sobie sprawę, że chociaż była ze mną w hotelu, zostawiłem ją w momencie, w którym najbardziej mnie potrzebowała. Rozmowa z adwokatem zdecydowanie nie należała do najłatwiejszych, czułem, że powinienem być tam, schować dumę do kieszeni i trzymać ją za rękę, aby wiedziała, że nie jest sama. Zawiodłem. Mijały kolejne godziny, a ona nie wracała. Zapukałem do Billa z nadzieją, że może wspominała mu o czymś.
- Mówiła tylko, że idzie do adwokata i że wróci.
- Długo jej nie ma, niedługo zrobi się ciemno. - Chodziłem po pokoju od ściany do ściany. - Może coś się stało?
- Uspokój się, radziła sobie w Bronksie to poradzi sobie tutaj.
- Powinienem być tam z nią.
- Michael, nie jesteś jej nic winien i tak pomagasz wystarczająco.
- A jeśli nie wróci? Albo zrobi sobie coś? - Spojrzałem na niego, przypominając sobie, że już próbowała odebrać sobie życie.
- Jeśli za godzinę nie wróci, podjadę do tej kancelarii i rozglądnę się po drodze, jeśli aż tak się martwisz, ale narazie usiądź i się uspokój.
- Wrócę do siebie. - Wyszedłem zanim zdążył się odezwać i ponownie znalazłem się w swoim pokoju, próbując odgonić od siebie wszystkie najczarniejsze scenariusze.
Po jakimś czasie usłyszałem pukanie do drzwi. Od razu je otworzyłem, z nadzieją, że zobaczę za nimi Scarlett. I zobaczyłem, razem z moim ochroniarzem, który podtrzymywał ją, aby się nie przewróciła. Była kompletnie pijana, ale całkowicie to zignorowałem i po prostu ją przytuliłem.
- Wyszedłem się przewietrzyć i zobacz kogo znalazłem, spała na ławce pod hotelem, pewnie nie wpuścili jej w takim stanie.
- Dzięki Bill, nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłem. - Zwróciłem się do kobiety. - Damy sobie już radę sami.
- Jesteś pewien? - Skinąłem głową, a on wrócił do swojego pokoju, zostawiając nas samych.
- Zostawiłeś mnie. - Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. - Jestem z tym wszystkim sama. - Odsunęła się ode mnie i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku kanapy, po drodze zahaczając o stolik. Położyła się, nie zdejmując nawet butów. Po chwili zawahania podszedłem bliżej. Pociągała nosem, lekko drżąc.
- Powinienem być przy tobie. - Pogłaskałem ją po ramieniu.
- Muszę to powtarzać i znowu, i znowu, i znowu, wszystko, wolę wrócić do więzienia. - Mocniej się skuliła, wybuchając płaczem, odwrócona tyłem do mnie. - I ty namówiłeś mnie na to, i zostawiłeś, wolę wrócić do więzienia.
- Ostatni raz poszłaś tam sama, obiecuję, że będę z tobą.
- Nigdzie nie pójdę, niech mnie zamkną. - Zamiast odpowiedzieć, zsunąłem kapcie i położyłem się obok, przyciągając ją do siebie. - Obiecałeś, że będziesz. - Jej głos wydawał się już cichszy.
- Będę. - Pocałowałem ją w bark.
- Nie chcę, niech mnie zamkną.
- Jesteś silna, jutro porozmawiamy, ale przejdziesz przez to, ze mną.
- Niczego nie wiesz, to za trudne, nie dam rady.
- Wystarczy mi to co wiem.
- Nie chciałam go zabić, miało go nie być, miało nikogo nie być.
- Możemy zaczekać z tą rozmową.
- Chcę żebyś wiedział - weszła mi w słowo. - Nie chciałam.
- Już dobrze. - Złapałem ją za rękę, a ona zacisnęła dłoń na mojej.
- Nie jest dobrze, nigdy nie będzie. - Odwróciła głowę lekko w moją stronę, pokazując załzawione oczy. - Wszystko jest ze mną nie tak.
- Nie jest.
- Gdyby nie było nie robiłby mi tego...
- Wciąż myślisz, że to twoja wina?
- Nie wiem. - Odwróciła się w moją stronę i wtuliła mocniej w moją klatkę piersiową. - On był lekarzem, był normalny, każdy go szanował.
- Jeśli cię krzywdził był złym człowiekiem.
- Adoptowali mnie, on i jego żona, najpierw wszystko było normalnie, a później zaczął...
- Nie musisz się zmuszać, aby o tym mówić. - Tak naprawdę sam nie byłem pewien, czy jestem gotowy usłyszeć wszystko, po tym jak zaczęła.
- Chcę ci powiedzieć, a na trzeźwo nigdy tego nie zrobię. - Przetarła oczy i wzięła głębszy oddech. - Okłamałam cię, nie wiem co się dzieje z moimi prawdziwymi rodzicami, nie wiem nawet czy żyją.
- Domyśliłem się, że kręciłaś.
- Później oni mnie adoptowali i to wszystko się zaczęło, chciałam tylko uciec. - Jej głos lekko drżał, może przez emocje, może przez alkohol. Więcej nie chciała mówić, ale wystarczyło, aby wszystkie strzępki informacji, jakie miałem do tej pory, zaczęły układać się w całość. Gdy dotarło do mnie, że krzywdził ją ktoś, kto powinien być dla niej ojcem, moje dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści. Domyślałem się, że była jeszcze dzieckiem, gdy to się zaczęło. Nie rozumiałem jak można skrzywdzić dziecko, jak można skrzywdzić w ten sposób kogokolwiek. Ona zasnęła, a ja czułem tylko narastającą złość. Jednocześnie do głosu dochodziło poczucie winy. Co by było, gdybym wtedy pozwolił jej uciec? Gdyby jej nie znaleźli? Gdyby nie doszło do procesu? Może miałaby lepsze życie? Albo gdyby trafiła na kogoś, kto jej uwierzy? Gdyby, gdyby, gdyby... Tak wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej, ale się nie potoczyło.
***
Hej!
Bardzo dziękuję za gwiazdki i komentarze pod poprzednimi rozdziałami 💖
Mam nadzieję, że ten również wam się spodobał. Zapraszam do zostawienia po sobie śladu🤗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro