Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXIII. Nie musiałabyś tam wracać

,,I uważam to za trochę zabawne
Uważam to za trochę smutne
Sny, w których umieram
Są najlepsze, jakie kiedykolwiek miałem
Trudno mi tobie powiedzieć
Bo trudno mi to znieść
Kiedy ludzie krążą wokół
To jest bardzo, bardzo
Szalony świat''

~ ,,Mad World'' 
słowa: Roland Orzabal
wykonanie: Tears for Fears

*Scarlett

Wszystkie komisariaty wyglądają tak samo, przynajmniej te, na których miałam wątpliwe szczęście przebywać. Szare, puste ściany, proste, drewniane biurka, kilka pokoi, znudzeni policjanci, nawet migające świetlówki, które w krótkim czasie będą prosić się o wymianę. Wszystkie tak samo nudne i przytłaczające. Znałam to miejsce dobrze, w końcu po wyjściu z więzienia, musiałam pokazywać się tam co jakiś czas. Jednak nie sprawiało to, że stawało się dla mnie mniej obce, przeciwnie, przez cały czas towarzyszyła mi niepewność.
Siedząc na przeciwko jednego z policjantów, z rękami skutymi za plecami, czułam się jak wtedy, gdy działo się to po raz pierwszy. Na komendzie ponownie mnie przeszukali, a na prośbę, aby zrobiła to kobieta, tylko spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. 
- Masz przy sobie dokumenty? - Spytał najstarszy z nich, gdy już posadzili mnie na miejscu.
- W plecaku - odpowiedziałam jeszcze drżącym głosem. Wzięłam głęboki oddech, aby opanować się po tym, jak mnie dotykali. Takie były procedury, ale nie panowałam nad sobą.
Komendant wskazał gestem na młodszego mężczyznę, który trzymał w rękach plecak, a ten jak ma zawołanie wyspał całą jego zawartość na biurko. Przesłuchujący sięgnął po mój paszport po czym niespiesznie zaczął spisywać dane.
- Wszystkie twoje rzeczy zostaną dokładnie przeszukane - brzmiał jakby recytował wyuczoną formułkę i nawet nie podniósł na mnie wzroku. - Nie zgłosiłaś się na komisariacie w Los Angeles.
- Dlatego ciągnięcie mnie tutaj z lotniska i dalej siedzę w kajdankach?
- To jeden z powodów. Co robiłaś drugiego stycznia, tego roku w godzinach wieczornych?
- Byłam w Los Angeles.
- Ktoś może potwierdzić twoje słowa? - Wzruszyłam ramionami. Domyślałam się, że gdy powiem "Michael Jackson" raczej mi nie uwierzy. - Odpowiadaj na pytania.
- Michael Jackson. - Na te słowa oczywiście spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- I co, Elvis też tam był? - Nie odpowiedziałam. Gdy nie usłyszał mojego komentarza, zapisał coś w notatniku i przeszedł do kolejnych pytań. - Kiedy ostatnio byłaś w stanie Indiana? - Uniosłam brwi zaskoczona. Nie rozumiałam o co chodziło.
- Chyba jeden z koncertów tam był.
- W jakim mieście?
- Nie pamiętam. - Coraz bardziej to wszystko mnie niepokoiło. Wszystkie informacje wyleciały mi z głowy.
- Masz jakieś problemy z pamięcią? - Warknął, a ja skuliłam się na krześle. Moje odpowiedzi wydawały się go coraz bardziej irytować.
- Brałam udział w wielu koncertach. - Spuściłam wzrok. Resztki mojej pewności siebie całkowicie uleciały. - Nie pamiętam wszystkich miejsc.
- Kiedy ostatnio byłaś w Gary? - Na to pytanie nie odpowiedziałam. Przywołało wspomnienia, o których nie chciałam myśleć. - Ogłuchłaś?!
- Osiem lat temu. - Dopiero jego krzyk zmusił mnie do wydukania kilku słów.
- Od tamtego czasu ani razu? - Pokręciłam głową. - Odpowiadaj do cholery!
- Nie.
- Jesteś oskarżona o włamanie, pobicie i kradzież, pokrzywdzoną jest Charlotte Jones, znasz ją? - Na dźwięk tego imienia aż się wyprostowałam. To było niemożliwe. Chciałam, aby mi się tylko wydawało. - Kurwa, dziewczyno, mówże! Nie mamy całego dnia.
- Znam.
- Skąd?
- Ona i... i jej mąż adoptowali mnie. - Zaciskam mocniej wargi, aby się nie rozpłakać na myśl o tym człowieku.
- Zabiłaś go, jej męża. Kiedy ostatnio ją widziałaś?
- W sądzie, osiem lat temu.
- Jesteś pewna?
- Tak, dlaczego mnie oskarżacie? - Odważyłam się zadać pytanie.
- Wciąż badamy miejsce i zbieramy ślady, ale nie ma innych podejrzanych.
- Niczego nie zrobiłam, przecież nie mogłam być jednocześnie w dwóch miejscach, to nawet nie jest blisko.
- Nie mi to roztrząsać, zostanie przydzielony ci adwokat z urzędu, ze względu na złamanie zasad zwolnienia warunkowego i podejrzenie przestępstwa zostaniesz w areszcie do wyjaśnienia, sąd również zdecyduje czy będziesz musiała odsiedzieć resztę kary.
- To nie ja...
- Nie ma innych podejrzanych - powtórzył jakby już znudzony. - Masz motyw, nie zgłosiłaś się na komisariat więc nie wiemy nawet czy dotarłaś do Los Angeles z lotniska, mogłaś być gdziekolwiek,  zabiłaś jej męża, reszty dowiesz się od adwokata. - Skinął głową na młodszego kolegę, który już dużo delikatniej niż poprzedni chwycił mnie za ramiona i wyprowadził z pokoju. Dopiero w areszcie zdjął mi kajdanki, po których na nadgarstkach zostały sine ślady. Zostałam sama w pustej celi, w której poza łóżkiem znajdował się jedynie kibel. Leżałam na pryczy, gapiąc się w sufit, a czas wydawał się dłużyć w nieskończoność. Już zdążyłam się odzwyczaić od więziennej bezczynności i gonitwy myśli, która wtedy się pojawiała. To było najgorsze w odbywaniu kary. Nie samo więzienie, a przebywanie ze samym sobą, z własnymi demonami, gdy nie ma możliwości zajęcia głowy niczym innym. Myślałam o Michaelu. Czy naprawdę się zakochałam? Określenie tego było trudne, ale tęskniłam za nim, za tym ciepłem, które miał, za czułością, za tym, że dawał poczucie, że jestem dla kogoś ważna. Do tego miałam gigantyczne poczucie winy, że skończyło się tak, jak się skończyło. Dobijała mnie świadomość, że go skrzywdziłam, chociaż na początku tego chciałam. Chciałam, aby cierpiał. A później go poznałam. Siedząc w celi, zrobiłabym wszystko, aby ze mną porozmawiał, aby znał prawdę. Niezależnie od tego jak wiele mogłoby to zmienić.

Jedyne, co na moment oderwało mnie od własnych myśli, to rozmowa prowadzone ściszonym głosem, która dobiegały z korytarza. Może nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie to, że mówili o mnie.  
- Nie wygląda jakby miała kogoś pobić, a co dopiero zabić. - Głos należał do młodego policjanta, który wcześniej przechodził obok, przyglądając mi się z nieukrywanym zainteresowaniem. 
- To wilk w owczej skórze. - Drugiego z nich nie rozpoznałam. - Raz już zabiła, jak przywieźli ją skądś tam to pracowałem jeszcze na wyspie, twarz anioła, a za skórą diabeł.
- Widziałeś kiedyś, aby coś zrobiła?
- Nie musiałem, znam się na takich typach, z patologii się nie wyrasta to, że coś komuś zrobi, kiedy wyjdzie było tylko kwestią czasu.
- Ale nie ma dowodów.
- Jeszcze próbki nie wróciły za laboratorium, ale zabiła jej męża, myślę, że to jasne, że to ona, nawet bez tych wyników.
- Nie uważasz, że oceniasz ją zbyt pochopnie? Przecież siedziała, resocjalizacja...
- Pierdolenie polityków i  ludzi, którzy nie wiedzą jakie są realia - przerwał mu. - Resocjalizacja nie istnieje, wiem co mówię, też kiedyś w to wierzyłem, do póki nie zobaczyłem ile ich wraca do więzień. Jesteś jeszcze młody, a ona jest ładna, ale ja pracowałem z takimi przez prawie trzydzieści lat, wiem co mówię. Gdyby nie była młodą, ładną dziewczyną skończyłaby z dożywociem, albo na krześle, tacy jak ona nie powinni żyć. 

Dopiero przyjście adwokata sprawiło, że ponownie wyszłam z celi. Skutą zaprowadzili mnie do pokoju, w którym znajdował się stolik i dwa krzesła. Czekała tam na mnie już młoda kobieta. Gdy wstała, okazało się, że wzrostem przewyższała policjanta, który mnie prowadził, a ostre rysy twarzy i kwadratowe okulary tylko dodawały jej powagi. Jednak nie nastawiałam się na nic. Adwokatom z urzędu przeważnie nie zależało na wygranej, chcieli po prostu odbębnić swoją robotę. Z resztą... ja też nie miałam siły się bronić. Było mi to obojętne czy mnie skażą, czy nie, nawet jeśli tym razem niczego nie zrobiłam. Nie miało to dla mnie znaczenia. Na wolności nie miałam dokąd wracać, nikt na mnie nie czekał.
- Agatha Brown - przestawiła się, po czym usiadła i otworzyła jakąś teczkę. - Jesteś oskarżona o włamanie, pobicie i kradzież, pokrzywdzoną jest Charlotte Jones, dodatkowo nie wywiązałaś się z obowiązku zgłoszenia się na komisariat wynikającego ze zwolnienia warunkowego, przy zmianie miejsca pobytu. - Od razu przeszła do rzeczy. - Rozumiesz oskarżenia?
- Tak.
- Charlotte Jones wraz z mężem adoptowali cię, kiedy miałaś dziewięć lat, zgadza się?
- Tak.
- Dwa dni przed napadem wysiadłaś z samolotu w Los Angeles, 31 grudnia, wróciłaś dzisiaj wylatując z Santa Barbara z samego rana, w Los Angeles nie zgłosiłaś się na komisariacie, a na nagraniach z okolicy lotniska w Santa Barbara widać jak wysiadasz z ciężarówki zarejestrowanej w stanie Indiana. - Milczałam. - Co robiłaś po przylocie do Los Angeles? 
- Pojechałam do znajomych na Sylwestra, byłam tam cały czas, do dzisiaj. 
- Gdzie dokładnie byłaś i z kim? - Milczałam. - Słuchaj, jeśli mam ci pomóc to musisz mówić, jeśli ktoś może potwierdzić, gdzie byłaś.
- Michael Jackson. - Obserwowałam wyraz jej twarzy, czekając, aż ona też mnie wyśmieje. Wtedy zaczęłam mieć także wątpliwości, czy powinnam go w to mieszać. Może lepiej było milczeć? 
- Kto kierował ciężarówką, którą jechałaś? - Zmieniła temat. Wyglądało na to, że też mi nie wierzyła. 
- Kobieta, która mówiła, że nazywa się Jenna, nie znam nazwiska. 
- Gdzie do niej wsiadłaś? - Wzruszyłam ramionami, na co tylko pokręciła głową. - Kiedy ostatnio byłaś w Gary?
- Ponad osiem lat temu.
- No dobra, powiem to raz, jestem twoim adwokatem, lepiej dla ciebie, gdy będziesz ze mną współpracować i mówić prawdę, mnie obowiązuje tajemnica zawodowa i nic o czym powiesz nie wyjdzie poza ten pokój, ale jeśli kłamiesz i prokurator to wyciągnie na sali sądowej...
- Nie kłamię, nie byłam tam od ośmiu lat. 
- Bardzo dużo zależy od wyników badań z miejsca zdarzenia, mają nóż, którego użył napastnik, jesteś jedyną podejrzaną na ten moment, masz motyw, pokrzywdzona twierdzi, że chciałaś "dokończyć to co zaczęłaś osiem lat temu", natomiast poza jej słowami nie ma na tą chwilę żadnych twardych dowodów, przynajmniej takich, o których zdążyłam się dowiedzieć, standardowo póki nie ma dowodów, nie powinnaś tutaj siedzieć i złożyłam już odpowiednie pismo, ale złamałaś zasady zwolnienia warunkowego więc może to nie wystarczyć, do tego jest ryzyko, że będziesz musiała odsiedzieć resztę kary, ale decyzję w tej sprawie podejmie sąd później, na pewno duży wpływ będzie miało to jak potoczy się to śledztwo.
- Nie było mnie tam.
- Będziemy musiały o tym przekonać sąd, zabiłaś jej męża, to działa na twoją niekorzyść.
- Rozumiem.
- Być może sąd zezwoli na wyjście za kaucją, bez możliwości opuszczania miasta, jest ktoś, kto mógłby ją za ciebie wpłacić? - Przez chwilę pomyślałam o Michaelu, ale pokręciłam głową. Nie był mi nic winny, ani nie miał wobec mnie żadnych zobowiązań. Nie mogłam tego od niego oczekiwać. - No dobrze, jeśli nie znajdą konkretnych dowodów będę miała podstawy, aby wystosować kolejne pismo, ale nie gwarantuję, że cię wypuszczą nawet jeśli znajdą innego sprawcę, może być tak, że zostaniesz w areszcie do decyzji sądu w sprawie reszty twojej kary.
- Rozumiem.
- Przeglądnęłam dokumenty z tamtej rozprawy i dokopałam się do kilku rzeczy, których twój adwokat nie użył, a mogłyby ci pomóc.
- Nie chcę do tego wracać, wolę odsiedzieć resztę kary.
- Zastanów się nad tym, jeśli są luki w obronie, jest szansa, że znajdę podstawy do tego, aby wznowić proces, chociaż będzie to trudne, bo minęło osiem lat, ale musiałabyś współpracować i opowiedzieć mi wszystko.
- Nie chcę.
- Nie zmuszę cię, ale chcę żebyś wiedziała, że jest szansa na skrócenie wyroku, zostało ci siedem lat odsiadki, rzadko zdarza się, aby wypuszczali kogoś na warunkowe tak długo przed jej końcem, szczerze mówiąc pierwszy raz się z tym spotykam, ale to działa na twoją korzyść, dla sądu jest to znak pozytywnej resocjalizacji i tak dalej, i być może po ponownym procesie nie musiałabyś tam wracać.
- Pomyślę nad tym - odpowiedziałam od niechcenia. Chciałam tylko żeby dała mi spokój.
- Mogę o coś spytać? - Potaknęłam. - Dlaczego na rozprawie odmówiłaś zeznań? - Wzruszyłam ramionami. - To może być ważne...
- Skończyłyśmy - przerwałam jej i podniosłam się z krzesła. 
- Zaczekaj, jest jedna rzecz, o którą chciałabym spytać, w notatkach twojego obrońcy, znalazłam jedno zdanie, które może być podstawą do ponownego rozpatrzenia sprawy, a on z jakiegoś powodu nie zająknął się o tym na sali sądowej ani słowem.
- W sądzie niewiele mówił. - Wzruszyłam ramionami i zajęłam z powrotem miejsce na przeciwko niej.
- Wybacz, że spytam wprost, zapisał gdzieś na marginesie, że twierdziłaś, że mężczyzna, do którego strzeliłaś, cię zgwałcił, to prawda? - Zacisnęłam mocniej powieki. Nie byłam gotowa na to, co usłyszałam. Ponownie wstałam, z impetem odsuwając krzesło.
- Nie będziemy o tym rozmawiać.
- Zanim odpuścisz. - Również wstała i podeszła do mnie. - Twojemu obrońcy nie zależało, być może chciał zamknąć tą sprawę jak najszybciej, a twoje zeznania by to komplikowały, może nawet ci nie uwierzył, ale ja ci wierzę. - Niepewnie podniosłam wzrok. - I chcę ci pomóc.
- To nie ma znaczenia, nikt mi nie uwierzy.
- Zrobię wszystko, aby było inaczej, jeśli się zdecydujesz i będziesz gotowa, aby porozmawiać, poproś o kontakt ze mną.

Na tym zakończyło się nasze spotkanie. Nie sądziłam, że to co powiedziała było szczere. Uwierzyłaby mi? Ktokolwiek by mi uwierzył? Dlaczego są miałby mi uwierzyć, po tylu latach? Nigdy nikt go nie nakrył, jego żona o niczym nie wiedziała, a ja się nie skarżyłam. Wiedziałam, że to bezsensu, jak ona chciałaby to udowodnić? Do celu wróciłam roztrzęsiona i dopiero tam dałam upust nagromadzonym emocjom. Usiadłam na pryczy opierając się o ścianę i podkuliłam nogi do klatki piersiowej. Mój płacz zwrócił uwagę młodszego policjanta. Być może widziałam go już wcześniej. Zatrzymał się na chwilę przy celi, świdrując mnie wzrokiem. Usłyszałam w pewnym momencie zgrzyt zamka. Nie chciałam, aby się zbliżał.
- Co się stało? - Spytał, będąc blisko mnie.
- Odejdź.
- Co ty odpierdalasz!? - Jakby znikąd pojawił się drugi policjant, których natychmiast złapał go za ramię i szarpnięciem pociągnął do wyjścia. Po chwili ponownie usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza i odetchnęłam.
- Chciałem...
- Gówno mnie obchodzi, co chciałeś! - Warknął na niego, nie pozwalając mu dojść do głosu. - Jesteś normalny? Wchodzisz do celi, bez broni, zostawiasz ją otwartą! Co ty sobie myślisz, że to zabawa do cholery?!
- Ona...
- Ryczy i co z tego? Póki nie próbuje się wyhuśtać nie obchodzi cię co się z nią dzieje! Masz jej pilnować i nie wchodzić do celi bez potrzeby, nieprzygotowany. Ona zabiła człowieka i jest oskarżona o napaść kurwa mać! Jak chcesz być policjantem to nie lekceważ nikogo, nie ważne jak niewinnie wygląda! Ile tu pracujesz?
- Tydzień.
- Tym razem ci odpuszczę, ale jeszcze jedna taka akcja i wylatujesz, rozumiesz?
- Tak.
- Idziesz na górę i do końca tygodnia zajmujesz się raportami. - Młodszy bez słowa wykonał jego polecenie. Ich krzyki na chwilę oderwały mnie od moich własnych demonów. Zdawałam sobie sprawę, że starszy mężczyzna był cięty na więźniów, szczególnie na recydywistów, ale w tamtym momencie byłam mu wdzięczna, że odciągnął młodego. Zauważyłam, że jeszcze przez chwilę mi się przyglądał, marszcząc brwi. - Nikogo tutaj na litość nie weźmiesz - odezwał się zimnym głosem. - Gdyby to ode mnie zależało już dawno trafiłabyś na krzesło, tacy jak ty się nie zmieniają. - Po tych słowach odszedł. Ponownie zostałam sama, ale tym razem odczuwałam to mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie było nikogo kto by się interesował tym, gdzie jestem, czy co się ze mną stało. Z każdą mijającą minutą dostawałam szału, nie tylko od pustki i ciszy, ale od tego, co do mnie docierało. Byłam sama. Naprawdę sama. A na całym świecie nie było nikogo, komu by na mnie zależało. I to wszystko na własne życzenie. 

***

Hej!

I co sądzicie o nowym rozdziale? 

Jak zawsze zapraszam do zostawienia komentarza i ⭐ jeśli wam się podoba!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro