XXVIII. On nie uciekał
,,Całkiem sam, mówię swoje życzenie spadającej gwieździe
Czekam, aż mnie odnajdziesz
Pewnej słodkiej nocy, której spotkam
Nieznajomego, który zostanie moim przyjacielem
Kiedy nagle ktoś w ciemnościach wyciąga ku tobie dłoń
Rozpala iskierkę, która rozświetla ciemność
I mówi ci, że nigdy już nie będziesz się bał
A wówczas gdzieś w głębi serca czujesz ciepło
Światła, które będzie cię ogrzewać, gdy w nocy zawieje wiatr
Było to zapisane w gwiazdach i wiem,
Mój przyjacielu, że moim kimś jesteś ty."
~ ,,Someone in the dark" Michael Jackson
*Bella
Nie wiedziałam co robić, co myśleć, ani co czuć. Michael zdecydowanie bardziej zwracał uwagę na moje zachowanie i nie zostawiał samej nawet na chwilę. Dziwnie było usłyszeć, słowa kogoś, kto mi wierzył zamiast oceniać. Jednak wszystkie emocje nadal się we mnie burzyły. Kręciłam się w kółko nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
- Kurwa mać - zaklęłam, gdy szklanka z gorącą herbatą wypadła mi z rąk, rozbijając się na kawałki. - I co się gapisz? - Warknęłam na Michaela, który od razu podszedł zobaczyć co się stało.
- Nic ci nie jest?
- Nic. - Uklęknęłam i zaczęłam zbierać szkło, on po chwili zrobił to samo. - Zostaw to! - Krzyknęłam na niego zdenerwowana.
- Spokojnie, chcę ci tylko pomóc. - Spojrzał na mnie, a ja nieświadomie, z nerwów, zacisnęłam dłoń, w której trzymałam kawałek kubka. - Co ty robisz? - Zorientowałam się dopiero, gdy usłyszałam głos Michaela. Poczułam ból, a moja dłoń już była cała we krwi. Rzuciłam szkło z powrotem na podłogę i podeszłam do zlewu, jednak zamiast umyć ręce, po prostu się o niego oparłam. - Pomóc ci?
- Nie musisz mi we wszystkim pomagać do cholery - odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby. On stanął obok.
- Rozumiem, że to dla ciebie trudne...
- Nic nie rozumiesz. - Rąbnęłam rękami o zlew, jednocześnie sycząc z bólu. Po tym wszystkie siły mnie opuściły i po prostu się rozpłakałam. Poczułam jak mnie obejmuje, a ja wtuliłam się w jego bezpieczne ramiona. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Do tej pory rzadko emocje przejmowały nade mną kontrolę, nie pozwalała im na to, ale od poprzedniego wieczoru coś się zmieniło. Dopuściłam do siebie myśli, których bardzo długo nie chciałam znać. Zniszczyło mnie to, roztrzaskało i już sama nie wiedziałam, co czuję ani co powinnam czuć. Wyrzucałam z siebie żal, złość, smutek, frustrację, a to wszystko uderzało prosto w Michaela. A on nie uciekał.
- Spokojnie, jestem tutaj. - Przesuwał dłonią po moich plecach, a ja z każdą chwilą się uspokajałam. - Co by się nie działo, jestem.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało.
- Pobrudziłam ci sweter. - Nadal pociągając nosem, przetarłam oczy, zerkając na plamę w miejscu, gdzie położyłam zakrwawioną rękę.
- Nie przejmuj się, zaraz przebiorę, jak ręka?
- Trochę boli, to nic. - Włożyła dłoń pod zimną wodę. Na szczęście po obmyciu jej z krwi, okazało się, że nie jest tak źle, jak mogło się wydawać. Michael pomógł mi owinąć ją bandażem. Dokończyliśmy zbierać szkło i starłam podłogę.
- Usiądź sobie, zrobię herbatę - zaproponował, na co ostentacyjnie westchnęłam, ale zrobiłam tak jak mówił. Nie przywykłam do tego, żeby ktoś w czymkolwiek mnie wyręczał. Najpierw byłam z tego powodu odrobinę zła, ale zdałam sobie sprawę, że on się po prostu martwi. I wolałam nie ryzykować rozbiciem kolejnego kubka. Dopiero, gdy skończył przebrał się i usiadł obok mnie.
- Przepraszam, chyba wczoraj za dużo... chyba mnie to przerosło.
- Wiem. - Delikatnie złapał mnie za dłoń. - Ale nie zostaniesz z tym sama.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś zbyt wyrozumiały?
- Częściej, że jestem naiwny, liczy się? - Uśmiechnął się lekko, a ja ułożyłam głowę na jego ramieniu i go przytuliłam.
- Gdy cię spotkałam spodziewałam się, że jesteś kimś innym - odezwałam się dopiero po dłuższej chwili milczenia.
- Kim?
- Zadufanym w sobie, głupim celebrytom.
- Naprawdę sprawiam takie wrażenie? - Uniósł brwi, jakby lekko zaskoczony.
- Nie wiem, w zasadzie wcześniej średnio mnie obchodziłeś. - Wzruszyłam ramionami.
- Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. - Dźgnął mnie w bok. - Ale że ja? Głupi?
- W tym akurat niewiele się pomyliłam. - Zaśmiałam się, lekko go prowokując, a poważniejsze tematy momentalnie odeszły na dalszy plan.
- Doigrasz się. - Rozglądnął się po pokoju szukając czegoś, ale nim zdążył, wzięłam do ręki poduszkę i zerwałam się z łóżka. - Myślisz, że to ci pomoże? - Wstał i podszedł do mnie powoli.
- Tak? - Uderzyłam go nią, gdy tylko się zbliżył po czym uciekłam na drugi koniec pokoju.
- Zaraz wszystko odszczekasz. - Zaczęliśmy się gonić wokół kanapy jak para dzieciaków, do czasu, aż zaskoczył mnie, przebiegając po niej na drugą stronę. Wpadł prosto na mnie, łapiąc mnie w pasie. Próbowałam bronić się jeszcze poduszką, ale dosyć szybko ją złapał i odrzucił na podłogę.
- Dobra, może nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz. - Nadal się z nim droczyłam, on jednak z łatwością mnie podniósł i przeniósł z powrotem na łóżko.
- Masz ostatnią szansę na przeprosiny.
- Przecież powiedziałam... - W tym momencie usiadł na moich udach i nim się zorientowałam zaczął mnie łaskotać. Starałam się wytrzymać z pokerową twarzą, ale nie dałam rady zbyt długo udawać.
- Już dobrze! Wystarczy! - Krzyczałam przez śmiech, jednocześnie machając rękami, aby go odgonić. - Nie jesteś głupi!
- Za późno. - Uśmiechnął się cwano. Zszedł z moich nóg i położył się na boku nadal trzymając mnie w talii, jakby nie chciał, abym uciekła. - To nie wystarczy.
- Co jeszcze wymyśliłeś?
- Może powiesz mi dla odmiany coś miłego?
- Coś miłego. - Parsknął śmiechem słysząc to. - Wystarczy? - Jego wyraz twarzy świadczył o tym, że nie tego się spodziewał. - Musisz być bardziej precyzyjny. - Uniosłam się na łokciach.
- Jestem wystarczająco precyzyjny. - Przyglądał mi się uważnie.
- Możesz mnie już puścić? - Sytuacja zaczęła robić się dla mnie odrobinę niekomfortowa z nieznanych powodów. Ku mojemu zdziwieniu, posłuchał i zabrał rękę.
- Pamiętasz, że wieczorem wychodzimy?
- Tak. - Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, ale nie chciałam mu odmawiać. On jednak to zauważył.
- Nie musimy nigdzie iść jeśli nie chcesz.
- Chętnie z tobą pójdę.
- Na pewno?
- Tak.
Późnym popołudniem zaczęliśmy się przygotowywać. Zwróciłam uwagę, że on ubrał się dosyć elegancko więc wniosek nasuwał się sam, że idziemy do miejsca, gdzie wypada założyć coś innego niż dżinsy. Moja szafa pod tym względem świeciła pustkami, nie dlatego, że nie miałam na to pieniędzy, ale nie przewidziałam, że kiedyś coś takiego może mi się przydać. Na szczęście Megan zostawiła numer telefonu do swojego ojca w razie, gdyby działo się coś o czym powinna wiedzieć. Nie zostało mi nic innego niż tylko poprosić ją o pożyczenie czegoś. Megan, jak to Megan, od razu chciała znać wszystkie szczegóły na temat tego z kim i gdzie wychodzę, ale wymigałam się od tłumaczenia i obiecałam, że opowiem jej wszystko gdy wróci. Michael oczywiście słyszał całą rozmowę, bo telefon znajdował się w salonie, który tymczasowo był jego sypialnią, ale nic nie powiedział na ten temat. Mimo to było mi wstyd, że musiał tego słuchać. Poszłam szybko do jej pokoju i wzięłam pierwszą sukienkę, która wpadła mi w ręce. Liczyło się tylko to, aby nie były to spodnie.
- Pięknie wyglądasz. - Spojrzał na mnie, gdy wyszłam z pokoju.
- Dzięki. - Podał mi swoje ramię, które ujęłam i wyszliśmy.
*Michael
Nie jest łatwo wymyślić coś oryginalnego, ale czasami nawet banały mogą sprawić komuś przyjemność. I miałem nadzieję, że tak właśnie będzie, chociaż po tym, co usłyszałem miałem wątpliwości, czy to aby na pewno dobry pomysł, ale Bella się zgodziła. Po raz pierwszy, pomijając występ na scenie, założyła coś innego niż zwykle i podkreśliła wygląd lekkim makijażem. Przypomniało mi to o tym jakie wrażenie zrobiła na mnie jej uroda, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była po prostu piękną kobietą, jedną z najpiękniejszych jakie widziałem w życiu, chociaż jej oczy wciąż wydawały się pełne smutku. Nie mogłem jednak oderwać od niej wzroku. Gdy jechaliśmy taksówką w kierunku Manhattanu siedziała wpatrzona w szybę, jakby pierwszy raz widziała serce Nowego Jorku nocą. Miałem wrażenie, że na chwilę zapomniała o całym świecie, nie zwracając uwagi na to, że mój wzrok ciągle wędrował w jej stronę. Gdy tylko taksówka zatrzymała się pod jednym z wieżowców i wyszliśmy na zewnątrz, rozglądnęła się dookoła. Przyglądałem jej się przez cały czas, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Wejdziemy do środka? - Spytałem, wyciągając rękę w jej kierunku. Na dźwięk moich słów, ocknęła się z jakiegoś transu i niepewnie za nią złapała. Skierowaliśmy się prosto do budynku i do windy, którą wjechaliśmy na najwyższe piętro, gdzie znajdowała się restauracja. Podszedłem do kogoś, przedstawiając się. Już gdy rozmawiałem przez telefon, wyczułem, że słysząc ,,Michael Jackson'' osoba odpowiedzialna za rezerwację, wydawała się sceptyczna. Musiałem z pełną powagą powiedzieć, że to po prostu zbieżność nazwisk, aby spełniła moją prośbę. Przynajmniej miałem nadzieję, że spełni, ale to miało okazać się dopiero na miejscu. Na szczęście się udało. Młoda kelnerka poprowadziła nas do oddzielnego pomieszczenia, w którym znajdował się tylko jeden stolik i zostawiła menu na stole. Dopiero tam w spokoju zdjąłem szal oraz płaszcz, jednak dziewczyna podeszła prosto do wielkiego okna, z którego widać było rozległą panoramę miasta. Od najbliższych budynków, do tych w oddali, o których obecności świadczyły tylko małe, żółte punkciki. - Podoba ci się niespodzianka? - Podszedłem bliżej. Chciałem ją objąć, spojrzeć jej w oczy, pocałować. Moment wydawał się idealny. Ale bałem się, że po raz kolejny mnie odrzuci więc tylko stałem za nią, czekając na odpowiedź.
- Bardzo, nigdy nie byłam w takim miejscu. - Nie oderwała nawet na chwilę wzroku od widoku.
- Czy mogę już przyjąć... - Dopiero na dźwięk słów kelnerki oboje odwróciliśmy się w jej stronę. Wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami, nie mogąc dokończyć pytania.
- Proszę o jeszcze chwilę. - Uśmiechnąłem się do niej, nie chcąc dodatkowo stresować młodej dziewczyny. Ona tylko potaknęła po czym zaczęła się wycofywać, zahaczając jeszcze o próg i o mały włos się nie przewracając.
- Mam rozumieć, że nie wiedzieli, kto będzie ich gościem? - Bella spojrzała na mnie kątem oka, unosząc lekko kąciki ust.
- Gdybym nie powiedział, że tylko się nazywam tak samo jak ten sławny Michael Jackson, nikt by mi nie uwierzył.
- Nic dziwnego, też bym nie uwierzyła, myślisz, że uda nam się coś zamówić? - Dźgnęła mnie w bok.
- Myślę, że tak - zaśmiałem się. - Usiądziesz? - Odsunąłem krzesło, na którym zaraz zajęła miejsce. Oboje zaczęliśmy przeglądać menu.
- Nie mogę się zdecydować. - Bella odłożyła kartę na stół i oparła głowę na rękach, wbijając wzrok w miejsce gdzieś za mną.
- Wszystko w porządku?
- Może pomożesz mi coś wybrać?
- Jesteś pewna? - Lekko zaskoczyła mnie tą prośbą.
- Tak, sama nigdy nie zdecyduję. - Takim sposobem, udało nam się złożyć zamówienie. Jednak dziewczyna wydawała się spięta, na co wskazywało ciągłe, nerwowe przekładanie włosów między palcami.
- Co się dzieje?
- Nic takiego - westchnęła. - Nie wiem jak to wyjaśnić, po prostu nikt nigdy nie zaprosił mnie w takie miejsce.
- Spokojnie. - Położyłem swoją dłoń na jej, delikatnie głaskając jej wierzch. - Jesteśmy tutaj razem, aby spędzić miło czas, spróbuj myśleć o tym. - Pokiwała tylko głową.
- Powinnam się na jutro jakoś przygotować? - Zmieniła temat. - Na Sylwestra z twoją rodziną.
- Niczym się nie przejmuj, naprawdę.
- Jesteś pewien, że powinnam tam być? - Mimo że zadała mi to pytanie już wcześniej, powtórzyła je, jakby nie była pewna czy chcę, aby leciała ze mną.
- Tak - odpowiedziałem stanowczo. - I możesz zostać jeszcze na kilka dni.
- Akurat mam wolne po Nowym Roku. - Rozmowę przerwała nam kelnerka, która przyniosła dania i wino. Atmosfera odrobinę się rozluźniła. Dziewczyna pytała z ciekawością o moją rodzinę, moich braci, chcąc wiedzieć czego może spodziewać się na miejscu. I tak od słowa do słowa, zacząłem wspominać wspólne trasy z braćmi, co wprawiło mnie w pewną nostalgię. - Tęsknisz za nimi? - Spytała w pewnym momencie.
- Oczywiście, że tęsknię. - Spojrzałem na nią. - Brakuje mi ich na trasie, ale musiałem odejść, bo czułem, że stoję w miejscu, no i oni mają swoje rodziny, teraz im poświęcają dużo więcej czasu. - Mówiąc o tym spuściłem wzrok, przypominając sobie, że niewiele brakowało, a sam mógłbym mieć swoją, gdyby tylko wszystko potoczyło się inaczej. - Mi widocznie nie jest to pisane.
- Mike, na wszystko przyjedzie czas. - Poczułem jak ściska mocniej moją dłoń.
- Mam już prawie trzydziestkę na karku, moi bracia założyli rodziny dużo wcześniej, a ja tak naprawdę mam za sobą jeden poważny związek, który zakończył się tak jak się zakończył. - Oparłem brodę na ręce, a drugą rozgrzebywałem jedzenie na talerzu.
- Nie było nikogo innego, poza Tatianą?
- Było kilka kobiet, ale na dłuższą metę nic z tego nie wyszło, trudno znaleźć kogoś, kogo obchodzi coś poza tym, że jestem Michaelem Jacksonem.
Po zjedzonej kolacji, późnym wieczorem udaliśmy się jeszcze na spacer, który jednak okazał się dosyć krótki. Tłok na ulicach Manhattanu, które nawet nocą tętniły życiem, szybko nas zmęczył. Poszukiwania taksówkarza, który zdecydował się odwieźć nas do mieszkania również zajęły trochę czasu, ale w końcu udało nam się wsiąść do pojazdu. Jednak, gdy tylko wysiedliśmy, Bella zatrzymała się w miejscu na widok mężczyzny, stojącego przy wejściu do klatki schodowej. On uśmiechnął się na nasz widok, wpatrując się intensywnie w dziewczynę.
- Do trzech razy sztuka. - Podszedł bliżej, na co ona zrobiła krok w tył. Widząc to, automatycznie stanąłem przed kobietą, oddzielając ją od niego. Nie miałem pojęcia kim był ten człowiek, ani czego chciał, ale ona się bała. Wydawał się być kompletnie niewzruszony tym, że nie jest sama.
- Czego od niej chcesz?
- Ona dobrze wie czego chcę, nie wtrącaj się lalusiu. - Na dźwięk tych słów, zrobiłem kolejny krok w jego stronę. - Spierdalaj. - Podniósł głowę, patrząc mi prosto w oczy. Nie widziałem w nich nawet odrobiny strachu. Sięgnął ręką w kierunku kieszeni. Zdawałem sobie sprawę, że same słowa go nie odstraszą, jednak nim zdążyłem się zorientować, poczułem jak ktoś mocno mnie szarpnął, odciągając na bok. Dopiero, gdy tamten się zachwiał, zauważyłem, że trzyma w ręku nóż, na którym chyba znajdowała się krew? A może tylko mi się wydawało? Nie było czasu na myślenie. Korzystając z chwili, w której stracił równowagę uciekliśmy. Dopiero w środku zdałem sobie sprawę, co się wydarzyło i jak mało brakowało, aby skończyło się gorzej. Serce waliło mi jak szalone. Wtedy dotarło do mnie, że to, co słyszałem to prawda. Bronks nigdy nie był miłym i przyjaznym miejscem do życia, a do tej pory musiałem mieć po prostu szczęście. Trafiło to do mnie ze zdwojoną siłą w jednym momencie.
- Kim on był? - Musiała minąć dłuższa chwila, aż ochłonąłem i zdołałem się odezwać.
- Nie wiem.
- Mówił jakby cię znał.
- Już kiedyś próbował... chciał mi coś zrobić. - Zacisnęła usta w wąską linię. - Krwawisz. - Podeszła bliżej, patrząc na moje ramię. Dopiero, gdy zwróciła na to uwagę, poczułem pieczenie. Bez słowa zdjąłem płaszcz i koszulę, a ona przyniosła bandaż. - Przepraszam, nie powinnam cię tutaj zapraszać.
- Przecież nic mi nie jest. - Syknąłem, gdy dotknęła nasączoną gazą rany.
- Wiedziałam, że tu jest niebezpiecznie.
- Ja też - wtrąciłem się, jednocześnie unosząc jej podbródek. - To tylko draśnięcie.
- Ale mało brakowało, a stałoby się coś gorszego.
- Bella, nic mi nie jest - powtórzyłem, widząc, że nadal się obwinia. Bez słowa odniosła apteczkę do szafki i została tam, opierając się o ścianę. - Nie martw się. - Podszedłem bliżej, stając na przeciwko dziewczyny.
- Myślisz, że tylko ty się możesz martwić o kogoś? - Wypaliła krzyżując ręce na piersiach i wbiła we mnie wzrok. Nie spodziewałem się tego, co powiedziała, ale wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy. To dało mi nadzieję, że może moje uczucia nie są jednostronne.
- Mówisz, że martwisz się o mnie? - Zrobiłem malutki krok do przodu, tak, że nasze twarze prawie się ze sobą stykały. Nie wiem, kto pierwszy, kogo pocałował.
***
Hej!
Jak wam się podobał nowy rozdział? I jego zakończenie?
Zapraszam do zostawienia po sobie jakiegoś śladu 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro