Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVII. Czego się boisz?

,,Milczenie - stukamiennym murem
Od światła dzieli ciemność
Podziel się ze mną swoim bólem
Podziel się ze mną (...)

Kwiat podeptany podnieść najczulej
Pieszczotą niedaremną...
Podziel się ze mną swoim bólem
Podziel się ze mną...''

~ ,,Śpiew ocalenia''
Słowa: Jonasz Kofta

*Bella

- Bella. - Przez mgłę przedzierał się jakiś głos, budząc mnie ze snu. - Bella obudź się. - Otworzyłam oczy i od razu podniosłam się do pozycji siedzącej. Rozglądnęłam się zdezorientowana dookoła. Jak się okazało, znajdowałam się w salonie, w którym świeciło się światło. Obok mnie siedział Michael. - Nie chciałem cię budzić, ale krzyczałaś przez sen.
- Zasnęłam tutaj?
- Tak, spałaś może godzinkę.
- Obudziłam cię?
- Nie spałem. - Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dziewiątą. Wydawało mi się, że minęły wieki odkąd zasnęłam, a tak naprawdę wróciliśmy do mieszkania zaledwie dwie godziny wcześniej. Wstałam i zaczęłam kierować się w stronę pokoju. - Możesz zostać.
- Co? - Spytałam, zastanawiając się, czy dobrze usłyszałam.
- Możesz zostać tutaj, ostatnio i tak śpimy razem. - Miał rację, chociaż było mi przez to wstyd, to przez moje koszmary, gdy tylko słyszał krzyk, przychodził do mnie, przytulał i zasypialiśmy razem. Jednak to było coś innego. Przyjmowałam tę okazywaną mi troskę może ze strachu, może z desperacji, pod wpływem emocji i chwili. Ale żeby tak po prostu zasnąć z nim, z mężczyzną, ze świadomością, że przez całą noc będzie tak blisko? Jak zwykli, związani ze sobą ludzie, położyć się obok, przytulić i zamknąć oczy. To wymagało zaufania. Spać z kimś, tak po prostu, to znaczy ufać i czuć się bezpiecznie, w momencie gdy stajemy się naprawdę bezbronni. A tym właśnie jest sen. Zjawiskiem, które sprawia, że na kilka godzin stajemy się pozbawieni własnej woli, skazani na wymysły swojej głowy. Spać z kimś, tak po prostu, to inny rodzaj bliskości i czułości, nawet bardziej intymny niż seks. Sen wymaga pełnego zaufania, seks - nie zawsze. W końcu nikt nie wmówi mi, że szybki numerek w klubowym kiblu ma cokolwiek wspólnego z czymś innym, niż tylko zaspokojeniem swojego porządania. Ale czy ufałam mu już aż tak bardzo? To było trudne do określenia. 
- Nie jesteś jeszcze zmęczony? - Usiadłam z powrotem na łóżku, zachowując wciąż bezpieczną odległość. 
- Nie, ale ty śmiało śpij. - Nie wiedziałam, co robić. Nerwowo przekładałam w palcach swoje włosy. Uruchomiła się u mnie pewna podejrzliwość. - Wszystko ok? - Dopiero, gdy spytał, zauważyłam jak mi się przygląda.
- Tak - odpowiedziałam automatycznie, jakby już z przyzwyczajenia. - Chyba teraz nie zasnę.
- Chodź do mnie. - Rozchylił ramiona, jakby chciał mnie objąć, zostawiając miejsce, abym mogła się w nich schować. Nadal dosyć niepewnie zbliżyłam się do niego i usiadłam, opierając plecy o jego klatkę piersiową. Z jakiegoś powodu czułam pewien rodzaj lęku przed taką bliskością. Była obca. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani zrobić więc tylko błądziłam wzrokiem po pokoju, skupiając się co jakiś czas na pajęczynach, które już zdążyły pojawić się w rogach. - Jesteś strasznie spięta. - Poczułam jak głaska mnie dłonią po ramieniu. - To przez ten sen?
- Nie - odpowiedziałam po chwili namysłu. - Nie tylko.
- Więc co się dzieje?
- Trudno to wyjaśnić. - Odważyłam się podnieść na niego wzrok, wtedy nasze oczy się spotkały. Położył dłoń na moim policzku, ale nie zrobił nic więcej, jakby czekał na mój ruch. A ja po chwili się do niego przytuliłam, chowając głowę w jego szyję. Poczułam jak przesuwa dłonie po moich plecach.
- Widzę, że coś jest nie tak, czasami łatwiej jest podzielić się tym z kimś.
- Każdy ma problemy, po co mam dokładać komuś jeszcze swoich?
- Bo się martwię i chciałbym spróbować ci pomóc, albo chociaż wspierać, nie musisz wszystkiego dźwigać sama.
- I co to zmieni? Cofnie czas? - Prychnęłam, nie mogąc powstrzymać ironii w głosie.
- Może nic, ale duszenie w sobie swoich problemów też nie pomaga.
- Ty oczywiście wiesz o tym najlepiej, wielki Michael Jackson, który ma wszystko na pstryknięcie palcami. - Skrzyżowałam ręce na piersiach. - Brakuje ci własnych problemów, że chcesz słuchać o moich? - Odsunął się ode mnie, ciągle nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Niesprawiedliwie mnie oceniasz. - Wstał i podszedł do okna. Wiedziałam, że miał rację. W końcu sama niedawno wspierałam go po tym, co zrobiła mu tamta kobieta, miałam świadomość, że jakaś jego część wciąż to przeżywa. On chciał wspierać mnie, a ja nie potrafiłam zareagować inaczej niż złością. Chciałam tylko odsunąć jego uwagę od siebie. W zasadzie od razu zrobiło mi się głupio. Podeszłam do niego i usiadłam na parapecie tak, aby patrzeć mu w twarz.
- Przepraszam, po prostu boję się - odezwałam się po chwili, przenosząc wzrok na ulicę. Milczał, chyba czekając na to, co jeszcze zdołam powiedzieć. - To było tak dawno. - Z nerwów Zacisnęłam jedną dłoń na drugiej. Od czasu wyroku, nigdy nikomu nie mówiłam o tym, co się wydarzyło. Nie wiedziałam jak to ubrać w słowa. W końcu jak można opowiedzieć przeżycia, które odcisnęły na mnie takie piętno. Jak mu wytłumaczyć to wszystko tak, aby zrozumiał? Albo przynajmniej nie osądzał tak szybko.
- Czego się boisz? - Wzruszyłam ramionami. Stchórzyłam. Po raz kolejny. - Bella, zależy mi na tobie, ale nie wiem już co mam robić, gdy płaczesz i budzisz się z krzykiem, do tego złościsz się na mnie, a ja nie wiem, co robię źle.
- Cholera jasna, gdyby to było wszystko takie proste! - Krzyknęłam i zeskoczyłam z parapetu.
- Nie twierdzę, że jest. - Podszedł bliżej i położył dłonie na moich ramionach na co lekko się wzdrygnęłam. 
- Dotykał mnie! - Zacisnęłam oczy. - Brał kiedy chciał i jak chciał! Odkąd... - Poczułam gulę w gardle, która nie pozwalała mówić mi dalej. -  To chciałeś wiedzieć?! - Wyrwałam się i pobiegłam do swojego pokoju, gdzie wcisnęłam się w sam róg. Czułam jak cała drżę, a po policzkach spływają łzy. Nie powiedziałam mu wszystkiego, ba, nie powiedziałam mu nawet połowy tego, co mnie spotkało, ale to i tak było zbyt wiele. Zerwałam się na równe nogi i otworzyłam okno na oścież i od razu poczułam zimowe powietrze na swoich policzkach. Teraz, albo nigdy. Weszłam na parapet. Wystarczyło tylko zrobić krok. Wtedy jednak drzwi się otworzyły. Gdy tylko Michael zorientował się, co zamierzam zrobić momentalnie podbiegł i ściągnął mnie na podłogę. To były sekundy. Sekundy, które dzieliły mnie od śmierci. - Zostaw mnie. - Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam, głos mi się łamał. 
-  Nie jesteś z tym sama. - Trzymał mnie mocno, a ja nie miałam siły, aby się wyrywać. 
- Nie jestem sama?! - Odwróciłam się w jego stronę i odepchnęłam go od siebie, a przynajmniej spróbowałam, ale nie puścił mnie. - Jestem całkiem sama. - Oparłam głowę na jego ramieniu. Czułam, jak głaska mnie po plecach. Mimo że był obok, myślałam tylko o tym, jak się go pozbyć, chciałam zostać sama i nareszcie dokończyć to, co zaczęłam,  co powinnam zrobić już dawno. Ale on nie zamierzał odejść. - Zostaw mnie. - Moje słowa nie brzmiały ani pewnie, ani stanowczo, raczej jak desperacka prośba, która nie mogłaby przekonać nikogo.  
- Nie zostawię. 

*Michael

Dni w Nowym Jorku mijały szybko, zbyt szybko. Nie ważne czy wychodziliśmy spacerować po odległych zakątkach miasta, czy spędzaliśmy czas w malutkim mieszkanku, miałem wrażenie, że koniec roku nadszedł z zawrotną prędkością. Czerpałem z tego zwyczajnego świata tak wiele, jak tylko mogłem. Cieszyły mnie zwykłe zakupy, gdy sam mogłem wybrać, co włożyć do koszyka, spacer po parku, jazda metrem w popołudniowym ścisku, to wszystko, co dla wielu było normą, ja traktowałem jak największą przygodę. I chciałem jej się za to odwdzięczyć. Do wyjazdu zostały zaledwie dwa dni, a nie mogłem wpaść na żaden pomysł. Zastanawiałem się nad tym cały wieczór, nie orientując się nawet, kiedy Bella zasnęła z głową opartą o moje ramię. Odkąd wróciliśmy ze spaceru, oglądaliśmy świąteczne bajki, które jeszcze leciały w telewizji, ale wyglądało na to, że zmęczenie wzięło nad nią górę. Wydawało mi się, że po raz pierwszy od kilku dni zasnęła spokojnie, więc jak najdelikatniej, aby jej nie obudzić, ułożyłem ją w pozycji leżącej, na drugiej części kanapy. Zrobiła tylko kilka ruchów, ale wyglądało na to, że nadal spała. Przykryłem ją kołdrą, a sam wróciłem do poprzedniej pozycji. Nie trwało to jednak długo. Podobnie jak przez ostatnie kilka nocy, tak i wtedy, po zaledwie godzinie, może dwóch, jej sen stał się na tyle niespokojny, że musiałem ją obudzić. A później wszystko działo się już szybko. Krzyczała, płakała, a ja czułem się całkowicie zdezorientowany. Do póki nie zaczęła mówić. Chociaż niewiele, wystarczyło, aby jej zachowanie stało się jasne. Wcześniej miałem swoje podejrzenia, ale miałem nadzieję, że nie spotkało jej to o czym myślałem. Było jednak znacznie gorzej. W ostatniej chwili siłą ściągnąłem ją z parapetu. Wiedziałem, że gdybym przyszedł kilka sekund później, mogłoby być za późno. Do tego wszystko w niej mówiło, że spróbuje ponownie, gdy tylko nadarzy się taka okazja.

- Trwało to tak długo... - Jej głos był już spokojniejszy, gdy zaczęła mówić dalej.  Chociaż po policzkach ciągle spływały pojedyncze łzy, jakby chciała wycisnąć z siebie wszystko do ostatniej kropli. Siedzieliśmy ponownie w salonie, a ja nie wypuszczałem jej z objęć. - On powtarzał, że mnie kocha, że robi to z miłości, już sama nie wiem...- Poczułem jak mocniej zaciska palce na mojej dłoni, co jakiś czas spoglądając na mnie ukradkiem, jakby sprawdzała reakcję na swoje słowa. - Może to ze mną jest coś nie tak?
- Nie jest, nie chciałaś tego, jeśli kochałby cię,  zaczekałby aż będziesz gotowa.
- Uważasz, że to moja wina? - Nie byłem pewien czy spytała, czy stwierdziła. Tak czy inaczej, zaskoczyło mnie to.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Mam wrażenie, że tylko tak mówisz, nie znałeś go, on był dobrym człowiekiem.
- Nie był. - Przerwałem jej. - Nie muszę go znać, aby to wiedzieć, wystarczy mi to, co powiedziałaś.
- I... wierzysz mi? - Spojrzała na mnie. W jej głosie były wątpliwości i nieufność.
- Wierzę.
- Tak po prostu?
- Nie mam powodu, aby ci nie wierzyć.
- Nie uważasz, że musiałam... mogłam robić coś, co go prowokowało?
- Wiesz, że to samo mówiłaś wtedy, po bankiecie, gdy ktoś dosypał ci czegoś do soku? - Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, kto ci wmówił, że to twoja wina, czy, że kogokolwiek prowokowałaś, ale to nie prawda. - Pokręciła tylko głową, jakby nadal nie wierzyła w moje słowa. 
- Ale...
- Bella, jeśli tego nie chciałaś, nic go nie usprawiedliwia, skrzywdził cię. 
- Mogę tutaj zostać? - Spytała niepewnie. Zamiast odpowiedzieć tylko ją do siebie przytuliłem. - Dziękuję, nikt mi nigdy wcześniej tego nie powiedział.
- Mówiłaś komuś o tym co się stało?
- Raz, ale usłyszałam, że kłamię. - Ponownie przetarła oczy. - Dlaczego mi wierzysz?
- Bo cię znam i nie jestem ślepy.
- Wrócę z tobą do Los Angeles, jeśli to nadal aktualne. - Niespodziewanie zmieniła temat. - Jeśli nadal chcesz.
- Chcę. - Uśmiechnęła się lekko słysząc to. - Masz piękny uśmiech.
- Dzięki. - Sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, jak ma przyjąć komplement. - Pójdziemy się przejść?
- Bella, jest pierwsza w nocy.
- Racja. - Naciągnęła na siebie kołdrę.
- Ale jutro wieczorem gdzieś cię zabieram.
- Ty, mnie? - Lekko się ożywiła.
- To aż takie dziwne, że chcę zaprosić gdzieś kobietę, na której mi zależy?
- A zależy ci na mnie?
- Zależy. - Pocałowałem ją w czoło. - Ale nie będę naciskał, chciałbym po prostu zaprosić cię w jakieś ładne miejsce i spędzić miło czas.
- A co to za miejsce?
- To już moja słodka tajemnica. - Nie dopytywała o nic więcej. A ja tym razem nie byłem oryginalny, bo postawiłem chyba na najbanalniejsze miejsce, restaurację.
- Dziękuję ci za dzisiaj. - Usłyszałem jeszcze zanim zasnęła. - Chyba potrzebowałam to usłyszeć od kogoś, że to nie moja wina.
- Nie dziękuj, za takie rzeczy się nie dziękuje. - Ułożyła głowę na mojej klatce piersiowej i niedługo potem zasnęła. Jednak ja nie mogłem. Ciągle myślałem o tym wszystkim jednocześnie próbując wymyślić, jak przekonać ją, aby ze mną wyjechała w trasę. Nie mogłem zostawić jej samej, nie w takim stanie, gdy miałem pewność, że ponownie spróbuje zrobić to, na co tym razem nie pozwoliłem. Jednocześnie docierało do mnie, że nie wiedziałem jak jej pomóc i mogło to wykraczać całkowicie poza moje możliwości. Jakiekolwiek słowa wydawały się niewystarczające, błahe. Nie potrafiłem wymazać tamtych wydarzeń z jej życia. Mogłem tylko być dla niej tu i teraz, i starać się pokazać jak wygląda relacja, gdy komuś naprawdę zależy na drugiej osobie. A mi zależało, nawet bardziej niż myślałem, z czego zdawałem sobie sprawę każdego dnia bardziej. Zakochałem się i pragnąłem, aby ona to samo czuła do mnie. Chciałem pokazać jej jaka może być miłość, gdy ktoś kocha szczerze. Gdyby tylko mi na to pozwoliła. Niczego jednak nie mogłem być pewien.

***

Hej!
Na ten rozdział musieliście poczekać odrobinę dłużej, ale mam nadzieję, że wam się podoba 😊
Zapraszam do zostawienia komentarzy i ☆.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro