Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVI. Grozisz czy obiecujesz?

,,Jeśli pójdę za tobą do rzeki
Wypuszczę swoje smutki na morze
Zostaniesz ze mną na zawsze?
Będziesz za mną podążać w moich snach?
Jeśli wyrzucę to wszystko do rzeki 
I pozwolę rytmowi przejąć kontrolę
Czy to zostanie z tobą na zawsze 
I nigdy mnie nie zostawisz?"

~ ,,The River''
Słowa: Ashleigh Collins / Blake Mills / Z Berg / Joe Keefe
Wykonanie: Daisy Jones & The Six

*Bella

Dlaczego musiał na to widzieć? Dlaczego wydarzyło się to akurat, gdy spał w pokoju obok. Czułam wstyd. Do tego wiedziałam, że będzie zadawał pytania, na które nie miałam pojęcia, co miałabym mu odpowiedzieć. Nocą, gdy już udało mi się zasnąć, nie trwało to długo. Budziłam się co jakiś czas, ze strachem próbując wyrwać się z objęć Michaela. On jednak mi na to nie pozwalał, z niebywałą cierpliwością uspokajając. Dopiero nad ranem odpuściłam sobie próby dalszego spania i starając się nie obudzić śpiącego obok mnie mężczyzny, wyszłam z pokoju. Poszłam do łazienki, aby się odświeżyć, ale gdy tylko spojrzałam w lustro, stanęłam jak wryta, przyglądając się twarzy, której nie poznawałam. Po prawie nieprzespanej nocy pod wyraźnie opuchniętymi od płaczu oczami, rysowały się ciemne zasinienia. Wydawało mi się, że każdy kto na mnie spojrzał, wiedział, co zrobiłam i co mnie spotkało. Jakby na moim czole znajdował się wielki napis ,,MORDERCA". Poczucie winy, połączone ze wstrętem to jedyne co mogłam czuć, patrząc na ten nędzny obraz. Odsunęłam się od lustra i weszłam pod prysznic, gdzie ponownie po mojej twarzy spłynęły łzy. A sądziłam, że nocą wypłakałam już wszystko, co tylko mogłam. Jednak okazało się, że pokłady łez bywają nieskończone. A może tak się po prostu dzieje, gdy zbyt długo nie pozwala się sobie na emocje? Może właśnie od wyjścia z więzienia, odzyskując kontakt z rzeczywistością, wszystko co przez lata we mnie siedziało, znalazło ujście. Im dłużej byłam wśród ludzi, wśród wszystkich bodźców, tym łatwiej trauma dawała o sobie znać. Z każdym dniem coraz bardziej. Nie kontrolowałam już niczego. Oparłam się o ścianę, czując jak ciepłe krople wody spływają po moim ciele. Stałam tak, po prostu, próbując się uspokoić. Dopiero ocknęłam się słysząc pukanie do drzwi.
- Bella! Jesteś tam? Wszystko w porządku? - Zanim odpowiedziałam wzięłam głębszy oddech, aby opanować głos.
- Tak, zaraz wychodzę. - Przemyłam szybko twarz, ubrałam się i związałam włosy. Miałam nadzieję, że nie będzie wspominał o tym, co działo się w nocy. Najlepiej by było, dla mnie, gdyby go to po prostu nie obchodziło. Lecz tak nie było. Przejmował się, martwił, a to niczego nie ułatwiało. Nie mogłam tego po prostu zrozumieć. W myślach szukałam korzyści, jakie mógłby mieć poprzez znajomość ze mną, ale prawda była taka, że ich nie było. W końcu nie mogłam dać mu niczego, czego by nie miał, a wiele osób w jego otoczeniu wartało uwagi dużo bardziej niż jakaś dziewczyna z podrzędnej dzielnicy. Dlatego nie rozumiałam dlaczego tu był, przyjechał i okazywał troskę. Jeszcze dziwniejsze wydawało się to, że chciałam, a wręcz potrzebowałam tego rodzaju bliskości, którą mi dawał. Dziwne, bo był w końcu mężczyzną. Nie powinna mu ufać. Moje ciało i moja głowa, od początku chciały trzymać dystans, a ja wbrew temu uparłam się, że się do niego zbliżę. Wmówiłam sobie, że się zemszczę. W końcu co mogło się zdarzyć? Przeanalizowałam każdą możliwość z wyjątkiem tej, że ta relacja może stać się ważna także dla mnie. Był mężczyzną. Miałam pewność, że nigdy żadnemu nie zaufam ani niczego nie poczuję, poza nienawiścią. A miłość? A przyjaźń? Pojęcia te wydawały mi się tak abstrakcyjne, że nie brałam tego pod uwagę. Nie mogłam czuć, nie chciałam. Ale chociaż ciągle gdzieś z tyłu głowy pojawiała się niepewność, to znikała zaledwie znalazł się w pobliżu. Nie rozumiałam sama siebie.

Wyszłam z łazienki i jak się okazało, właśnie składał kołdrę na kanapie. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi przerwał swoje zajęcie. Od razu podszedł, stając przede mną, jakby nie chciał, abym mu uciekła. Nie minęła nawet chwila, a on po prostu mnie przytulił. Moje ciało natychmiast się spięło, próbując powstrzymać drżenie.
- Przepraszam, że musiałeś na to patrzeć - odezwałam się pierwsza, przerywając ciszę. Słysząc to odsunął się ode mnie, nie dalej niż na odległość swoich ramion.
- Nie masz za co przepraszać.
- Nie powinieneś tego widzieć. - Oddaliłam się od niego i poszłam w stronę kuchni, aby zająć czymś ręce i myśli.
- Powiesz mi co się stało? - Podążył za mną i oparł się o blat, świdrując mnie wzrokiem.
- Nic z czym bym sobie nie radziła. - Zaczęłam nerwowo kręcić się, szukając czegoś w szafkach. - Chcesz kawy? - Starałam się, aby mój głos brzmiał, jakby wszystko było normalnie, po staremu, jakbym nie siedziała całą noc wypłakując się w jego ramionach.
- Gdybyś potrzebowała jednak rozmowy, to możesz na mnie liczyć. - Przez chwilę zatrzymałam na nim swój wzrok, po czym pokręciłam głową. Nie zamierzałam wracać do tego tematu. Nie mogłam. Nie umiałam.
- Nie przejmuj się tym.
- Jak mam się nie przejmować? - Lekko się uniósł, jakby powoli puszczały mu nerwy. Ale zaraz jednak się opanował.
- Wiem jak to wyglądało. - Nerwowo przekładałam z jednej dłoni do drugiej paczkę kawy, którą wcześniej wyjęłam. - Ale to tylko sen.
- Płakałaś całą noc, mówiłaś, że nie chcesz żyć i teraz chcesz mi wmówić, że chodzi tylko o sen? Jak mam się nie martwić?
- Wszystko jest w porządku. - Starałam się, aby mój głos brzmiał pewnie. Złapałam jego dłonie, lekko je ściskajac. Wyglądało to trochę, jakbym to ja miała go pocieszać, a nie na odwrót. - Nic sobie nie zrobię, jeśli tego się boisz, naprawdę sobie z tym radzę.
- Zdarzało ci się to już?
- Kilka razy. - Wzruszyłam ramionami, jakby nigdy nic, jakby to było całkowicie zwyczajne. Patrzył na mnie przez chwilę po czym, ku mojemu zdziwieniu, przytulił.
- Zawsze możesz do mnie przyjść, ze wszystkim.
- Dzięki Mike, ale nie przejmuj się już, ja się nie przejmuję, ty też nie musisz.
- Wybacz, ale nie potrafię.
- Każdy ma jakąś przeszłość i każdego czasem ona dopada, to, że raz na jakiś czas obudzę się w nocy to nic takiego. - Robiłam wszystko, aby dać mu do zrozumienia, że to co się ze mną działo jest "normalne", że tak bywa, i już, że problem wcale nie leży głębiej. Właściwie chciałam pokazać, że go nie ma. - Jesteś na mnie zły? - Spytałam, gdy od dłuższej chwili się nie odezwał, tylko uparcie wpatrywał się w podłogę.
- Nie jestem - odparł spokojnie. - Zastanawiam się po prostu.
- Nad czym? - Wzruszył ramionami, a ja nie drążyłam tego tematu. On także odpuścił, bo nie zadawał już więcej pytań. Właściwie przez cały ranek mówił niewiele. Wiedziałam, że to przeze mnie. Przejął się, nie ważne jak bardzo próbowałam mu udowodnić, że nie ma czym.

Dopiero po południu, gdy słońce powoli zachodziło, zaproponowałam mu wyjście, na które, ku mojemu zdziwieniu, całkiem chętnie przystał. Żadne z nas nie miało ochoty na tłoczne ulice Manhattanu, które szczególnie w okresie świątecznym przyciągały tłumy turystów nie tylko z innych miast, ale nawet państw. Z tego powodu zdecydowaliśmy się na spokojniejsze Queens, gdzie dostaliśmy się metrem. Tak jak w całym mieście, także tu, każdą witrynę zdobiły ozdoby, a w jednym z parków, stała wielka choinka, przystrojona od góry do dołu niezliczoną ilością kolorowych bombek i lampek. Wokół niej rozstawiono kilka straganów, tworzących malutki jarmark świąteczny. Z małych budek roznosił się zapach grzanego wina, czekolady i pieczonych kasztanów. Całą atmosferę dodatkowo podkręcał niewielki chór, śpiewający kolędy, stojący na prowizorycznej scenie, złożonej z kilku palet. Okolica tętniła życiem, a Michael wydawał się zafascynowany tym, co widzi. Swoim małym aparatem robił zdjęcia wszystkiemu, co znajdowało się w zasięgu wzroku. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy zatrzymałam się przy jednym ze stoisk, aby kupić dla nas gorącą czekoladę i kasztany. Te ostatnie, wzięłam z czystej ciekawości, bo nigdy wcześniej ich nie jadłam.
- Jadłeś kasztany? - Odezwałam się, gdy już go dogoniłam. Dopiero wtedy ocknął się i zwrócił na mnie uwagę. - Spróbuj. - Podsunęłam mu bliżej niewielką paczkę. Rozglądnął się dookoła, a gdy już się upewnił, że nie ma w pobliżu zbyt wielu ludzi, niepewnie zsunął szal. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi, wszyscy byli zajęci sobą.
- Całkiem smaczne, ale dziwne.
- Strasznie dziwne. - Dałam mu paczkę, z której wziął kolejnego. Mu ewidentnie bardziej przypadły do gustu. - Mam jeszcze czekoladę. - Podałam mu jeden z kubków.
- Tego akurat nie powinienem pić. - Uśmiechnął się lekko, biorąc ode mnie napój, po czym pociągnął łyka, jakby buntując się przeciw wcześniej wypowiedzianym słowom.
- Dieta?
- I tak, i nie, jak byłem młodszy miałem okropny, naprawdę okropny trądzik i od tamtej pory raczej unikam cukru.
- Od kubka czekolady nic ci nie będzie.
- Przepraszam? - Usłyszeliśmy nagle zza pleców kobiecy głos. Michael aż się wyprostował i z prędkością światła nasunął szal na twarz, prawie upuszczając przy tym kubek. Za nami jak się okazało stała para, a dziewczyna trzymała w dłoni aparat. Poczułam, że Michael widząc to od razu się zestresował i złapał mnie za rękę jednocześnie cały się spinając.
- O co chodzi? - Spytałam, bo on wolał się nie odzywać.
- Zrobisz nam zdjęcie? - Gdy padło to pytanie, czułam jak odetchnął z ulgą. Tym razem nie chodziło o niego. 
- Jasne. - Wzięłam od niej aparat, a oni stanęli przy choince. Zrobiłam im kilka zdjęć i oddałam aparat.
- Dzięki, też chcecie? - Spytała widząc aparat w dłoni Michaela.
- Chcesz? - Spojrzałam na niego. Nie był pewien.
- Czemu nie - odpowiedział, jednak głos jakby nie należał do niego. Odruchowo podniosłam mój zdziwiony wzrok, a on jakby nigdy nic podał dziewczynie aparat. Również stanęliśmy przy choince, objął mnie, a ja oparłam głowę o jego ramię.
- Ładnie wyglądacie. - Uśmiechnęła się do nas, gdy oddawała urządzenie. - Dzięki jeszcze raz i szczęśliwego Nowego Roku! - Oboje w kilka sekund zniknęli z naszych oczu.
- Wszystko w porządku? - Spytałam, widząc, jak bardzo nadal jest zdenerwowany.
- Tak, tylko bałem się, że mnie rozpoznali.
- Spokojnie. - Ścisnęłam go ponownie za rękę. - Jestem z tobą więc w razie czego odwrócę uwagę. - Poruszyłam brwiami i poszliśmy dalej. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę, że ciągle nie wypuścił mojej ręki, ale nie uświadamiałam mu tego. Głębiej w parku jak się okazało, znajdowało się lodowisko, które gdy tylko zobaczyłam, pociągnęłam go, aby podejść bliżej. - Jeździłeś kiedyś?
- Nie, a ty?
- No to będzie wesoło, bo ja też nie.
- Chcesz iść? - Pokiwałam tylko głową. Nie protestował więc wypożyczyliśmy łyżwy i znaleźliśmy się na lodzie. Na szczęście poza nami było tylko kilka osób, co pozwoliło nam swobodnie się uczyć, nie przeszkadzając nikomu. Michael po krótkiej jeździe przy barierce jako pierwszy od niej się odepchnął i wyjechał na środek, ale bardzo szybko zaliczył upadek. Jeszcze pokracznie podjeżdżam do niego.
- Nic ci nie jest?
- Nie, nie. - Zauważyłam, że się śmieje.
- Mam nadzieję, że przez te moje pomysły nic sobie nie złamiesz, Frank by mnie chyba zabił. - Podałam mu rękę, aby pomóc wstać, jednak okazało się to nie być takim dobrym pomysłem. Straciłam równowagę i wylądowałam prosto na nim. - Kurwa mać - zaklęłam pod nosem, a on tylko zaczął chichotać.
- Ty przynajmniej miałaś miękkie lądowanie.
- Tylko wiesz, że teraz musimy wstać?
- Mi jest całkiem wygodnie. - Poczułam jak kładzie dłoń na mojej talii.
- Mike, ludzie się gapią. - Dźgnęłam go w bok i zaczęłam się podnosić. On zrobił to samo, ale nadal bardzo bawiła go cała ta sytuacja. Jakimś cudem stanęliśmy na nogi. Z czasem jazda zaczęła wychodzić nam coraz lepiej, ale i tak co jakiś czas wpadaliśmy na siebie, albo któreś z nas lądowało na lodzie. Na szczęście obeszło się bez znokautowania nikogo innego. Zaczęliśmy czuć się na tyle pewnie, aby gonić się po całym lodowisku, tracąc poczucie czasu.
- Mam cię! - Wpadł na mnie, dociskając ciałem do ogrodzenia. - I już mi nie uciekniesz.
- Jesteś pewien? - Od razu zaczęłam szukać miejsca pod jego ramionami, ale widząc to, od razu objął moją talię.
- Tak, więc co wygrałem?
- A ktoś wspomniał, że o coś gramy?
- A ktoś wspomniał, że nie gramy? - Słysząc to, tylko teatralnie westchnęłam.
- Niech stracę, co byś chciał?
- Sylwestra spędzam z rodziną, pójdziesz ze mną?
- O to mógłbyś spytać bez tego.
- Ale nie miałbym pewności, że nie odmówisz.
- Powinnam być na twoim rodzinnym spotkaniu?
- Chciałbym, żebyś ze mną poszła, więc jak najbardziej.
- Dlaczego? - Wypaliłam bez zastanowienia.
- Bo cię lubię. - Pogłaskał mnie po policzku. - I to bardzo.
- Zamykamy! Proszę zejść z lodowiska! - Na głos kobiety od razu się od siebie odsunęliśmy.

*Michael

Jak pomóc komuś, kto nie chce pomocy? Co zrobić, gdy na twoich oczach wali się czyjś świat, a ty możesz tylko obserwować. Przez te kilka tygodni odkąd się nie widzieliśmy, coś się zmieniło. Uświadomił mi to dopiero ten przerażający krzyk i strach w jej oczach. I chociaż próbowała robić wszystko, aby mnie przekonać, że nic się nie dzieje, że to jest normalne, zdarza się, martwiłem się. Momentami byłem nawet zły, że tak bardzo bagatelizuje zarówno swoje, jak i moje uczucia. Nie wiedziałem, jak mogła tak szybko przejść do ''normalnego'' funkcjonowania, gdy mi ciągle siedziało w głowie to, co się stało. Miałem tak wiele pytań, a ona jakby nigdy nic uśmiechała się, rozmawiała ze mną tak jakby przez całą noc wcale nie wypłakiwała się w moich ramionach, jakby to się nie wydarzyło. Nie potrafiłem tak po prostu przestać o tym myśleć. Jednocześnie nie chciałem też na nią naciskać, ale zależało mi na tym, aby jej pomóc. Jednak jak mogłem to zrobić, gdy ucinała każdy temat, który chociaż odrobinę wkraczał w pole jej problemów? Do tego naprawdę bałem się, że będzie chciała coś sobie zrobić. Gdy rankiem obudziłem się sam, zerwałem się na równe nogi i wybiegłem z pokoju, aby sprawdzić czy czasem jej tam nie ma. Powinienem uważać, a teraz mogło być już za późno. Plułem sobie w brodę za to, że pozwoliłem sobie na sen. Uspokoiłem się dopiero, słysząc dźwięki prysznica z łazienki. Żyła. 

Dopiero późnym popołudniem emocje odrobinę opadły i wyszliśmy na spacer. Uparła się, aby podjechać metrem do innej części miasta. Nie miałem pewności, czy to dobry pomysł. Ale do tej pory będąc z nią jeszcze nikt mnie nie poznał i mimo wszystko, ufałem jej i czułem się bezpiecznie mając ją obok. Do tego była zima, widok człowieka w płaszczu i szalu nie dziwił nikogo na ulicy. Właściwie każdy nas ignorował, zajmując się swoimi sprawami. Przez całe życie, wszędzie, gdzie się pojawiałem ściągałem na siebie uwagę innych więc, mimo że nie wychodziliśmy w ten sposób po raz pierwszy, to czułem się tego dnia dosyć dziwnie. Może przez napięcie, jakie pojawiło się między nami, może przez świąteczną atmosferę, a może przez coś całkiem innego. Rozluźniliśmy się dopiero po kilku kubkach gorącej czekolady i lodowisku. Zapomniałem o tym, co się wydarzyło z rana, ciesząc się, że byliśmy tam razem, spędzaliśmy czas, a ona dopuszczała mnie do siebie coraz bliżej. Ale nie chciałem naciskać, szczególnie po tym, jak po ostatnim pocałunku zostałem odrzucony. Czekałem na jej ruch. 

- Znowu atakujesz mnie od tyłu! - Krzyknęła odwracając się w moją stronę, zaraz po tym jak rzuciłem w nią śnieżką. Wracaliśmy przez park i korzystałem z tego, że w Nowym Jorku spadł śnieg, czego trudno było uświadczyć w Los Angeles. Nie mogłem się powstrzymać. Zanim zdążyłem rzucić w nią po raz kolejny, Bella zdążyła trafić mnie prosto w twarz i po chwili już uciekała na przełaj, przedzierając się przez głęboki śnieg, aby skrócić sobie drogę na chodnik. 
- Nie uciekniesz mi. - Pobiegłem za nią, poruszając się po zrobionych przez nią śladach, dzięki czemu dosyć sprawnie udało mi się ją złapać. Natychmiast przerzuciłem ją sobie przez ramię i rozglądnąłem się dookoła w poszukiwaniu jakiejś większej zaspy. 
- Co ty kombinujesz Jackson? - Czułem jak się wierciła, próbując wyrwać się z niewygodnej dla niej pozycji. 
- Nie ruszaj się, bo cię upuszczę. - Ruszyłem w kierunku górki śniegu, w którą ją wrzuciłem. Jej mina doprowadziła mnie do napadu śniegu. 
- Zabiję cię! - Spróbowała wstać, ale pośliznęła się, ponownie lądując na tyłku w tej samej zaspie, z czego chciało mi się jeszcze bardziej śmiać. - Zabiję cię Jackson! Za te twoje durne pomysły!
- Dobrze, dobrze, ale najpierw musisz wstać. - Nadal się z niej nabijałem. 
- Może mógłbyś mi pomóc? 
- A co będę z tego miał? 
- Może nie będziesz spał na podłodze. 
- Może? - Podszedłem  bliżej. 
- A co, wolisz pod drzwiami? - Widząc jej poważny wyraz twarzy i morderczy wzrok nachyliłem się wyciągając rękę. Ona jak się okazało, tylko na to czekała. Złapała moją dłoń, a drugą natarła mi twarz śniegiem. Nim zdążyłem się otrząsnąć, stała już na chodniku otrzepując kurtkę. Oczywiście nie zamierzałem odpuścić. 
- Rozejm, już jestem cała mokra. - Uniosła ręce do góry, gdy tylko się zbliżyłem, jakby przewidując moje zamiary. 
- Masz szczęście, wolę nie spać pod drzwiami, ale jeszcze się odwdzięczę. 
- Należy ci się podłoga. - Zaczęła iść przed siebie, nie czekając na mnie. 
- Jak to podłoga? 
- Tak to, na kanapę trzeba sobie zasłużyć. - Wzruszyła ramionami. - A ja już drugi raz jestem przez ciebie mokra. 
- Jeszcze nie raz będziesz. - Słysząc to parsknęła śmiechem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak dwuznacznie to zabrzmiało. 
- Grozisz czy obiecujesz? 

***

Hej! 

I co sądzicie o dzisiejszym rozdziale? Zapraszam do zostawienia czegoś po sobie, jeśli wam się spodobał! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro