XXIV. Nie można pokochać kogoś takiego
,,Kończ, po co ten ciągły hałas,
Sam zdwoić go wciąż się starasz,
Tak Cię uczyli od lat,
Tylko krzykiem zdobywa się świat,
A to nie tak, nie tak!
Sza, cicho sza, czas na ciszę,
Tę, którą w swym sercu słyszysz,
Kiedyś śpiewało, jak z nut,
Teraz gładkie i zimne jak lód,
Smutny to cud, o smutny to cud!"
~ ,,Cisza jak ta"
Słowa: Andrzej Mogielnicki
Wykonanie: Budka Suflera
*Michael
Wyjazd Belli był dla mnie jak powrót do rzeczywistości. Zostałem sam i odczuwałem to dwa razy bardziej niż wcześniej. Zdążyłem się już przyzwyczaić do jej obecności, a gdy zabrakło jej obok, tak po ludzku tęskniłem. Jej wsparcie, szalone pomysły i uśmiech, pozwoliły mi odżyć po tym wszystkim, co się stało. Tylko dzięki temu udało mi się przetrwać najgorszy okres i znaleźć siłę, aby dalej żyć. Z każdym dniem tylko upewniałem się, że chciałbym, aby była przy mnie i abym ja mógł być przy niej. Starałem się zająć sobie czas czy to pracą w studio, czy odwiedzinami dawno niewidzianych znajomych. Z Bellą odbyłem zaledwie kilka rozmów telefonicznych, co dało mi sporo czasu na przemyślenie naszej relacji. Czułem coś, jeszcze jasno nieokreślonego, ale powoli to we mnie dojrzewało. Już nie mogłem się doczekać, aż znowu ją zobaczę. Najchętniej od razu wsiadłbym w samolot i poleciał zaraz za nią, ale nie mogłem. Czekał mnie jeszcze koncert charytatywny. Nie obchodziłem świąt, ale nie potrafiłem odmówić. Nagrywaliśmy go w dzień wigilii, a emitowany miał być w wieczór Bożego Narodzenia. Była to też okazja, do zobaczenia kilku znajomych twarzy.
- Michael! Wieki cię nie widziałam! - Usłyszałem zza pleców znajomy, kobiecy głos. Koncert się skończył i po wszystkim zaproszono nas na niewielkie przyjęcie. Odwróciłem się i zobaczyłem moją przyjaciółkę, co od razu poprawiło mi humor. Natychmiast ją przytuliłem, nie wypuszczając z objęć dosyć długo. W końcu ostatni raz widzieliśmy się kilka miesięcy temu, na jej ślubie. Znaliśmy się z Dianą odkąd byłem dzieckiem, była moją pierwszą miłością i jakaś resztka tego zauroczenia jeszcze we mnie została. Jednak nasza relacja na zawsze pozostała w sferze przyjaźni. - Nie spodziewałam się, że cię tutaj zobaczę. - Uśmiechnęła się, przyglądając mi się.
- Też nie wiedziałem, że będziesz, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę, co u ciebie?
- Wszystko w porządku, dopiero skończyłam trasę koncertową, teraz mam w końcu trochę czasu dla dzieciaków i męża, dopiero po sylwestrze wracam do studia, a u ciebie?
- Długo by opowiadać. - Westchnąłem zaciskając wargi w wąską linię. - Ale znowu jestem sam.
- Chodź usiądziemy, opowiesz mi o wszystkim. - Pociągnęła mnie za rękę do najbliższego stolika. - Co się stało między tobą, a Tatianą?
- Rozstaliśmy się. - Starałem się mówić spokojnie, ale nadal pełne opanowanie emocji wydawało się zbyt trudne.
- Dlaczego? Wydawało się, że się świetnie dogadujecie.
- Mi też tak się wydawało, ale z nas dwojga tylko ja tak myślałem, ten związek to jedna wielka farsa. - Zakończyłem, mówiąc nerwowo przez zaciśnięte zęby. Diana przez cały czas przyglądała mi się zaskoczona. - Dziecko też nie jest moje. - Dodałem po chwili.
- Mam rozumieć, że wmawiała ci, że jest inaczej? - Zamiast odpowiedzieć, potwierdziłem tylko ruchem głowy. Z tego wszystkiego to bolało mnie chyba najbardziej. Myślałem o tym dziecku, jak o swoim, naprawdę zdążyłem je pokochać, zanim jeszcze się urodziło. Chociaż nie planowałem tak szybko zakładać rodziny, to gdy poczułem, że mogę ją mieć, zacząłem tego pragnąć. Lecz zostało mi to odebrane, zanim jeszcze się zaczęło.
- O tym, że urodziła dowiedziałem się z brukowców, zadzwoniłem do niej i dopiero wtedy... - musiałem przerwać, aby się opanować. - Dopiero wtedy powiedziała mi prawdę, wcześnie myślałem, że jest moje. - Przetarłem oczy. To nie był czas ani miejsce na łzy. I tak przeznaczyłem ich na nią zbyt wiele. - Niedawno jeszcze przyszła i rozumiesz, że po tym wszystkim, oczekiwała, że pozwolę jej u siebie zamieszkać?
- Ona chyba naprawdę nie ma wstydu, ale nie zgodziłeś się? - Pokręciłem głową.
- Nie chcę mieć z nią już nic wspólnego. - Poczułem jak łapie mnie za rękę.
- Współczuję ci, może chciałbyś spędzić u nas kilka dni po świętach? Przyda ci się mała odskocznia.
- Dziękuję, ale jutro lecę do Nowego Jorku.
- Po co lecisz na drugi koniec Ameryki? - Wydawała się wyraźnie zaskoczona.
- Do przyjaciółki. - Na myśl o spotkaniu z Bellą na moją twarz mimowolnie wkradł się uśmiech. - Chciałem lecieć wcześniej, ale nie mogłem odmówić udziału w tym koncercie.
- Uśmiechasz się. - Spojrzała na mnie. - Co to za dziewczyna?
- Poznaliśmy się jak nagrywałem teledysk, a później spędziliśmy ze sobą trochę czasu na trasie.
- Na trasie? - Uniosła brwi. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo niefortunnie mogło to zabrzmieć. Szczególnie, że Diana znała opowieści moje i moich braci.
- Zastąpiła Tatianę. - Szybko sprostowałem.
- To ta urocza blondyneczka, z którą widziałam twoje zdjęcie w gazetach?
- Jakich gazetach? - Spodziewałem się, że brukowce mogą o nas pisać, gdy zacznie występować, ale nikt do tej pory o nie wspominał o tym ani słowem, a sam raczej unikałem tego typu czasopism.
- Nie wiem, tylko mignął mi gdzieś artykuł.
- Widocznie nie pisali niczego znaczącego, skoro Frank nic nie mówił. - I tak rozmawialiśmy tracąc całkowicie poczucie czasu. W końcu mieliśmy sporo do nadrobienia. Mimo kilkudziesięciu osób na sali, nikt nam nie przeszkadzał. Oczywiście do czasu. Naszą przyjemną rozmowę musiała przerwać Madonna. Nie przepadałem za nią, szczególnie od kiedy rozpuściła plotkę, że przespaliśmy się ze sobą, po tym jak zaprosiłem ją na jedną z uroczystości. Nawet nie pamiętam jaka to była okazja. Pojechaliśmy wtedy do niej, ale oczywiście do niczego nie doszło. Dyskutowaliśmy prawie do rana na temat naszej twórczości, do której jak się okazało, mieliśmy całkowicie inne podejście. To wszystko. Dopiero kilka dni później Frank powiedział mi o wywiadzie, w którym mocno sugerowała, że między nami coś zaszło. Gdy chciałem z nią to wyjaśnić, stwierdziła, że nie ma w tym nic złego, w końcu nie ważne jak mówią, ważne aby mówili. Lecz mimo tego wszystkiego, moja wyuczona kultura, nie pozwoliła mi na bycie nieuprzejmym i wstałem, aby się z nią przywitać.
- Cześć Mike. - Pocałowała mnie w policzek, całkowicie ignorując Dianę, która również nie darzyła jej szczególną sympatią. Czułem się dosyć niezręcznie, ale ukryłem to za sztucznym uśmiechem.
- Cześć, miło cię widzieć. - Odsunąłem jej krzesło, a ona usiadła, zakładając nogę na nogę.
- Myślałam, że nie obchodzisz świąt. - Wyjęła z torebki małą buteleczkę wódki i nieszczególnie się z tym kryjąc, dolała sobie alkoholu do soku. - Też chcesz? Strasznie sztywno tutaj.
- Podziękuję.
- Więc? Co się stało, że tutaj jesteś?
- To koncert charytatywny więc się zgodziłem.
- Rozumiem, wizerunek, też jestem tutaj tylko po to. - Przekładała w palcach pasma swoich włosów. Nawet nie miałem za bardzo ochoty zaprzeczać ani się tłumaczyć. - Słyszałam, że zerwałeś z Tatianą. - Po braku komentarza z mojej strony, bez skrupułów przeszła do tematu, który zdecydowanie bardziej ją interesował.
- Rozstaliśmy się - odpowiedziałem krótko. Madonna była chyba ostatnią osobą, z którą chciałbym o tym rozmawiać.
- Współczuję - powiedziała, chociaż wcale nie wyglądała jakby było jej szczególnie przykro z tego powodu.
- Takie życie. - Wzruszyłem ramionami. - A co u ciebie?
- Myślałam nad naszym duetem i myślę, że mam dla nas dobrą piosenkę. - Więc o to się chodziło. Mogłem się domyślić, że nie zaczęła rozmowy ze mną bez powodu. - Jeśli nie masz planów możemy pojechać do mnie i omówić naszą współpracę. - Spojrzała na mnie, przygryzając paznokieć. Nie bardzo wiedziałem jak się z tego wykręcić. Nie miałem żadnych planów na wieczór, a kłamstwo zdecydowanie nie należało do moich mocnych stron.
- Mike, obiecałeś dzieciakom, że dzisiaj przyjedziesz. - Wtrąciła się Diana, wyciągając mnie z opresji. Madonna tylko zmierzyła ją wzrokiem, jakby chciała ją zabić, za pokrzyżowanie jej planów.
- Nic im nie będzie jak przyjedziesz w inny dzień.
- Wybacz, obiecałem, ale jak podrzucisz mi tekst albo jakieś demo to zerknę w wolnym czasie. - Nie wyglądała na zadowoloną z tej odpowiedzi i po chwili odeszła, wykręcając się jakąś wymówką, a ja wypuściłem powietrze z ulgą. - Dzięki - odezwałem się do mojej przyjaciółki.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnęła się. - Ale jeśli chciałbyś wpaść do nas dzisiaj, to dzieciaki na pewno się ucieszą.
- Ale twój mąż już pewnie mniej.
- Czemu tak myślisz?
- Mam wrażenie, że za mną nie przepada, z resztą jest wigilia, nie chcę wam zaburzać rodzinnej atmosfery.
- Proszę cię Mike, ile my się znamy? Jesteś dla mnie jak młodszy brat.
- Dzięki, ale naprawdę nie chcę wam przeszkadzać, z resztą nadal mam poczucie, że nie powinienem w tym uczestniczyć.
- Więc będziesz dzisiaj sam?
- Może zaglądnę do rodziców po drodze, ale nie przejmuj się, dla mnie wigilia to dzień jak każdy inny.
*Lily
W Nowym Jorku nie zmieniło się nic, poza śniegiem leżącym na chodnikach i ulicach oraz ozdobami świątecznymi, błyskającymi z każdej sklepowej witryny. Pomijając te niewielkie wyjątki, wszystko było po staremu. Z Megan nie wracałyśmy do sprzeczki z przed mojego wyjazdu, głowę zajmowały nam całkiem inne sprawy. Przeszłyśmy w tym wszystkim do porządku dziennego, przeważnie mijając się w drzwiach. Wróciłam do fabryki, w końcu nie miałam wyboru, bo pracę traktowano jako pewnego rodzaju część resocjalizacji i nie mogłam tak po prostu odejść. Pozornie życie wróciło do normy. Prawie, bo ciągle myślałam o tym wszystkim, co się działo na trasie i w Los Angeles. Powrót do Nowego Jorku wcale nie sprawił, że przestałam czuć do niego, to co czułam. Sądziłam, że gdy znajdę się daleko, moje uczucia wrócą na właściwe tory. A właściwe w tym przypadku oznaczało, że znowu zapragnę zemsty, że go znienawidzę. Jednak jak się można domyślić, tak się nie stało. Nie rozumiałam tego, nie miałam pojęcia, jak mogłam do tego dopuścić ani jak sobie z tym poradzić. Pierwszy raz zdarzyło mi się czuć coś takiego. Nawet przez jeden krótki moment, gdy ostatniego dnia leżał na z głową na moich kolanach, wydawało mi się, że może los daje mi szansę na szczęście. Może nam się uda... Głupota. Najgłupsza myśl jaka kiedykolwiek pojawiła się w mojej głowie. Przecież to było niemożliwe. Gdyby dowiedział się o wszystkim, uciekłby, jak najdalej ode mnie. Brzydziłby się nawet na mnie spojrzeć, tak jak ja się brzydzę, gdy patrzę w lustro. Okłamywałam go od samego początku. Poznając prawdę, znienawidziłby mnie, miałam co do tego pewność. A nawet jeśli nie od razu, jeśli wysłuchałby tego, co mam do powiedzenia, to przecież nie mógłby mnie pokochać z tym całym bagażem, który niosłam. Morderczyni, kryminalistka, oszustka. Ktoś kto odebrał życie człowiekowi, który je ratował. Ścierwo, które już dawno nie powinno żyć, ale nie ma nawet na tyle silnej woli, aby to zakończyć. Nie można pokochać kogoś takiego. Tak przynajmniej wtedy myślałam.
- Lily. - Megan usiadła obok mnie, zaraz po tym jak posprzątałyśmy mieszkanie. Świąteczna atmosfera lekko się nam udzieliła i postanowiłyśmy zrobić generalne porządki, korzystając z tego, że obie miałyśmy dzień wolny. - Na pewno nie chcesz zabrać się ze mną do Hudson? Chociaż na samą wigilię, nikt nie powinien być sam. - Ponowiła swoją propozycję sprzed kilku dni, gdy przypadkiem wygadałam się jej, że nie ma nikogo, z kim mogłabym spędzić święta. Wyszło to jakoś tak samo w rozmowie. Jackson zapowiedział się, że przyjedzie przed dalszą częścią trasy, ale temat ucichł i mimo że rozmawialiśmy kilka razy, nie wspominał już o tym. Wszystko wskazywało na to, że pierwsze święta za murami więzienia spędzę sama.
- Daj spokój, nie będę wam zawracać głowy.
- Mówiłam ci, że nie będziesz, tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko, będę tylko ja i mój starszy brat z narzeczoną.
- Serio, dzięki, ale wolę zostać tutaj.
- Ja wolisz. - Westchnęła.
- Nie wspominałaś, że masz brata.
- Nie było okazji. - Wzruszyła ramionami i oparła głowę na rękach. - Z resztą, nie chciał mieć z nami nic wspólnego.
- Dlaczego?
- Udało mu się trochę bardziej, jest zdolny więc dostał stypendium, skończył studia i spierdolił nie wiadomo gdzie. - Prychnęła pod nosem. - A teraz się żeni i sobie przypomniał, ze ma rodzinę.
- Może naprawdę chce się z wami pogodzić?
- Wątpię, ostatnio tak próbował, że wyzywał mnie od kryminalistek i nieudaczników, do ojca się nie odezwał nawet jak ten już się ogarnął i wyszedł na prostą. - Odpaliła papierosa, którym głęboko się zaciągnęła, a po chwili wypuściła chmurę dymu. Normalnie zwróciłabym jej uwagę, ale chciała się wygadać, więc odpuściłam.
- Długo się nie widzieliście?
- Może z pięć lat? Przyjechał między moją jedną odsiadką, a drugą, pogadaliśmy sobie jak brat z siostrą, zwyzywał mnie i od tamtej pory go nie widziałam. - Strąciła popiół z papierosa. - A ty masz rodzeństwo?
- Nie - odpowiedziałam krótko, przeczesując nerwowo dłonią włosy. Właściwie nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Kto wie, może po tym jak mnie zabrali, dorobili się jeszcze dzieci. Megan patrzyła na mnie, jakby oczekując, że dodam coś więcej, ale ja uparcie milczałam.
- A inna rodzina?
- Nie mam nikogo. - Pokręciłam głową, jakby to miało sprawić, że moje słowa zabrzmią bardziej prawdziwie. W końcu takie były.
- A twoi rodzice? - Zdecydowała się zapytać, chociaż zauważyłam u niej wahanie. - Co się z nimi stało?
- Nie wiem - powiedziałam po chwili zastanowienia. - Ledwie ich pamiętam, zabrali mnie jak była mała. - Odwróciłam wzrok. Od razu pożałowałam tego, co powiedziałam. Mogłam uciąć temat, nie zostawiając pola do zadawania kolejnych pytań. Nie chciałam o tym myśleć, nie chciałam o tym mówić, nie chciałam o tym pamiętać. Od tych wspomnień była już prosta droga do kolejnych. Megan chyba wyczuła, że temat nie należy do najprostszych i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Dlaczego cię zabrali?
- Powiedzieli mi, że ojciec kilka razy przyszedł po mnie pijany do szkoły, matka podobnie, awanturowali się, w końcu ktoś zadzwonił na policję i dalej się już potoczyło samo, cała historia.
- Chciałabyś o tym pogadać?
- A o czym tu dłużej gadać? - Starałam się, aby mój głos brzmiał obojętnie. - Trafiłam do domu dziecka, koniec.
- I już tam zostałaś? - Zadała pytanie, którego się obawiałam. Powoli pokręciłam głową, ale nie odpowiedziałam. I tak usłyszała już zbyt wiele.
- Nie drążmy tego.
- Czasami łatwiej się wygadać zamiast ciągle mówić tylko ,,nie'' i ,,nie''.
- I co to zmieni?
- Nie wiem, może łatwiej będzie ci się ogarnąć.
- Radzę sobie. Jest tu i teraz, a reszta to przeszłość, nie ma znaczenia.
***
Hejka!
I jest kolejny rozdział, który odrobinę spowalnia tempo...
Jak wam się podoba?
Zapraszam do zostawienia swoich opinii w komentarzach! 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro