Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXI. Jeśli on jej ufał, ja też mogłem

,,Zbudujmy świat
wspaniały świat
na miarę głodnych serc,

gdzie można by,
gdzie trzeba by
przed nieczułością zbiec.

Świat spokojny,
w którym znajdę miejsce swe i ja, i ty
świat, gdzie wolno
nie mieć racji, nie mieć nic, lecz być,
w którym najzwyczajniej da się żyć."

~ ,,Zbudujmy świat"
Słowa: Jacek Korczakowski
Wykonanie: Zbigniew Wodecki

*Bella

Obudziłam się czując jakbym miała w głowie papkę zamiast mózgu. Z ubiegłego wieczoru pojawiały się jakieś pojedyncze prześwity. Nie wiedziałam, co się stało, ani gdzie jestem, jakby ktoś wziął gumkę i wymazał kilka godzin z mojego życia. Ktoś mógł zrobić ze mną co tylko chciał, a ja nawet tego nie pamiętałam, nie czułam. Ta pustka, połączona z bezsilnością i zdaniem się na łaskę lub niełaskę innych zostawiała po sobie najgorsze piętno. Przez kilka godzin leżałam całkiem bezbronna, nie mogąc ruszyć choćby palcem. Nawet twarze, które widziałam ubiegłej nocy rozmywały się w moich wspomnieniach. Nagle usłyszałam jak drzwi się otwierają i odruchowo naciągnęłam na siebie szczelniej kołdrę. Moje ciało mimowolnie zaczęło drżeć.
- Myślałem, że jeszcze śpisz. - Jak się okazało w drzwiach stał Michael. Dopiero po chwili zauważyłam, że coś trzyma w rękach. - Przyniosłem ci wodę i ręcznik, gdybyś chciała wziąć prysznic. - Podszedł bliżej, a ja uważnie obserwowałam każdy jego krok, nie odzywając się ani słowem. Czy to on mógł mi coś podać? Nie miałam pojęcia i to w tym wszystkim było najgorsze. W jeden moment straciłam zaufanie do wszystkich wokół. - Jak się czujesz? - Usiadł na skraju łóżka, na co ja tylko automatycznie się odsunęłam na jego drugi koniec. - Boisz się mnie? - Spytał po chwili, próbując złapać ze mną kontakt wzrokowy. Przyciągnęłam tylko kolana do klatki piersiowej, jak najmocniej je ściskając i schowałam w nich twarz. W duchu błagałam tylko, aby sobie poszedł. Nie miałam siły po tym wydarzeniu udawać, że wszystko jest dobrze. - Nie skrzywdzę cię. - Wraz z tymi słowami przesiadł się na fotel, aby dać mi odrobinę przestrzeni.
- Wyjdź, proszę. - Mój głos drżał. - Proszę.
- Może mogę ci jakoś pomóc?
- Idź stąd. - Przetarłam dłonią oczy, w których zaczęły zbierać się łzy. Nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć. - Proszę.
- Wyjdę, jeśli tego chcesz. - Powoli wstał. - Będę do ciebie zaglądał. - Dopiero, gdy opuścił pokój, odważyłam się podnieść wzrok. Rzeczywiście wyszedł. Jednak pozostanie samej z własnymi myślami, okazało się jeszcze gorsze. Setki pytań, na które nie mogłam znaleźć odpowiedzi kotłowało się w mojej głowie. Próbowałam sobie przypomnieć coś, cokolwiek, co dałoby mi pewność, że mogę zaufać chociaż jednej osobie, że jest ktoś, kto na pewno tego nie zrobił. Ale nie mogłam. Pustka, kompletna pustka i strach.

Nie wiem ile czasu minęło, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Niepewnie wstałam i poszłam otworzyć. Okazało się, że ponownie zobaczyłam za nimi Michaela. Zdążyłam się już domyślić, że jestem w jego posiadłości więc bez słowa, po prostu wpuściłam go do środka. W końcu to on znajdował się u siebie.
- Jesteś może głodna? - Spytał, przyglądając mi się uważnie.
- Nie, dziękuję.
- Możemy przez chwilę porozmawiać? - Pokiwałam tylko głową. - Nawet sobie nie wyobrażam jakie to jest dla ciebie trudne, ale może powinnaś to zgłosić na policję? I zrobić badania, aby się upewnić, że nic ci nie jest.
- Nie. - Zacisnęłam mocno dłonie na swoich ramionach. - Nie pomogą mi, niczego nie pamiętam.
- Nic? Z całego wieczoru? - Zaprzeczyłam ruchem głowy. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się, co odpowiedzieć. - Bill kiedyś pracował w policji, ma tam kilku znajomych...
- Nie pomogą mi. - Uparcie trzymałam się swojego zdania.
- Może chociaż zawieziemy cię do lekarza? Albo zadzwonię po swojego?
- Nie Michael, nie chcę o tym słyszeć, nic mi nie jest.
- Jeśli zmieniłabyś zdanie...
- Nie zmienię - przerwałam mu dosyć nerwowo. Wizyta u żadnego lekarza nie wchodziła w grę.
- Nie złość się, po prostu martwię się o ciebie.
- Nic mi nie jest.
- Ze swojej strony mogę tylko zwolnić tego człowieka - odezwał się po dłuższej chwili milczenia. - Nie mogę inaczej go ukarać, ale jeśli zdecydowałabyś się pójść na policję, powiem co widziałem.
- Wiesz, kto to zrobił? - Podniosłam na niego wzrok.
- Nie widziałem kiedy ci cokolwiek dosypywał, ale domyślam się, rozmawiałaś tylko z jednym z tancerzy, z Patrickiem i to on chciał zabrać cię gdzieś jak już zaczęłaś tracić świadomość, na szczęście w porę zauważyłem, że coś jest nie tak.
- Co się działo później?
- Przywieźliśmy cię tutaj, zadzwoniłem po lekarza, później zasnęłaś i właściwie to wszystko. - Nie wiedziałam czy mogę mu wierzyć. Z tej całej bezsilności usiadłam na łóżku i miałam ochotę wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy. Usiadł obok. - Przytulić cię? - Nadal bardzo niepewnie skorzystałam z tej propozycji, a on od razu zaczął głaskać mnie po głowie. Robił to chyba odruchowo, szczególnie, gdy chciał kogoś pocieszyć. Nawet jeśli kłamał, to jakakolwiek informacja, pozwalająca mi mieć jakieś wyobrażenie na temat tego, co mogło się wydarzyć, pozwoliła mi poczuć ulgę. Szczególnie, że z jego słów wynikało, że nie dopuścił, aby ktoś mnie skrzywdził. O ile sam nic nie zrobił... W co ja się wplątałam? Po raz kolejny byłam sama sobie winna, za nieszczęście jakie mnie spotkało.
- Przepraszam. - Odsunęłam się od niego powoli.
- Za co ty mnie przepraszasz?
- Mogłam bardziej uważać. - Spuściłam wzrok. Pojawiło się tak bardzo już mi znane poczucie winy, mówiące, że mogłam tego uniknąć. Mogłam z nikim nie rozmawiać, niczego od nikogo nie brać.
- Nie zrobiłaś nic, co mogłoby go usprawiedliwić. - Poczułam jego dłoń na ramieniu. - I nikogo za nic nie przepraszaj, bo to nie twoja wina, nie zrobiłaś niczego złego, to on chciał cię skrzywdzić. - Milczałam. Nie miałam pojęcia, co mu odpowiedzieć. To, że mnie nie osądzał to jedno, ale usłyszenie, że nie zrobiłam nic, co mogłoby kogoś sprowokować, było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. W końcu jak coś takiego, mogło mi się przytrafić bez powodu? Nie potrafiłam tego przetrawić. Przekonanie, że musiałam coś zrobić, przez co to mnie spotkało było silniejsze niż jego słowa.
- Jakoś musiałam go sprowokować - odezwałam się niepewnie. Michael otwarł szerzej oczy z zaskoczenia.
- Bello, spójrz na mnie. - Podniosłam wzrok. - Niczego nie zrobiłaś - mówił spokojnie, ale stanowczo. - Nikt nie ma prawa podawać ci takich rzeczy, nikt nie ma prawa cię dotykać bez twojej zgody, to tobie się stała krzywda i nic, kompletnie nic tego nie usprawiedliwia, to ty jesteś tutaj ofiarą. - Rozumiałam, co do mnie mówił, ale słowa jakby nie docierały. Pierwszy raz ktoś nazwał mnie ofiarą, wprost, stanowczo, bez żadnych "ale". Nie mogłam tego pojąć, po prostu nie mieściło mi się to w głowie.
- Ale... - Chciałam coś powiedzieć, jednak w końcu sama nie wiedziałam co. Wszystkie argumenty, które miałam, nagle wydały mi się błahe. Jakby rzeczywiście nie istniały powody, aby usprawiedliwić to, co się stało. Z niewiadomych przyczyn, ponownie sama się do niego przytuliłam. Potrzebowałam tego. - Przepraszam. - Zreflektowałam się, po chwili zdając sobie sprawę, że może nie powinnam i odsunęłam się od niego.
- Śmiało. - Uśmiechnął się. - Każdy czasem potrzebuje się przytulić. - Zachęcona tym, już pewniej ponownie schowałam się w jego ramionach. Bardzo chciałam wierzyć w to, że mówił prawdę, że tego nie zrobił. Podświadomie pragnęłam, aby znalazł się ktoś, przy kim mogłabym poczuć się bezpiecznie i on stał się dla mnie taką osobą. W końcu każdy potrzebuje kogoś takiego. A może byłam na tyle głupia i naiwna, że wystarczyło kilka gestów, miłych słów, abym pozwoliła sobie na odrobinę zaufania? - Gdybyś potrzebowała pomocy, albo po prostu rozmowy, możesz zawsze na mnie liczyć.

*Michael

Nie miałem pojęcia, co zrobić, aby Bella chociaż na chwilę oderwała się od tego, co się stało. Nie chciała iść na policję, ani słyszeć o jakiejkolwiek wizycie u lekarza. Nie mogłem jej przecież zaciągnąć tam siłą. Nawet sobie nie wyobrażałem, co mogła czuć, jak to jest obudzić się i nie wiedzieć, co się działo przez ostatnie kilka godzin. Nawet odniosłem wrażenie, że podejrzewała, że to ja mogłem jej coś zrobić, mimo że nie mówiła tego głośno. Jednak z drugiej strony, po jakimś czasie sama inicjowała kontakt, chociaż ciągle sprawiała wrażenie przerażonej. Udało mi się po południu wyciągnąć ją z pokoju, na mały spacer po Neverlandzie. Dzień zapowiadał się jako jeden z cieplejszych w listopadzie. Od rana świeciło słońce i może nie było upalnie jak w lecie, jednak całkiem przyjemnie. Pogoda w Los Angeles odbiegała od tej, do której przyzwyczaiły nas miasta, w których koncertowaliśmy przez ostatnie kilka tygodni. Miałem nadzieję, że może krótka wycieczka pozwoli jej nie myśleć przez chwilę o tym, co się stało. Sama nie była pewna, co chciałaby zobaczyć najpierw, więc swoje kroki skierowaliśmy do parku rozrywki. Ku mojemu zdziwieniu zauważyłem, że z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się wszystkim urządzeniom po kolei. Widząc to, zaprowadziłem ją do najbardziej wymyślnej z karuzel, która wyróżniała się tym, że poza całą konstrukcją, kręciły się również kapsuły.
- Spróbujesz czy cykorzysz? - Dźgnąłem ją łokciem w bok. Zmrużyła oczy i spojrzała na mnie wyzywająco.
- Proszę cię, założę się, że wytrzymam na tym, dłużej niż ty.
- Nie mów hop, rozmawiasz właśnie z rekordzistą jazdy na tej maszynie.
- Doprawdy?
- Siedziałem tam całe cztery godziny - oznajmiłem jej z dumą, na co tylko przekręciła oczami.
- W takim razie to nie może być takie straszne - dogryzła mi, po czym wepchnęła się przede mnie, zajmując miejsce w jednej z kapsuł. Zrobiłem to samo zaraz po niej. Była podekscytowana całą zabawą, jakby nigdy wcześniej nie widziała parku rozrywki. Szybko zaczęło dziać się z nią to, co działo się z każdym dorosłym, który pozwolił sobie poczuć magię tego miejsca. Odkryła w sobie swoje wewnętrzne dziecko, a mi patrzenie na radość, którą to wywołało, sprawiło wiele szczęścia. Z każdym krokiem nabierała więcej pewności i sama wybierała kolejne atrakcje. Dotarliśmy ostatecznie do wielkiej trampoliny, gdzie po kilkunastu minutach i po tym jak prawie na mnie wpadła, położyliśmy się, szybko oddychając. Gdy na nią popatrzyłem, zauważyłem szeroki uśmiech na jej twarzy, co automatycznie udzieliło się też mi.
- Zmęczyłaś się?
- Odrobinę. - Usiadła po turecku. - A ty nie?
- Tak właściwie to nie... i jest taka jedna tradycja. - Wstałem, przypominając sobie o czymś. - Zaczekaj tutaj i się nie ruszaj, zaraz wrócę. - Pobiegłem do jednego z budynków, zanim zdążyła odpowiedzieć. Na ranczu nikt nie mógł być suchy, a ładna pogoda sprawiła, że nie mogłem sobie odpuścić małej, wodnej bitwy i tym razem. Dość szybko znalazłem pistolet na wodę. Gdy wróciłem Bella zdążyła już wstać i właśnie rozglądała się dookoła, akurat stojąc tyłem do mnie, więc nie zastanawiając się zbyt długo, zaatakowałem. Zaskoczona szybko odwróciła się w moją stronę, a ja widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy zacząłem się śmiać.
- Nikt tutaj nie może być suchy!
- I to jest ta tradycja? - Podeszła w moją stronę. - Atakujesz nieuzbrojonych? - Skrzyżowała ręce, patrząc na mnie morderczym wzrokiem.
- Zawsze możesz sobie znaleźć swój pistolet. - Psiknąłem ją po raz kolejny, na co zaczęła uciekać, a ja ruszyłem w pogoń, jednocześnie próbując ją trafić. Jednak w pewnym momencie zniknęła gdzieś pomiędzy urządzeniami w parku rozrywki. Zwolniłem i chodziłem rozglądając się dookoła, aby nie dać się zaskoczyć, lecz nigdzie nie było po niej ani śladu. Znalazłem ją dopiero, kiedy wylała na mnie całe wiadro wody. - Skąd ty to... - Nie dokończyłem pytania, bo usłyszałem za sobą śmiech Billa, który musiał maczać w tym swoje palce. Bella podeszła do niego i przybiła mu piątkę. - I ty przeciwko mnie?
- Nie może być tak żebyś za każdym razem kończył suchy. - Oboje wydawali się z siebie bardzo zadowoleni. - Z resztą, atakujesz od tyłu bezbronną kobietę Michael.
- Bardzo zabawne. - Podszedłem do niego i psiknąłem go, na co oboje znowu zaczęli uciekać. Nie pobiegłem za nimi, zamiast tego wpadłem na inny pomysł. Sądziłem, że do tego nie dojdzie, ale zmusili mnie do użycia tajnej broni. Podszedłem spokojnie do hydrantu ukrytego za jednym z budynków, obok którego leżał wąż ogrodowy. Po przygotowaniu wszystkiego zauważyłem ich, idących w przeciwną stronę. Tym razem oboje uzbroili się w wiadra pełne wody. Bill znał moje sztuczki, ale miałem nadzieję, że nie zdążył uprzedzić dziewczyny. Wziąłem pistolet i wybiegłem za nimi. - Hej! Mnie szukacie? - Zaszedłem ich od tyłu, a gdy tylko odwrócili się, zacząłem uciekać. Ochroniarz się wstrzymał, ale dziewczyna dała się nabrać i od razu pobiegła za mną. Wbiegłem za budynek, a gdy tylko się pojawiła, wycelowałem do niej prosto z węża ogrodowego.
- Jasna cholera! - Wykrzyczała. - Jackson, ty jesteś nienormalny! - W tym momencie poczułem jak sam robię się mokry. Zapomniałem na chwilę całkiem o Billu, który właśnie zaszedł mnie od tyłu, wylewając całe wiadro wody. Od razu wycelowałem w niego wężem, ale gdy tylko się odwróciłem, wodą ze swojego wiadra oblała mnie Bella. Tym sposobem wszyscy skończyliśmy mokrzy, aż się z nas lało.
- Dwoje na jednego, to nie fair. - Zauważyłem, jak oboje ponownie zbijają sobie piątkę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to oni mnie wykiwali, a nie ja ich. - Bill, ty zdrajco! - Wykrzyknąłem, zdając sobie sprawę, że wykorzystał znajomość moich zagrywek.
- Przynajmniej raz nie tylko my jesteśmy mokrzy.
- Zdecydowanie za dobrze dogadujecie się za moimi plecami. - Skrzyżowałem ręce, uśmiechając się. Właściwie, cieszyło mnie to, że Bill ją polubił. Czułem się dzięki temu odrobinę pewniej, w końcu jeśli on jej ufał, ja też mogłem.
- Wracamy? Robi się chłodno - odezwała się Bella, obejmując rękami swoje ramiona.
- Tak, chodzmy. - Ruszyliśmy w kierunku willi, pod którą na pamiątkę mojej klęski zrobiliśmy jeszcze wspólne zdjęcie, po czym Bill wrócił do domu. Jego dyżur skończył się tak naprawdę już wcześniej, ale został, aby upewnić się, że z dziewczyną wszystko jest w porządku. Tak więc sami poszliśmy na obiad, który już gotowy na nas czekał. Po zjedzeniu zaproponowałem jeszcze spacer po zoo, aby jak najlepiej wykorzystać ten dzień.
- Nie ugryzie? - Spytała, gdy jedna z lam wyciągnęła język w jej kierunku.
- Nie, są przyjazne. - Na potwierdzenie swoich słów pogłaskałem zwierzę po głowie, na co ono tylko prychnęło z zadowolenia. - Lubi jak się ją głaska za uchem. - Dziewczyna jednak ciągle się wahała więc bez namysłu wziąłem jej dłoń i położyłem na karku zwierzęcia. Z każdą chwilą coraz pewniej, przesuwała ręką po całej szyi. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, gdy lama, łasa na czułości, nadstawiła jej głowę.

- Jak spędzasz święta? - Spytałem, kiedy już szliśmy z powrotem do domu, ścieżką, wzdłuż której powoli zapalały się kolejne lampki.
- Nie mam żadnych konkretnych planów. - Zauważyłem, że ponownie zaczęła uważać na to, co mówi. - Właściwie od dawna nie obchodzę świąt.
- Dlaczego? - Wzruszyła tylko ramionami, jakby nie miała ochoty na to odpowiadać.
- A ty?
- U nas w rodzinie nigdy nie obchodziliśmy świąt, ale jeśli akurat mamy czas to się spotykamy, tak po prostu.
- Więc pewnie będziesz bardzo zajęty.
- Właściwie to nie. - Przerwałem na moment, zastanawiając się, co powiedzieć. - Chyba jeszcze nie jestem gotowy, aby tłumaczyć się z tego, co się stało, a oni będą pytać. - Na wspomnienie o Tatianie mój humor od razu się pogorszył. Bella, domyślając się o co chodzi, położyła mi dłoń na ramieniu. - Mieliśmy spędzić je u jej rodziny, z dzieckiem, ale skończyło się jak się skończyło.
- Wybacz, nie chciałam ci o tym przypominać.
- W porządku.
- Dlaczego tak właściwie nie obchodzisz świąt? - Zmieniła temat, czując, że poprzedni nie jest dla mnie komfortowy.
- Moja mama jest świadkiem Jehowy i tak nas wychowała, ja też nim byłem do niedawna, nie obchodzimy świąt ani urodzin.
- Dlaczego odszedłeś?
- Nie odszedłem, wykluczyli mnie, ta wspólnota jest dość... - przerwałem, zastanawiając się, jakiego słowa użyć. - Rygorystyczna, nie podobało im się to co robię.
- W sensie, co dokładnie?
- Zaczęło się od ,,Thrillera", na początku teledysku musiałem umieścić informację, że nie ma to związku z okultyzmem, nie podobał im się też teledysk do ,,Billie Jean", później chcieli jeszcze bardziej wchodzić z butami w moją karierę, nie podobał im się mój taniec, twierdzili, że jest zbyt wulgarny i tego typu rzeczy.
- Nie chcę nic mówić, ale twój taniec do przyzwoitych nie należy.
- Ej, to nie prawda, to po prostu... ekspresja.
- Oczywiście, to wcale nie budzi żadnych skojarzeń. - Mówiąc to zaczęła parodiować mój taniec, udając że łapie się za krocze, co wyglądało komicznie i wywołało u mnie napad śmiechu. - I z czego się śmiejesz? Dokładnie to robisz na scenie.
- Naprawdę tak wyglądam?
- Naprawdę, ale tobie z jakiegoś powodu biją brawo, albo - wykonała biodrami ruch w przód i w tył. - Normalnie facet dostałby za to w pysk.
- Ja tak robię?
- Jak za mną latasz, że każdym razem, to nie wiesz?
- Na scenie często improwizuję. - Przetarłem oczy, w których zdążyły zebrać się łzy. - Daję się ponieść muzyce, często dopiero gdy oglądam później swoje występy, orientuję się, że zrobiłem to, czy tamto.
- W sensie, nie panujesz nad sobą?
- Może nie nazwałbym tego w ten sposób, wiadomo, jest jakiś układ, w końcu nie występuję sam, ale często się z niego wybijam i po prostu robię to, co czuję.
- I potrafiłbyś tak zatańczyć do losowej piosenki?
- Często to robię, możemy pójść razem potańczyć jeśli masz ochotę - zaproponowałem. Ona jednak pokręciła głową.
- Jeśli chcesz, to nie przejmuj się mną, ja się zajmę sobą i tak już cały dzień siedzę ci na głowie.
- Cieszę się, że tutaj jesteś. - Spojrzałem na nią, jednocześnie łapiąc ją za ręce. - I sam cię zaprosiłem.
- Wybacz, tego też nie pamiętam...

***

Hej!
Witam wszystkich w Nowym Roku 2024 i życzę Wam wszystkiego, co najlepsze!
Przychodzę do was dzisiaj z nowym rozdziałem i mam nadzieję, że wam się podoba.
Miło mi będzie jak zostawicie po sobie jakiś ślad! 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro