XL. Ja albo my
,,Znowu się boję siebie - a już dłużej tak nie mogę
Nie mogę tak kolejny raz
Tak nie rozumiem, że nie widzisz co ja mam w sobie
Że znowu wszystko jest nie tak
I znowu wszystko jest nie tak
Uczuć rollercoaster, milion pytań, nudnych kłamstw
I znowu wszystko jest nie tak
Tylko puste serce, puste słowa, pusty ja''
~,,Pusty''
słowa: Artur Rojek, CatchUp
wykonanie: Artur Rojek
*Scarlett
Jak to jest, że człowiek w jednym momencie czuje się jakby cały świat się skończył, a za chwilę śmieje się, rozmawiając na najbanalniejsze tematy? Czy to normalne? Czy tak bronimy się przed trudną rzeczywistością? Albo od niej uciekamy. A może tak po prostu wygląda życie? Śmiech i łzy, radość i smutek przeplatają się między sobą. Noc przy alkoholu i rozmowie szybko mijała, zmieniając się szary poranek, a towarzyszące mi odkąd pamiętam poczucie winy, zacierało się. Razem z Megan wyszłyśmy z baru o świcie, bo właśnie został zamknięty i chwiejnym krokiem ruszyłyśmy ulicą w kierunku kamienicy. Metro o tej porze jeszcze nie jeździło, więc zostałam poniekąd zmuszona, aby zostać na kilka godzin w mieszkaniu razem z moją współlokatorką. Nie wyglądała jakby miała coś przeciwko, raczej szybko pogodziła się z tą informacją. Podpierając się o siebie doczłapałyśmy się do odpowiedniego miejsca. Skrzypiącą windą wjechałyśmy na ósme piętro, gdzie czekało na nas niezmiennie niewielkie mieszkanie.
- Nic się nie zmieniło - powiedziałam rozglądając się dookoła, gdy Megan walczyła z kluczem, próbując trafić do dziurki, aby zamknąć drzwi.
- A co się miało zmienić? - Spojrzała na mnie, przerywając swoje zajęcie. - Nie dramatyzuj, nie było cię tu może z miesiąc, to nie tak długo.
- A mam wrażenie, jakby minęły wieki.
- Udało się! - Krzyknęła przekręcając kluczyk, po czym rzuciła go niedbale na blat w kuchni. - Do pokoju chyba trafisz, co nie? - Potaknęłam tylko głową i poszłam w stronę drzwi. Na szafkach zdążył już zalegnąć kurz, ale poza tym, wszystko było tak, jak to zostawiłam. Podeszłam do okna, aby zasłonić zasłony, ale zanim to zrobiłam, jeszcze zerknęłam na ulicę, której szczegóły powoli wynurzały się z nocnego mroku. Tak niewiele czasu minęło, a w moim życiu nastąpiło tak wiele zmian, że nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek wrócę do tego świata, do Bronksu, do życia, które miałam zanim poznałam Michaela. Wszystko się zmieniło, ja się zmieniłam. Mimo pijackich szumów w głowie, docierało do mnie, jak bardzo. Odczułam to wyjątkowo mocno, gdy znalazłam się ponownie w Tremont.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam, ale gdy się obudziłam dochodziło południe. Na początku odruchowo szukałam dłonią Michaela, który od jakiegoś czasu każdej nocy był obok. Zdążyłam się już do niego przyzwyczaić. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem w swoim starym mieszkaniu. Wtedy zerwałam się na równe nogi. Mimo że praktycznie od razu poczułam się słabo, to wybiegłam z pokoju jak poparzona, mijając Megan, która leżała na kanapie i oglądała coś w telewizji. Szklanka wody stojąca na stoliku świadczyła o tym, że zaczęła już odchorowywać nocne pijaństwo.
- A tobie co? - Spytała lekko unosząc się na ramionach.
- Muszę wracać. - Rozglądałam się za butami, które nocą musiałam zrzucić w jakimś przypadkowym miejscu.
- Ogarnij się, pali się czy jak?
- M.... mój chłopak martwi się o mnie. - O mały włos nie powiedziałam jego imienia.
- Teraz to już godzina w jedną czy drugą stronę nic nie zmieni, zadzwoń i będziesz mogła w spokoju doprowadzić się do porządku. - Nie pomyślałam o tym wcześniej. Podeszłam do telefonu i wyjęłam grubą książkę telefoniczną. Trochę mi zajęło odnalezienie odpowiedniego numeru, ale dodzwoniłam się do hotelu i po tym jak podałam numer pokoju, połączono mnie w końcu z odpowiednią osobą. Sygnał jednak się przedłużał, a ja z każdą sekundą coraz bardziej się denerwowałam. W końcu ktoś podniósł słuchawkę.
- Halo? - W jego głosie dało się wyczuć niepokój.
- Mike? Tu...
- Gdzie jesteś? Nic ci nie jest? - Nawet nie musiałam kończyć, bo od razu mnie rozpoznał.
- Nie, wszystko ok. - Usłyszałam jak wyraźnie odetchnął. - Dzwonię tylko żebyś się nie martwił, wrócę niedługo.
- Gdzie jesteś? - Powtórzył pytanie. - Przyjedziemy po ciebie.
- W moim mieszkaniu, ale nie...
- W twoim mieszkaniu?
- Nie musisz przyjeżdżać, wrócę metrem.
- Przyjedziemy, zaczekaj na nas. - Rozłączył się, a ja z tego wszystkiego usiadłam na krześle stojącym przy szafce z telefonem. Plułam sobie w brodę, że niepotrzebnie wychodziłam ubiegłego wieczoru. Wiedziałam jak bardzo przeżywa całą tą sytuacją, że się martwi i mogłam się domyślić, że karteczka na lodówce nie wystarczy, aby go uspokoić. Wystarczyła krótka rozmowa, abym mogła to stwierdzić.
- Wszystko ok? - Megan wyglądnęła zza kanapy, a ja tylko potaknęłam. - No nie wyglądasz jakby było.
- Przyjedzie po mnie.
- No to dobrze. - Wstałam i przesiadłam się na kanapę obok niej. - Ja bym się cieszyła na twoim miejscu.
- Niepotrzebnie wczoraj wychodziłam, martwił się. - Megan tylko przekręciła oczami.
- Już bez przesady, przecież z każdego kroku nie musisz mu się spowiadać.
- Nie o to chodzi, ostatnio mam gorszy okres, a on się bardzo przejmuje.
- A ma powód? - Zamiast odpowiedzieć tylko lekko potaknęłam. - Widzę, że naprawdę sporo się działo przez te kilka tygodni.
- To prawda.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie, nie teraz - mruknęłam. Miałam już dosyć tego tematu, wystarczyło, że przez kolejne dni będę musiała powtarzać znowu wszystko od nowa, odpowiadać na kolejne pytania i słuchać rzeczy, których słuchać nie chcę. Na szczęście nie dopytywała o nic więcej, tylko podgłosiła telewizor, w którym akurat leciał jakiś program muzyczny. W pewnym momencie puścili teledysk Michaela, w którym od razu rozpoznałam nowojorskie metro.
- To to nagrywał kiedy go poznałaś? - Spytała zaciekawiona.
- Na to wygląda, ale szczerze mówiąc, widzę to po raz pierwszy. - Obie oglądałyśmy z zainteresowaniem, nie odrywając wzroku od ekranu. Na nagraniu kompletnie nie przypominał siebie. Znając go, wydawało się nawet zabawne to, jak bardzo próbuje udowodnić, że jest ,,zły''. Jego nowy wizerunek mocno kontrastował z tym, jaki był poza kamerami. Czułam się trochę jakbym patrzyła na inną osobę. Z jednej strony ta sama energia, ruchy, głos, ale z drugiej pewnego rodzaju agresja, która kompletnie do niego nie pasowała.
- Jaki on jest?
- Michael? W porządku. - Wzruszyłam ramionami, jednocześnie przypominając sobie, że za jakiś czas pojawi się w tym mieszkaniu, we własnej osobie.
- I? Tyle? - Dopytywała. - Przecież chyba z nim gadałaś, nie?
- Gadałam. - Lekko się uśmiechnęłam. - Ale co mam ci powiedzieć? Jest miły, normalny, nie gwiazdorzy.
- Iii? - Przekręciłam oczami, dając jej do zrozumienia, że mam już dosyć tych pytań. Wtedy dobiegło do nas pukanie do drzwi. Praktycznie od razu wstałam, aby otworzyć, bo już domyślałam się, kto znajduje się po drugiej stronie. I się nie myliłam. Michael właściwie nie miał na sobie przebrania, tylko niedbale zarzucony szal i kapelusz, jakby bardzo się spieszył wychodząc. Myślałam, że będzie zły, ale on ledwie mnie zobaczył, wziął w swoje ramiona, ściskając, jakby nie widział mnie co najmniej kilka dni, a nie godzin.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się bałem. - Jego głos wciąż lekko drżał. - Proszę cię nie rób tego więcej. - Odsunął się lekko, układając dłonie na moich policzkach. Jego oczy mówiły więcej niż słowa. Chociaż wciąż były zaszklone, wydawało się, że poczuł ulgę.
- Może byś nas przedstawiła? - Megan stała z boku, przypominając mi o swojej obecności. Michael odwrócił się w jej stronę zaskoczony, jakby nie spodziewał się, że zastanie jeszcze kogoś i odruchowo mocniej naciągnął szal na twarz, chociaż tym razem to nie miało za dużo sensu. Rozpoznanie go nie było trudne, a moja współlokatorka, chociaż starała się tego nie pokazywać, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto przed nią stoi.
- Michael. - Chyba doszedł do tego samego wniosku, bo pierwszy wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Megan. - Uścisnęła ją, ciągle się w niego wpatrując.
- Bill na nas czeka. - Zerknął na mnie proszącym wzrokiem, nerwowo ściskając moją dłoń. Ewidentnie mężczyzna nie przygotował się na sytuację, w której się znalazł i czuł się niepewnie. Jak najszybciej chciał opuścić mieszkanie.
- Megan, proszę zachowaj to dla siebie. - Ona tylko potaknęła ruchem głowy.
- Ej, Scar, zadzwoń czasem. - Usłyszałam, zanim pożegnaliśmy się i wyszliśmy. Milczał przez całą drogę do samochodu, którą przeszliśmy pospiesznym krokiem.
- Zguba się znalazła. - Z przedniego siedzenia dotarł do nas chłodny głos ochroniarza. - Jedziemy stąd, już widziałem kilku typków gapiących się na auto. - Gdy tylko ruszyliśmy oparłam głowę na ramieniu Michaela, a on mnie objął.
- Jesteś na mnie zły?
- Porozmawiamy jak wrócimy.
*Michael
,,Wyszłam na spacer, wrócę". Przekręcałem w dłoniach karteczkę, która być może miała mnie uspokoić, ale nieszczególnie spełniała swoje zadanie. Nie miałem pojęcia co jej znowu przyszło do głowy. Nie było jej, gdy się obudziłem. Spanikowany najpierw sprawdziłem czy na pewno nie ma jej w mieszkaniu, a później poszedłem do Billa z nadzieją, że cokolwiek wie. To on znalazł przyczepioną do lodówki notatkę, na którą ja w nerwach nie zwróciłem uwagi.
- Spokojnie, może nie ma się czym martwić, gdyby chciała sobie coś zrobić, to po co by ci cokolwiek zostawiała?
- Nie wiem, nie śpię od godziny, a jej ciągle nie ma, nie wiadomo kiedy wyszła.
- Nic jej nie jest.
- Nie wiem Bill, wariuję już po wczoraj. - Odłożyłem kartkę na stolik. - Mogła mnie obudzić, dać znać, że wychodzi, cokolwiek.
- Może musiała pobyć sama? Tobie też zdarza się znikać, tylko wtedy przeważnie zamykasz się albo w sali tanecznej, albo w studiu. - Próbował mnie uspokoić. Może i miał rację? Mimo wszystko denerwowałem się przez kolejne kilka godzin do póki nie usłyszałem telefonu. To była ona. Z jednej strony ulżyło mi, gdy usłyszałem jej głos. Nic jej się nie stało, była w swoim mieszkaniu, żyła. Ale równocześnie rosła we mnie złość. Czułem jakby nie traktowała poważnie mnie i tego, co czułem. Przejmowałem się, martwiłem, a ona od tak wyszła, mimo tego, co stało się ubiegłego dnia. Zgarnąłem szybko Billa i zarzuciłem na siebie tylko pospiesznie płaszcz i szal, sięgnąłem jeszcze po kapelusz, po czym ruszyliśmy w kierunku Bronksu.
- Michael, nie zapomnij, że za dwie godziny powinniśmy wyjechać na próbę - przypomniał mi jeszcze Bill, gdy byliśmy już z powrotem w hotelu, zanim rozeszliśmy się do swoich pokoi.
- Przepraszam. - Usłyszałem, gdy tylko zamknąłem za nim drzwi. Wziąłem głębszy oddech i powoli wypuściłem powietrze, aby się nie denerwować. Nie miałem już na to siły, a poza tym, było to bezcelowe.
- Traktujesz mnie poważnie? - Spytałem odwracając się w jej stronę. - I to co jest między nami?
- Tak...
- To dlaczego kompletnie się ze mną nie liczysz? Masz pojęcie przez co przechodziłem jak się obudziłem, a ciebie nie było? Na moich oczach rzucasz się pod samochód, a później znikasz, wiesz co sobie myślałem?
- Przepraszam. - Spuściła głowę. - Za dużo tego wszystkiego, nie mam tutaj nikogo poza tobą, musiałam... musiałam trochę odciąć się od tego wszystkiego, porozmawiać z kimś innym.
- Naprawdę to rozumiem, nie jestem zły przez to, że poszłaś z kimś pogadać, jestem zły, bo nic mi nie powiedziałaś, mogłaś mnie obudzić, cholera, nawet sam bym cię zawiózł, gdzie tylko byś chciała, ale po prostu wiedziałbym, że jesteś bezpieczna, to tak dużo?
- Przepraszam... - Zbliżyła się, ale ja od razu się odsunąłem, nie pozwalając się dotknąć.
- Daj mi spokój. - Poszedłem do sypialni trzaskając za sobą drzwiami. Usiadłem na łóżku, chowając twarz w dłonie. Poczułem, że po policzkach spływają mi łzy. Ze złości, z żalu, ze smutku, z bezsilności, z tych wszystkich emocji, które już od kilku dni szukały ujścia. Płakałem jak dziecko, nie wiedząc, co dalej. Nawet przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zakończyć tego wszystkiego. Wydawało mi się, że niebezpiecznie zbliżałem się do skraju wytrzymałości. Wiele byłem w stanie zrozumieć, wybaczyć, przetrwać, ale każda kolejna taka sytuacja zbliżała mnie niebezpiecznie do granicy. Czy już dochodziliśmy do momentu, w którym musiałem zdecydować ja, albo my? Nie miałem pojęcia. Decyzja, o zostawieniu osoby, którą się kocha, aby samemu się nie wykończyć jest jedną z tych, których nie chce się podejmować, a nie może tego zrobić nikt za nas. Starałem się. Robiłem co mogłem, ale już traciłem siły i nadzieję. Nie potrafiłem tego kontrolować. Wkurzałem się na nią, na siebie, za to, że nie byłem tak silny, jak chciałem być, na wszystkich dookoła, na cały świat, za to, że nie pozwalał nam po prostu żyć, być razem bez tego całego bagażu. Od samego początku pod nasze nogi trafiały tylko kolejne przeszkody wystawiając nas na podejmowanie trudnych decyzji, z których każda wydawała się zła.
Minęło trochę czasu, musiałem wziąć się w garść i zacząć przygotowania do próby, której kolejny dzień pod rząd nie mogłem odwołać. Cokolwiek się działo, nie mogłem ignorować reszty zespołu i trasy. Scarlett została w hotelu, nawet nie próbowałem jej proponować, aby jechała ze mną. Zajęcie się występem pozwoliło mi skupić myśli na czymś innym. Zdawałem sobie sprawę, że mam duże oczekiwania wobec całego zespołu, prawie tak samo jak wobec siebie, ale osoby współpracujące ze mną już jakiś czas, wiedziały o tym. Ciężko było mi się do tego przyznawać, ale akurat w tym, przypominałem swojego ojca, któremu, nieważne jak bardzo się staraliśmy, zawsze czegoś brakowało do perfekcji. Sam przez to byłem swoim największym krytykiem, a tego dnia znajdowałem wyjątkowo dużo niedociągnięć zarówno u siebie jak i u zespołu. Może wszyscy mieliśmy gorszy dzień, a może to ja przez złe samopoczucie zrobiłem się wyjątkowo kapryśny. Przeciągałem próbę tak bardzo, że w końcu Greg, klawiszowiec, który był jednocześnie dyrektorem muzycznym, zwrócił mi uwagę.
- Michael wystarczy na dzisiaj. - Wstał od klawiszy i podszedł do mnie. Pracowaliśmy razem na tyle długo, że nie bał się odezwać, gdy coś było nie tak lub zdarzało mi się stracić poczucie czasu tak, jak tym razem. - Wszyscy już są zmęczeni. - Rzeczywiście cała grupa wydawała się już mieć dość, a tancerze korzystając z chwili spokoju siadali na scenie, aby odpocząć.
- Wybaczcie, kończymy na dziś. - Większość od razu po usłyszeniu tej informacji jak najszybciej zebrała się do wyjścia jakby w obawie, że zmienię zdanie. Sam dopiero wtedy poczułem, że mało brakuje, aby nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Wszystko w porządku? - Greg nadal stał obok, uważnie mi się przyglądając. - Dawno aż tak nie przeciągałeś.
- Trochę się zapomniałem, mam nadzieję, że jeszcze nie macie mnie dość.
- No nie wiem, dzisiaj byłeś wyjątkowo upierdliwy nawet jak na ciebie. - Lekko się uśmiechnął.
- Nie szło mi dzisiaj za dobrze. - Westchnąłem wycierając ręcznikiem twarz z potu.
- Nie będę się z tobą kłócił, chociaż wiesz, że to nieprawda. - Wzruszyłem tylko ramionami, po czym zabrałem swoje rzeczy. - Trzymaj się Mike.
- Do jutra - bąknąłem od niechcenia, po czym pospiesznie ruszyłem do samochodu. Każdy, włącznie ze mną, miał już chyba dość tego dnia. Nawet Bill, po którym także było widać oznaki zmęczenia. Myślałem tylko o tym, aby położyć się i zasnąć, nic więcej, jednak jeszcze zanim to zrobiłem, chciałem się upewnić, że Scarlett jest w środku. Chociaż tego dnia przelało się przeze mnie tak dużo negatywnych emocji, wciąż się o nią martwiłem. Jednak jak się okazało, spała. Sam wziąłem koc i poszedłem położyć się na kanapie.
***
Hej!
Bez przeciągania, dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz pod poprzednimi rozdziałami i zapraszam do zostawienia po sobie śladu także tutaj! ⭐
Kolejny rozdział już prawie w całości mam napisany, więc myślę, że pojawi się szybciej niż później 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro