XIV. Nie wiem czy chcę znać prawdę
,,Nie chcę już nigdy być samotny
Nie chcę tego żałować
Nie chcę przekonać się, że kolejna ukochana w moich drzwiach
To jeszcze jedno złamane serce na mojej liście
Nie chcę już nigdy się denerwować
Przecież wiesz, że nie mógłbym tego znieść
Więc mówiąc, że mnie kochasz, bądź tego pewna
Bo nie chcę być już nigdy samotny''
~ ,,Lonely no more'' Rob Thomas
*Michael
Niewiele osób na świecie rozumiało samotność, jaką odczuwałem po zejściu ze sceny. W końcu jak można czuć się źle, gdy wokół ma się tłumy skandujące twoje imię, wypowiadające słowa miłości, gdy każdy marzy, aby chociaż dotknąć twojej dłoni. A jednak, momenty, w których koncert się kończył, światła gasły, emocje powoli opadały, a ja zostawałem sam w obcym, hotelowym pokoju, były pełne tęsknoty za drugim człowiekiem. W jednym momencie czułem energię wysyłaną do mnie przez tysiące osób, a po kilku godzinach pustkę większą niż kiedykolwiek. Kochałem występować, scena była dla mnie najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, kochałem moich fanów całym sercem, w ich miłość nie wątpiłem ani przez chwilę, a jednak trasy same w sobie wykańczały mnie psychicznie i fizycznie. Dodatkowo chodziło za mną poczucie winy, w końcu zostawiłem samą Tatianę, która była w ciąży, na drugim końcu kraju. Przed wylotem zdążyłem pójść zaledwie na jedno badanie i usłyszeć bicie serca naszego dziecka. Chociaż czułem się pogubiony w tej relacji, to w takich momentach miałem pewność, że musimy być razem, że kocham ją i naszego jeszcze nienarodzonego syna. Wątpliwości przychodziły jednak w chwilach słabości, nawet mimo naszych codziennych rozmów. Już po trzecim koncercie w Nowym Jorku czułem się całkowicie wykończony, a minął zaledwie tydzień. Jak zawsze nie mogłem spać więc po telefonie do Tatiany leżałem na łóżku, przekręcając się z boku na bok, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Okazało się, że za nimi stała Bella.
- Coś się stało? - Spytałem, zanim zdążyła się odezwać.
- Nie, ale chciałam spytać, czy wszystko w porządku? - Zatrzymałem na niej na chwilę wzrok, zaskoczony, że ktoś zwrócił uwagę na to, że coś jest nie tak. - Ostatnio wydajesz się jakiś nieswój.
- Jestem trochę zmęczony, to wszystko - odpowiedziałem wymijająco.
- W takim razie nie przeszkadzam. - Od razu odsunęła się od drzwi z zamiarem odejścia, ale prowadzony jakimś impulsem zatrzymałem ją.
- Chciałabyś na chwilę wejść?
- Na pewno?
- Tak. - Zrobiłem jej miejsce, gestem zapraszając do środka. - Zdecydowanie za dużo czasu spędzam sam.
- Właściwie dlaczego nie spędzasz czasu z resztą zespołu? - Spytała, rozglądając się po apartamencie.
- Nasze relacje zawsze były czysto zawodowe, czuję dystans. - Usiadłem na skraju łóżka, a ona stanęła na przeciwko, opierając się o ścianę. - Albo sam go stwarzam, czasami już nie wiem.
- Jesteś tutaj szefem, możesz ich onieśmielać, no i jesteś w końcu TYM Michaelem Jacksonem.
- Na tobie to jakoś nie robi wrażenia. - Wzruszyła tylko ramionami.
- Poznałam cię w trochę innych okolicznościach. - Zauważyłem, że na jej twarzy pojawił się uśmiech. - I nie obraź się, ale wcześniej znałam twoje piosenki tylko z radia.
- Ale poznałaś mnie od razu, gdy zdjąłem przebranie.
- Nie mieszkam pod kamieniem. - Zaśmiała się. - Trudno nie wiedzieć jak wyglądasz, gdy praktycznie wyskakujesz z lodówki.
- Nie wiem, co by się stało, gdybym cię wtedy nie spotkał.
- Miałeś szczęście. - Wtedy zza okna usłyszeliśmy krzyk któregoś z fanów, który musiał zobaczyć zaświecone światło i ruch w pokoju.
- Michael! - Bella jakby odruchowo chciała wyjrzeć przez okno, aby zobaczyć co się dzieje, ale od razu ją zatrzymałem, stając przed nią.
- Lepiej, aby nikt cię tutaj nie widział. - Spojrzałem na nią, przez przypadek łapiąc z nią kontakt wzrokowy. Patrzyliśmy sobie w oczy zaledwie przez chwilę, a ja jakby się wyłączyłem, tonąc w nich całkowicie. W tych przepięknych, głębokich oczach o barwie oceanu.
- Michael! - Dopiero kolejny krzyk, sprawił, że wróciłem do rzeczywistości. Otrząsnąłem się i otworzyłem okno, aby do nich pomachać. Wtedy jeszcze więcej osób zaczęło skandować moje imię.
- Kocham was! - Krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem po czym schowałem się do pokoju i zasłoniłem zasłony. Spojrzałem na dziewczynę, która przyglądała mi się z szerokim uśmiechem.
- Oni tak zawsze?
- Zawsze, są ze mną wszędzie, gdzie tylko się pojawię.
- Nie męczy cię to tak na dłuższą metę?
- Nie, moi fani są cudowni, tak naprawdę ich miłość... jest jedyną, której jestem w stu procentach pewien. - Spuściłem wzrok, wracając myślami do Tatiany. - Ale czasami przypomina mi to jak bardzo chciałbym, aby ktoś był tutaj obok mnie.
- Rozumiem...
- Nie rozumiesz - przerwałem jej. - Nikt nie rozumie. - Oparłem się o parapet.
- Chcesz o tym pogadać?
- A o czym tu mówić? Sława i to wszystko, co się z nią wiąże to błogosławieństwo i przekleństwo. - Spuściłem wzrok. - Takie życie wbrew pozorom ma swoje wady, nawet sobie nie wyobrażasz, jak to jest, gdy wszystkim wydaje się, że masz wszystko, ludzie cię kochają, a tobie brakuje po prostu kogoś, z kim mógłbyś porozmawiać, nawet o głupotach i masz poczcie, że nie możesz ufać nawet najbliższym. - Wyrzuciłem z siebie w końcu to o czym myślałem od dłuższego czasu, ale do tej pory nigdy nie odważyłem się powiedzieć tego głośno. Musiałem się komuś wygadać, komukolwiek, nie miało znaczenia, czy to byłaby ona czy ktoś inny. Za długo to we mnie siedziało. - Moja dziewczyna jest w ciąży, a ja nawet nie mam pewności czy to moje dziecko. - Schowałem twarz w dłonie, czułem jak w moich oczach zbierają się łzy. Wtedy poczułem jej dłoń na swoim ramieniu.
- Dlaczego masz wątpliwości? - Po chwili usłyszałem pytanie.
- Jakiś czas temu przestało nam się układać, wtedy słyszałem przypadkiem jak z kimś rozmawia, nie chcę wracać do tego co mówiła, ale brzmiało jakby... jakby był ktoś inny.
- Rozmawiałeś z nią o tym?
- Nie, nie wie, że cokolwiek słyszałem.
- Dlaczego? Może wtedy by się wiele wyjaśniło.
- Nie wiem czy chcę znać prawdę.
- Nie wolałbyś mieć pewności?
- I co mi to da? Jeśli okaże się, że to prawda, zostanę sam.
- Nie sądzisz, że to byłoby lepsze niż bycie z kimś kto cię oszukuje?
- Znam samotność, nic nie jest gorsze od niej.
- Nawet złudzenie? - Musiałem się przez chwilę zastanowić, co jej odpowiedzieć. Ta rozmowa sprawiła, że coraz wyraźniej docierały do mnie moje wątpliwości, które tak skrupulatnie starałem się blokować przez cały ten czas.
- Byłaś kiedyś zakochana? - Chyba zaskoczyłem ją tym pytaniem, bo nie odpowiedziała od razu.
- Nie. - Nerwowo zacisnęła dłonie, jakbym tym pytaniem trafił na wyjątkowo czuły punkt. Jednak odpowiedzieć odrobinę mnie zaskoczyła. Ale może nie miała tego szczęścia, aby trafić na odpowiednią osobę? Czekałem aż coś jeszcze doda, ale nie zanosiło się na to.
- Z miłości robi się różne rzeczy. - Usiadłem na podłodze pod ścianą, a ona po chwili zrobiła to samo. - A ja ją naprawdę kocham i ciągle mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
- Przepraszam, nie chcę cię oceniać. - Pokręciła głową. - Ale po prostu nie rozumiem, przecież prędzej czy później wyjdzie co jest prawdą, a co nie, nie boisz się, że wtedy wyniknie z tego jakaś gorsza afera?
- Nie wiem, ale staram się jej ufać.
- W takim razie mam nadzieję, że się ułoży, zasługujesz na to.
- Dziękuję. - Uśmiechnąłem się, chociaż wcale nie miałem dobrego nastroju. - I dziękuję, że mnie wysłuchałaś. - Zbliżyłem się, aby ją przytulić, ale gdy tylko spróbowałem ją objąć ona natychmiast odsunęła się od razu jakby wystraszona. Tego się nie spodziewałem, dla mnie to był po prostu naturalny odruch w tej sytuacji. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak, po prostu się nie spodziewałam. - Od tego momentu zrobiło się dosyć niezręcznie, a rozmowa przestała się kleić. Bella niedługo potem, wróciła do siebie, twierdząc, że jest zmęczona, a ja zostałem ponownie sam z własnymi myślami, które po tej rozmowie były jeszcze bardziej niespokojne. Złapałem się na tym, że bezustannie wracałem do chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Ciągle widziałem przed sobą te przepiękne oczy. Nie powinienem, a jednak zaintrygowały mnie na tyle, że chciałem odkryć wszystkie tajemnice, które skrywają.
*Bella
Gdy tylko wróciłam do pokoju zamknęłam drzwi z trzaskiem i oparłam o nie czoło.
- Głupia. - Rąbnęłam w nie pięściami. - Durna idiotka. - Plułam sobie w brodę za swoje zachowanie. Nie dość, że nie mogłam utrzymać języka za zębami to jeszcze uciekłam, zamiast skorzystać z jego chwili słabości, w której chciał się do mnie zbliżyć. W końcu o to chodziło, tylko po to zgodziłam się na tą trasę. Nie układało mu się w związku, co było mi na rękę, ale zamiast wycisnąć z tej sytuacji ile się da, po prostu uciekłam. Gdy nie byłam przygotowana, nadal na bliskość reagowałam jak wystraszone zwierzę.
Ale było coś gorszego. Chociaż nie chciałam, to mu współczułam. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się wahać. W końcu będzie miał dziecko... Chciałam zniszczyć jego, zasługiwał na to, ale dziecko nie było niczemu winne. Wiedziałam, że nie powinnam mieć żadnych skrupułów, jeśli miało się udać, jednak nie mogłam uniknąć wątpliwości. Dlaczego nie urodziłam się psychopatką bez uczuć? Chciałam być osobą, która może kogoś skrzywdzić bez wyrzutów sumienia, za którą mieli mnie wszyscy na sali sądowej. O ile wtedy życie byłoby łatwiejsze... Ale nigdy nią nie byłam. A on zaskoczył mnie tym, że aż tak się otworzył. Wolałabym nie wiedzieć tego, co mi wyznał, tak byłoby łatwiej. Zdecydowanie wolałam widzieć w nim tylko celebrytę, a nie zwykłego człowieka z krwi i kości. Lecz, gdy przez chwilę nasze oczy się spotkały zauważyłam w nich duże pokłady smutku. Nie zwróciłam na to uwagi wcześniej. Gdy był na scenie, tańczył i śpiewał tak, jakby żadne problemy go nie dotyczyły, sprawiał wrażenie naprawdę szczęśliwego. Rzeczywistość okazała się jednak inna.
- Nienawidzę go - powtarzałam sama do siebie, jakby miało mi to pomóc. - Nienawidzę... - Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłonie. Wystarczyło kilka dni, jedna dłuższa rozmowa, aby pojawiły się pierwsze trudności. Gdy mówił o tym wszystkim, nie potrafiłam myśleć o zemście. Zapominałam o swoim celu. Byłam zła na siebie, za to, że czuję coś innego niż czystą nienawiść.
Po prawie nieprzespanej nocy, usłyszałam z rana pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam, aby sprawdzić kto czegoś ode mnie chce. Jak się okazało stał przed nimi Michael z rękami założonymi za plecy, jakby wstydził się tego, co chciał powiedzieć.
- Nie obudziłem cię?
- Nie, już nie spałam.
- Masz może ochotę zjeść ze mną śniadanie? - Spytał niepewnie.
- Chętnie, tylko się ubiorę. - Gdy to usłyszał od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- W takim razie zapraszam do siebie jak będziesz gotowa, drzwi będą otwarte. - Wyszedł, a ja szybko się przebrałam i już po chwili siedzieliśmy razem w jednym pokoju.
- Zdenerwowana przed wyjazdem z Nowego Jorku?
- Właściwie to nie, nawet się cieszę, że w końcu zobaczę trochę więcej niż Bronks i kawałek Manhattanu.
- Od zawsze mieszkasz w Nowyk Jorku? - Zawahałam się nad odpowiedzią na to pytanie. Przecież nie mogłam mu powiedzieć prawdy.
- Od kilku lat, w Bronksie od kilku miesięcy.
- Dlaczego akurat Bronks?
- Nie pytałeś już o to czasem?
- Pytałem, ale nie odpowiedziałaś.
- Z dnia na dzień zostałam bez pracy i mieszkania, musiałam szybko coś znaleźć, a najłatwiej jest tam, to cała historia.
- A twoi rodzice?
- Mają swoje problemy, ale nie drążmy tego tematu - powiedziałam stanowczo. Nie chciałam wracać do żadnych wspomnień, ani brnąć w to kłamstwo dalej.
- Gdy proponowałem pomoc, mówiłem poważnie - odezwał się po dłuższej chwili milczenia.
- A ja poważnie odmówiłam więc proszę nie pytaj mnie o to więcej. - Na szczęście w tym momencie zapukał ktoś z obsługi, przychodząc ze śniadaniem. Zmierzył wzrokiem mnie i Michaela, jakby nie spodziewał się tutaj nikogo poza piosenkarzem. Nie odezwał się ani słowem poza "Dzień dobry" i "Smacznego", ale od razu, gdy tylko wyszedł poczułam ulgę. Miałam jakieś złe przeczucia. A może to tylko przyzwyczajenie? W końcu w Bronksie trzeba było uważać na każdego, a on był przecież zwykłym pracownikiem hotelu.
Michael na szczęście nie wracał już do tematu mojej rodziny, ale za to od słowa do słowa doszło do tego, że zaczął opowiadać anegdotki o czasach, gdy jeszcze występował z braćmi.
- Czasami byliśmy naprawdę nieznośni. - Zaśmiał się. - Zamawialiśmy jedzenie do losowych pokoi, po czym zakradaliśmy się tam i obserwowaliśmy reakcję gościa, który nie wiedział o co chodzi, wtedy wydawało nam się to naprawdę zabawne.
- Pracownicy hotelu chyba tylko czekali aż pojedziecie dalej.
- Skarżyli się ojcu, a wtedy już nie było tak wesoło - mówiąc to, nerwowo przeczesał dłonią włosy. - Ale byliśmy tylko dziećmi, więc i tak zawsze wymyślaliśmy coś nowego, aby się nie nudzić.
- Ile mieliście lat?
- Jeśli dobrze pamiętam to Joseph zaczął załatwiać nam koncerty gdzieś dalej kiedy miałem osiem może dziewięć lat, moi bracia byli starsi.
- Nie wiedziałam, że zaczynałeś tak wcześnie.
- Pierwszy raz wystąpiłem na scenie kiedy miałem pięć. - Uśmiechnął się. - Później dołączyłem do zespołu moich braci, a reszta to już historia. - Zaczął pod nosem coś nucić, jakby wracając wspomnieniami do tamtego okresu, z tęsknotą wpatrując się w widok za oknem. - A ty? Masz rodzeństwo?
- Nie - odpowiedziałam szybko, właściwie zdając sobie sprawę, że nie wiem. W końcu moich rodziców, prawdziwych rodziców, widziałam po raz ostatni prawie piętnaście lat temu. - Ale Właściwie nigdy mi tego nie brakowało. - Jednak jak się okazało nie było czasu na kontynuację rozmowy, bo do pokoju wpadł Frank. Nie zawracał sobie głowy pukaniem, tylko wszedł jak do siebie.
- Co wy tutaj jeszcze robicie? Za pół godziny musimy wyjechać na lotnisko. - Spojrzał znacząco na Michaela, po czym przeniósł wzrok na mnie. - Michael, musimy porozmawiać - powiedział poważnie. Zrozumiałam aluzję i szybko się pożegnałam, po czym opuściłam pokój, nie kończąc nawet śniadania.
***
Hej!
Udało mi się tym razem szybciej napisać nowy rozdział. Pojawiają się pierwsze spojrzenia prosto w oczy... 😏
Dziękuję za komentarze pod poprzednim i zapraszam do zostawienia po sobie śladu także tutaj!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro