Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II. Nie nauczyłaś się jeszcze, że życie to nie jest bajka?

,,Świt nie przegonił jeszcze nocy,
uliczne lampy punktują ciemność.
Jak nieświęci garnki lepią z gliny
tak ja z jawy i snów
lepię codzienność.
Dzień po dniu stwarzam siebie
na swój obraz i podobieństwo."

~ Ilona Dzijak-Muniak ,,Nieświęci''

*Lily

Osiem lat życia w oderwaniu od rzeczywistości, za murami więzienia, sprawiło, że zderzenie z rzeczywistością było bolesne, chociaż starałam się odnaleźć w tym wszystkim bezpieczną rutynę. Wszystko było nowe, obce, ludzie wolni, a ich zachowania nieprzewidywalne. Nie wiedziałam, jak z nimi rozmawiać, a zrobienie zwykłych zakupów sprawiało mi problem. Nie robiłam tego tak dawno, że gdy pierwszy raz stanęłam przed sprzedawcą, nawet nie wiedziałam o co poprosić. Jednak czas mijał, godziny zmieniały się w dni, a dni w tygodnie. Z każdym kolejnym porankiem niebezpieczne uliczki robiły się coraz bardziej znajome, a interakcje z ludźmi przychodziły z większą łatwością, chociaż nadal czułam się w nich niepewnie. Ale to prawda, że wszystko z czasem powszechnieje. Widok pijanych lub naćpanych osób stał się codziennością. Mijałam ich obojętnie, w drodze do pracy i z pracy, śpiących na chodnikach lub pod blokami. A może tak naprawdę nie spali, tylko byli już martwi? Przestałam się nad tym zastanawiać, nauczyłam się nie widzieć ani nie słyszeć, udawać, że ich nie ma. Pierwszy raz idąc do fabryki czułam strach. Nie pomagało to, że gdy wychodziłam rano na pierwszą zmianę, lub wracałam z drugiej, było już jasno. Przerażali mnie bezdomni kręcący się dookoła, w nocy czasem budziły strzały, a w dzień czułam się obserwowana idąc ulicą, w końcu byłam jedną z niewielu białych osób w tym miejscu. Z czasem jednak ciemne zakamarki przestały robić na mnie wrażenie, nauczyłam się kogo lepiej unikać i dokąd nie chodzić, a słysząc strzały, naciągać kołdrę na głowę. To wszystko, wraz z zasadą, aby zawsze być gotowym do ucieczki, dawało dosyć złudne poczucie bezpieczeństwa. Mimo tego wszystkiego starałam się jakoś żyć, przynajmniej próbować. Chociaż z każdym dniem było tylko trudniej. 

- Dobry wieczór - przywitałam się z Baruchem, który podobno od bardzo dawna był właścicielem sklepu, do którego weszłam wracając z pracy. Akurat razem ze swoim synem rozkładał towar na półkach. Megan twierdziła, że był chasydem, ale uciekł. Nie przeszkadzało mu to jednak ciągle nosić jarmułki, spod której wystawały długie pejsy. Nikt nie wiedział, co stało się z jego żoną, jedni mówili, że pierzchła z kochankiem, inni, że nie żyje, ale nikt nie znał prawdy, można było usłyszeć różne plotki na ten temat. Jednak przez lata starszy mężczyzna zyskał szacunek w tej okolicy, może przez krążące na jego temat legendy, może przez coś innego, ale chyba tylko dlatego jego sklep tak długo funkcjonował.
- Dobry. - Stanął za ladą, zostawiając syna samego z pełnymi kartonami. - Co podać? - Kupiłam kilka podstawowych rzeczy na kolację. Przez cały czas czułam na sobie wzrok Lewi 'ego, który stał za moimi plecami. Chociaż powinien zająć się pracą gapił się na mnie przez cały czas. Nigdy nie odezwał się ani słowem, zawsze tylko patrzył, co było na swój sposób niepokojące i wywoływało u mnie natychmiastową chęć ucieczki. Jego imię poznałam, gdy przypadkiem usłyszałam, jak zwraca się do niego ojciec. Kiedy już zakupy znalazły się w torbie, pospiesznie za nie zapłaciłam i szybko wyszłam ze sklepu. Na zewnątrz było już ciemno, ale do przejścia został mi zaledwie kawałek. Przed samym wejściem do klatki stał jednak czarnowłosy mężczyzna wraz kilkoma innymi facetami. Nigdy wcześniej ich nie spotkałam, ale zdążyłam się dowiedzieć, że to jedni z tych, którym lepiej nie wchodzić w drogę. Naciągnęłam kaptur na głowę i ruszyłam przed siebie z nadzieją, że nie zwrócą na mnie uwagi.
- Ej maleńka, gdzie się tak spieszysz. - Jak się okazało, przeliczyłam się. Jeden z nich złapał mnie za ramię, kiedy próbowałam otworzyć drzwi do kamienicy. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się w jego stronę. Przed sobą miałam mężczyznę, który był na tyle wysoki, że przed oczami widziałam jego klatkę piersiową. - Jeszcze cię tutaj nie widziałem laleczko.
- Spieszę się. - Spojrzałam mu w twarz, starając się grać pewniejszą siebie niż byłam w rzeczywistości. Jego oczy były podkrążone, a źrenice powiększone. Przekrwione spojówki wyglądały jak u niektórych narkomanów, którzy włóczyli się po ulicach, ale on wydawał się dużo bardziej groźny.
- Widzę i nie o to pytam. - Naparł na mnie zmuszając, abym oparła się plecami o drzwi.
- Co cię to obchodzi? - Starałam się go odepchnąć, miałam też nadzieję, że da mi spokój, jeśli nie będę uległa. Jego towarzysze stali ciągle w pewnej odległości, przyglądając się całej sytuacji.
- Zaraz będziesz potulniejsza. - W momencie, gdy próbował złapać mnie za tyłek, mój instynkt samozachowawczy zadziałał i wykorzystując chwilę nieuwagi, uderzyłam go kluczami, które trzymałam w dłoni. - Kurwa mać! - Zaskoczony momentalnie się odsunął, co dało mi wystarczająco dużo czasu, abym zdążyła wejść do budynku. Nie czekając na windę wbiegłam po schodach na swoje piętro. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w mieszkaniu, ale dopiero tam zdołałam złapać oddech. Zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie plecami ze zmęczenia. Nasłuchiwałam tylko czy nikt za mną nie idzie, ale na korytarzu nie słyszałam żadnych kroków.
- Lily? - Gdy usłyszałam głos Megan aż podskoczyłam, upuszczając klucze. - Wszystko ok?
- Tak. - Wydusiłam z siebie. Powoli docierało do mnie to, co się właśnie stało.
- To krew? - Podniosła klucze uważnie się im przyglądając. Musiałam go zranić, gdy się broniłam. - Co tam się stało? - Pokręciłam tylko głową. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego logicznie brzmiącego zdania. Pierwszy raz od dawna byłam tak bardzo przerażona. Megan nie czekając na odpowiedź podeszła do okna, a gdy przez nie wyglądnęła od razu je zamknęła i zasłoniła zasłony. - Zrobiłaś coś jednemu z nich? - Popatrzyła na mnie.
- Ja zrobiłam? - Wyprostowałam się. - Mało brakowało, żeby on coś mi zrobił, miałam stać i się nie bronić?
- Ja pierdole, wiesz, że będą się mścić? Może nie tylko na tobie, ale i na mnie? Wiesz jak bardzo masz przejebane?
- Miałam pozwolić, aby coś mi zrobił?
- Przeleciałby cię szybko i miałabyś spokój. - Usiadła na kanapie.
- Czy ty słyszysz, co ty pierdolisz?
- Po tylu latach w kiciu nie nauczyłaś się jeszcze, że życie to nie jest jebana bajka?
- Mam się pozwolić gnoić?
- A na co ty kurwa liczysz? Nic lepszego cię tutaj nie spotka. - Wstała i zniknęła za drzwiami swojego pokoju, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami i swoim strachem. Odłożyłam zakupy po czym zamknęłam się w swoim pokoju. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Oparłam głowę o ścianę, w którą z całej siły rąbnęłam pięściami. Chociaż nic mi się nie stało, przywołało to wspomnienia, z którymi mierzyłam się od lat. Tylko na to zasługujesz. Próbowałam je blokować, co w więzieniu się udawało. Tam było łatwiej, gdy otaczały mnie wyłącznie kobiety, nic mi o tym nie przypominało. Na wolności jest inaczej. Odkąd pamiętam wmawiałam sobie, że one mnie nie dotyczą, że to nie było moje życie, ale to wszystko wracało. To nie życie Lily, to nie są jej wspomnienia. W końcu udało mi się uspokoić. Ucieczka przed tym wszystkim może nie była dobra, ale nie potrafiłam inaczej. Nie chciałam wracać ani na chwilę do tego, co było przed więzieniem. Oddzieliłam to grubą kreską, ale jak coraz częściej się okazywało, nie dość grubą, bo wspomnienia, jak najbardziej upierdliwe owady, ciągle wracały. Szczególnie w momentach, w których byłam najbardziej bezbronna i nie mogłam panować nad swoimi myślami. Zanim poszłam spać wyglądnęłam jeszcze przez okno, ale poza kilkoma bezdomnymi ulica była pusta. Pomyślałam o tym, że z rana będę musiała wyjść ponownie do pracy, pojawiły się uczucia podobne do tych, które towarzyszyły moim pierwszym dniom w Tremont. Sen był niespokojny, chociaż tej nocy nie było słychać żadnych strzałów, a za oknem panowała rzadko spotykana cisza. Kilka razy obudziły mnie koszmary, w których bardzo wyraźnie widziałam jego. Jakby znowu był przy mnie i mógł skrzywdzić w każdym momencie. Płakałam w ciszy, walcząc, aby usunąć z pamięci jego obraz, ale nie potrafiłam. Nie ważne, że działo się to osiem lat wcześniej, ciągle był tak samo wyraźny i tak samo mnie przerażał, może nawet bardziej niż gdy był jeszcze żywy. Był dobrym człowiekiem, ratował ludzi, zabiłaś dobrego człowieka. Słowa jego żony ciągle dudniły mi w uszach wzmacniając moje poczucie winy. To ja byłam winna i miałam nigdy o tym nie zapomnieć. To nie on powinien być martwy tylko ty...

*Michael

- Nie przestajesz mnie zaskakiwać - odezwał się Frank, gdy skończyłem opowiadać mu o moim pomyśle na teledysk do tytułowej piosenki nowego albumu.
- To chyba dobrze. - Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że poprze mój pomysł. - Chciałbym, aby wyreżyserował go Martin Scorsese.
- Mogę się z nim skontaktować.
- Byłoby świetnie, proszę umów mnie z nim na spotkanie, bo chciałbym porozmawiać z nim osobiście.
- Zrobię, co w mojej mocy. - Zerknął na zegarek. - Nie powinieneś się zbierać? Za godzinę masz być u fotografa. - Westchnąłem tylko teatralnie. Zdjęcia były tą częścią przygotowywania płyty, którą lubiłem jeszcze mniej niż późniejsze trasy koncertowe. Kochałem scenę i kontakt z fanami, ale trasy koncertowe mnie wykańczały, jednak wiedziałem, że są nieodłączną częścią mojego życia.
- Racja. - Niechętnie wstałem i skierowałem się do samochodu, w którym siedział już szef mojej ochrony. Nie musiałem podawać mu adresu, bo doskonale znał plan mojego dnia, lepiej niż ja sam. Ulice Los Angeles jak zawsze były zatłoczone więc droga zajęła dużo czasu. Spóźnieni dojechaliśmy na miejsce, gdzie czekała już na mnie moja ukochana dziewczyna, czego się nie spodziewałem. Rzuciła się w moje ramiona, gdy tylko wysiadłem z samochodu. Parking był pusty, więc mogliśmy sobie pozwolić na odrobinę bliskości. Tylko Bill nie wysiadał, nie chcąc zakłócać nam chwili na osobności. Niewiele osób wiedziało o naszym związku, ale jemu mogłem zaufać.
- Co ty tutaj robisz? - Spytałem, trzymając ją w ramionach.
- Wiem, jak uwielbiasz sesje więc przyszłam ci potowarzyszyć, nie podoba się niespodzianka? - Tatiana uśmiechnęła się szeroko.
- Podoba, ale wiesz, że powinniśmy uważać.
- Przecież wiem, będę tylko siedzieć i podziwiać, nikt nie zabronił ci przecież zabrać przyjaciółki. - Zarzuciła mi dłonie na kark. - Chociaż nadal nie rozumiem czego się tak boisz.
- Nie chcę, abyś przechodziła przez to samo, co ja, kiedy wyjdzie teledysk i tak nie dadzą ci spokoju.
- Zawsze to samo.
- Nie kłóćmy się, to nie jest temat na teraz, ale uwierz mi, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Chodźmy już. - Odpuściła, ale wiedziałem, że popsułem jej humor. Nie rozumiała moich obaw, nie miała pojęcia z czym wiąże się sława i show-biznes. Gdy próbowałbym jej to tłumaczyć, nigdy nie chciała słuchać. Zawsze takie rozmowy kończyły się kłótnią. Byliśmy razem krótko, to był kolejny powód, dla którego chciałem zaczekać. To nie tak, że nie byłem pewien tej relacji, ale wolałem, aby rozwijała się bez świateł reflektorów. Żałuję, że ona tego nie widziała.

Do Neverlandu wróciliśmy razem, było już późno, więc zaproponowałem jej, aby została na noc. Przez natłok pracy nie widzieliśmy się przez kilka ostatnich dni.
- Tęskniłam za tobą. - Obejmuje mnie, gdy tylko wchodzę do pokoju.
- Uwierz mi, że ja też. - Pocałowałem ją. W tym momencie rozbrzmiał dźwięk telefonu. Trochę mnie to zaskoczyło, ale poszedłem odebrać, a Tatiana widocznie nie do końca zadowolona usiadła na łóżku. - Wybacz - powiedziałem ciszej zasłaniając słuchawkę. - Halo?
- Michael Jackson? - W słuchawce odezwał się głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałem.
- Kto mówi?
- Martin Scorsese. - Słysząc to nazwisko natychmiast się wyprostowałem. - Dostałem ten numer od twojego menadżera, wybacz, że tak późno, ale obowiązki, sam rozumiesz.
- Rozumiem, sam zaledwie wróciłem - odpowiedziałem jeszcze nieco skołowany. Nie sądziłem, że tak uznany reżyser skontaktuje się ze mną bezpośrednio i to tak szybko. - Nie spodziewałem się, że zadzwonisz osobiście.
- Nie lubię załatwiać takich spraw przez pośredników, później powstają jakieś dziwne nieporozumienia, ale przejdźmy do rzeczy, chciałbyś, abym wyreżyserował twój teledysk?
- Tak, myślę, że to historia w twoim stylu.
- W takim razie chętnie się z tobą spotkam i omówimy szczegóły ewentualnej współpracy, teraz jestem w Nowym Jorku, w Los Angeles mógłbym być najszybciej w połowie września.
- Możemy się spotkać w Nowym Jorku, nawet niedługo.
- Sprawdźmy... po jutrze mam wolne popołudnie, czy moglibyśmy się umówić na ten dzień?
- Jasne - odpowiedziałem bez namysłu. Nie wiedziałem czy Frank już coś zaplanował na ten dzień, ale bardzo zależało mi na tym spotkaniu i dla niego byłem w stanie przełożyć wszystko inne.
- W takim razie do zobaczenia w Nowym Jorku, zostań na kilka dni, chętnie oprowadzę cię po mieście w wolnym czasie.
- Już się nie mogę doczekać.
- Dobranoc - pożegnał się i rozłączył. Jeszcze nie wiedziałem, czy się zgodzi, ale byłem podekscytowany. Nie wyobrażałem sobie nikogo innego na to miejsce, jeśli wszystko poszłoby tak jak sobie to wyobrażałem, zapowiadała się historyczna współpraca. Dzieliło mnie jeszcze od niej zaledwie kilka dni. Z radości podszedłem do Tatiany i podniosłem ją na ręce, okręcając się wokół własnej osi.
- Co się stało? - Patrzyła na mnie zdezorientowana, przytrzymując się za moje ramiona, aby nie spaść.
- Zadzwonił do mnie właśnie reżyser, któremu zaproponowałem współpracę nad teledyskiem. - Postawiłem ją na podłodze. - I lecę do Nowego Jorku za dwa dni, z tobą jeśli chcesz.
- Nie mogę, mam umówione sesje, długo cię nie będzie?
- Kilka dni.
- Znowu.
- Wprowadź się do mnie, będziemy mogli spędzać więcej czasu razem.
- Mówiłam ci, że to za wcześnie.
- Nie rozumiem cię, nie chcę na ciebie naciskać, ale mam wrażenie, że najchętniej powiedziałabyś całemu światu o nas, a kiedy proponuję, aby pójść krok dalej, nie chcesz.
- Po prostu nie chcę się ukrywać i ciągle się pilnować na każdym kroku, aby przepadkiem nie złapać cię za rękę, gdy ktoś widzi, nie przytulić, nie pocałować. - Usiadła na łóżku i schowała twarz w dłonie. Wiedziałem, że płacze, a widząc jej łzy, nie potrafiłem się na nią złościć.
- Mi też nie jest z tym łatwo. - Usiadłem obok niej i przyciągnąłem ją do siebie. - Ale to dla naszego dobra, nie chcę, aby ktoś wtrącał się w nasz związek, a dziennikarze będą to robić, będzie jeszcze trudniej.
- I tak już ma być zawsze?
- Kocham cię, ale jesteśmy razem krótko.
- Z góry zakładasz, że nam nie wyjdzie? Nie chcesz tego robić, aby nie było później skandalu? - Popatrzyła na mnie.
- Nie, Boże, nie o to chodzi. - Otarłem jej oczy. - Kocham cię, wiem, że ty mnie też, ale nie chcę, aby odebrali ci tak szybko tą wolność, którą teraz masz i boję się, że kiedy zaczną się spekulacje na nasz temat, zacznie się między nami psuć.
- Nie kłóćmy się - odezwała się w końcu po dłuższej chwili milczenia.
- Nie chcę się kłócić i nie chcę, abyś przeze mnie płakała. - Pocałowałem ją krótko. - Naprawdę cię kocham.

***

Hej, hej!

Jak widzicie drugi rozdział pojawił się odrobinkę wcześniej.
Chciałam zrobić najpierw lekkie wprowadzanie do historii, ale obiecuję, że się rozkręci ;) 

 Oczywiście zapraszam do komentowania i dawania   jeśli kolejna część wam się podoba.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro