One Shot - Życzenie
Gdybym miała stworzyć Morganę i Constantine w radości, umodelować ich na wzór nie Romea i Julii, a Disneyowskich księżniczek i ich nad wyraz pięknych mężczyzn... Może i ta historia zaczęłaby się tak... (przynajmniej taki był zamysł, kiedy zaczęłam pisać tego szota xD) no i... nie mogłam znaleźć idealnego zdjęcia dla brzydkiej mordki Constantine, więc jest śliczny, niczym książe ze bajki xD a niech mu będzie przynajmniej ten raz xD
Constantine przebierał nogami, co i rusz przeskakując nad opadłymi gałęziami. Wystająca łodyga zaczepiła o jego spodnie, usłyszał jedynie trzask pękającego materiału, ale nawet nie zatrzymując się, gnał dalej.
Promienie słońca leniwie przedzierały się przez konary drzew, ogrzewając roześmianą twarz chłopca. Delikatny wiatr targał zaczesanymi do tyłu włosami w kolorze brązu, a ptaki nad jego głową śpiewały arię o nadchodzących ciepłych dniach, o budzącym się życiu wśród roślin i zwierząt, o szumie strumieni, kiedy to przyjdzie mu łowić ryby z bratem Donovanem oraz zdartych od wspinania się na wzgórza dłoniach i kolanach.
Constantine pędził przed siebie, jakby na samym końcu niewydeptanej ścieżki czekała na niego nagroda. Uścisk matki, ciepły placek z jagodami albo nowa książka.
Las zapraszał go do siebie zapachem mokrej ziemi, grzybów i mchu, który porastał upadłe ze starości drzewa i wystające ponad ziemię konary. Właśnie oparł się o jedno z nich i przeskoczył, jednak nie podniósł nogi wystarczająco wysoko i runął na glebę. Z jękiem podniósł się do siadu, otrzepał kamizelkę z gałązek i liści i już miał wstać, kiedy to słońce zasłoniła mu postać Donovana.
– Drzewo wyrosło ci przed oczami? – zapytał zawadiacko, w tym samym czasie podał bratu pomocną dłoń.
– Las jest żywy. Nie zapominaj – odparł młodszy o kilka lat i wstał.
– Będę pierwsza! - Dziewczynka w granatowej sukni śmignęła obok nich, żwawo pokonując kolejne przeszkody, a zaraz za nią pojawił się Torro ze swoją wiecznie opaloną i roześmianą twarzą.
– Żebyś się nie zdziwiła! – wrzasnął za nią, dysząc ciężko i w zaskakująco szybkim tempie poruszając swoimi krótkimi, pulchnymi nóżkami wbitymi w za ciasne portki.
– Nie możemy im pozwolić wygrać – odezwał się zdeterminowany Donovan i popchnął brata przodem. – Wygraj ten wyścig.
Constantine niewiele się zastanawiając, pobiegł za przyjaciółmi, czując tuż za sobą obecność brata. Jego anioł stróż, jego podpora i jego bohater. Z łatwością mógłby go wyprzedzić, ale on biegł za nim, chroniąc jego tyły, jakby ktoś czyhał na jego życie, a on jako starszy brat miał uchronić go przed złem.
– Jestem szybki niczym wiatr! – krzyknął podekscytowany chłopiec, wyprzedzając Torro. Ten bez obrazy posłał mu szeroki uśmiech i krzyknął za nim:
– Tylko nie pozwól jej wygrać! Chłopaki górą!
– Świnie z was! – wrzasnęła dziewczyna, kiedy to na ostatniej prostej przegrała wyścig.
Constantine z Donovanem wybiegli z lasu na polanę i dopadli do rosnących na środku dwóch brzóz. Oparli ręce na kolanach, dysząc ciężko i chichocząc z radości.
Morgana pokonała ostatnie metry niespiesznym krokiem, podejmując decyzje, że skoro nie może wygrać, to będzie ostatnia. Kiedy dotarła do mety z obrażoną miną i z założonymi na piersiach dłońmi rzekła:
– Świnie z was!
– Nie mam ogonka ani ryjka – odparł przekornie najmłodszy z nich, Torro.
– Ale wyglądasz, jak jedna! – Tupnęła nóżką i zmarszczyła drobny nosek. – Świnie!
– Przepraszam – mruknął Constantine, kuląc się nieco od jej wściekłego spojrzenia.
– Nie przepraszaj, bracie! – Oparł dłoń na jego ramieniu i dodał: – Jesteś szybszy, więc niech nasza mała dama o tym wie.
– Wasza mała dama ma dość waszego prostackiego towarzystwa. – Odwróciła się z zamiarem odejścia, ale nagły pisk zatrzymał ją w miejscu. Niewielki ptak w kolorze popiołu opadł na zieloną trawę, poruszając w panice skrzydłami.
– Trafiłem go! – Na linii drzew stało dwóch chłopców z procami w dłoniach.
– To wy?! – Donovan wskazał na nich palcem z furią w oczach. – Ja was dorwę! – Ruszył na nich niczym rozwścieczony byk, a za nim Torro z dzikim wrzaskiem oraz czerwoną od zmęczenia twarzą.
Chłopaki zniknęli za drzewami.
Constantine ukląkł na ziemi, zatroskany przyglądając się, jak Morgana czule złapała ptaka w dłonie. Pogłaskała go małej główce i szepnęła:
– Ciii, kruszynko. Jestem tutaj. Ciii. – Jak najdelikatniej potrafiła, przesuwała palcami wzdłuż jego ciałka, starając się wyczuć wszelkie szkody wyrządzone wycelowanym kamieniem. – Kruszynko. Ciii. – Ptak niemrawo kręcił się w jej dłoniach, popiskując i trzepocząc skrzydłami.
– Co mu jest?
– Nie żyje. – Skręciła mu kark, co zszokowało chłopca.
– Co ty?
– Masz jakieś życzenie?
– Dlaczego go zabiłaś?
– Strasznie cierpiał. – Kilka łez spłynęło białymi policzkami dziewczynki. Pociągnęła nosem i nieco zła dodała: – To był dar miłosierdzia, za którym był mi wdzięczny, a teraz nie pozwól, aby jego śmierć poszła na marne. Pomyśl życzenie.
– Dlaczego ja?
– Ja nie mogę. W końcu to ja pozbawiłam go życia – odpowiedziała i położyła ciało ptaka na kolanach chłopca. Po chwili na jego skrzydle znalazł się purpurowy kamień i gałązka mocnych ziół, wyciągnięte z kieszeni jej sukienki. – Jakie jest twoje życzenie?
Constantine popatrzył na Morganę z bólem w oczach.
– Magia jest okrutna.
– I dobrotliwa, jeśli tylko jej na to pozwolisz. Życzenie, Cony? – Ponagliła go i pogłaskała ptaszka po główce, powstrzymując dalsze łzy.
– Czyli mam je tylko wypowiedzieć?
– Tak, ale w tym samym czasie musisz go trzymać. – Złapała za jego dłoń i położyła ją na ptaku, nie zabierając swojej. – Ja poprowadzę magię.
– Czy on spełni każde moje życzenie? Nie ważne, jak wielkie?
– Całkiem możliwe – wzruszyła ramionami i widząc jego nierozumiejące spojrzenie, dodała: – To mój eksperymentalny czar.
Skinął głową, wciąż nie do końca pojmując naturę wykonywanych czynności.
– A więc? Życzenie?
– Chciałbym... – Zaczął, czując ciepło napływające do jego policzków. Podniósł wzrok na młodą czarodziejkę, a ona wpatrywała się w niego swoimi szarymi oczami, jakby na czole miał wypisany interesujący tekst. Refleksy słońce tańczyły w jej jasnych włosach, kontrastujących z granatem sukienki. Była piękna, pełna życia i złości, jak i dobroci i mądrości. – Chciałbym, abyś odnalazła miłość.
– Co ty pleciesz?
– Abyś naprawdę się zakochała i była szczęśliwa – wyjaśnił pospiesznie i spuścił wzrok na ich splecione na martwym ptaku dłonie.
– Jesteś niepoprawnym romantykiem – poderwała się do pionu i odwróciła do niego plecami, skrywając swoje czerwone od konsternacji policzki. – Mogłeś poprosić o wszystko. O złote jajo, długą młodość czy o własną miłość.
– Ale...
– Głupiec – mruknęła i pognała przed siebie.
Chłopiec siedział nieruchomo na trawie otoczony cykaniem świerszczy i śpiewem ptaków, zapachem polnych kwiatów i śmierci, a w jego głowie panował istny chaos.
Śliczna czarodziejka uciekła, a on już nie chciał biec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro