Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.3 Przeklęci Grzesznicy

Znajdowali się w piekarni. Z jednej strony stały ogromne wory mąki, a nad nimi półki pełne w przyprawy i pyszniące się w słojach i pudełkach dodatki do wypieków. Natomiast z drugiej buchał na nich gorąc paleniska i brązowiejących nad nimi bochenków chleba. Tuż obok pieca pod ścianą ułożono kanki drewna.

– Co to za hałasy, Harry?

Z korytarza wyszła drobna dziewczyna z warkoczem blond włosów na ramieniu. Constantine dopadł do niej i nim wrzasnęła, zasłonił jej usta dłonią. Ta w przerażeniu zamarła, wbijając swoje ogromne, ciemne oczy w twarz włamywacza.

– To tylko jakiś tłum na zewnątrz. – Do pomieszczenia wszedł niski, acz barczysty mężczyzna z tacą pełną dopiero, co ulepionych bułek. – Kim jesteście? – warknął, odrzucając na bok pieczywo, a mierząc pięściami w dwójkę niechcianych gości. – Zostawcie ją!

– Cicho! – Torro w dwóch susach dotarł do piekarza i zamachnął się, aby mężczyźnie wybić z głowy wszelkie próby wołania o pomoc bądź hałaśliwej walki. Niestety, ale wciąż niezagojone oparzenia Harrelsona spowolniły jego ruchy, przez co cios okazał się niecelny. Harry zrobił unik i złapał za kanek drewna. Machnął nim na oślep, ale w ten Torro wyjął sztylet i naparł na piekarza. W kilku ciosach wybił drewno z jego rąk i przystawił mu ostrze do szyi, dusząc wszelki bunt.

– Kim wy jesteście? – wyszeptał, drżąc z przerażenia nad, jak mu się wydawało, niechybną śmiercią.

– Grzesznikami uciekamy przed żądnym zapłaty tłumem.

– Doprawdy? – zapytał z pewnym wyzwaniem i błyskiem w tych samych ciemnych, co dziewczyna oczach.

– Bądź cicho, a może nic ci się nie stanie.

– A, co jeśli chcę, aby coś mi się stało? – mruknął i z natarczywą dokładnością przyglądając się twarzy swojego oprawcy.

– Hę? – jęknął zdezorientowany Torro i nieco poluźnił uścisk.

– W naszej piekarni z otwartymi ramionami witamy zwolenników wszelkich przyjemności, zwanych grzechami w tym miernym miasteczku.

Constantine odsunął się od dziewczyny.

– Nigdy wcześniej nie spotkałam tak przystojnego grzesznika. Cloe. – Podała gryzipiórkowi dłoń, na co ten szarmancko, choć nieco sztywno, ucałował ją i przedstawił się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem.

– Constantine Sharen.

– Ja nazywam się Harrry i za twoim pozwoleniem waleczny...

– Torro – odparł, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.

– Torro – wypowiedział jego imię z gardłowym pomrukiem, który zmroził mężczyznę. Odsunął ostrze od jego szyi i uczynił krok do tyłu. – Wyjmę chleb, nim się spali, i podam go z masłem.

– Do tego gdzieś ukryliśmy butelkę whisky na takie okoliczności. – Cloe zaplotła dłonie na biodrze obleczonym żółtą sukienką.

– Nic nie zaszkodzi odczekać aż hołota ochłonie i przestanie nas szukać – odparł Constantine, co Torrowi niekoniecznie się spodobało. Powłóczyste spojrzenia piekarza, oblizywanie wargi, co miało być kolejne? Klepanie po tyłku, smyranie po ramieniu?

– W takim razie chodźmy na górę. Harry zaraz do nas dołączy.

Tak też się stało. Grzesznicy wspięli się po stromych schodach na piętro, gdzie w jednej z sypialni usiedli przy skromnym stole i rozpoczęli flirt, ochoczo kosztując whisky, która choć młoda, to z przyjemnością spływała w dół gardła. Po chwili przyszedł Harry z deską świeżego chleba, masła, słoikiem dżemu i kawałkiem sera. Wrócili do rozmów przerywanych śmiechami i przegryzaniem chrupkiego pieczywa oraz mieszanką dodatków.

Nie tylko żartowali czy flirtowali, ale i w pewnym momencie zaczęli dywagować na temat grzechu i przyjemności oraz różnic między nimi, które zacierano.

– Nie grzeszę, kosztując śliwki, a więc czemu czynię coś złego, pijąc śliwowicę? To wciąż dar naszego boga Nightrolea – debatowała dziewczyna i z ponętnym ociąganiem zlizała z palca dżem, po czym na nowo zanurzyła go w słoiku, nie spuszczając wzroku z żołnierza.

– Nie grzeszy się, świntusząc z żoną, a jednak grzeszysz, idąc do burdelu czy kochając innego mężczyznę – podłapał temat, jak się okazało, brat Cloe. – Co w tym złego? Co jest grzesznego w cielesnych przyjemnościach?

– Gdyby coś było, to wszyscy jesteśmy straceni – odparł filozoficznie Constantine i upił łyk whisky, aż niemal mruknął z przyjemności.

Siedząca obok niego piekareczka, co i rusz łapała go za kolano, za ramię, czy robiła dwuznaczne komentarze. Pochlebiało mu to, jednak w głowie wciąż huczało mu od innych ust i oczu, od bliskości kogoś innego. Alkohol wciąż nie zalał tego grobu, więc czym prędzej opróżnił szklankę. Nie musiał czekać, od razu została napełniona przez dziewczynę o różowych policzkach i bladych piersiach, skrytych za jasnym materiałem. Pomyślał, że z łatwością, by go zerwał, z większą łatwością, niż odkrywał kolejne warstwy czarodziejki, odnajdując coraz to krwawsze i odpychające warstwy jej natury.

Przeklęta Morgana! – pomyślał, nie mogąc skupić się na rozkoszy podarowanej mu przez los chwili.

– W religii moriendo nie ma czegoś takiego, jak grzech przyjemności – opowiadał Torro tonem zaskakująco rzeczowym, jak na jego żartobliwą osobowość. – Jedną z najważniejszych zasad jest życiem tu i teraz, ponieważ jutro może nie nadejść.

– Jakie to romantyczne i fascynujące. – Harry oparł brodę na dłoni i rozmarzonym spojrzeniem wpatrzył się w rozmówcę. – Zawsze marzyłem o przygodzie, o ulotnej chwili, która nadeszłaby zza rogu, aby zbić mnie z nóg i... – Głębokie westchnienie opuściło jego usta. – dostałem ciebie.

– Zdecydowanie potrafię zbić z nóg tą potworną twarzą. – Torro nie tylko zirytowany, ale i skonsternowany jego wyznaniem, nerwowo poruszył się na krześle.

– Do uwodzenia – mruknął w odpowiedzi, niezrażony zdystansowanym zachowaniem Harrelsona, ani jego bandażami.

– Jeśli mowa o mojej twarzy, to czas na zmianę opatrunku. Powinniśmy wrócić do tawerny.

– Nie ma mowy! Dzisiaj my się wami zajmiemy. – Piekarz wstał od stołu i poklepał Torra po ramieniu. – Idę sprawdzić, jak pieką się słodkie bułeczki. Zaraz wrócę. – Mrugnął z kwitnącym na jego wąskich wargach zalotnym uśmiechem i wyszedł.

– Jako grzesznicy z pewnością macie wiele ciekawych historii do opowiedzenia – Cloe zaczęła nowy temat i przykryła swoją dłonią dłoń Constantine. – Opowiedz żołnierzu, skąd wzięły się te zadrapania na twarzy, skąd oparzenia Torra?

– To historia o dezerterze i morderczyni, i o ciągnącej się za nimi klątwie, rzuconej przez zawistną czarownicę. – Pochylił się do przodu, zbliżając się do młodego i urodziwego lica dziewczyny. Ta oblizała wargę i oparła brodę na swojej drobnej dłoni. – Podróżowali na południe przez pasma górskie Sharr. Zachwycali się krystaliczną wodą wodospadów, rozbijających się o szare kamienie, niczym rzucane diamenty, pili słodką wodę ze strumieni szemrzących wśród pochylonych wierzb, wsłuchiwali się w śpiew dzikich ptaków, usypiając do ich treli i budząc się wśród nich i kolorów poranka. Nie tylko bladości zasnuwającej krajobrazy mgły, ale i pomarańczu oraz różu zwisających nad nimi chmur. Napełnieni pierwotną energią otaczających ich puszczy i zwierząt, wyjących nie tylko do księżyca, ale i sunącej wśród rosy i zapachów grzybów zjaw, kochali się namiętnie w rytm kropli deszczu odbijających się o liście nad ich głowami, drżeli w ekstazie w rytm pohukiwania sów i z całowali się z gwałtownością buzującej rzeki Lory. – Oczy Cloe wydawały się błyszczeć od zauroczenia i rozrzewnienia pięknem płynących słów. – W kobiecie od zawsze było coś dziewiczego i groźnego zarazem, sunęła do przodu z pewnością i rezerwą, a on był jedynie pacynką świata, ślepy, głupi, mały, pragnął miłości, ale podarowano mu dar i przekleństwo zarazem. Czarownica rzekła na długo przed tym, jak odnalazł swoją miłość: Odnajdziesz to, czego szukasz, ale i stracisz to.

– Nie... – jęknęła Cloe, a po policzku spłynęły jej łzy.

Twoje serce zabije po raz drugi... – Wyprostował się i złapał za szklankę whisky, ale była pusta.

Dziewczyna sięgnęła po butelkę.

– Och! Przyniosę kolejną. – Poderwała się z miejsca, czym prędzej spełnić pragnienie gryzipiórka, aby wrócił do opowiadania historii.

– Mam do ciebie prośbę, Cloe.

– Tak? – Zatrzymała się w drzwiach, tuż obok skromnej komody, na której stała mała waza z kilkoma polnymi kwiatami i zeschłymi liśćmi klonu.

– Czy mogłabyś nam przynieść mały worek mąki?

– Oraz pusty worek – dodał Torro i wrzucił do buzi kawałek sera.

– Oczywiście.

Kiedy tylko wyszła, Harrelson syknął:

– Jeśli zaraz nie wyskoczysz z jakimś planem, aby wyrwać nas stąd, to nie ręczę za siebie.

– Nie obawiaj się, przyjacielu – rzekł pogodnie Constantine i potarł wąsa. – Nie zabawimy tu aż tak długo. – Wrzucił ostatnie kawałki sera do buzi.

– Wystarczająco, abyś pochwalił się zręcznością słów – odparł ironicznie Torro zirytowany całą sytuacją. Kiedy to z żołnierzem flirtowała dziewka, jemu przyszło znosić nieudolne próby podrywu ze strony jej brata.

– To przy okazji. Już dawno nikt nie prosił mnie o historię, więc dobrze odkurzyć swój warsztat.

– Jak już wspomniałem, moja cierpliwość...

Cloe weszła do środka, uciszając kolejne słowa wojowniczego mężczyzny.

– Mąka, worek, butelka wina. Przykro mi, ale nie mamy już whisky.

– Nic nie szkodzi. Cloe, piękna Cloe, zabrakło nam sera. Czy mogłabyś przynieść więcej sera? A wtem opowiem resztę historii o morderczyni, dezerterze i wiszącej nad nimi klątwie.

– Oczywiście! – Z rumianymi policzkami opuściła pomieszczenie. Kiedy tylko jej kroki ucichły na dole, Constantine poderwał się z miejsca, rzucił na stół shreblina i szepnął:

– Zwijamy się.

– Jak? – Z tymi słowy wziął mąkę i pusty worek, a Constantine ochoczo złapał za butelkę wina.

– Skoro nie można drzwiami, należy wyjść oknem. Nie mów, że nigdy nie uciekałeś przed mężem kochanki – z tymi słowy odsunął zasłony i otworzył okiennice.

– Czy mam na imię Torro? – odparł z zawadiackim uśmiechem i już przerzucił jedną nogę przez parapet.

– Przeklęty grzesznik – mruknął rozbawiony, czując wewnętrzny płomień. Płomień, którego nie doświadczył od długiego czasu. Czerwone języki młodości, niepowstrzymanej odwagi i figli. Wywołał to alkohol, sympatia młodej dziewczyny a może świadomość, że cokolwiek by się nie stało, wszystko niedługo minie?

– Co wy robicie?

Constantine zwrócił spojrzenie ku Cloe. W jednej dłoni trzymała kolejną butelkę wina, a w drugiej deskę z serem. Wyglądała ślicznie w swojej sukience, niemal tego samego koloru, co jej złote włosy, jednak musieli uciekać.

– Miło było cię poznać, śliczna Cloe. – Z tymi słowy skoczył zaraz za przyjacielem. Ugiął nogi tuż przed upadkiem i ruszył biegiem w ślad Torra, goniony krzykami dziewczyny.

– Przeklęci grzesznicy!

Tuż obok głowy przeleciała mu butelka, rozbijając się o czyjeś drzwi.

– Czemu ci ludzie uwielbiają marnotrawić trunki?

– Pomodlimy się o ich stracone dusze później – odparł Torro na widok ludzi opuszczających swoje domostwa w zaciekawieniu nad wrzawą na zewnątrz. Zaczął się obawiać, że kolejna hołota mogła zacząć ich gonić, a w stanie, w jakim byli, mogli tym razem nie umknąć przed nocą w śmierdzącej szczynami celi.

Wbiegli w wąską uliczkę, klucząc wśród tych samych ciemnych ścian i małych okien. Koty umykały przed nimi na dachy, sycząc i strosząc swoje futra. Torro kopnięciem odgonił warczącego na nich psa, który ze skomleniem zniknął pod jednym z domów. Biegli aż nie dotarli do cichej i zaniedbanej dzielnicy. Tam zatrzymali się, ledwo łapiąc oddechy.

Constantine opadł na próg domu i zaniósł się głośnym śmiechem. Po chwili dołączył do niego Harrelson, siadając tuż obok niego. Przy nogach postawił mąkę i pusty worek.

– Czuję się, jakbyśmy znowu zakradali się do piwniczki zgrzybiałego Gustava.

– Nawet mi o tym nie przypominaj. Złamałem wtedy rękę.

– Nie moja wina, że zamiast się przeturlać, jak na złodziejaszka przystało, to padłeś jak kloc na ziemię. – Torro klepnął Constantine po plecach i ponaglił go z otwieraniem butelki wina.

– A gdzie podział się bimber? Nie mów tylko, że wszystko wypiłeś, nim przyszedłeś mi z pomocą.

– Coś ty. Nie śmiałbym. Jest dobrze ukryty. W drodze powrotnej zajdziemy po nasz skarb.

– Nie zapomnijmy o kurczakach.

– Zdecydowanie! Za chrupiącą skórkę i soczyste udko w wykonaniu Any mógłbym zabić.

– Które udko? – zapytał z uśmieszkiem gryzipiórek, mocując się z korkiem.

– Sam nie wiem.

– Intryguje mnie twoje niezdecydowanie.

– Sam się sobie dziwię.

Constantine napiął mięśnie i w momencie, gdy już otworzył butelkę, drzwi za nimi się otworzyły. Obydwoje niczym poparzeni poderwali się do pionu. Stanęła przed nimi staruszka w szarej koszuli do kolan i zarzuconym na to dzierganym swetrze w kolorze śliwki.

– Śmierdzicie, jak moi typowi klienci. – Zmarszczyła nos. – Szczyny i alkohol.

– Aż muszę zapytać, czym się pani zajmuje?

– Nie czym, a kim. Rozmawiam ze zmarłymi.

Serce Constantine jakby zamarło na moment.

Kobieta poprawiła okulary oprawione w cienkie druty i szerzej otworzył drzwi.

– Chodźcie do środka. – Gdy się zawahali, dodała: – Zaparzę wam herbaty z rumem i sobie pogawędzimy.

Nie potrafili temu odmówić.


Ostatnia część Przeklętych Grzeszników, potem tylko nieco o Błędnych Wiedźmach, Prolog i chyba koniec... (jeśli znowu czegoś nie wymyślę xD)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro