rozdział 1
-I znów leżysz Moon, nie tak cię uczyłem- krzyknął rozczarowany Tony
-Jak żeś taki mądry to wyjdź z tej jebanej puszki i zobaczymy czy nadal będziesz taki kozak! -krzyknęłam zirytowana.
-Widzę, że ci się okres zbliża więc idź sobie odpocząć- powiedział po czym uśmiechnął się chamsko i poszedł do laboratorium.
- A spierdalaj stary dziadu...
- Słyszałem!!!
-Miałeś słyszeć !!!- dobra koniec tej dyskusji z idiotami. Najlepszym pomysłem będzie wziąć zimny prysznic.
**
Woda spływa po mojej bladej skórze. Powracają do mnie wspomnienia Hydra, pranie mózgu, eksperymenty, szkolenia. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz.
Wychodzę z prysznica i patrzę w lustro czarne falowane włosy do pasa, duże zielone oczy i blizna przechodząca przez łuk brwiowy- jedna z pamiątek po mojej ucieczce z Hydry. Tony proponował mi żeby ją usunąć, ale ja traktuje ją jak ,,trofeum", że dałam radę tym popieprzeńcom. Szkoda tylko ,że mu się nie udało... ehh...
*retrospekcja*
Baza Hydry
1:37
Dzień ucieczki
Staliśmy już na zewnątrz budynku. Przed nami był trzy metrowy mur niezła przeszkoda jak dla kogoś z 164 cm wzrostu.
-Dobra Moon- zaczął ochrypłym głosem Barnes.-ty się rozbiegniesz ,a ja cię wybiję. (pozdrawiam jak zrozumieliście o co chodzi XD)
-A ty?-zapytałam z nutą troski w głosie. Przez ten czas przywiązałam się do niego... Nawet bardzo...
-O mnie się nie martw, jestem wyższy... zresztą coś wymyślę- uśmiechnął się blado. Zacisnęłam szczęke i westchnęłam po czym wzięłam rozbieg. Jego siła wybicia była tak duża ,że bez problemu złapałam się krawędzi. Kiedy już na niej ustałam usłyszałam krzyk Rumlowa.
-TAM SĄ!- fala pocisków poleciała w naszą stronę.
- Wchodź Barnes!- krzyknęłam do towarzysza. Wziął rozbieg i kiedy od moich rąk, wyciągniętych w jego stronę,dzieliły go centymetry w strony ę jego karku nadleciała wiązka elektryczności. Upadł ,a przez jego ciało przeszły drgawki. Stałam jak wryta. Nie mogłam nic zrobić, ani się odezwać ani ruszyć. Sparaliżował mnie strach. Strach o jedyną osobę ,na której mi zależało. Dolecieli do niego agenci i założyli mu obrożę elektryczną ,która raziła go przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
-Uciekaj Moon!-krzyknął ostatni raz ,a potem grupka zawlekła go w stronę bazy. Ocuciła mnie kolejna fala pocisków i bluzgi agentów.
-Łapcie ją do kurwy nędzy!-krzyknął jeden z nich.
-To tylko jedna dziewczyna!- krzyknął drugi. Już kilku wchodziło po murze. Zezkoczyłam i dotarło do mnie co tu się odjaniepawliło. Z mojej winy odebrali mi przyjaciela, mojego Bucky'ego. Z oczu popłynęły mi łzy.
-Wrócę po ciebie.- jakby te słowa mogły cokolwiek zmienić.Upadłam na ziemię. Zabolało.Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. WSTAŃ . WSTAŃ DO CHOLERY . Mój mózg mówił tylko to , ale ciało nadal zdawało się nie słyszeć . WSTAŃ ALBO ZGINIESZ . Resztkami sił wstałam i zaczełam biec.
*Koniec retrospekcji*
Leżałam już w łóżku. Dziś byłam wyjątkowo zmęczona. Niestety nigdy nie zasypiam od razu. Moje myśli kręciły się wokół Bucky'ego, zimowego żołnierza, mojego żołnierza. Codziennie czuję to poczucie winy,że zostawiłam go wtedy. Czasu nie da się cofnąć, i tzrba żyć dalej, ale bez niego chyba Nie umiem żyć...
Jedna łza spłynęła mi po policzku.
-Wrócę po ciebie.- wyszeptałam te trzy słowa. Tak jakby mogły coś zmienić...
****
Przepraszam z góry za wszystkie błędy
Ps. Zachęcam do przeczytania prac PG_Deyona nt. Sebastiana Stana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro