Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX ♣♦


Westchnęłam ciężko, masując obolały kark. To była zdecydowanie ciężka noc. Nie wiedziałam, czy to z powodu wiadomości, którą przeczytałam przed snem, czy ze zmęczenia oraz stresu. Wieczorem rzucałam się po całym łóżku, przewracając z boku na bok, a mój umysł po prostu za żadne skarby nie chciał odpłynąć do krainy snów.

Z powodu niewyspania mój słomiany entuzjazm do spotkania z Kenem był jeszcze mniejszy. Nie mogłam się jednak wycofać. 

Skupiłam się na sygnalizacji, czekając aż w końcu zaświeci się niebieskie światło, dające mi prawo przejścia na drugą stronę ulicy. Ruszyłam, kiedy tylko to nastało, podobnie jak cała reszta ludzi wokół mnie.

Nagle, mniej więcej w połowie drogi, ktoś zderzył się ze mną. Zamknęłam mimochodem oczy, cofając się. Zaczęłam wtedy widzieć jakieś dziwne, zamazane obrazy, które nie kojarzyły mi się z niczym, jednocześnie będąc dziwnie znajomymi.

Głowa strasznie mnie od nich rozbolała, przez co schowałam ją w dłoniach.


~ ♦ ~


Przed oczami ujrzałam jasność, zupełnie jak wtedy, gdy ocknęłam się na wzgórzu. Zmierzałam przed siebie, nieświadoma tego, dopóki ktoś nie złapał mnie gwałtownie za nadgarstek.

— O czym znów rozmyślasz?

Wzdrygnęłam się i zaskoczona odwróciłam za siebie. Wielkimi jak spodki oczami spojrzałam prosto w złote oczy Toma.

Złapałam się wolną ręką za głową, w której poczułam gromadzący się autodestrukcyjny ból, widząc rozmazane obrazy: ciemność, pustka, upadek, krew. To wszystko wyglądało jak moje najwcześniejsze wspomnienie. Ale czy na pewno nim było? Nie mogłam się nad tym dłużej zastanowić, gdyż kolejne rzeczy przysłoniły mój umysł: obietnica, strach, życzenie, dzienny raport. Fragmenty pamięci mieszały się ze sobą.

Na samym końcu zobaczyłam sytuację z mojego ostatniego snu. Nie widziałam chłopaka wyraźniej, niż wcześniej, lecz czułam, że nie był nim Toma.

Zamknęłam oczy, błagając o chwilę wytchnienia. Nie mogłam dłużej znieść zawrotów głowy. Sprawiały, że miałam ochotę ją sobie odciąć, byle tylko pozbyć się bólu.

Z trudem uchyliłam ociężałe powieki, chcąc zorientować się w sytuacji. Jedyne, co zobaczyłam to zmartwioną twarzy Toma, któremu leżałam na kolanach.

— Nic ci nie jest? Jedziemy do szpitala. Wytrzymaj jeszcze chwilę, [Imię].

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, skąd się wziął. Nie dałam jednak rady o to zapytać, gdyż powieki z powrotem opadły, nie dając mi szansy na przezwyciężenie senności.


~ ♦ ~


Ponownie ocknęłam się dopiero w szpitalu. Tak przynajmniej wywnioskowałam po surowym wyglądzie, nieprzyjemnym zapachu choroby i środków do dezynfekcji oraz wszechogarniającej bieli.

Toma siedział obok mojego łóżka, ściskając mnie za lewą rękę. Nie zwróciłam na to większej uwagi ze względu na mój stan i obecność mężczyzny w białym kitlu, którego kolor zlewał się z pobladłą twarzą. Robił jakieś notatki, dopóki nie zauważył, że się obudziłam. Uśmiechnął się, zaprzestając notowania.

— Jak się czujesz? — zapytał. — Pamiętasz, co się stało?

— Zasłabłam, kiedy chciałam przejść przez jezdnię... — odparłam słabym głosem.

— Chorowałaś ostatnio?

Pokręciłam głową. Jedyne, z czym musiałam się zmagać, to ze skutkami kilku upadków, ale nie były one poważne, więc nie czułam powinności o nich wspominać.

— Jakieś przewlekłe choroby?

Zamilkłam na moment, zastanawiając się, skąd miałabym coś takiego wiedzieć. Nie znałam stanu swojego ciała, zwłaszcza od wewnątrz.

— Raczej nie. Dotychczas wszystko było dobrze: pracowałam, uczyłam się... — urwałam, zerkając kątem oka na Toma. 

Ogromnie mnie ciekawiło, jak tym razem będzie wyglądała rzeczywistość.

— To może być anemia — podsunął lekarz, przeglądając swoje notatki.

Zrobiło mi się cieplej, gdy tylko usłyszałam słowo na ,,a''. W pierwszym momencie miałam wrażenie, że powiedział ,,amnezja''. 

Upominałam się w myślach, żeby zachować spokój. Nie mogłam dać niczego po sobie poznać.

— Mieszkasz z rodzicami? — zapytał, zerkając na mnie znad kartki, jakby chciał się upewnić, że nie skłamie mu w żywe oczy.

Przełknęłam ciężko ślinę, szykując się do udzielenia odpowiedzi, lecz Toma mnie uprzedził.

— Nie, mieszka sama.

— Rozumiem. Chciałbym ją zatrzymać na oddziale, aby przeprowadzić kilka badań.

— Dobrze, poczekamy.

Moje ciało zaczęło drżeń. Nie chciałam zostać w szpitalu, a tym bardziej jako obiekt badań. Nie wiedziałam, czy mogli w jakikolwiek sposób odkryć amnezję, co potęgowało tylko mój niepokój.

Przygarbiłam ramiona, czując przemożną chęć ucieczki, nawet jeżeli zdawałam sobie sprawę z idiotyzmu takiego pomysłu.

Nagle moją uwagę przykuł tykający głośno zegar na przeciwległej ścianie. Pokazywał nie tylko obecną godzinę, ale także dzień. Serce podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam datę 1 sierpnia.

Doktor zapewnił, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafiłam w to uwierzyć. Ten człowiek nawet w połowie nie wiedział, z jakimi rzeczami musiałam się dotychczas zmagać.

Po chwili w pokoju znajdował się już tylko Toma. Cieszyłam się, że ze mną był, lecz niepokój, który nie pozwalał mi się uspokoić ani zrelaksować nie chciał mnie opuścić.

— Wyniki będą jutro — poinformował mnie z uśmiechem.

— Wcześniej też zdążyli mnie zbadać?

— Od razu jak przyjechaliśmy. Byłaś wtedy jeszcze nieprzytomna.

— Yhm — odburknęłam niezadowolona, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia, jak sprawy się potoczą, ale nie chciałam zostać w szpitalu dłużej niż było to konieczne. — Słuchaj, Toma, myślę, że to nic poważnego. Ostatnio byłam zawalona pracą i mało jadłam, to pewnie przez to zemdlałam. Nie ma powodu tutaj tkwić. Więcej nie doprowadzę się do takiego stanu.

Próbowałam go przekonać. Toma nie zdążył mi odpowiedzieć, gdyż do środka weszła jedna z pielęgniarek. Hebanowe włosy miała wysoko spięte, aby nie przeszkadzały jej w pracy. Uśmiechała się szeroko, zupełnie jakby była zadowolona z faktu, że nam przeszkodziła.

— Nie masz ze sobą ubezpieczenia, prawda? — zwróciła się do Toma.

Prychnęłam pod nosem, w lot pojmując, o co tej kobiecie się rozchodziło.

— Jutro przyniosę — odpowiedział, podnosząc się ze swojego miejsca. — Pójdę już. Jeżeli będzie się coś działo, zadzwoń do mnie — dodał, podając mi małą karteczkę z zapisanym numerem.

— A gdzie jest mój telefon?

— Wygląda na to, że się zepsuł — odparł beztrosko, jakbyśmy nie mówili o niepotrzebnej i niewinnej ofierze, która zginęła z powodu durnych przeskoków między światami. — W recepcji jest telefon stacjonarny. Jeśli będzie się coś działo zadzwoń, a natychmiast przyjdę.

— Nie martw się. Mamy tutaj dzwonek, w razie potrzeby od razu zareagujemy — wtrąciła uspokajająco pielęgniarka.

— Wiem o tym, po prostu się martwię — wyznał. Mimo to nie ociągał się z wyjściem. — Do jutra — pożegnał się, wychodząc z pokoju.

Pielęgniarka od razu poszła w jego ślady, nawet nie racząc mnie spojrzeniem.

Westchnęłam ciężko, odwracając się w stronę okna. Zastanawiałam się, czy możliwa byłaby taka droga ucieczki, jednak odrzuciłam szybko ten pomysł. Nie powinnam niepotrzebnie dramatyzować. W końcu wyniki mogły niczego nie wykazać.

Taką miałam nadzieję.


~ ♦ ~


Błoga ulga spłynęła na mnie, kiedy przyszedł lekarz i powiedział, że niczego niepokojącego u mnie nie wykryto. Poinformował mnie, że rozmawiał już z moim przyjacielem, który zabierze mnie do domu. Podziękowałam mu, z radością przygotowując się do opuszczenia szpitala, zadowolona, że tym razem mi się upiekło.

Zapinałam swoją torebkę, gdy słowa doktora rozbrzmiały na nowo w mojej głowie. Skupiłam się na tym jak nazwał Toma - przyjaciel. Czyżby jednak nic się nie zmieniło? Nadal znaliśmy się od dziecka? Bardzo chciałam go o to zapytać, ale nie wiedziałam, w jaki sposób to zrobić. Pomyślałam o jakieś delikatnej aluzji, ale przecież nie pamiętałam żadnych wspomnień z dzieciństwa, co bardzo komplikowało sprawę.

Postanowiłam przy najbliższej okazji zapytać go o Shina. Powinien coś o nim wiedzieć.

— Jesteś już gotowa? — zapytał Toma, stając w przejściu.

— Jak najbardziej! — zapewniłam i zawiesiłam torebkę na lewym ramieniu.

Na zewnątrz panował istny armagedon. Z nieba przysłoniętego ciemnymi chmurami nieustannie padał deszcz, uderzając z siłą o wszystko, co stanęło mu na drodze. Wiatr atakował każdą napotkaną rzecz, próbując poruszać tym wedle swojej woli. Nic nie zwiastowało, aby pogoda miała się wkrótce polepszyć.

Szybkim krokiem ruszyłam za Tomem do taksówki zaparkowanej na pobliskim parkingu. Wsiadłam do środka, usadawiając się na tylnym siedzeniu. Poprawiłam włosy, które zdążył poplątać wiatr, strzepując przy tym z ubrania nagromadzone kropelki wody.

Toma usiadł obok mnie. Zapieliśmy pasy, a wtedy auto ruszyło. Przez chwilę w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, wsłuchując się w dźwięki powodowane przez deszcz i wiatr.

— Powiedzieli, że powinnaś odpoczywać przez następne dwa, trzy dni — powiedział Toma, opierając się na łokciu o drzwi samochodu. — Cieszę się, że mogłaś już wyjść ze szpitala.

— Wierz mi, że ja też — uśmiechnęłam się łagodnie. — Mówiłam ci, że to nie było nic poważnego.

— Pamiętam. Mimo to mam nadzieję, że tym razem weźmiesz sobie moje rady do serca — powiedział troskliwie.

— Wezmę, wezmę — przytaknęłam, odwracając głowę w stronę okna.

Nie zdążyłam wyjrzeć na zewnątrz, gdy pojazd nagle się zatrzymał.

— Dotarliśmy — oznajmił Toma, odpinając pas bezpieczeństwa.

Wysiadłam z pojazdu tuż za nim, przyglądając się blokowi mieszkalnemu, kiedy Toma zapłacił starszemu mężczyźnie prowadzącemu taksówkę.

— Idź przodem. Sprawdzę skrzynkę na listy, a potem do ciebie dołączę — odparł, kiwając głową w stronę domofonu.

— To chyba ja powinnam to sprawdzić. — Osłoniłam oczy dłonią, aby uchronić je przed deszczem.

— Nie kłopocz się tym. Nie powinnaś się niepotrzebnie przemęczać. — Uśmiechnął się ciepło, machając zniecierpliwiony ręką, abym już poszła.

Nie podobało mi się, że mnie wyganiał, lecz wolałam się na niego za to boczyć w suchym mieszkaniu, niż dalej moknąć. Poza tym nie wątpiłam, że przekaże mi pocztę, jeżeli takowa będzie.

Pospiesznie ruszyłam do swojego mieszkania, umykając przed deszczem. W środku wszystko wyglądało bez zmian, co mnie na swój sposób ucieszyło. Każda niezmienna rzecz była na wagę złota.

Przelotnie zajrzałam do łazienki oraz kuchni, aby upewnić się, że na pewno wszystko pozostało takie samo, po czym wróciłam do salonu. 

W tym samym momencie zjawił się Toma.

— Witaj w domu! — zawołał wesoło, stając obok mnie. — Ach, no tak. Proszę, twój telefon.

Sięgnął do kieszeni swojej czarnej kurtki, podając mi urządzenie w pomarańczowej obudowie. Model wyglądał na całkowicie nowy i pod żadnym względem nie przypominał komórki, której dotychczas używałam.

— To nie jest mój telefon, Toma.

— Mówiłem ci, że twój się zepsuł. Kupiłem nowy, więc możesz z niego korzystać. Przeniosłem do niego wszystkie ważne kontakty.

— Co? Nie, chwila. Dziękuję ci, bardzo dużo dla mnie zrobiłeś, ale nie mogę tego przyjąć. Ten telefon musiał niemało kosztować! — zaoponowałam, próbując mu oddać urządzenie, lecz nie chciał go przyjąć.

— O nic się nie martw. Za bardzo bym się niepokoił, gdybym nie miał z tobą żadnego kontaktu — zapewnił.

Źle się czułam ze świadomością, że wydał na mnie swoje pieniądze, do tego niezbyt małe. Pomyślałam o tym, żeby mu chociaż połowę kwoty oddać, ale wtedy przypomniałam sobie, że prawdopodobnie tyle nie miałam. Wątpiłam, żeby moje wypłaty przenosiły się razem ze mną do innych światów.

— Niewiele od wczoraj mówisz. Czy to dlatego, że jeszcze w pełni nie wyzdrowiałaś?

— Nie, nie o to chodzi.

— No to dlaczego jesteś taka formalna? Mów normalnie, bo dziwnie się czuję. Słyszałem, że możesz mieć niewielki zanik pamięci przez ten upadek, ale to nie o to chodzi, prawda? Powiedz mi, jak się naprawdę czujesz.

Westchnęłam ciężko, uznając, że odrobina szczerości nie zaszkodzi.

— Jestem zła, że wylądowałam w szpitalu. Czuję się też nieręcznie, bo kupiłeś mi nowy, drogi telefon. A do tego wszystkiego dochodzi stres o pracę, której nie chcę opuszczać. Do tego ty... — urwałam, widząc jego zmieszaną minę. Doszło do mnie, że chyba za bardzo się rozpędziłam. Zwilżyłam usta, dodając nieco spokojniej: — Ale to nieważne, nic mi nie będzie.

Toma przez moment nic nie mówił, po chwili wybuchając gromkim śmiechem. Nie spodziewałam się takiej reakcji.

— Heh, skoro się już tak rozkręciłaś, to znaczy, że wracasz do zdrowia.

Na dźwięk tych słów także się zaśmiałam. Ulżyło mi, że nie powiedziałam niczego podejrzanego.

— Mogę zrobić sobie kawę? — zapytał, na co przytaknęłam od razu głową. — Ty też chcesz, prawda?

— Nie, dzięki. Wolałabym zwykłą wodę.

Pamiętałam, jak próbowałam kawy u Ikkiego. Moje kubki smakowe nadal pamiętały jej gorzki smak. A skoro nie musiałam jej znowu pić, wcale nie zamierzałam tego robić.

— W porządku. Skorzystam z twojej kuchni. — Posłał mi ciepły uśmiech, zanim wyszedł z pomieszczenia.

Poszłam usiąść na łóżku, ściągając przy okazji torebkę oraz marynarkę. Mimo komplikacji ze szpitalem wszystko podążało w miarę dobrym kierunku, co mnie niebywale cieszyło.

Wkrótce do moich uszu dotarł dźwięk krzątaniny. Uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam naprawdę sporo szczęścia, że tym razem natrafiłam na Toma. Co prawda gdzieś głęboko w środku czułam wewnętrzny niepokój, ale przecież mogło to być spowodowane dosłownie wszystkim. Okoliczności, w jakich się znalazłam, były coraz bardziej nietypowe. A biorąc pod uwagę to, co dotychczas przeszłam... Cóż, nie sądziłam, aby cokolwiek zdołało mnie jeszcze zdziwić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro