{westchnęła}
Pierwszy tydzień kwietnia minął mi niepostrzeżenie. Głównie uczyłam się i korespondowałam z Diggorym. Jeszcze nie mieliśmy okazji rozmawiać twarzą w twarz, wciąż nie zebrałam się na odwagę. Obiecałam sobie, że któregoś razu mu powiem. Może napiszę mu w jakimś liście, a może podejdę i sama dam mu list. Póki co nie pytał mnie o to, kim jestem. Czasami zastanawiałam się, czy może po prostu nie zgadł. Przecież znaliśmy się już dobrze. Wymieniliśmy ponad pięćdziesiąt listów, to wydaje się wystarczające, żeby stwierdzić, że wie się o kimś dużo.
Czasami dziwiłam się podejściem Cedrica do niektórych spraw. Na przykład nigdy nie posądziłabym go o niechęć do Gryfonów albo o brak sympatii względem samego Harry'ego Pottera. Jednak nie przeszkadzały mi jego poglądy. Właściwie, mogłam śmiało stwierdzić, że w niektórych przypadkach otworzył mi oczy. Jak wtedy, gdy napisał, że Hermiona Granger irytuje go tym, jak bardzo się wymądrza. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale po tej wiadomości, dziewczyna naprawdę i mnie zaczęła działać na nerwy. Wydawało jej się chyba, że wiedzę całego świata ma w jednym palcu. I nawet przyklasnęłam cicho Draco, kiedy na jakiejś lekcji udowodnił jej, że nie zawsze będzie znała odpowiedź na każde pytanie. Kiedy Snape zapytał o coś klasę, Malfoy udzielił mu odpowiedzi, a na twarzy Hermiony malowało się wyraźne niezadowolenie.
Nigdy nie pisałam z Diggorym o Draconie, ale wydawało mi się, że nie ma między nimi złych relacji. Było to raczej niespotykane, zważając na stosunek Malfoya do... kogokolwiek, kto nie należał do jego świty. Postanowiłam jednak, że nie będę drążyć tematu. To przecież nie moja sprawa.
Zmierzałam właśnie do Wielkiej Sali, przyciskając podręcznik do Eliksirów do piersi. Sztuczka, którą kilka tygodni temu zdradził mi Cedric naprawdę pomagała mi w nauce. Od kiedy wszystko łatwiej wchodziło mi do głowy, nauka wydawała się mniej męcząca i czasami nawet sprawiała mi przyjemność. Po cichu trenowałam kilka zaklęć, które do tej pory nie za dobrze mi wychodziły. Jasne, chciałam zaimponować Diggoremu, ale poza tym robiłam to też dla siebie. Dajmy na to... nigdy nie chciałam walczyć, ale gdyby już zaszła taka potrzeba, Expelliarmus wydawało się dość pomocne. Do tej pory nie widziałam nic szczególnego w tym zaklęciu, ale od ostatniego czasu zaczęłam uważać je za przydatne. I to wcale nie za sprawą Cedrica, który napisał w jednym ze swoich listów, że w zasadzie to jego ulubiony czar.
- Merlinie, czy ty kiedyś nauczysz się patrzeć, jak łazisz - jęknął z pretensją dobrze znany mi głos.
Zatrzymałam się, żeby obdarzyć znudzonym spojrzeniem Draco. Tym razem był sam, bez swoich przyjaciół, wiecznie podążających za nim. Trochę zdziwił mnie ten widok, ale jako że średnio obchodziło mnie życie Malfoya, nie zapytałam, czemu jego gang go opuścił.
- Dlaczego to niby ja nie uważam, jak chodzę? - zapytałam spokojnie. - Szedłeś z naprzeciwka. Wpadłeś na mnie tak samo, jak ja na ciebie. Wina może najwyżej leżeć po obu stronach.
Nie chodziło o udowodnienie mu moich racji, ja po prostu miałam trochę dość tego, że wiecznie się mnie czepiał. Poważnie, nie oczekiwałam, że powie mi coś miłego albo przeprosi, bo przecież Dracon nie robił takich rzeczy. Liczyłam tylko na to, że może któregoś dnia zachowa swoje komentarze dla siebie.
- Słucham?! - wyraźnie się obruszył, co nawet trochę mnie rozbawiło. - To niedorzeczne. Gapiłaś się w podłogę i szłaś slalomem, nie miałem możliwości, żeby cię... Zresztą, nie będę ci się tłumaczył. Po prostu naucz się patrzeć przed siebie, kiedy idziesz.
Możliwe, że chłopak miał trochę racji. Miałam w zwyczaju zamyślanie się i wlepiałam wzrok w posadzkę, kiedy to robiłam. Tak łatwiej było mi się skupić. Nie przyznałabym jednak głośno, że Malfoy ma rację, to tylko bardziej połechtałoby jego ego. Właśnie z tego powodu kontynuowałam tę bezsensowną konwersację, żeby zwyczajnie nie dać mu wygrać.
- Jasne, ale skoro mnie widziałeś, dlaczego mnie nie wyminąłeś?
- Sugerujesz, że ja, powtarzam, ja - nałożył akcent na to słowo i mało brakowało, a zacząłby sam wskazywać na siebie - miałbym schodzić ci z drogi? A kim ty niby jesteś?
Westchnęłam, uświadomiwszy sobie, że z Draco raczej nie da się wygrać. Ten chłopak rzucał tak beznadziejnymi argumentami i nie docierało do niego żadne logiczne słowo. Jedyne, co się dla niego liczyło, to czubek jego własnego nosa.
Mogłabym powiedzieć, że nie jestem w żaden sposób gorsza od niego. Mogłabym przypomnieć mu, że ja też, tak jak on, znajduję się na liście dwudziestu ośmiu rodów z najczystszą krwią. Mogłabym dodać, że moja rodzina również dysponuje sporym majątkiem. Mogłabym przypomnieć mu, że posiadam wszystkie cechy, które ceni sobie najbardziej, więc właściwie nie ma żadnego powodu, żeby traktować mnie gorzej od siebie.
Była między nami tylko jedna zasadnicza różnica: ja nie byłam tak pusta jak on.
Dla mnie nie było istotne, czy ktoś ma więcej pieniędzy, czy może ma ich mniej. Czarodziej z czystą krwią był dla mnie równy czarodziejowi wywodzącemu się z mugolskiej rodziny. Nie oceniałam ludzi po tym, na co nie mieli wpływu. Starałam się nikogo nie skreślać. Dla mnie był tylko jeden warunek, który trzeba było spełnić, by uzyskać mój szacunek: wystarczyło być dobrym człowiekiem.
Tak naprawdę, szanowałam również Draco. Prawdopodobnie to absurdalne, ale odnosiłam wrażenie, że on wcale nie jest taki zły, na jakiego się kreuje. Jasne, czasami doprowadzał jakiegoś Mugolaka do łez, czego nie popierałam, ale nie skreśliłam go nigdy do końca. Nieraz bywałam temu bliska, jednak przypominałam sobie wówczas sytuacje, w których pokazał, że ma trochę serca. Nie było ich zbyt wiele, ale zdarzały się. Kiedyś na przykład pomógł mi podczas zajęć ze Snapem albo w ostatniej chwili pociągnął mnie za rękaw szaty, tym samym ochraniając przed upadkiem z miotły. A kiedy już spadłam z miotły (umówmy się, nie byłam wielką fanką latania w pierwszych latach mojej edukacji), zaprowadził mnie do szpitalnego skrzydła. Jasne, wywracał przy tym oczami i przez całą drogę musiałam słuchać o tym, jaką pokraką jestem, ale ostateczne przecież nie zostawił mnie bez pomocy.
- Wiesz co, Dracon - westchnęłam z rezygnacją. - Masz rację. Nie powinieneś schodzić nikomu z drogi. Lepiej krocz nią sobie sam, wielki i wspaniały, bez przyjaciół i poczucia przynależności do grupy uczniów. Niech ludzie boją się ciebie i udają szacunek wyłącznie z tego strachu. Tak właśnie rób.
Wyminęłam go i ruszyłam w dalszą drogę. Nie liczyłam na to, że moje słowa uderzą w tego chłopaka. On był niereformowalny. Pewnie nie byłam pierwszą osobą, która próbowała przemówić mu do rozsądku. Wyrzuciłam z siebie swoją frustrację i powiedziałam mu, co myślę. To wszystko, nie było w tym żadnego głębszego celu.
Weszłam do Wielkiej Sali razem z grupą innych uczniów, więc nikt raczej nie zwrócił na mnie uwagi. Usiadłam do swojego stołu i podparłam brodę na ręku. Nie miałam dużego apetytu, poczułam się tylko bardziej zmęczona.
- Hej - usłyszałam za swoimi plecami, kiedy niechętnym wzrokiem oglądałam półmiski, zastanawiając się, co zjeść. - Vivianne?
Odwróciłam się, kiedy padło moje imię. Cho Chang stała nade mną z delikatnym uśmiechem. Kojarzyłam ją tylko dlatego, że przyszła na Bal Bożonarodzeniowy z jednym z uczestników Turnieju Trójmagicznego. Wcześniej nie miałam pojęcia o jej istnieniu.
- Tak, to ja - zgodziłam się żartobliwie, lekko unosząc kąciki ust. - Coś się stało?
- Nie. - Potrząsnęła głową, a jej grzywka rozsypała się uroczo. - Chciałam tylko powiedzieć, że słyszałam kawałek twojej rozmowy z Malfoyem i uważam, że to bardzo odważne, co mu powiedziałaś.
- Znowu rozmawiałaś z Draconem? - zainteresowała się Beth, która jakimś dziwnym trafem lubiła zajmować miejsce obok mnie.
- Huh, nie takie znowu - wymamrotałam z dezorientacją. - Ostatni raz był jakiś miesiąc temu.
- Co mu powiedziałaś?
- Dlaczego cię to interesuje? - zagadnęłam. - Czyżbyś się w nim zakochała?
Policzki rudowłosej dziewczyny zapłonęły rumieńcem, który w ogóle nie pasował do jej fryzury. Zdziwiłam się jej jednoznaczną reakcją. Beth była raczej miłą osobą i nie wydawało mi się, żeby ktoś taki jak ona mógł poczuć cokolwiek pozytywnego względem osoby, jaką był Draco.
Pozostawiłam to bez komentarza i postanowiłam, że kiedyś powrócę do tematu. Nie chciałam przecież, żeby Puchonka poczuła się niekomfortowo.
- W każdym razie, to było naprawdę odważne - przypomniała się Cho.
Zastanowiłam się, dlaczego tak myśli. Jasne, Malfoy był dość oschły i zdecydowanie miał trudną osobowość, ale przecież nie zrobiłby nikomu krzywdy. Nie był tym typem osobowości, nie był zły.
- Uhm, dziękuję - wymamrotałam. - Wiesz, czasami ktoś powinien sprowadzić go na ziemię.
Skłamałam. Tak naprawdę osoba Draco nie mogłaby obchodzić mnie mniej. My zwyczajnie uczyliśmy w jednej szkole, nic więcej nas nie łączyło. Na szczęście.
- Pewnie tak - zgodziła się Cho. - Pójdę już. Miłego dnia.
Pomachałam jej na pożegnanie, po czym wróciłam do swojego pustego talerza. Posłałam wymowne spojrzenie Betch, przez co dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Ale że Draco Malfoy? - szepnęłam z niedowierzaniem.
Westchnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro