Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Rano obudziłam się wciąż w objęciach Michaela. Nie spał już, ale mnie nie puścił. Podobało mi się jego podejście. Chciał dla mnie po prostu jak najlepiej. Nie patrzył na to, że byłam dziewczyną, a on chłopakiem i spaliśmy razem wtuleni w siebie. Teraz byliśmy dla siebie rodziną. Byłam z nim bliżej, niż z kimkolwiek od bardzo dawna.

- Bardzo zmarzłaś? - spytał cicho, kiedy spostrzegł, że się obudziłam.

Pokręciłam tylko głową uśmiechając się lekko. Znowu ktoś się o mnie martwił, a dla mnie to było zupełnie nowe.

- Jesteś głodna? - zapytał.

- Mam jabłko w plecaku. A ty, jadłeś coś?

Pokręcił głową.

- Mam jakieś pieniądze - spojrzałam na mój plecak w kącie pomieszczenia.

- Ja też. Ale niewiele.

- Co zrobimy potem?

- Nie wiem. Coś się wymyśli.

Może czułam się trochę nieswojo, ale było idealnie. Wciąż leżałam wtulona w jego ciepły tors. Brakowało mi takiego ciepła. Nikt od dawna mnie nie przytulał, nie martwił się o mnie, nie rozmawiał, jak równy z równym. Nie chciałam, żeby puszczał. Było idealnie.

- Wiesz, cieszę się, że tu ze mną jesteś - zaczął - Od dawna chciałem uciec, ale z tobą to się wydaje łatwiejsze.

- Od dawna nikt mnie nie przytulał - wyznałam.

- Przepraszam, jeśli... - lekko się zakłopotał.

- Nie. Jest idealnie. Potrzebowałam bliskości - wyszeptałam w jego klatkę piersiową.

- Każdy jej potrzebuje. Nawet takie bezduszne ciała, jak my. Zwłaszcza my.

- Tak bardzo mi kogoś brakowało - westchnęłam - Nie miałam pojęcia, że to tak pomaga.

- Możemy się przytulać częściej - zaśmiał się cicho.

Tak miło było słyszeć czyjś śmiech nad uchem. Jakby nagle słońce zaświeciło tylko dla mnie.

- Oczywiście - zgodziłam się - Teraz jesteśmy rodziną.

- Cieszę się, że ci się podoba.

Pół godziny później wyruszyliśmy w dalszą drogę. Zjedzony przez mole koc zabraliśmy ze sobą, a z naszych oszczędności kupiliśmy sobie zapas suchych bułek i wody. Szliśmy zatłoczoną ulicą. Wokół nas wyrosły wieżowce i biurowce, a ruch na ulicy był o wiele większy, niż tam, gdzie spaliśmy.

- To miasto zdecydowanie zbyt przypomina mi Sydney - odezwał się Michael, żując suchą bułkę.

- Jak każde miasto w tym pieprzonym kraju - westchnęłam i pociągnęłam łyk wody z butelki.

- Gdzieś tam - wskazał ręką przed siebie - jest miejsce, które wygląda zupełnie inaczej i być może jest stworzone właśnie dla nas.

- Śmiem wątpić, że jest na świecie takie miejsce, w którym mogłabym się odnaleźć.

- Każdy ma czasem wątpliwości - wepchnął resztę bułki do ust i otrzepał ręce.

- Nie pasujemy do tego świata, Michael - pokręciłam głową.

- Dlatego żyjmy według własnych zasad - rozłożył ręce, jakby chciał objąć nimi cały świat - Po co tutaj zaszliśmy, co?

- Żeby uciec od tego wszystkiego - wzruszyłam ramionami.

- Żeby znaleźć miejsce, w którym zaakceptujemy samych siebie i nauczymy się normalnie żyć - poprawił mnie blondyn.

- Po tym wszystkim? - prychnęłam - Żyć normalnie?

- Znajdźmy swoje miejsce, Lynn.

Moim ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Powiedział "Lynn". Nazwał mnie Lynn. Zobaczyłam w nim Chrisa. Niby przyjaciela, a tak naprawdę kogoś, kto znaczył dla mnie o wiele więcej. Przecież był teraz moją rodziną. Zabolało, jednak miło było znów usłyszeć to z ust osoby, której ufałam.

- Przepraszam - powiedział cicho, kiedy ja zapomniałam, jak używać języka.

- Nie przepraszaj. Powinieneś się nauczyć, że zwykłe "przepraszam" niczego nie zmienia.

Nieco minęłam się z prawdą, bo kiedyś tak bardzo chciałam usłyszeć chociaż jedno ciche "przepraszam" z dobrze znanych mi ust. Nikt mnie nigdy nie przepraszał.

- Dobra, więc nie przepraszam.

Prychnęłam pod nosem na te słowa.

- Ale czasem trzeba przeprosić, żeby mieć po prostu pewność - dodał.

- Wolę mieć pewność, że mogę ci zaufać. Prosiłam cię o coś, a ty chyba o tym zapomniałeś.

- Nie zapomniałem - rzucił mi ukradkowe spojrzenie - Pasuje ci Lynn.

Szłam dalej w milczeniu.

- Dlaczego tak nie lubisz swojego imienia? - spytał Michael po upływie kilku sekund - Lena - wymówił je, jakby chciał sprawdzić, czy mi z nim do twarzy.

- Mama zawsze chciała nazwać tak córkę - westchnęłam cicho na myśl o niej - Mówiła mi to wiele razy. Powtarzała, jakie to mam piękne imię, że komponuje się z kolorem moich oczu i odcieniem skóry.

- Masz śliczne oczy - wtrącił się chłopak - Zielone.

- Po mamie - przerwałam na chwilę, po czym ciągnęłam dalej - Mówiła zawsze "Lena". Nigdy nie zdrabniała, ani nie nazywała mnie inaczej. Opowiadała, że chciała mieć też syna, Jasona. Raz próbowała, ale poroniła - przypomniałam sobie, jak mając pięć lat, zobaczyłam matkę płaczącą w salonie. Spytałam, co się stało. Nie ukrywała tego przede mną, mimo iż miałam zaledwie pięć lat. Mówiła zawsze prawdę - Próbowała jeszcze raz, ale nie zdążyła. Jason nigdy się nie urodził.

Pomyślałam, że może gdyby coś poszło inaczej, teraz miałabym kogoś, kto by mnie kochał i wspierał. Młodszego brata. Na ogół młodsi bracia byli irytujący i wkurzający, ale może miałabym kogoś, kogokolwiek.

Michael pokiwał powoli głową. Nie przepraszał, nie współczuł. Po prostu rozumiał, jak zwykle. Tak było dobrze. Idealnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro