Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII

Nerwowo ściskałem w rękach bukiet, który kupiła moja mama. Czułem, jak pod moim naciskiem, łamią się łodygi, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić. Przejechałem ręką po włosach, zdając sobie sprawę z tego, że zrobiłem to chyba setny raz w ciągu ostatniej minuty. Przed domem usłyszałem znajomy warkot silnika i niemal wybiegłem na zewnątrz. William siedział na miejscu kierowcy i uważnie mi się przyglądał. Skinął głową, co uznałem za zaproszenie do auta. Usiadłem obok niego, a z moich ust wyrwał się oddech, który za długo trzymałem w sobie.

- Hej – William wysilił się na coś podobnego do uśmiechu.

- Hej – odparłem, odchrząkując.

- Połamiesz te kwiaty – wskazał na bukiet w moich rękach.

- Już to chyba zrobiłem – z moich ust wyrwało się nerwowe parsknięcie.

Resztę drogi spędziliśmy w cichy, która była dla mnie ukojeniem. Dziękowałem Williamowi, że nie wysilał się na próby rozmowy, bo i tak niczego by nie zdziałał. Gdy dojechaliśmy na miejsce, poczułem ścisk w klatce piersiowej.

- Wiesz, że nie musisz – chłopak zaczął.

- Dam radę – pokiwałem głową i szybko wysiadłem z samochodu.

Z całą siłą popchnąłem drzwi, które okazały się zadziwiająco lekkie. Podszedłem do recepcji, nerwowo przygryzając wargę.

- Chris. Christoffer Schistad – poprawiłem się, bo na pewno nie figurowałem na liście gości jako Chris.

- Do kogo? - Pielęgniarka ze znudzeniem zeskanowała mnie wzrokiem.

- Do Evy Mohn – odparłem, szybko oblizując usta. Kobieta szukała mnie na liście gości, a mnie ogarnęła panika, że Eva, bądź jej matka usunęły mnie z listy.

- W porządku – usłyszałem i poczułem, że kamień spada mi z serca. - Pokój numer pięć, pójdzie pan w prawo, a potem cały czas prosto – rzuciła, nawet na mnie nie patrząc.

- Dziękuję – parsknąłem, chociaż miałem ochotę ją zjechać z góry na dół.

Ściany korytarza były pomalowane na jasny odcień niebieskiego i musiałem przyznać, że mi się to podobało. Biel byłaby przytłaczająca, a ten błękit, czy jak tam nazywa się ten kolor, daje jakąś nadzieję. W końcu znalazłem się przed drzwiami z numerem pięć. Wziąłem głęboki oddech i niepewnie chwyciłem za klamkę. Pokój Evy był jasny. Wręcz oślepiający jasny. Znajdowało się w nim ogromne okno z marmurowym parapetem, na którym właśnie siedziała Eva. Odwróciła głowę i gdy mnie zobaczyła, nieśmiało się uśmiechnęła. A przynajmniej tak mi to wyglądało.

- Hej – wyrzuciłem z siebie.

- Hej – jej głos był słaby.

- Proszę – wręczyłem jej bukiet czerwonych piwonii. Moja mama przez kilka godzin sprawdzała znaczenie kwiatów, bym czasem nie zaliczył jakiejś wpadki. Wyczytała, że czerwone piwonie przywołują nową miłość i właśnie tego potrzeba mnie i Evie.

- Są piękne – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. - Ale nie mam ich gdzie dać – opuściła wzrok.

No tak. Czemu o tym nie pomyślałem? Jestem pieprzonym idiotą.

- Ususzysz sobie – wzruszyłem ramionami – będziesz je miała na dłużej.

- Masz rację – dziewczyna pokiwała głową. - Jak egzaminy? - Spojrzała na mnie z uśmiechem.

- Chyba dobrze.

- Chyba? - Przymknęła oko.

- Dobrze – zaśmiałem się.

- Wiesz już, co chcesz studiować? - Wyprostowała nogi na parapecie, po czym z niego zeszła.

- Tak – odparłem. - Jak się czujesz?

- Lepiej – powiedziała ze szczerym uśmiechem.

Zapanowała między nami cisza. Eva weszła do swojego łóżka, a ja z całych sił starałem się ignorować, jej zabandażowane nadgarstki.

- Jesteś na mnie zła? - W końcu wyrzuciłem z siebie. To pytanie nie dawało mi spokoju.

- Nie? - Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź.

- Eva – pokręciłem głową, czując, że ta rozmowa nie skończy się dobrze. Wiedziałem, że to nie jest dobre miejsce i czas, ale nie potrafiłem dłużej tak żyć. To było jak cholerne zawieszenie.

- Ja – westchnęła.- Uratowałeś mnie – wzruszyła ramionami, przygryzając wargę.

- Czyli jesteś – oparłem się o oparcie fotela.

- To nie tak – pokręciła głową. - Ja, dziękuję ci – powiedziała, a ja spojrzałem na nią zszokowany.

- Co?

- Dziękuję – powiedziała, a po jej policzku spłynęła łza. Bez zastanowienia do niej podszedłem i wziąłem ją w ramiona. Ostatni raz ją w nich trzymałem, gdy znalazłem ją w jej starym pokoju w kałuży krwi.

List, który trzymałem w rękach, spadł na podłogę, a ja wybiegłem z domu. Miałem gdzieś, że biegnę w samych skarpetkach i, że pada cholerny deszcz. Dobiegłem do domu Evy i dosłownie wyważyłem drzwi. Wiedziałem, że nie bez powodu w tym cholernym liście wspominała o swoim starym pokoju. Biegłem po schodach jak szalony, ale nie potrafiłem się uspokoić. Wparowałem do pokoju i to, co w nim zastałem, sprawiło, że się rozpłakałem. Eva półleżała na podłodze, żałośnie szlochając. Wokół niej tworzyła się coraz to większa kałuża krwi.

- Coś ty zrobiła?! - Krzyknąłem, kucając przy niej. Przyciągnąłem ją do siebie, próbując zatamować krew lecącą z jej nadgarstków.

- Chris – jej głos był słaby. Wiedziałem, że liczy się czas, dlatego szybko zadzwoniłem po karetkę. Wokół nadgarstków dziewczyny zawiązałem swoją koszulkę, modląc się o to, by pomoc szybko przyszła.

- Będzie dobrze, jasne? - Spojrzałem w jej oczy, w których nie było tego blasku, który tak cholernie kochałem.

- Nie będzie – wyszeptała.

- Będzie. Jestem przy tobie, rozumiesz?

- Kocham cię Chris – powiedziała, po czym zamknęła oczy.

- Nie, nie nie nie nie Eva – zacząłem kręcić głową. Wziąłem dziewczynę na ręce i zszedłem z nią na dół. Chwilę później przyjechała karetka, a ja więcej nie pamiętam z tego dnia.

- Przepraszam cię – usłyszałem.

- Przestań mnie przepraszać, okej? - Delikatnie się od niej odsunąłem. - Jesteś teraz tu za mną i tylko to się liczy.

Przez moment mi się przyglądała, po czym wtuliła się we mnie jak dziecko.

- Masz kogoś? - Zapytała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.

- Tak.

Dziewczyna odsunęła się ode mnie i delikatnie skrzywiła.

- Przepraszam, nie powinnam – wzruszyła ramionami. - Jaka ona jest? - Słabo uśmiechnęła się do mnie.

- Wspaniała – posłałem jej uśmiech. - Obecnie ma drobne problemy, ale jak tylko stanie na nogi, wszystko będzie dobrze.

- Co jej jest? - Spojrzała na mnie z troską.

- Pogubiła się – puściłem do niej oko, a ona zrozumiała. - Chcesz wyjść do ogrodu? - Spojrzałem na nią.

- Chętnie – pokiwała głową. - Tylko założę sweter, okej?

- Pewnie.

Przyglądałem się uważnie jej ruchom, które były wciąż niepewne. Eva nie była tą samą dziewczyną, którą poznałem. Jej blask nieco przygasł, ale wiedziałem, że odzyskanie go jest tylko kwestią czasu. Dziewczyna z lekkim zawstydzeniem naciągnęła rękawy, by szczelnie zakrywały jej nadgarstki. Wiedziałem, że to wszystko nie jest dla niej łatwe, dlatego muszę dać z siebie wszystko, by jej pomóc. Eva stanęła przede mną i się uśmiechnęła.

- Jestem gotowa.

- Nawet w dziecinnej piżamie i za dużym swetrze wyglądasz pięknie – uśmiechnąłem się do niej i założyłem za ucho kosmyk jej włosów.

- Uważaj, bo ci uwierzę – parsknęła.

- Na to liczę – puściłem do niej oko i chwyciłem jej rękę.

Wyszliśmy na zewnątrz i uderzyło we mnie ciepłe powietrze. Eva rozglądała się po ogrodzie, jakby nigdy wcześniej w nim nie była.

- Chyba nie ma tu żadnej ławki – wyszeptała.

- To siądziemy na trawie, chyba nie dostaniemy mandatu, co? - Uniosłem do góry brew, a dziewczyna zachichotała.

- Nie wiem – odparła, siadając obok mnie. - Sana jest na mnie zła? - Spojrzała na mnie uważnie.

- Nie – pokręciłem głową. - Razem z Chris planują do ciebie przyjść, ale nie miałem serca, by im powiedzieć, że nie ma ich na liście gości.

- Wpiszę je – uśmiechnęła się do mnie. - Za dwa miesiące mam stąd wyjść – powiedziała, patrząc przed siebie.

- To chyba dobrze? - Przyciągnąłem ją do siebie tak, że opierała swoje plecy o moją klatkę piersiową.

- Chyba tak – jej głos był niepewny. - Ale boję się, że nie dam sobie rady.

- Dlaczego?

- Nie wiem – wzruszyła ramionami.

- Bierzesz leki, więc powinno być dobrze Eva – uśmiechnąłem się do niej, chociaż ona i tak nie mogła tego zobaczyć.

- Wiem, ale mimo tego i tak się boję.

- Będę przy tobie – mocniej się do niej przytuliłem. - I mówię szczerze Eva. Będę takim chłopakiem, jakim powinienem być od samego początku.

- Chris – pokręciła głową.

- Nic nie mów – pocałowałem ją w tył głowy. - Zrobię wszystko by cię naprawić. By naprawić nas. Musisz mi tylko na to pozwolić.

- Już raz mnie uratowałeś – powiedziała cicho. - Myślę, że znów możesz to zrobić.


KONIEC 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro