| 2.8 | Kolejna Porcja Bólu
- Nialler, naleśniki ze szpinakiem i ricottą na piątkę - mówi James, kucharz tutejszej restauracji, posyłając mi lekki uśmiech, którego nie odwzajemniam. Mój humor jest podły przez to, że mam wciąż kaca mordercę i prawie znów napisałem do Zayna, którego nie usunąłem z kontaktów przez brak odwagi na to. A w dodatku teraz musiałem być w pracy i robić po godzinach, by starczyło na nasz czynsz i nieco większe rachunki.
- Robi się - burczę pod nosem, podchodząc leniwie do stołu, na którym leżą dwa talerze.
Czuję na sobie przez ten czas krótki, ale częsty wzrok kucharza, dlatego w końcu unoszę na niego oczy z pytającym wyrazem twarzy.
- Ciężki dzień? - pyta, jego uśmiech jest mniejszy i współczujący, po tym jak kiwam delikatnie głową - Chcesz walnąć kieliszka?
Unoszę brew z niedowierzaniem. James tak po prostu to proponuje, bez myślenia o wszelkich konsekwencjach?
- Huh?
Mężczyzna wywraca oczami i wskazuje głową na trunek w kącie kuchni.
- Pijesz ze mną?
- Ale...Teraz? - zerkam raz na niego, raz na alkohol.
- Nie, wczoraj - śmieje się, na co cicho parskam, podchodząc - Mam rozumieć, że chętny?
- I tak niedługo zmieniam robotę - idę z Jamesem do blatu, uprzednio biorąc sobie po kieliszku, które po chwili są już wypełnione po brzegi napojem.
- Na raz, sknero.
- Nie jestem sknerą - krzywię się.
- Oj, Nialler, zawsze nią jesteś - mówi dobitnie, po czym za jednym razem opróżnia kieliszek. Idę w jego ślady i także wypijam alkohol, który przyjemnie pali moje gardło. Następnie odkładam kieliszek i podchodzę do stołu, zabierając dania do odpowiedniego stołu.
Wychodzę z kuchni przez ruchome drzwiczki, skupiając się na tym, by iść z gracją i uwagą, bo to właśnie obowiązywało kelnerów w tym lokalu, nie można popełniać błędów.
- Proszę bardzo i smacznego - mówię do klientów, stawiając przed nimi pełne talerze.
- Dziękuję - do moich uszu dochodzi cichy, ochrypnięty głos, który wywierca boleśnie w bębenkach krwawe dziury, prócz tego mrożąc moje ciało, przez co stoję teraz jak kołek z oczami skierowanymi na mówiącą osobę. Wpatrujemy się w siebie długi czas, nie potrafiąc zrobić niczego, ani oderwać wzroku, ani wykrztusić z siebie czegokolwiek.
- Możesz już odejść, kelnerzyku - słyszę jadowity głos z dołu i to on sprawia, że w końcu odwracam wzrok od Zayna i patrzę na wrednie uśmiechającego się Adena. Kątem oka zauważam jak łapie nadgarstek mulata, który przez chwilę próbuje wyrwać rękę, jednak wtedy uścisk jego chłopaka zostaje wzmocniony, dlatego rezygnuje, obierając beznamiętny wyraz twarzy, jaki ja często nakładam jako maskę.
Kiwam w końcu głową i odchodzę z mocno zaciśniętymi dłoniami w pięści oraz łzami w oczach, kującymi ich kąciki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro