Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| 1.65 | Martwiłem Się

Kolejnego dnia obudziłem się w ciuchach i telefonem w dłoni. Czekałem dość długo na odpowiedź Zayna, lecz nie doczekałem się jej i po prostu zasnąłem.

Zamrugałem powoli rozglądając się na boku po pokoju. Słońce jeszcze nie do końca wzeszło, co oznaczało wczesną godzinę mojej pobudki. Nie znosiłem wstawać o nieludzkiej godzinie, ale tym razem byłem wyspany.

Westchnąłem ciężko, sprawdzając czy nie dostałem wiadomości od Zayna w czasie mojego snu i niestety, niczego nie było. Wydąłem wargi.

Nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem jeszcze bardziej zmieszany, ale i też zmartwiony. To już piąty dzień braku znaku życia, coś musiało być nie tak.

- Muszę to sprawdzić - wymamrotałem do siebie, wstając i ruszając do szafy. Podczas ubierania się dostałem wiadomość, dlatego nie zwracając wagi na to, że moje spodnie są nałożone do połowy nóg, wyrwałem się do przodu, zaliczając mocną i głośną glebę - Kurwa - wykrztusiłem i skopałem dżinsy z nóg, dopiero po tym wstając i biorąc telefon. Wszedłem w wiadomość, a widząc od kogo ona jest, wstrzymałem oddech. Zayn.

Od Zayn: Nie dam rady przyjść. Przepraszam

Zmarszczyłem brwi, czytając wiadomość jeszcze kilka razy. Coraz większe rozczarowanie i smutek rozpływały się po moim ciele, miałem ochotę płakać.

Do Zayn: Okej, rozumiem. A czy u ciebie wszystko w porządku? Nie odzywałeś się długi czas i po prostu się martwię.

Czekałem na odpowiedź, lecz żadna nie przyszła, dlatego kontynuowałem ubieranie się, a potem chowając do kieszeni jakieś pieniądze, kartę autobusową i telefon, wyszedłem z domu, idąc na przystanek, by sprawdzić rozkład autobusów, które jeżdżą w kierunku domu Zayna.

Nie musiałem długo czekać na odpowiedni pojazd, po dwóch minutach ten nadjechał, więc szybko wszedłem do środka, usiadłem z samego tyłu i oparłem czoło o szybę.

-

-

Około piętnastu minut później stałem przed odpowiednim domem. Nabrałem głośno powietrza do płuc i zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi, czekając aż ktoś mi otworzy, jednak nikt tego nie miał zamiaru zrobić.

Zacząłem coraz nachalniej dzwonić, a potem także pukać. Nie miałem zamiaru odpuścić, wiedziałem, że Zayn jest w domu, bo jego samochód stał na podjeździe.

I kiedy znów miałem uderzać pięścią o drzwi, te nagle się uchyliły, ukazując zirytowanego mulata.

- Co do chuja? - warknął, a wtedy wzdrygnąłem się przez jego ton i zrobiłem krok w tył.

Przełknąłem ciężko ślinę, uważnie lustrując twarz Zayna. Jego dolna warga była rozcięta tak samo jak łuk brwiowy. Miał podbite oko, a pod nim sporą ranę.

- C-co ci się stało? - spytałem, wskazując na jego twarz.

- Jeśli masz zamiar mówić takie gówno to spierdalaj stąd, łajzo - powiedział oschle.

- O-oh - szepnąłem ledwo słyszalnie i zrobiłem jeszcze jeden krok w tył ze spuszczoną głową - J-ja przepraszam. Po prostu martwiłem się o ciebie.

- Super - bąknął, po czym zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Moje oczy niekontrolowanie zaszły łzami, dlatego przygryzłem wargę, żeby się nie rozpłakać. Nie wiedziałem dlaczego tak reaguję. Przecież to nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro