Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| 1.54 | Furgonetka

Kiedy Jonathan chciał przekroczyć próg kuchni, znów zacząłem się wyrywać. Czułem naglącą potrzebę ucieczki i starałem się zrobić wszystko, bym był w stanie się stąd wydostać. Jednak mój stan zdecydowanie mi tu utrudniał, sprawiał wręcz, że czułem się umierający i całkiem bez sił.

- Powiedziałem, że masz być grzecznym chłopcem! - zatrzymał się i stanął do mnie bokiem, by następnie mnie kopnąć w twarz.

Wydałem z siebie przeraźliwy krzyk przez rozdzierający ból prawej połowy twarzy, po czym kompletnie się rozkleiłem. Nie potrafiłem zapanować nad płaczem, który jeszcze bardziej złościł Walsha.

- Jesteś kompletnie nieposłuszny, mała suko - złapał mnie ponownie za włosy i uderzył moją głową o płytki, co spowodowało kolejny krzyk, zdzierający bardziej moje gardło.

Leżałem w bezruchu, nie mogąc się ruszyć. Nie chciałem znów oberwać, dlatego też starałem się przestać płakać.

Spojrzałem na białe płytki i zobaczyłem krew, naprawdę dużą ilość krwi. Ten widok i nerwy sprawiły, że miałem ochotę zwymiotować i byłem blisko tego.

Jace pociągnął mnie do kolumny w kuchni, gdzie przywiązał moje ręce za pomocą taśmy, którą także zakleił mi usta.

- Nie wierzę, że muszę po tobie sprzątać - warknął, uderzając mnie ostatni raz w brzuch i krocze. Następnie wyszedł z pomieszczenia, idąc do łazienki. Minęło kilka minut zanim wrócił, by zmyć moją krew.

Patrzyłem na niego załzawionymi oczami i okropnie trzęsącym się ciałem. Żałowałem, że nie pozwoliłem tu przyjechać Zaynowi, by go wykopał.

A Jace miał rację.

Jestem zbyt naiwny.

Nie powinienem tak szybko ufać ludziom.

Dopiero mocne walenie do drzwi sprawiło, że Jonathan zamarł w bezruchu.

Ruszył szybko w kierunku dębowych drzwi, skąd w dalszym ciągu rozbrzmiewało natarczywe walenie. Przed otworzeniem drewnianej pokrywy spojrzał na mnie przez ramię z poważnym wyrazem twarzy.

- Nie próbuj się stąd ruszyć - powiedział, a w jego głosie odczytałem dobrze słyszalną groźbę - Inaczej szybciej będzie po tobie - uśmiechnął się i spojrzał niżej, niż na moje oczy.

Zmarszczyłem brwi, pochylając się do dłoni. Zebrałem nimi mazie z nosa i spojrzałem na nią. Krew. Bardzo ciemna krew. Co on mi dał do picia!?

Zapłakałem cicho przez to w jakiej sytuacji się znajdowałem. Nie wiedziałem co się działo, nie potrafiłem tego pojąć. Takie rzeczy działy się w filmach i nie sądziłem, że w prawdziwym życiu także. Nie miałem zielonego pojęcia co robić. Czułem się słabo i bezradnie. W mojej głowie panowała kompletna pustka, przez którą denerwowałem się jeszcze bardziej.

Walsh spojrzał przez wizjer i przeklął nagle pod nosem. Odwrócił się migiem na pięcie i podbiegł, odklejając mnie od kolumny, a potem biorąc na ręce.

- Pierdolony Malik - warknął pod nosem, idąc szybko w stronę tarasu. Przeszedł przez kuchnię i podbiegł do oszklonych drzwi. Otworzył je szybko nim wybiegł z domu, kierując się biegiem w krzaki.

Odkleiłem taśmę z ust i nabrałem powietrza do płuc, które bolały, a następnie krzyknąłem płaczliwie o pomoc, w wyniku czego zostałem mocno pociągnięty za włosy. Zaszlochałem i zacząłem wierzgać swoimi kończynami, próbując zrobić cokolwiek w swojej obronie.

- Uspokój się - wysyczał z jadem w głosie.

Nie posłuchałem go. Znów krzyknąłem, błagając w duchu, aby to wszystko zostało przerwane. Nigdy w życiu nie byłem tak przerażony jak dzisiaj. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi, a w dodatku zacząłem tracić świadomość z każdą kolejną mijającą sekundą.

Jonathan potknął się i wpadł ze mną na drzewo, którego kora podrapała mi twarz. Wypuścił mnie z rąk będąc nader zaskoczonym.

Kiedy wylądowałem na trawie, obróciłem się na bok, mimo tego jak ciało stawało się bezwładne w kolejnych miejscach. Moim oczom ukazał się Zayn i dopiero teraz zorientowałem się, że Jace nie upadł, po prostu został popchnięty.

Malik zamachnął się i uderzył przedramieniem twarz Walsha, który opadł koło mnie sapiąc ciężko.

- Cholera, cholera! - zauważyłem biegnącego do nas Grega. I chciałem płakać ze szczęścia, ponieważ ważni dla mnie ludzie tu byli. Przyszli mi pomóc.

Jace spojrzał na mnie i warknął pod nosem ze wściekłości jaka w nim była. Następnie wstał, odwracając się do Malika z zaciśniętymi dłońmi. Jedną z nich uderzył w twarz mulata, który wydał z siebie okrzyk zaskoczenia i bólu, wpadając na drzewo, na które wcześniej popchnął Walsha.

- A ty dokąd się wybierasz? - Jonathan wysyczał z jadem w głosie, idąc szybko w moją stronę, kiedy ja czołgałem się mozolnie po trawie w akompaniamencie płaczu, którego nie potrafiłem powstrzymać.

Próbowałem uciec, jednak na nic się to nie zdało, ponieważ ponownie znalazłem się na rękach bruneta. I tym razem Jace nie tracił czasu, od razu pobiegł w krzaki, za którymi stała furgonetka.

Widząc ją, zacząłem panikować jeszcze bardziej. Czytałem kiedyś o takiej sytuacji i nie chciałem tam wchodzić, bo wiedziałem jak to się skończy. Byłem niesamowicie przerażony.

Gdy chłopak do niej biegł słyszałem w tle strzały, które niestety nie były celne. Po chwili znajdowaliśmy się na tyłach samochodu, gdzie Jace przyłożył mi dodatkowo jakąś szmatę do ust.

Zacisnąłem powieki i wstrzymałem oddech, nie chcąc tego wąchać. Próbowałem się znów uwolnić, dlatego zostałem rzucony mocno na podłogę furgonetki.

Walsh usiadł na mnie okrakiem, łapiąc moje ręce w jedną swoją i przygwożdżając je nad moją głową. Drugą dłonią ponownie przycisnął szmatkę do moich ust i ktoś za mną uderzył mnie w głowę, przez co krzyknąłem i zaciągnąłem się zapachem, którym była przesiąknięta ścierka.

Jedyne co byłem w stanie jeszcze zarejestrować było krzyczenie Zayna w oddali i zamykanie z trzaskiem drzwi furgonetki.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro