| 1.21 | Przepraszam!
Rozdział niesprawdzony. Za wszelkie błędy przepraszam 😇
Siedziałem w samochodzie Tomlinsona co chwila przełączając piosenki w radiu ze zmarszczonymi brwiami.
- Stary, dlaczego tu jest sama klasyka!? Gdzie podziałeś muzykę, którą ci zgrałem!? - mruknąłem głośno niezadowolony zostawiając Beethovena, który ranił moje uszy. Próbowałem go wyłączyć, jednak radio przestało reagować na wciskanie przycisków. Dlaczego od razu podgłosiłem na fula? Nigdy więcej nie popełnię tego błędu, o Boże!
- Wujku wyłącz ten jazgot! - zaskomlał błagalnie Theo z dłońmi przyciśniętymi do uszu. Miał skrzywioną twarz razem ze mną, podczas gdy Louis śmiał się w najlepsze.
- Harry lubi mnie przy niej pieprzyć! - krzyknął by przebić głos przez muzykę. Na jego twarzy rozciągał się cyniczny uśmiech, który zapragnąłem zdrapać.
Skrzywiłem się jeszcze bardziej na przekazaną informację.
- Wolałem nie wiedzieć, durniu! - przyznałem z jękiem dezaprobaty.
- Co to znaczy "piepsyć"? - spytał głośno mój bratanek.
Spiorunowałem Tomlinsona wzrokiem, który tylko parsknął na pytanie małego blondyna. Przeniosłem oczy na Theo.
- Nic nie słyszałeś -
- Słysiałem! Wujku powieć miii! - rozkazał kopiąc fotel Louisa w zbuntowaniu.
- Nie -
- Poskajsie się tatowi! - oburzył się, wyglądając przy tym zabawnie. Wywróciłem oczami.
- Nie dostaniesz cukierków! - odwróciłem się całkiem do bratanka.
- Aje... -
- Nic nie słyszałeś - powtórzyłem, patrząc na niego znacząco. Gdyby mój brat dowiedział się o czym mówimy przy jego dziecku, zabiłby mnie i Louisa, wcześniej jednak wsadzając nas do aresztu u siebie na komendzie na sto lat.
Theo wydął wargi niezadowolony szantażem i jednocześnie muzyką, dudniącą na cały samochód.
- Pieps się - pisnął i wystawił mi język. Sapnąłem zaskoczony jego zachowaniem i przyniosłem błagające spojrzenie na przyjaciela, mając nadzieję że pomoże mi w opanowaniu sytuacji.
- Właśnie, Niall, pieprz się - odezwał się po chwili słuchania pianina, zaraz potem przybijając piątkę z chłopcem, siedzącym z tyłu na foteliku.
Zacisnąłem usta w cienką linie i wystawiłem Louisowi przed nos środkowego palca, chowając go następnie po szaleńczym pisku Theo.
- Wujek jeśt niediobly! -
Wskazałem na trzylatka z przymrużonymi oczami. Cała sytuacja w zadziwiającym tempie zaczynała mnie męczyć.
- Zamknij usta, chłopcze, bo wujek Niall spierze ci tyłek! - przeniosłem spojrzenie na Louisa - A ty choć raz mógłbyś mi pomóc, dupku! - dźgnąłem palcem w jego klatkę.
Tomlinson wywrócił oczami.
- Niall, kochanie, za dużo mówienia o odbycie - odtrącił moją dłoń - Wystarczy powiedzieć wprost, że chcesz mojego kutasa -
- Ty, chory, cholerny... - zacząłem, jednak Theo mi przerwał, wykrzykując:
- Też mam siusiaka! - wyszczerzył się, a ja uderzyłem mocno czołem o zagłowię fotela, mamrocząc pod nosem "Z kim ja żyję" a potem gdy Theo uderzył butem policzek Louisa, który wydał z siebie dziki odgłos "to jakaś paranoja".
Pokręciłem głową i bez słowa wyszedłem z samochodu, zostawiając ich. Poprawiłem bluzę przed podejściem do drzwi i wejściem do domu Tomlinsona. Będąc już w środku udałem się do kuchni, gdzie gotowała obiad mama Louisa razem z bliźniaczkami. Uśmiechnąłem się szeroko.
Pheobe i Daisy odwróciły w tym samym czasie głowy przez ramię, sprawdzając kto przyszedł. Widząc mnie, pisnęły i podbiegły od razu uwieszając się na mnie.
Zaśmiałem się próbując utrzymać się na nogach. Oparłem plecy o ścianę, by sobie w tym pomóc.
- Cześć, dziewczyny - zaśmiałem się patrząc na nie, potem jednak uniosłem głowę zatrzymując oczy na uśmiechającej się do mnie przyjaźnie pani Tomlinson - Dzień dobry -
- Witaj, kochanie - wytarła dłonie w ścierkę - Gdzie podziałeś mojego syna? - wzięła z blatu talerze i podchodząc do stołu, położyła je na nim.
Westchnąłem.
- Jest jeszcze z Theo w aucie. Dostali znów głupawki i musiałem wyjść do normalnych ludzi - przychyliłem się na bok, powoli tracąc równowagę.
Johanna spojrzała na swoje córki i wywróciła oczami.
- Dziewczynki, dajcie spokój Niallowi. Idźcie umyć ręce - rozkazała, a te z cichymi jękami niezadowolenia wykonały polecenie. Kobieta znów spojrzała mi w oczy z lekkim uśmiechem - Greg przyjechał?
Skinąłem.
- Tak, na kilka dni. Ma jakieś sprawy do załatwienia - odpowiedziałem odwzajemniając jej uśmiech.
- Rozumiem - podeszła do kuchenki i wyłączyła gaz, na którym gotował się gar z zupą - Zostaniesz na obiedzie? -
Otworzyłem usta, by grzecznie odmówić, ale w tym czasie wszedł uśmiechnięty Louis z Theo na rękach.
- Niall tylko przyszedł po książkę od biologii. Zostawił ją u mnie ostatnio, a mamy w przyszłym tygodniu test - odpowiedział za mnie.
Zerknąłem na niego, po czym ponownie na jego matkę.
- Właściwie to z chęcią zostalibyśmy na obiedzie, jeśli to nie problem? - spytałem niepewnie, patrząc na wciąż uśmiechniętą kobietę. Machnęła ręką.
- To żaden kłopot, Niall -
- W takim razie zostaniemy, dziękuję -
Pani Tomlinson klasnęła w dłonie zadowolona moją odpowiedzią.
- To świetnie. W takim razie uciekajcie myć ręce, chłopcy -
Wziąłem od Louisa bratanka i wspólnie we trójkę udaliśmy się do łazienki obok, skąd właśnie wychodziły bliźniaczki. Spojrzały na brata zatrzymując się z poważnymi minami, na co Tomlinson uniósł brew.
- Co tym razem, trolle? -
Dziewczynki skrzyżowały ręce na brzuchach ze złośliwymi uśmieszkami.
- Jeśli jeszcze raz będziesz dla nad wredny...- zaczęła Pheobe.
- To mama dowie się o tym - Daisy dokończyła, wyciągając z siostrą z kieszeni bluz kajdanki i stringi z flamingiem z przodu.
Zrobił duże oczy i zakrztusił się z niedowierzania. Zachichotałem. Uwielbiam jego rodzeństwo.
- Mój tato teś ma takie! - pisnął słodkim głosikiem Theo i wyrzucił rączki w powietrze z uśmiechem.
Zamrugałem szybko patrząc na niego zdezorientowany. Zwrócił także uwagę Louisa i bliźniaczek.
- Czekaj, co? - uniosłem brew.
Spojrzał mi w oczy, łapiąc wcześniej w dłonie moje policzki.
- Wiciałem jak wchocił w nich dio mamusi - wyszeptał kiwając główką.
- Jesteś pewien? -
- Tiaaaak!
Nagle wybuchnąłem śmiechem odrzucając głowę do tyłu z zaciśniętymi oczami. Musiałem oprzeć się o ścianę, by nie upaść.
- O nie! - wykrztusiłem, śmiejąc się w najlepsze - To chore!
- Twój brat jest tak samo popieprzony jak ja - stwierdził zamyślony Tomlinson, który patrzył na zdezorientowanego chłopca.
- Język, Louis! - krzyknęła z kuchni jego mama, na co wywrócił oczami.
Ja zdążyłem w tym czasie nieco się uspokoić.
- Jak to się dzieje, że zawsze rodzice słyszą tylko przekleństwa? - bąknął.
- Bo mama jest na ciebie wyczulona, capie... -
- Pheobe! -
- Przepraszam, mamo! - skrzywiła się, na co szatyn zaśmiał się wredne. Dziewczynka bez ostrzeżenia rzuciła kajdankami w jego twarz i w ostatnim momencie udało mu się zrobić uniknąć, jednak przed stringami się nie ustrzegł, trafiły w jego twarz.
Bliźniaczki przybiły sobie piątki zanim wróciły do kuchni, zostawiając nas samych przed łazienką.
- Wujku, jeśtem głodny! - Theo potrząsnął moim ramieniem zniecierpliwiony. Westchnąłem cicho.
- Już, już - mruknąłem otwierając drzwi od łazienki, wcześniej jednak zapalając światło w środku.
- Wiesz co, pójdę po tą książkę teraz - powiedział Louis podnosząc kajdanki z podłogi. Parsknąłem kiedy na to patrzyłem.
- Ty czy Harry? - uśmiechnąłem się wredne wskazując na rzeczy, które trzymał w dłoniach.
Louis wywrócił oczami zaraz po tym uderzając pięścią o moje ramię.
- Nie twoja sprawa - wystawił mi język nim wszedł po schodach na górę. Wyłonił się jeszcze za zakrętu z głupim uśmiechem - Ale jak bardzo chcesz wiedzieć, to Harry - wyszczerzył się, na co ją zrobiłem odruch wymiotny.
Wszedłem z Theo do łazienki, by umyć dłonie, po czym wróciliśmy do kuchni, gdzie na stole było już wszystko porozkładane, łącznie z dobrze pachnącymi daniami. Uwielbiałem kuchnię mamy Louisa, jest jedną z moich ulubionych mówiąc szczerze.
- Cholerka, ale pachnie - wymamrotałem, a w odpowiedzi mój żołądek głośno zaburczał.
- Język, Niall - upomniała mnie Johanna.
Zachichotałem i ładnie przeprosiłem, sadzając bratanka na krześle z poduchą. Zająłem miejsce obok niego, wpatrując się w zupę.
- Louis! - krzyknęła starsza kobieta sama już siadając do stołu. Jej córki zajmowały krzesła przy Theo, rozmawiając z nim i bawiąc się ostrożnie, co chwilę zerkałem na tą trójkę, by mieć pewność, że nic nie kombinują.
- Jezu, spokojnie! Przecież już idę, mamo, - wpadł do kuchni z uśmiechem. Od razu spojrzał na dania leżące na stole - Ale jestem głodny - mruknął siadając naprzeciwko mnie, wcześniej kładąc książkę przy Theo, ale w odpowiedniej odległości, by ten nie mógł dosięgnąć.
Pani Tomlinson zaczęła nalewać każdemu po kolei do talerzy zupę, dostałem swoją porcję jako pierwszy z czego naprawdę się cieszyłem.
- Gdzie podziała się Lottie? - zerknąłem na Louisa, który już zaczynał jeść. Spojrzał na mnie i przełknął, zaraz potem oblizując usta.
- Pojechała gdzieś na trzy dni z "koleżanką" - zrobił cudzysłów, gdy jego mama nie patrzyła.
Parsknąłem pod nosem i pokręciłem głową.
- Wszystko jasne - skomentowałem z uśmiechem. Lottie często mówiła, że jest z przyjaciółką, gdy tak naprawdę wymykała się ze swoim chłopakiem.
Po chwili wszyscy już jedli to, co mieli ma talerzach, wcześniej mówiąc sobie "smacznego". Musiałem pomóc swojemu podopiecznemu przy zupie, a kiedy pod koniec obiadu zaczął się wiercić na krześle, uniosłem pytająco brew.
- Siusiu - szepnął.
- Ja go zaprowadzę do łazienki - powiedziała ochoczo Daisy wstając z krzesła. Wytarła usta wierzchem dłoni i podeszła do mojego bratanka - Chodź, maluchu - pomogła mu zejść, a kiedy już stał, złapała jego rączkę i zaprowadziła go do łazienki.
Pani Tomlinson poszła na chwilę do ogrodu, ponieważ zawołał ją sąsiad, a Pheobe ulotniła się do swojego pokoju, mówiąc że się najadła. W kuchni zapanowała cisza, na co Louis odetchnął, odchylając się na krześle do tyłu z zadowolonym wyrazem twarzy.
- Taką ciszę kocham - wymamrotał przymykając powieki.
- Tak? Sądziłem że lubisz słuchać odgłosów Harry'ego - spojrzałem na książkę od biologii i chwyciłem ją.
- Ostatnio było ich zbyt wiele - skomentował, wywołując tym u mnie ponowne skrzywienie twarzy.
- Jesteś obrzydliwy, nie muszę znać wszystkich szczegółów twojego życia erotycznego - bąknąłem pod nosem, gdy byłem już na nogach - Będę się już powoli zbierać -
-
-
-
Wracając piechotą do domu, zauważyłem Jonathana idącego w stronę parku, paląc papierosa, i nagle uświadomiłem sobie, że nie zadzwoniłem do niego, mimo obietnicy, ponieważ numer który mi napisał na ręce zmył się po tym jak Louis wylał na mnie piwo przed swoim domem. Cholera.
Wziąłem wdech po chwili już biegnąc w jego stronę z mocno zaciśniętą dłonią na podręczniku, który zawinąłem wcześniej w rulon.
- Jace! - wykrzyknąłem próbując go dogonić. Miałem nadzieję, że usłyszy mnie i zatrzyma się, żebym mógł z nim porozmawiać. Zależało mi na tym, bo naprawdę go polubiłem, mimo tak krótkiej znajomości - Jace, cholera! - podniosłem jeszcze bardziej głos, przez co moje gardło boleśnie zapiekło, ale dzięki temu chłopak zatrzymał się i obrócił w moim kierunku, co prawda z grymasem, i właściwie nie dziwiłem mu się, wystawiłem go chcąc nie chcąc. Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie był bardzo zły.
Podbiegłem do czarnowłosego chłopaka, zatrzymując się przed nim z niepewnością, którą czułem w środku. Uśmiechnąłem się słabo czego nie odwzajemnił, ale nie poddawałem się.
- Hej - przywitałem go z oczami wlepionymi w jego, nie wyrażającymi nic.
- Cześć - burknął bez ani krzty entuzjazmu, starając się pokazać, że nie miał ochoty na rozmowę ze mną, ale ja nie należałem do ludzi, którzy odpuszczają i on zrozumiał to dopiero po chwili stania w ciszy, gdy nie ruszyłem się z miejsca. Westchnął cicho, poprawiając czarną torbę na ramieniu z lekkim grymasem na twarzy - Nie mam zbyt dużo czasu - powiadomił mnie, kiedy jego oczy uważnie skanowały moją twarz. Westchnął ponownie stąpając z nogi na nogę, gdy nie odpowiedziałem a jedynie skinąłem, dając mu znak, że zrozumiałem - Coś się stało, że mnie zatrzymujesz? - spytał wciąż zachowując spokój.
- Kurwa, Jace, tak bardzo Cię przepraszam! - powiedziałem nagle wyrzucając ręce w powietrze, w wyniku czego chłopak ściągnął brwi w zamyśleniu, tworząc nad nimi zmarszczkę. Przez moment patrzył na z wahaniem, aż w końcu jego spojrzenie stało się twarde, gdy zacisnął usilnie szczękę.
- Zawaliłeś na całej linii - odezwał się w końcu, zgrzytając zębami - Czekałem kilka dni na twój telefon - zmrużył oczy, robiąc krok w przód, by za chwilę wbić mi palec w klatkę - Wystawiłeś mnie - jego głos był szorstki, pozbawiony jakiejkolwiek przyjemniej barwy - Jeśli nie byłeś zainteresowany, mogłeś od razu mi to powiedzieć, a nie sprawiać, że miałem nadzieję na coś więcej - odsunął się.
Przetarłem twarz dłońmi z jękiem bezradności, nie chciałem by tak zachowywał się wobec mojej osoby, ale w pełni na to zasłużyłem, bo to ja - nie on - zapomniał o istnieniu tego drugiego i cholera, to była beznadziejna sytuacja.
- Jestem tobą zainteresowany, naprawdę - starałem się przekonać Jonathana do prawdziwości moich słów - Nie chciałem, by tak wyszło, Jace. Przepraszam.
- Jesteś mną zainteresowany? - spytał z nutą zdziwienia, przez którą uśmiech miał ochotę wpełznąć na moją twarz, jednak starałem się go okiełznać, gdyż byłoby to nie właściwie z mojej strony, gdyby ten się pojawił.
- Tak, chciałbym poznać Cię bliżej - odpowiedziałem mu szczerze z rumieńcami na policzkach, przy których wyglądałem nadzwyczaj okropnie. Nie pasowały do mojej jasnej skóry były po prostu nie dla mnie
- Nie jestem przekonany - mruknął z lekko przekrzywioną głową na bok, gdy w kółko świdrował oczami po mojej twarzy, przez co czułem się bynajmniej niekomfortowo, ponieważ wiedziałem, że mnie sprawdza.
Westchnąłem ciężko, a moje ramiona opadły.
- Chciałbym Ci to wynagrodzić, Jace - powiedziałem niewiele spokojniejszy, niż przed momentem. Przeczesałem dłonią włosy, przenosząc na chwilę spojrzenie na otoczenie. Dzieciaki biegały po alejach, szaleńczo przy tym krzycząc lub jeździły na rowerach czy wrotkach, gdy starsi ludzie starali się nie być przez nie potrąceni. Gdy chłopiec przypominający mi bardzo Louisa zauważył, że na niego patrzyłem, pokazał mi środkowy palec, na co wywróciłem oczami i wróciłem spojrzeniem do Jonathana, którego włosy powiewały na wietrze we wszystkie strony - Wiesz co? Louis, ten krasnal, który kupował...
- Pamiętam - uniósł brew - Co z nim? - starał się odgarnąć czarne kosmyki włosów do tyłu, jednak przez pogodę panującą obecnie na zewnątrz, ponownie wlatywały mu w oczy, co przyczyniło się do niezadowolenia, które widziało teraz na jego twarzy.
Minąłem go stając za chłopakiem, złapałem jego dłoń, by obrócić go do siebie i gdy był już przodem do mnie, odetchnął z ulgą. Wiatr wiał wprost na niego a nie na plecy, dzięki czemu włosy nie wpadały na jego twarz. Zachichotałem z reakcji Jace'a kręcąc głową, co zwróciło jego uwagę. Uśmiechnął się delikatnie i to był naprawdę miły widok.
- Więc? - ponaglił mnie, jego ton był o wiele przyjemniejszy i już nie wyglądał na bardzo złego.
- Tak więc, robi jutro imprezę i co ty na to, bym Cię tam zabrał na dobrą zabawę? - wyszczerzyłem się
- Oh - powiedział zaraz potem z kolejnym wahaniem - No nie wiem...
- Nie daj się prosić, no weź, obiecuję, że będzie super! - wyrzuciłem znów ręce w powietrze, jednak tym razem z o wiele lepszym humorem. Widocznie udzielił się także Jaceowi, bo zaczął chichotać pod nosem z uroczym uśmiechem i dołeczkiem w policzku i daję słowo, że ten widok prawie powalił mnie na ziemię.
- W porządku, niech Ci będzie, blondi - zgodził się w końcu, co wywołało u mnie nagłe szczęście, dlatego nie mogłem powstrzymać się przed piskiem i objęciem go. Czułem jak jego klatka wibruje pod wpływem cichego śmiechu, który wypuścił w moje włosy, gdy schował w nich twarz. Sam oplótł mnie ramionami i czułem się w nich naprawdę wspaniałe, było mi ciepło i bezpiecznie, mógłbym pozostać tak wieki, jednak telefon wibrujący w mój lewy pośladek, nie pozwalał mi na to.
Odsunąłem się z niechęcią od czarnowłosego chłopaka.
- Przepraszam na chwilę - wyjąłem telefon i widząc numer Louisa, zmarszczyłem brwi - Czego ten przydupas chce? - bąknąłem pod nosem, zaraz potem odbierając - Co? - spytałem zbyt ostro, ale to tylko Louis.
- Stary, nie zapomniałeś czegoś, kiedy byłeś u mnie po podręcznik? - spytał z rozbawieniem w głosie, co przyczyniło do mojego większego zdezorientowanego.
Zacząłem przeszukiwać każdą kieszeń coraz bardziej nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Podręcznik, telefon, bluza, forsa... - zerknąłem na Jonathana, który wzruszył ramionami, zaraz po tym jak zauważył, że na niego patrzę - Przecież wszystko jest -wymamrotałem - Nie mam pojęcia czego mogłem zapomnieć -
- Hmm... A może bratanka?
Zamrugałem powoli, przetwarzając co właśnie powiedział mi przyjaciel.
- Co ty pie...- Odwróciłem się za siebie po "ocknięciu" i wybałuszyłem oczy. Cholera! - Kurwa, już jadę! Wybacz, stary! - wykrzyczałem zupełnie zaskoczony i zażenowany faktem, że zapomniałem o synu mojego brata, co nie obeszło się bez śmiechu Louisa po drugiej stronie linii oraz Jace'a zginającego się w pół, który słyszał całą rozmowę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro