xvii. story of another us
One last ditch and new beginnings so take this heart, put yourself in it. This surprise ending I'm depending on... I got a long term plan with short term fixes, and a wasted heart to cast eclipses, and I push my luck and trust the dust enough, that's the story of another us.
Najpierw pojawili się jego rodzice, później przyjechali Calum, Ashton, Charlotte. Byli tutaj wszyscy i czekali na wyrok. Operacja trwała już niemal od dwóch godzin, a Michael nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Był chodzącym kłębkiem nerwów, a jedyne ukojenie znajdował w ostatnich słowach, które Luke do niego wypowiedział.
Zgodził się. Naprawdę się zgodził i Michael może nawet by się z tego cieszył, gdyby nie był tak okropnie świadomy, że słowa Luke'a mogą nic nie znaczyć w obliczu tego, co może się stać za kilka lub kilkanaście minut. Michael wiedział, że Luke był słaby. Każdy kto go widział o tym wiedział, ale mimo wszystko jak głupi chwytał się tego małego płomyka nadziei, który w jego sercu nie miał zamiaru gasnąć. Dobrym ludziom powinny przytrafiać się dobre rzeczy, a Luke był najlepszym człowiekiem, jakiego Michael poznał w ciągu swojego dwudziestoczteroletniego życia.
Luke musiał wyzdrowieć. Musiał, ponieważ mieli przed sobą tak wiele lat wspólnego życia. Mogliby razem zacząć zupełnie nową historię, Michael myślał nawet o tym, by zaadoptować Daisy, by ta w końcu mogła nazywać go tatą. By mogła się poczuć, jakby miała normalny dom. Na tyle normalny, na ile było to możliwe w rodzinie Cliffordów. Na tę myśl Michael mimowolnie się uśmiechnął. To naprawdę mogłoby wypalić...
Tyle, że potem w korytarzu pojawił się lekarz. Kiedy wchodził do sali operacyjnej wyglądał na góra trzydzieści lat. Teraz Michael dałby mu pięćdziesiąt i wiedział, że nie może oczekiwać niczego dobrego. Dobiegł do niego jako pierwszy, ale dopiero gdy pojawili się Liz i Andrew, doktor był łaskaw się odezwać.
Michael jeszcze nigdy tak bardzo nie żałował tego, gdzie się znajdował.
– Bardzo mi przykro, on... nie był w stanie...
– Nie. Nie, nie, nie, nie.
Michael myślał, że to jego słowa, jednak okazało się, iż należały do Liz. Mike mógł jedynie otworzyć usta, ale wydobył z nich tylko cichy jęk. Słowa doktora odbijały się echem w jego głowie, jakby nie było tam kompletnie niczego innego. Poczuł zawroty głowy, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Gorączkowo rozglądał się po twarzach wszystkich obecnych, szukając choćby cienia rozbawienia. Chciał, żeby ktoś powiedział mu, że to tylko głupi, cholernie nieśmieszny żart, całkiem w stylu Luke'a. Jednak Liz płakała, Andy również. Charlotte była na skraju wybuchu, a twarze Ashtona i Caluma wyrażały niedowierzanie.
Nie. To nie mogło być prawdą. On miał dopiero dwadzieścia jeden lat, przecież znaleźli dawcę. Wszystko miało być dobrze.
– Wszystko w końcu miało być dobrze... – wymamrotał Michael i spojrzał na lekarza. Nagle poczuł irracjonalną wściekłość. Ta rozsądna część jego umysłu wiedziała, że to nie wina stojącego przed nim mężczyzny. Choroba miała po prostu zbyt dużo czasu na wyniszczanie ciała Luke'a od środka, doktor Curtis nie miał z tym niczego wspólnego. Jednak druga część mózgu Michaela powtarzała w kółko i w kółko, że to właśnie ten mężczyzna pozwolił Luke'owi umrzeć na stole operacyjnym.
Umrzeć. Luke umarł. Luke nie żyje. Luke jest martwy.
To wystarczyło. Michael rzucił się na lekarza i bez problemów powalił zdezorientowanego mężczyznę na ziemię, po czym zaczął okładać go pięściami, nawet nie patrząc, gdzie trafia.
– Zabiłeś go. Zabiłeś go! Zabiłeś mi Luke'a! – krzyczał z furią, ale zanim zdążył wyrządzić lekarzowi większą krzywdę, poczuł silne ramiona odciągające go do tyłu.
– Michael, uspokój się! – piszczała Charlotte, teraz już zalewając się łzami. Ashton i Calum próbowali przytrzymać Michaela, jednak brunet był zbyt zaślepiony własną wściekłością, co tylko dodawało mu sił, dlatego udało mu się wyrwać. Mimo tego nie rzucił się już na Curtisa. Zmierzył wszystkich lodowatym spojrzeniem, które po chwili zostało stępione przez łzy.
– Wszyscy mieliście go gdzieś. Nikt z was, pierdoleni egoiści, nawet nie pomyślał o tym, by pomóc mu uwierzyć. A wiara to osiemdziesiąt procent sukcesu. Pieprzone osiemdziesiąt! Teraz popłaczecie, za chwilę będziecie chodzić ubrani na czarno, a tak naprawdę Luke gówno was obchodził. Zabiliśmy go, rozumiecie? Wszyscy go zabiliśmy!
Wrzeszczał, krzyczał, straszył. W tej chwili nie mógł zdobyć się na nic innego. Nie myślał racjonalnie, nie chciał logiki, nie obchodziło go to, jak bardzo ich wszystkich rani. Bo liczył się tylko Luke. I to, że Luke'a już nie ma. Michael już nigdy nie usłyszy bicia jego serca, już nigdy nie dotknie jego ciepłej dłoni. Ponieważ teraz Luke był zimny, krew w jego żyłach przestała płynąć. Już nigdy nie spojrzy na Michaela swoimi przepięknymi błękitnymi oczami. Nigdy nie opowie żadnego ze swoich durnych żartów, z których Michael i tak się śmiał. Już nigdy nie zagra z nim w FIFĘ, na którą wciąż mówił "fejfa." Michael już nigdy nie zobaczy tej dziecinnej radości i ekscytacji na jego twarzy, gdy kolejny raz pozwalał mu wygrać.
Nigdy. Nigdy. Nigdy...
Michael odwrócił się na pięcie i zaczął biec. Nie zważał na nawołujące go głosy, ani nawet na to, że Calum przez jakiś czas próbował go dogonić. Wypadł ze szpitala i wsiadł do samochodu, odjeżdżając z piskiem opon i nie oglądając się za siebie. Nie wiedział dokąd go niesie, dopóki nie znalazł się na plaży. Ostatni raz był tutaj z Lukiem. Po prostu siedzieli w aucie, oglądali zachód słońca i słuchali "Kissing in cars" Pierce the Veil. Żaden z nich nic nie mówił i to było wspaniałe, bo byli w sobie bez pamięci zakochani, a poza tym nic innego się nie liczyło.
Teraz Michael był sam i do jego umysłu wkradła się przerażająca prawda. Już zawsze miało tak być. Już zawsze miał być sam.
– Obiecałeś, że mnie nie zostawisz! Obiecałeś! – krzyknął Michael najgłośniej, jak potrafił, po czym uderzył głową w kierownicę i zaczął płakać. Płakał tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Płakał, bo kochał. Płakał, bo stracił. Płakał, bo cierpiał. Płakał, bo chciał cofnąć czas. Płakał, bo nie mógł go cofnąć. Płakał, bo nie wiedział, co powiedzieć Daisy. Płakał, ponieważ czuł się tak, jakby jego serce właśnie stłukło się na milion kawałków.
Michael przyjmował los, takim jaki był, ponieważ zawsze uważał, że nie zasługuje na więcej. Chciał dać Daisy to, co dla niej najlepsze, a najlepszym był dla niej Luke. Dla niej i dla Michaela. Nie był głupi, wiedział, że takie uczucie trafia się raz w życiu i to jeśli masz szczęście. Ktoś musiał mieć cholernie niezły ubaw, ponieważ właśnie pozbawił Michaela jednego z dwóch powodów do życia. Bezceremonialnie wyrwał cząstkę jego duszy i pozostawił go bez serca, które i tak zawsze należało do Luke'a.
Mężczyzna spazmatycznie łapał oddech, próbując się uspokoić, po czym wysiadł z samochodu i położył się na piasku nieopodal. Spojrzał w błękitne niebo i przez chwilę zastanawiał się, jakim prawem dzień jest tak pogodny, skoro świat stracił jedną z najcudowniejszych dusz. Później Michael zaczął mówić i mało obchodziło go to, czy ktokolwiek usłyszy.
– Cześć, mamo. Dawno się do ciebie nie odzywałem, prawda? Chyba od jakichś sześciu lat. Ale to dlatego, że się wstydziłem. Wiedziałem, że chciałabyś, żebym zajął się Daisy i właśnie to próbowałem robić. Przyznasz, że dość nieudolnie, jednak tak strasznie ją kocham i mam nadzieję, że nie jesteś zawiedziona, ponieważ... hej, wciąż oboje żyjemy! Nawet nie wiesz ile bym dał, żebyś tu dzisiaj ze mną była. Mamo.... wszystko się wali... nie wiem jak długo dam sobie jeszcze radę. On umarł, wiesz? Mój Luke nie żyje, a ja wciąż tu jestem i to takie niesprawiedliwe. Powinienem był umrzeć zamiast niego, bo on dałby Daisy lepsze życie, oboje to wiemy. Pamiętam, jak mówiłaś mi, że każdy w końcu znajduje swoje własne bicie serca w drugiej osobie. Wtedy myślałem, że to głupie, ale mamo... Luke był moim biciem serca. Wiem to i teraz czuję się tak, jakby moje serce nie biło. Bo ono tak naprawdę nie było moje. Oddałem mu je już wtedy, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, ale byłem zbyt głupi, żeby to zrozumieć. Luke był moją lepszą połową. Nie wiem, czy mogę bez niego żyć. Nie wiem, czy chcę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę go już nie ma. Rozmawiałem z nim rano, zgodził się za mnie wyjść. Byłem cały jego, cały nieudolny ja, a on mnie chciał. Naprawdę mnie chciał. Boże, tak bardzo go kocham. Mamo, błagam, co mam teraz zrobić? Jak mam pogodzić się z tym, że kiedy rano wstanę, jego wciąż nie będzie? Jutro, pojutrze, za miesiąc, za dwa lata. Jak mam przejść nad tym do porządku dziennego, kiedy wszystko we mnie krzyczy o Luke'a? Nie wiem, czy coś czeka nas po śmierci. Nie wiem gdzie teraz jesteś i czy w ogóle jesteś, ale jeżeli tak, to na pewno jesteś w dobrym miejscu. Luke też tam trafi, bo był tak samo dobry jak ty. Błagam, zajmij się nim, dobrze? Zrób to dla mnie, bo wciąż kocham go całym sobą i to się nigdy nie zmieni.
Nigdy, nawet jeżeli Michael i Luke już nie byli w stanie zacząć wspólnie nowej historii.
Bo może Michael Clifford faktycznie był popieprzony, ale wiedział, że to zawsze miał być Luke.
~ * ~
Boże, przepraszam was. Tak strasznie, cholernie przepraszam i wiem, że mnie teraz nienawidzicie, ale ja praktycznie od początku wiedziałam jak ta historia się skończy. Przepraszam, jeżeli was zawiodłam. Przepraszam, jeżeli to wszystko wyszło tandetnie. Przyjmę wszystkie słowa krytyki, tylko proszę, nie płaczcie. Uważam, że oddałam historii sprawiedliwość. Został mi jeszcze epilog do napisania.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro