Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

xvi. like a vapor

I want to breathe you in like a vapor, I want to be the one you remember, I want to feel your love like the weather, all over me, all over me. I want to print our hands in the pavement, savour your words I won't ever waste them. Look in your eyes and know just what you meant so lie to me, just lie to me.

– Mikey, czy Luke umrze?

Michael przetarł dłonią zmęczone oczy i spojrzał w dół na siostrę. Dziewczynka wpatrywała się w niego szaro-zielonymi oczami, w których nagle zabłysły łzy. Brunet przyciągnął Daisy do siebie i delikatnie pogłaskał jej włosy.

– Nie, kochanie. Wszystko będzie w porządku – odpowiedział, jednak miał nadzieję, że Daisy nie usłyszała wahania w jego głosie. Stan Luke'a pozostawał niemal krytyczny, Michael opuścił szpital tyko dlatego, że Calum zadzwonił i powiedział, iż Daisy zaczyna się denerwować. Nie mógł o niej zapominać, bez względu na to, jak bardzo martwił się o Luke'a. W szpitalu znajdowali się teraz jego rodzice i Michael mógł tylko modlić się do Boga, w którego nie wierzył. – Połóż się i spróbuj zasnąć, dobrze? Jeśli będziesz grzeczna, to na pewno niedługo pozwolą ci się z nim zobaczyć.

– Kocham go, Myszko Miki – mruknęła nieco sennie, posłusznie układając głowę na poduszce z napisem MARVEL na poszewce. – Chciałabym, żebyś wziął z nim ślub i żeby Lukey już nigdy od nas nie odchodził. Ale powiedział mi, że nawet jeśli tu nie wróci, to zawsze z nami będzie, bo on nas też kocha, wiesz?

– Wiem, słoneczko – powiedział Mike przez ściśnięte gardło. Pocałował Daisy w czoło i wstał, gasząc lampkę, stojącą przy jej łóżeczku. Bał się, że za moment zacznie płakać na jej oczach, dlatego postanowił jak najszybciej opuścić pokój. – Dobranoc, złośnico.

– Dobranoc, frajerze.

Daisy przytuliła do siebie misia i zamknęła oczy, zaś Michael jeszcze przez chwilę jej się przyglądał, po czym wyszedł, zostawiając drzwi nieco uchylone. W salonie czekał na niego Calum z puszką napoju energetycznego w ręce. Clifford opadł na miejsce obok niego i westchnął głośno.

– Wyglądasz, jak kupa nieszczęścia – stwierdził kolokwialnie Calum, podając Michaelowi drugą puszkę.

– Zawsze miło usłyszeć komplement – ironizował mężczyzna. – To wszystko jest do dupy.

– Zgadzam się. A o czym konkretnie mowa?

– On nie może umrzeć, Cal. Nie teraz, kiedy znaleźliśmy dawcę. To by było kurewsko niesprawiedliwe i jeżeli ktoś faktycznie czuwa nad tym całym szajsem, który nazywamy światem, to nie pozwoliłby, żeby coś tak niesprawiedliwego miało miejsce, prawda? – spytał bezradnie, patrząc na przyjaciela, który najwyraźniej nie wiedział, co powinien powiedzieć. Michael nie oczekiwał, że Calum spróbuje go pocieszać, ponieważ właśnie na tym polegała ich przyjaźń, zawsze byli ze sobą szczerzy, a sytuacja tutaj nie przedstawiała się nazbyt kolorowo, dlatego Calum najzwyczajniej nie chciał go okłamywać. – Już sam nie wiem, co mam robić.

Calum też nie wiedział. I to było w tym wszystkim najgorsze.

~ * ~

Luke'a obudził tępy ból, pulsujący gdzieś z tyłu głowy. Kiedy otworzył oczy, zalała je fala ostrego światła, która nawet niewidomego przyprawiłaby o migrenę. Blondyn kilkakrotnie zamrugał, by przyzwyczaić oczy do nowego źródła światła, po czym rozejrzał się po sali szpitalnej. Na krześle przy łóżku drzemała jego mama, która zbudziła się wraz z cichym jękiem syna.

– Wody... – wychrypiał i po chwili poczuł maleńkie igiełki spadające przez gardło. Na litość boską, czym on sobie na to wszystko zasłużył?

– Jak się czujesz, kochanie? – spytała Liz, zaś Luke wyczuł, że z trudem powstrzymuje łzy.

– Chcę umrzeć, mamo. To tak cholernie boli... Po prostu pozwól mi umrzeć – prosił cicho, ponieważ nie był w stanie odezwać się głośniej. Jego mama przyglądała mu się z rosnącym przerażeniem.

– Jeśli chcesz, to zawołam doktor Keller, a ona da ci coś znieczulającego, w porządku? Wszystko będzie dobrze, wiesz?

Zanim Luke miał szansę ponownie poprosić o to, żeby ktoś łaskawie go zamordował, drzwi sali uchyliły się delikatnie, a w nich pojawiła się młoda dziewczyna, której Luke na pierwszy rzut oka nie rozpoznał. Po chwili dotarło do niego, że ma przed sobą Charlotte, byłą dziewczynę Michaela.

Czyli ma jeszcze szansę na śmierć, musi po prostu pozbyć się stąd mamy. Charlotte na pewno mu pomoże, bo inaczej po co by tutaj przychodziła?

– Nie chciałam przeszkadzać, ale...

– Och, nie przeszkadzasz, skarbie. Wejdź. Miałam nadzieję, że przyjdziesz. Zostawić was samych? – spytała szybko Liz, zaś umysł Luke'a chyba naprawdę został uszkodzony, ponieważ zupełnie nie rozumiał tego, co się właśnie działo. Mama wyszła i cicho zamknęła za sobą drzwi, a Charlotte usiadła na jej wcześniejszym miejscu i uśmiechnęła się do Luke'a.

– Chyba jeszcze ci nie powiedzieli, prawda?

– Nie powiedzieli o czym? Michael postanowił do ciebie wrócić? Przyszłaś mnie zabić? Jesteś w ciąży i Michael jest ojcem? – pytania wystrzeliwały z ust Luke'a niczym kule z pistoletu, zaś oczy Charlotte robiły się coraz większe. Luke prawie uwierzył w jej zaskoczenie. Już nieraz zastanawiał się, kiedy Michael się opamięta i zobaczy, że lepiej mu było z Charlotte. To wcale nie oznaczało, że rzeczywiście było im lepiej, ale niestety Luke był królową dramatu. Miał to po Liz.

– Zabić... Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Podejrzewałam, że myślisz o mnie jak o kimś szalonym, ale żeby aż tak? Nie, Luke, nie przyszłam cię zabić, nie jestem w ciąży i Michael nigdzie się od ciebie nie ruszy. Przyszłam tutaj, żeby ci powiedzieć, że jeżeli przedwcześnie umrzesz i zostawisz Michaela ze złamanym sercem, to znajdę sposób, aby wrócić ci życie i wtedy osobiście odeślę cię do zaświatów, jeśli rozumiesz o co mi chodzi – odpowiedziała, pochylając się nieco i patrząc prosto w jego oczy. Naprawdę była bardzo ładna, Luke mógł się domyślać, co Michael w niej widział.

– Nie... nie do końca – przyznał blondyn i zmarszczył brwi. – Podają mi dużo leków i mogę wolniej kontaktować. Po kolei, jeśli łaska. Nie przyszłaś mnie zabić i nie będziesz mieć uroczego bobasa z Michaelem. Nie chcesz też, żeby do ciebie wrócił. Więc... czego właściwie chcesz?

– Ciekawe, czy Mike jest z tobą dlatego, że czuje się przy tobie inteligentniejszy – zastanawiała się Charlotte, Luke mógł jednak stwierdzić, że dziewczyna żartuje, co tylko bardziej go zdziwiło. Powinna go nienawidzić. – A ty powinieneś być dla mnie milszy, bo właśnie masz przed sobą zgodnego dawcę szpiku.

I nic. Luke po prostu siedział i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Jakby naprawdę leki stępiły wszystkie jego zdolności do jako takiego pojmowania otaczającej go sytuacji.

Charlotte. Dawca. Białaczka. Szpik kostny. Śmierć. Michael. Daisy. Życie. Życie. Życie.

– Luke? Słyszałeś, co powiedziałam?

– Czy Michael o tym wie? – spytał szybko Luke, na moment zapominając o zegarze tykającym w jego głowie i przypominającym mu, że ma coraz mniej czasu. Tak mało, tak bardzo mało...

– Powiedziałam mu wczoraj... – mina Charlotte zrzedła, kiedy zobaczyła wyraz twarzy Luke'a. Nagle wszystko zaczęło docierać do niej z bolesną świadomością. To dlatego Andrea Keller zadzwoniła tak późno i powiedziała, że pobranie szpiku musi odbyć się wcześniej. – Nie zdążymy, prawda? Pół godziny temu pobrali mój szpik, twoja lekarka powiedziała, że operacja może się odbyć nawet dziś, ale to nieważne, bo ty już wiesz. Boże, Luke, jak bardzo źle jest?

– Czuję się tak, jakby ktoś walił mnie w głowę młotkiem – stwierdził i zaśmiał się gorzko. Teraz miał ochotę tylko na śmiech. Oczywiście wyobrażał sobie to, jak by się zachował, gdyby dowiedział się o znalezieniu dawcy. Zawsze widział swoje szczęście, ale teraz go nie było. Został jedynie ten natrętny głosik, powtarzający "za późno, za późno, za późno." – Dlaczego chciałaś to zrobić? Właśnie ty, ze wszystkich ludzi na świecie.

– Ponieważ kocham Michaela – odparła bez wahania, zaś w jej oczach pojawiły się łzy. – A on kocha ciebie. Luke, jeśli umrzesz, on już nie będzie taki sam, rozumiesz? Czy czujesz... czujesz, że jest jeszcze choć najmniejsza szansa?

Luke nie chciał okłamywać samego siebie, zostało mu naprawdę bardzo niewiele czasu, lekarze zdążyli mu to uświadomić. Ale najwyraźniej nie docierało to do nikogo innego, a Luke czuł się tak, jakby jego choroba wyrządzała więcej krzywdy jego bliskim niż jemu. Wiedział, że nie chcieli, by tak się czuł, po prostu nie chcieli go tracić, ale chłopak nie mógł nic poradzić na rosnące poczucie winy. Jednak Charlotte nie była mu aż tak bliska, a mimo to postanowiła mu pomóc. Może to wcale nie był przypadek, że akurat jej szpik pasował? Może los właśnie tego chciał? Może to miało sprawić, że Charlotte poczuje odkupienie swoich win, a Luke zobaczy, że jego związek z Michaelem jest właściwy? Jeśli tak, to Luke miał dobre usprawiedliwienie na kłamstwo, którym uraczył Charlotte. A jeśli nie, to... cóż, i tak nie wierzył w życie po śmierci, nie oczekiwał więc nieba.

– Myślę, że zawsze jest jakaś szansa.

~ * ~

Michael podjął być może najważniejszą decyzję swojego życia w biegu, ponieważ teraz każdy jego dzień tak wyglądał. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz porządnie się wyspał, albo zjadł regularnie chociaż dwa posiłki. Wyglądał jeszcze gorzej, niż przed poznaniem Luke'a, ale to nie było ważne.

Daisy postanowiła, że chciałaby pójść do przedszkola, więc Michael jej tego nie zabraniał. Odwiózł ją, a potem od razu udał się do szpitala, ponieważ koniecznie musiał porozmawiać z Lukiem. Wydawało mu się, że z parkingu wyjeżdżał samochód Charlotte, ale ta raczej nie miałaby po co tu teraz przychodzić. Szpik miała oddać dopiero pojutrze.

Tak mało czasu...

– Dzień dobry, Michael – powitała go pielęgniarka, Michelle Iris, która chyba jako jedyna z personelu szpitalnego wiedziała, co tak naprawdę łączy go z Lukiem. – Luke o ciebie pytał, teraz jest przytomny, więc możesz do niego zajrzeć, ale proszę cię, nie przemęczaj go.

– Dwa razy nie musisz mi powtarzać – odparł poważnie, po czym zdobył się na uśmiech i wszedł do windy, jadąc na drugie piętro, gdzie znajdowała się sala Luke'a. Zatrzymał się przed drzwiami, wziął głęboki oddech i postarał się wyglądać tak radośnie, jak tylko się dało. Wątpił, że dobrze mu to wyszło. – Cześć, księżniczko.

– Cześć, książę – odpowiedział Luke i uśmiechnął się do niego. Wyglądał nieco lepiej niż wczoraj. Michael podszedł do niego i pochylił się, by pocałować go na powitanie. Luke jednak przyciągnął go do siebie nieco mocniej i pogłębił pocałunek, zaskakując Michaela na tyle, by ten niezdarnie upadł na blondyna. W ostatniej chwili podparł się łokciem obok jego głowy, bo w przeciwnym wypadku zapewne połamałby mu kilka żeber. Luke wplótł palce w ciemne włosy Michaela, zaś starszy mężczyzna zaczął gładzić kciukiem policzek partnera. Nie chcieli odrywać od siebie ust nawet po to, by zaczerpnąć powietrza. Michael dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo tęsknił za dotykiem Luke'a. Tak bardzo bał się o jego zdrowie, że zapomniał o przyziemnych sprawach, które czyniły ich parą.

Luke jest mój, pomyślał i uśmiechnął się poprzez pocałunek. Teraz był całkowicie pewien, że to, co chciał zrobić, było jak najbardziej właściwe. Odsunął się dopiero wtedy, kiedy już naprawdę brakowało mu tchu. Wargi Luke'a były spuchnięte, a policzki zaczerwienione. Pocałunek dobrze mu zrobił, a w oczach na moment pojawił się blask.

– Brakowało mi tego – mruknął Luke, uśmiechając się delikatnie. Michael usiadł wygodnie na krawędzi łóżka, nie odrywając wzroku od twarzy blondyna i również się uśmiechnął. Nagle jednak Luke spoważniał i mocniej oparł się na poduszkach. – Mike, była tu dzisiaj Charlotte i powiedziała mi o wszystkim.

– Naprawdę? – spytał Michael, szczerze zaskoczony. Najwyraźniej naprawdę widział tutaj auto Lottie. – To wspaniale, prawda? Luke, wszystko będzie dobrze i...

– Michael – przerwał mu niebieskooki, po czym chwycił jego dłonie w swoje i lekko ścisnął. – Boję się, że mimo wszystko jest za późno. Nie chcę, żebyś za bardzo się cieszył, bo jeżeli mój organizm nie wytrzyma operacji...

– Przestań. Natychmiast przestań – zażądał Michael. Wiedział, że brzmi jak Daisy, kiedy ta czegoś chce, ale nie mógł nic na to poradzić. Luke robił to celowo. Celowo go denerwował, zawsze tak było. Zawsze był irytujący. – Znaleźliśmy dawcę i tylko to się liczy. Zobaczysz, że wszystko będzie w porządku, musisz tylko w to uwierzyć.

Luke przymknął na moment oczy i zastanowił się nad tym, co powinien powiedzieć. Nic nie było w stanie sprawić, by jego słowa były łagodniejsze, lub mniej bolały, zaś ostatnią rzeczą jakiej chciał przed śmiercią było ranienie jedynej osoby, którą kiedykolwiek tak bardzo pokochał.

– Wiem, że to trudne, Mikey, ale...

– Wyjdź za mnie – wypalił nagle Michael, nawet przez ułamek sekundy się nie wahając. Nie wycofał słów i nie miał zamiaru tego robić. Myślał o tym całą noc, myślał o słowach Daisy, o swoich uczuciach względem Luke'a. Związek z nim był jedynym, co w życiu Michaela miało sens. Od samego początku do samego końca.

– C-co? – spytał Luke, będąc na sto pięćdziesiąt procent pewnym, że się przesłyszał. Takie coś nie miało prawa się wydarzyć, Michael nie miał prawa się tak zachować. Nie teraz. 

– Wiem, że nie jestem najlepszym chłopakiem i zasługujesz na kogoś milion razy lepszego, ale jestem zbyt samolubny, by cię komuś oddać. Ty i Daisy to jedyne, co trzyma mnie przy życiu. Luke, nie mogę cię teraz stracić, rozumiesz? Na pewno wiesz, że nie należę do tych sentymentalnych kolesi. Nie napiszę dla ciebie piosenki, czy choćby wiersza, ale... cholera, kocham cię, a to powinno się liczyć. Wiem, że nigdy nie będę tak kochał nikogo innego i nie mam zamiaru pozwolić ci odejść, dopóki nie powiesz, że jesteś mój. 

Cała przemowa zajęła może trzydzieści sekund. Luke nigdy w życiu nie słyszał, by ktoś wyrzucił z siebie tyle słów w tak krótkim czasie. Potrzebował chwili, żeby uzmysłowić sobie, iż to się dzieje naprawdę. Michael Clifford na swój niezdarny sposób właśnie mu się oświadczył. Luke z całym przekonaniem mógł stwierdzić, że to najpiękniejsza i zarazem najgorsza chwila w jego życiu. Czekał na to, pragnął tego całym sobą, ale... 

– Michael, nie mogę tego zrobić – wyszeptał, ponieważ wiedział, że głos mu się załamie, jeśli spróbuje mówić normalnie. Twarz Michaela wyrażała niedowierzanie i Luke nie spodziewał się niczego innego. – Nie dlatego, że nie chcę, bo niczego nie pragnę bardziej. Ale byłbym cholernym dupkiem, gdybym się zgodził, nie uważasz? Ja umieram, Michael. Nie mogę cię do siebie przywiązać, skoro wiem, że zaraz zostawię cię samego. To byłoby nie fair. 

– Nie, błagam, nie mów tak. Proszę, nie rób mi tego. Nie możesz mnie zostawić. Nie teraz. Błagam, błagam, błagam – mówił Michael, a łzy już spływały po jego policzkach. – Wszystko będzie dobrze, Luke, zobaczysz, tylko proszę cię, do cholery jasnej, zgódź się. Albo chociaż skłam. Powiedz, że się zgadzasz, nawet jeśli nie chcesz. Jeżeli przeszczep się uda i wyzdrowiejesz, ale nie będziesz chciał już ze mną być, to zrozumiem. Tylko błagam, wytrzymaj jeszcze trochę. 

– Mikey, łamiesz mi serce – odpowiedział cicho blondyn, nie będąc w stanie spojrzeć w oczy miłości swojego życia. Wszystko szło nie tak. 

– Nieprawda! Jest zupełnie na odwrót i dobrze o tym wiesz. Zachowujesz się, jak twoja matka. Nie interesuje mnie to, co mówią lekarze, oni też są ludźmi i mogą się mylić. Ale jeżeli nawet ty nie wierzysz, że przeszczep może się udać, to co ja mam zrobić, Luke? Nie poradzę sobie bez ciebie, wiesz, że nie poradzę. Bez ciebie jestem nikim, a ty mnie odtrącasz. Już zawsze ma tak być? Kiedy jest dobrze, zawsze muszę wszystko spieprzyć? – w jego głosie brzmiała taka desperacja, że Luke zaczynał się bać o zdrowie psychiczne Michaela. Wiedział, że mężczyzna jest wrażliwy, niezależnie od tego, co próbował pokazać innym. Mike rozumiał, że Luke nie ma wpływu na działanie choroby, ale musiał to wszystko z siebie wyrzucić. Potrzebował kogoś, kto go wysłucha. 

– Michael, doskonale wiesz, że niczego nie spieprzyłeś. To nigdy nie była twoja wina – powiedział spokojnie Luke i przyciągnął bruneta do swojej klatki piersiowej, by przytulić go najmocniej jak potrafił. To zabawne, jak dwie kompletne ofiary losu potrafią się nawzajem uzupełniać. Luke nie wiedział, czy Michael wierzył w przeznaczenie, ale on wierzył.

Michael Clifford pojawił się w jego życiu nie bez powodu. Pojawił się, by pokazać mu, że mimo wszystko ma o co walczyć. Choroba trafiła właśnie na niego i robiła wszystko co mogła, żeby tylko wciągnąć go do trumny, ale teraz Luke miał świadomość, iż śmierć nie jest jedynym wyjściem. Z drugiej strony tunelu był Michael, który go potrzebował. Michael, który wierzył w niego od samego początku, bardziej niż ktokolwiek inny. Michael, który zasługiwał na to, by Luke chociaż spróbował przeżyć, nawet jeśli sam nie wierzył, że mu się to uda. Za późno zdał sobie z tego wszystkiego sprawę. 

Po prostu zawsze było za późno. 

~ * ~

Andrea Keller weszła do sali Luke'a, by ujrzeć Michaela wtulonego w swojego chłopaka, który zdawał się go pocieszać. Zamrugała szybko powiekami, by odgonić łzy i raźnym krokiem podeszła do łóżka. 

– Luke, sala jest gotowa. Teraz, albo nigdy – rzuciła i wysiliła się, by uformować na twarzy coś na kształt uśmiechu. Michael wytarł czerwone od płaczu oczy i spojrzał na nią z nadzieją. – Gotowy? 

Luke wzruszył ramionami i wciągnął powietrze nosem. Kiedy do pomieszczenia weszła pielęgniarka, pchająca wózek inwalidzki, Michael pomógł Luke'owi się na niego przesiąść, następnie czule odgarnął jego blond włosy z czoła. 

– Kocham cię, tak cholernie, cholernie mocno – powiedział Clifford i tym razem doktor Keller nie potrafiła powstrzymać łez, dlatego odwróciła wzrok. Luke patrzył na Michaela z takim uczuciem, że kobieta i tak czuła się jak intruz. Stanęła za wózkiem i lekko zaczęła pchać go do wyjścia. Luke pochylił się i jeszcze raz spojrzał na Michaela. Uśmiechnął się szczerze chyba pierwszy raz od kilku tygodni i powiedział coś, co sprawiło, że Andrea Keller prawie umarła ze szczęścia i przerażenia jednocześnie. 

– Tak, Michael. Wyjdę za ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro