xv. boy, can i tell you a terrible thing?
Boy, can I tell you a terrible thing? It seems that I'm sick and I've only got weeks. Please, don't be sad now, I really believe you were the greatest thing that ever happened to me.
Michael był nastawiony bardzo sceptycznie, ale znał naturę Charlotte i wiedział, że gdyby sprawa nie była poważna, to dałaby mu spokój. Była piękną dziewczyną i na pewno z łatwością mogła znaleźć sobie partnera, z kolei Michael nie był kimś, za kim ktokolwiek by się uganiał. Dlatego zostawił Daisy pod opieką Ashtona i jego dziewczyny, a następnie udał się do Cali Cafe, by ujrzeć Lottie, siedzącą samotnie przy stoliku.
Myślał, że na jej widok poczuje złość. Wciąż pamiętał szok wypisany na twarzy Daisy, gdy jego była dziewczyna ją uderzyła. Jednak ku własnemu zaskoczeniu nie czuł niemal niczego. Jeśli kiedyś myślał, że ją kocha – mylił się, ale nie potrafił jej nienawidzić. Może takie efekty ma pierwsze zakochanie.
Nie chciał o tym myśleć, dlatego szybko podszedł i usiadł na przeciwko, zaś ona uśmiechnęła się niepewnie.
– Jak się masz? – spytała, ale przyglądała mu się tak uważnie, że Mike wątpił, by musiał odpowiadać. – Wiem, że nie masz ochoty ze mną rozmawiać i nie dziwię się, dlatego bardzo dziękuję, że jednak tutaj przyszedłeś. Jednak zanim przejdę do konkretów, muszę powiedzieć dlaczego robię to, co robię, ale to od ciebie zależy, czy poświęcisz mi troszkę więcej czasu.
– Charlotte, jestem tutaj, prawda? Gdybym nie chciał, nie przychodziłbym, ale wiem, że to musi być coś ważnego. Dlatego proszę, po prostu mów, co masz do powiedzenia – odpowiedział Michael i oparł brodę na dłoniach, błądząc wzrokiem po jej opalonej twarzy. Charlotte wzięła głęboki oddech i postukała pomalowanymi na niebiesko paznokciami w blat stolika.
– Najpierw chciałam cię przeprosić. Za wszystko. Wcześniej nie miałam okazji, z oczywistych powodów – zaśmiała się żałośnie, po czym spojrzała na niego. – Byliśmy razem, ale jednak osobno. Nie było mnie przy tobie, kiedy najbardziej mnie potrzebowałeś i nie ma usprawiedliwienia na to, jak się zachowywałam. Mój brat nie powinien stawać między nami, a ja powinnam zaakceptować Daisy, ponieważ ona jest częścią ciebie. Piękną częścią. Szkoda, że pojęłam to dopiero po fakcie. Ale z drugiej strony, to chyba nawet lepiej, że się rozstaliśmy, prawda? – spytała, zaś Michael uniósł brwi ku górze, nie bardzo wiedząc do czego to wszystko zmierza. Charlotte uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła włosy z jego czoła. – Wiesz... Rozmawiałam ostatnio z Calumem, który opowiedział mi o tobie i Luke'u.
Michael westchnął i przeklął Caluma w myślach. Doszukiwał się obrzydzenia na twarzy Charlotte, chociaż w głębi duszy wiedział, że go tam nie znajdzie. To jej braciszek był homofobem, Lottie wręcz przeciwnie. Trudno się dziwić, skoro jej ulubiony wujek był homoseksualny, jednak Michael nie mógł pozbyć się wrażenia, że wszyscy jego dotychczasowi znajomi (pomijając Ashtona i Caluma) myślą o nim źle.
– Słuchaj, ja...
– Nie ma o czym mówić, Mike. Na początku byłam zła, bo pomyślałam sobie, że byłeś ze mną tylko po to, by ukryć prawdziwą orientację przed innymi, ale potem doszłam do wniosku, że jestem idiotką. Wcześniej nie podobali ci się mężczyźni, prawda? Wciąż ci się nie podobają – stwierdziła dziewczyna, ale nie czekała na odpowiedź. Nie musiała. – To Luke ci się podoba. Tylko i wyłącznie. To, w jaki sposób Calum o was mówił... To było piękne, Michael. I może w to nie uwierzysz, ale jestem tak cholernie szczęśliwa, ponieważ zasługujesz na to, co najlepsze, a ja tym nie byłam. To zabawne, do jakich wniosków człowiek dochodzi, kiedy straci kogoś ważnego. Byłam suką, a mimo tego ze mną wytrzymywałeś.
– Przestań, Lottie. To wszystko już nie jest ważne, nie musisz obwiniać się o nasze rozstanie. Myślę, że chodziło raczej o mnie. Wtedy zacząłem uświadamiać sobie, że nie jestem taki, jaki myślałem. Prędzej czy później i tak doszedłbym do wniosku, że nie chcę cię już oszukiwać. Oboje musieliśmy iść do przodu – odparł Michael i dotknął lekko jej dłoni. Nie tego się spodziewał, jednak Charlotte zaskoczyła go pozytywnie. Dojrzała, to chyba najlepsze określenie.
– Tak, pewnie masz rację – westchnęła i przygryzła na moment dolną wargę, jakby nad czymś się zastanawiała. – Calum powiedział mi też o chorobie Luke'a... – zaczęła ostrożnie, zaś Mike odchylił się do tyłu na krześle i zamknął oczy, jakby samo wspomnienie sprawiało mu ból. Wciąż nie rozumiał, po co Charlotte chciała się spotkać, a ten aspekt życia Luke'a nie był czymś, o czym chciałby z nią rozmawiać. – ...I o tym, co stara się zrobić. Prosił wszystkich znajomych, by poddali się testom. Calum próbuje znaleźć dawcę. Długo o tym wszystkim myślałam i doszłam do wniosku, że to cholernie niesprawiedliwe. W końcu znalazłeś kogoś, kto sprawia, że jesteś szczęśliwy...
– Charlotte, błagam cię. Naprawdę trudno jest mi...
– Wiem, Michael, przepraszam. Chodzi mi o to, że ja również zrobiłam testy. Uznałam, że tylko tak mogę wynagrodzić ci wszystko, co złego zrobiłam. Wczoraj zadzwoniła do mnie Andrea Keller i powiedziała, że wszystko wyszło pozytywnie – wyrzuciła z siebie na jednym tchu, zaś Michael otworzył szeroko oczy, wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Naturalnie pomyślał, że się przesłyszał. Charlotte nie miała absolutnie żadnego powodu, by chcieć zostać dawcą dla Luke'a. Niczego nie była mu winna i gdyby wcześniej o to spytała, właśnie taką dostałaby odpowiedź.
– S-słucham? – wyjąkał chłopak, przesuwając się na skraj krzesła. Charlotte zobaczyła na jego twarzy wyraz tak desperackiej nadziei, że wydawało jej się, iż jej złamane serce zaczyna się goić. Wiedziała, że Michael był najwspanialszą osobą na świecie, ale dotarło to do niej dopiero po ich rozstaniu. Myślała, że jeszcze mają jakąś szansę, ale kiedy Calum powiedział jej o nowym związku Michaela, wiedziała już, iż nie ma na co liczyć. Teraz otrzymała potwierdzenie. Michael kochał Luke'a o wiele bardziej, niż ona kiedykolwiek mogłaby kogoś pokochać. Właśnie dlatego odczuwała tak niewyobrażalne szczęście, mimo tego, że to nie ją spotkało coś dobrego.
– Michael, mogę być dawcą dla Luke'a. Mój szpik pasuje – pisnęła entuzjastycznie, zaś Michael poderwał się z miejsca i ją również podciągnął do góry, następnie zamykając jej drobne ciało w mocnym uścisku. Podniósł ją do góry i zaczął obracać się dookoła, by po kilkunastu sekundach odsunąć się nieco. Charlotte dostrzegła łzy w jego oczach.
– Boże, Charlotte, to jest najcudowniejsza wiadomość, jaką kiedykolwiek usłyszałem. Nawet nie wiem jak powinienem ci się odwdzięczyć, bo przecież wcale nie musiałaś tego robić, a Luke już stracił nadzieję i ja też myślałem, że...
– Mike... Mikey! Spokojnie, nie musisz mi się odwdzięczać. Po prostu idź i przekaż Luke'owi dobrą wiadomość. Umówiłam się z jego lekarką za trzy dni i wtedy szpik zostanie pobrany. Wszystko będzie dobrze, Michael – powiedziała i otarła jego łzy kciukami, uśmiechając się promiennie.
Po raz pierwszy w życiu Michael mógł się zgodzić. Teraz wszystko będzie dobrze. Musi być.
~ * ~
Dwadzieścia minut później Michael był już w szpitalu. Podekscytowanie przeszkadzało mu w jasnym myśleniu, ale nie przejmował się tym. Nareszcie coś zaczęło się układać. Chłopak wszedł do sali Luke'a i momentalnie się zatrzymał, jakby wpadł na niewidzialną ścianę. Był u Luke'a dzisiaj rano, ale wtedy chłopak wyglądał o wiele lepiej. Teraz jego twarz była całkiem blada, oczy zaczerwienione i podkrążone, usta popękane, zaś dłoń, którą wyciągnął w stronę Michaela drżała. Wyglądał jak... jak śmierć.
Mike momentalnie chwycił jego rękę i usiadł na skraju łóżka, dotykając wolną dłonią czoła chłopaka. Było rozpalone. Michael nienawidził widzieć go w takim stanie, a ostatnio nic się nie zmieniało. Twarz Luke'a wyrażała głęboki smutek, jednak kiedy tylko w pobliżu zjawiała się Daisy, blondyn ze wszystkich sił starał się tego nie okazywać, by siedmiolatka nie zauważyła jego bólu.
– Luke, muszę ci coś...
– Michael, muszę ci coś...
Oboje zamilkli i spojrzeli w sobie oczy, po czym wybuchnęli śmiechem. Jednak u Luke'a przerodziło się to w grymas bólu. Zacisnął palce na dłoni Mike'a i jęknął cicho.
– Ty pierwszy – zachęcił go Michael, a Luke uśmiechnął się delikatnie, ponieważ wiedział, jak bardzo brunet się o niego martwi.
– Mikey, byłem dzisiaj na badaniach i lekarz powiedział mi... – Luke na moment ucichł, jakby nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co chciał przekazać. Michael zmarszczył brwi, przysuwając się nieco bliżej i wpatrując się w błękitne oczy partnera. – Został mi tydzień, Mike. Dali mi siedem dni.
Michael nie bardzo rozumiał, o co chodzi. Jego usta na zmianę otwierały się i zamykały, ponieważ nie miał bladego pojęcia, co teraz powiedzieć. Przecież miało być dobrze, tak? Znalazł się dawca, więc Luke musiał przeżyć i Michael od spotkania z Charlotte nawet przez moment nie dopuszczał do siebie niczego innego. Dlaczego Luke mówił coś tak okropnego?
– Nie, kochanie, posłuchaj. Przed chwilą rozmawiałem z...
Niestety nie dane mu było dokończyć. Aparatura, do której podłączony był Luke zaczęła szaleć. Najpierw skoczył jego puls, później Luke zaczął chrapliwie łapać oddech, jakby nie mógł dostarczyć płucom odpowiedniej ilości tlenu. Michael nie miał pojęcia, czy takie ataki są powiązane z białaczką, ale kiedy czytał o tej chorobie, nic takiego nie znalazł, dlatego niepokoiło go to o wiele bardziej. Bo co jeżeli Luke dodatkowo cierpiał na inne schorzenie, o którym nie wiedzieli? Blondyn rozpaczliwie sięgnął do koszulki Michaela, który poderwał się do góry i niemal potknął się, wypadając na korytarz.
– Lekarza! Niech ktoś mu pomoże! – krzyczał, czując uczucie strachu, skręcające mu wnętrzności. Mężczyzna w białym fartuchu, który rozmawiał z jakąś starszą panią, spojrzał na Michaela i momentalnie zaczął biec w jego stronę, równocześnie z dwoma pielęgniarkami. Michael wrócił do Luke'a i ujął jego twarz w dłonie. – Będzie dobrze, skarbie, obiecuję ci. Wszystko będzie w porządku. Kocham cię, Luke, kocham cię.
– Nie... mogę... – Luke próbował wydusić z siebie całe zdanie, jednak Michael został odepchnięty przez lekarza, który sprawdził kroplówkę i wstrzyknął coś do niej. Ostatnim co Michael ujrzał, zanim został wyproszony, była bezwładna ręka Luke'a zwisająca nad krawędzią łóżka.
Siadając na krześle w poczekalni, wpatrywał się tępym wzrokiem w przestrzeń i szeptał pod nosem dwa słowa, niczym mantrę, zaklęcie, które mogłoby pomóc.
– Znaleźliśmy dawcę.
Bo przecież trzeba wierzyć, że wszystko w końcu będzie dobrze, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro