Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

vi. we all need saving sometimes

When the clouds in the sky starts to pour,
And your life is just a storm you're braving,
Don't tell yourself you can't lean on someone else
'Cause we all need saving sometimes.

Luke już odruchowo co jakiś czas zerkał w stronę drzwi, mając nadzieję, że ujrzy tam Michaela. Nie wiedział czemu, ale sama świadomość tego, że go zobaczy sprawiała, iż czuł się lepiej. Może mężczyzna często mówił mu, żeby się zamknął, ale mimo wszystko słuchał go uważniej niż ktokolwiek inny i Luke'owi się to podobało. Czuł, że gdzieś bardzo, bardzo głęboko Michael lubił z nim przebywać.

– Lukey, zobacz! – krzyknęła Daisy z entuzjazmem, kucając na pufie przy oknie. Luke szybko podszedł i spojrzał w kierunku, w którym wskazywał jej palec. Na jednym z drzew przysiadł kolorowy ptaszek i zdawał się patrzeć prosto na nich. – Myślisz, że Mikey pozwoli mi zabrać go do domu?

– Hm... myślę, że nie, słonko – odpowiedział Luke i zaśmiał się cicho, kiedy dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę. Wtedy oboje usłyszeli skrzypienie drzwi i odwrócili się, ale Luke zobaczył obcego mężczyznę. Nim zdążył się odezwać, Daisy zerwała się z miejsca i pobiegła do niego.

– Wujek Ash! – wrzeszczała, rzucając mu się w ramiona. Chłopak z lekko kręconymi włosami ledwie zdążył ją złapać. Luke z zaciekawieniem podszedł bliżej, starając się ukryć uczucie żalu, ponieważ wyglądało na to, że dzisiaj Michael się nie pojawi.

– Ty pewnie jesteś Luke – powiedział mężczyzna z wyraźnym australijskim akcentem, podtrzymując Daisy ramieniem. Dziewczynka kołysała nogami w powietrzu i bawiła się jego włosami. – Ashton, przyjaciel Michaela – przedstawił się i uścisnął Luke'owi dłoń.

– A gdzie Mikey myszka? – spytała brunetka, za co Luke miał jej ochotę podziękować. Nie chciał wychodzić na wścibskiego, ale do tej pory Michael zawsze po nią przychodził.

– Michael ma ważną sprawę do załatwienia, więc teraz zabieram cię na ogromne lody, a potem do mnie na Małą Syrenkę, co ty na to?

Daisy była zachwycona, a Luke nie mógł już zrobić nic poza pogodzeniem się z tym, że nie zobaczy Michaela. Przerażało go to, jak w ciągu zaledwie trzech tygodni przyzwyczaił się do Michaela. To nigdy nie było dobre, szczególnie dla kogoś takiego, jak Luke. Jednak co on mógł poradzić? Michael starał się mieć odpychającą osobowość, a zamiast tego przyciągał do siebie ludzi.

Albo tylko Luke'a.

– Miłego dnia. Do zobaczenia, Daisy – rzucił Luke, a sześciolatka pomachała mu energicznie i posłała kilka całusów. Ashton postawił ją na ziemi i szepnął coś do ucha, zaś ona w podskokach skierowała się do szatni. Wtedy mężczyzna odwrócił się do Luke'a i westchnął, jakby nad czymś się zastanawiał. – Jest jakiś problem? – spytał uprzejmie Luke, który jak zawsze był pierwszy do pomocy innym. Kiedy widział, że kogoś coś gryzie, odruchowo pytał, czy może pomóc. To nie zależało od niego, taką miał naturę.

– Właściwie to nie wiem. Michael zadzwonił do mnie rano i niewiele powiedział, ale... martwię się o niego. Wiem, że ostatnio często się widywaliście i Michael trochę mi o tobie opowiadał – mówił powoli Ash, a na wzmiankę o tym Luke nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Po prostu... jeśli to nie jest zbyt duży kłopot, to mógłbyś wpaść do jego mieszkania i sprawdzić, czy wszystko w porządku?

– Oczywiście – rzucił Luke i wiedział, że zrobił to o wiele za szybko i o wiele zbyt chętnie. Potwierdziło to zaskoczone spojrzenie Ashtona. – To znaczy... to żaden kłopot. I tak na dzisiaj skończyłem, więc wpadnę do niego w drodze do domu.

– Dzięki, naprawdę to doceniam.

– Idzieeeemy?! – krzyknęła Daisy, próbując sięgnąć dłonią do klamki głównego wejścia do przedszkola. Ashton pożegnał się z Lukiem i podbiegł do małej, otwierając dla niej drzwi.

Luke szybko zebrał swoje rzeczy i zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę, po drodze wkładając srebrne kółko w dolną wargę. Wsiadł do samochodu i po kilku minutach dojechał przed budynek, w którym znajdowało się mieszkanie Michaela i Daisy. Słowa Ashtona nieco zaniepokoiły blondyna, ale teraz przynajmniej miał wymówkę do pojawienia się tutaj.

Naprawdę miał nadzieję, że z Michaelem wszystko w porządku.

~ * ~

Michael bardzo starał się wziąć się w garść. Dwa razy siadał na kanapie i mówił sobie, że wszystko już w porządku, ale potem przypominał sobie, że absolutnie nic nie jest w porządku i znów wybuchał płaczem, jakby te ostatnie trzy lata bez łez w końcu dawały o sobie znać. Jakby w końcu pękł ten mur, który Michael budował między sobą, a wszystkimi problemami. Świadomość ich istnienia zwaliła się na niego w jednej sekundzie, a on nie był w stanie się podnieść.

Dlatego teraz, po kolejnych sześciu godzinach, wciąż płakał, krzyczał i drżał. Od urywanego oddechu bolały go płuca, od łez oczy i głowa. Wiedział, że wygląda okropnie, ale miał to gdzieś. Był wściekły na byłego szefa za to, że go wyrzucił; wściekły na Charlotte za to, że nigdy nie miała czasu, gdy najbardziej jej potrzebował. Ale przede wszystkim był wściekły na siebie, za bycie jedną wielką porażką. Jak kiedykolwiek mógł myśleć, że zapewni Daisy dostatnie życie i da jej wszystko, czego potrzebuje? Owszem, kochał ją nad życie i bez mrugnięcia okiem zrobiłby dla niej absolutnie każdą rzecz, ale może miłość nie była wszystkim. Miłością nie mógł jej nakarmić, nie mógł jej w nią ubrać.

Czy tak naprawdę jego miłość do niej miała jakiekolwiek znaczenie?

~ * ~

Luke kilkakrotnie zapukał w drzwi i czekał, bujając się na piętach. Gdy po kilku minutach nie uzyskał odpowiedzi, zadzwonił na dzwonek i usłyszał, jak melodyjka rozbrzmiewa po drugiej stronie drzwi.

Może Michaela nie ma w domu? Może wciąż był w pracy? Ale w takim razie o co martwiłby się Ashton?

Luke próbował do niego zadzwonić w drodze tutaj, ale od razu włączała się poczta głosowa.

– Przepraszam – odezwał się cichy głos, sprawiając, że Luke podskoczył lekko w miejscu. Obejrzał się i zobaczył drobną starszą panią, która wyglądała zza drzwi po przeciwnej stronie korytarza. – Jesteś znajomym Michaela Clifforda? – spytała, zaś Luke w odpowiedzi nieznacznie kiwnął głową, nie wiedząc do czego prowadzi ta rozmowa. – On na pewno jest w domu. Wcześniej słyszałam tam jakieś krzyki. Przeważnie krzyczy ta mała dziewczynka, ale dzisiaj to chyba był on. Pukałam, ale nikt nie otwierał.

– Rozumiem. Niech się pani nie martwi, to na pewno nic poważnego. Sprawdzę to – obiecał Luke z uśmiechem, który zniknął momentalnie, gdy tylko staruszka zamknęła drzwi. Teraz Luke już czuł strach. Bał się o Michaela i nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Zapukał dwa razy głośniej. – Michael? Wiem, że tam jesteś. Otwórz, proszę!

Blondyn nerwowo rozejrzał się dookoła. Czy to będzie włamanie? Czy Michael go zaskarży? Luke wiedział, że chłopak był do tego zdolny, ale w tej sytuacji nie widział innego wyjścia. Nacisnął klamkę i kiedy drzwi się uchyliły, powoli wszedł do środka. Od razu usłyszał dźwięk, dochodzący z salonu, jakby ktoś się krztusił albo... albo bardzo płakał.

Luke bez zastanowienia skierował się w tamtą stronę i zobaczył coś, co praktycznie złamało mu serce. Michael leżał na kanapie zwinięty w mały kłębek, jak bezbronne dziecko. Całym jego ciałem wstrząsał szloch, jego powieki były zaciśnięte, a on sam obejmował się ramionami, jakby bał się, że za moment się rozpadnie.

– Boże, Michael... Co się stało? – spytał Luke, czując, że zaraz on sam się rozpłacze. Ten jeden raz musiał być silny, nie mógł się załamać, bo najwyraźniej Mike był już w rozsypce. Dwudziestojednoletni mężczyzna klęknął tuż przy nim, między kanapą i stolikiem do kawy. Lekko pogłaskał włosy Michaela, który niepewnie otworzył oczy i spojrzał na niego.

– L-Luke? Co ty tu robisz? – wymamrotał Michael drżącym głosem, z trudem formułując nawet najkrótsze zdania. Szybko zaczął ocierać oczy, ale niewiele mu to dawało, bo nowe łzy zaraz przecierały szlaki na policzkach.

– Ashton prosił, żebym sprawdził co u ciebie. I dobrze zrobił. Jak się czujesz?

Luke przyglądał mu się uważnie. Michael nie wyglądał tak, jakby ktoś go pobił. Nie miał żadnych śladów na twarzy, więc to jedno Luke mógł wykluczyć i trochę mu ulżyło. Wciąż bezwiednie wodził dłonią po ciele Michaela, od ramienia do pasa, a Mike albo nie zwracał na to uwagi, albo po prostu mu to nie przeszkadzało.

– Jestem skończony, Luke. Rozumiesz? Totalnie, kompletnie, całkowicie skończony – odpowiedział Michael wyraźniej, w końcu siadając na kanapie i robiąc Luke'owi miejsce obok. Blondynowi bardziej odpowiadała wcześniejsza pozycja, ale mimo wszystko usiadł obok i popatrzył na Mike'a pytającym wzrokiem. Bolało go serce, gdy widział chłopaka w takim stanie. – Wyrzucili mnie z pracy przez cholerne cięcia w budżecie. Wiesz, co to dla mnie oznacza? Boże, pieprzyć mnie, wiesz, co to oznacza dla Daisy?

Luke mimowolnie odetchnął z ulgą. Już ułożył w głowie z milion scenariuszy na wytłumaczenie stanu Michaela i chyba każdy był gorszy od tego, co faktycznie się stało. Ale zaraz chłopak spojrzał na wszystko z realnego punktu widzenia i dostrzegł, dlaczego dla Michaela była to tak wielka tragedia. Luke nigdy nie był w pełni odpowiedzialny za drugą osobę. On tylko zajmował się dziećmi przez kilka godzin, a potem oddawał je rodzicom. Michael nie miał komu oddać Daisy, miała tylko jego.

– Okej, rozumiem. Ale to jeszcze nie koniec świata. Michael, proszę, przestań płakać – powiedział cicho Luke, kiedy Michael znów szybko ocierał policzki. Jego oczy były spuchnięte i naprawdę nie potrzebował więcej łez, bo Luke za moment też by się rozpłakał.

– Nie koniec świata? Oczywiście, że to koniec świata! – krzyknął Michael z frustracją, nawet nie patrząc w stronę Luke'a. Widoczne było to, że wstydził się, iż Luke zobaczył go w takim stanie. – Dostałem tę pracę tylko dlatego, że szefem był kolega ojca Ashtona. Ja nie skończyłem szkoły, Luke. Spędziłem tylko dwa lata w szkole wyższej, ale potem pojawiła się Daisy i po prostu nie miałem możliwości dokończenia edukacji. Nie mam żadnego wykształcenia. Myślisz, że kto mnie zatrudni? Jedyna praca na jaką mogę liczyć to mycie publicznych kibli, a wynagrodzenie za tę robotę nie zapewni Daisy świetlanej przyszłości...

Tutaj głos Michaela zwyczajnie się załamał. Luke przypomniał sobie wszystkie te chwile, w których Michael uśmiechał się przy Daisy, a kiedy na niego nie patrzyła – był smutny. Blondyn zawsze zastanawiał się, dlaczego tak jest i dopiero teraz to zrozumiał. Michaelowi od pewnego czasu było wszystko jedno, co się z nim stanie. Pewnie nie miał nic przeciwko umieraniu. Jednak zawsze chodziło o Daisy. Bo dziewczynka nie miała innej rodziny, Michael chciał dać jej wszystko. Chciał być dla niej dobry, ale ludzie ciągle mówili, że źle zrobił, postanawiając się nią zająć. Mike nie robił niczego dla siebie; nie martwił się tym, że stracił pracę ze względu na swoją osobę. Martwił się przez Daisy i Luke uważał, że to najpiękniejsza rzecz na świecie. Michael miał cudowną duszę.

– Luke, po co ja w ogóle próbowałem? – spytał nagle Michael, głosem o wiele cichszym niż przed chwilą.

– Przepraszam, nie rozumiem – odpowiedział Luke, uważnie patrząc na czerwonowłosego chłopaka, siedzącego kilkanaście centymetrów dalej. Michael podniósł wzrok i spojrzał na Luke'a, a blondyna przeraziła pustka, którą dostrzegł w zielonych oczach.

– Po co w ogóle wziąłem Daisy? Może faktycznie miała szansę na szczęśliwy dom? Może ktoś wziąłby ją z domu dziecka i dał jej wszystko, czego ja jej nigdy nie dam? Spieprzyłem jej życie. Boże, ja naprawdę spieprzyłem jej życie.

– Och, zamknij się – rzucił Luke ze złością, zadziwiając Mike'a. – Wziąłeś Daisy, mając zaledwie osiemnaście lat i gówniane pojęcie o tym, jak zajmować się niemowlakiem. Mogłeś ją zabić, karmiąc czymś, czego nie powinna jeść, albo źle zapinając fotelik w samochodzie. Podejrzewam, że nigdy wcześniej nie zajmowałeś się małym dzieckiem, ale w decyzji o zabraniu jej ze szpitala wahałeś się tylko chwilę. Nieważne było to, jak się nią zajmiesz. Ważne było to, by w ogóle miała rodzinę i nie myślała, że nikt, absolutnie nikt, jej nie chciał. Ty miałeś szczęście, bo ktoś faktycznie cię adoptował i dał szczęśliwy dom – mówił szybko, w roztargnieniu chwytając dłoń Michaela, której ten nie cofnął. – Ale jak wiele dzieci może to powiedzieć? Oczywiście, możesz sobie gdybać. Gdyby ktoś zabrał Daisy, mogłaby mieć cudowne życie w dostatku. Ale gdyby nikt jej nie wziął, dorastałaby w sierocińcu, może byłaby bita i upokarzana na każdym kroku. Jednak mimo młodego wieku, załamania po stracie ukochanej mamy i zerowego pojęcia o dzieciach, wziąłeś ją pod swoją opiekę. I proszę, sześć lat później Daisy wciąż żyje i kocha cię tak cholernie mocno, że aż wam zazdroszczę. Michael, to dziecko cię potrzebuje.

Michael wpatrywał się w Luke'a, nie wiedząc, co powiedzieć. Czuł się tak bardzo źle z powodu wszystkiego, co się stało i nie potrafił uwierzyć, że mimo wszystko był dobry dla Daisy. To było trudniejsze niż myślał. Jednak słowa blondyna i dotyk jego ciepłej dłoni sprawiły, że w Michaelu zaczęła na nowo budować się nadzieja, że może jednak jest jakieś światło na końcu tego piekielnego tunelu. Że może jeszcze nie wszystko stracone.

– Wiem, że teraz pewnie nie widzisz wyjścia z tej sytuacji, ale jestem pewien, że je znajdziesz. Bo jeśli nie ty, to kto? – spytał Luke i uśmiechnął się lekko, przechylając głowę w bok. Wyglądał tak cholernie uroczo. – Oczywiście, pomogę ci najlepiej, jak będę umiał...

– Luke – przerwał mu Michael, momentalnie uciszając paplającego chłopaka. – Naprawdę zrobiłeś już dla mnie dość. W ogóle nie musiałeś tutaj przychodzić. Wyglądam jak gówno i zachowuję się jak dwunastolatek, a mimo wszystko siedzisz obok i próbujesz mnie pocieszać. Czego więcej mógłbym oczekiwać od irytującego głupka? Nie mogę prosić cię o pomoc, ja... będę musiał jakoś sam dać radę. Tak bardzo chciałem trzymać się dla Daisy, ale czasem myślę, że to po prostu nie ma sensu, wiesz? Myślę, że męczę sobą wszystkich dookoła. Dzisiaj poprosiłem Ashtona, żeby zajął się Daisy i nawet nie pomyślałem, że on może mieć coś innego do roboty. Ale nie jestem w stanie dzisiaj spojrzeć jej w twarz. Po prostu nie dam rady.

Michael czuł się jak skończony idiota. Miał dwadzieścia cztery lata, musiał radzić sobie sam. Jak mógł oczekiwać od innych, że mu pomogą, kiedy mieli swoje życie? Dlaczego w ogóle zadzwonił do Charlotte i przeszkadzał jej w pracy?

Ale wtedy Michael pomyślał, że Luke tu był. Nie Charlotte – jego dziewczyna, z którą był już od czterech miesięcy. Luke – chłopak, którego Michael znał od trzech tygodni i który nie był mu nic winien. Siedział obok i próbował podnieść Michaela na duchu, chociaż Mike często był dla niego okropny. Dlaczego?

– Michael, nie ma nic złego w tym, że potrzebujesz pomocy. Każdy czasem potrzebuje, żeby ktoś go uratował. A ja nie mam nic przeciwko bycia tym, który uratuje ciebie – odparł Luke z lekkim uśmiechem. – Mam już nawet pomysł, ale o tym porozmawiamy, kiedy trochę odpoczniesz. Myślę, że ci się to przyda.

Mike też tak myślał. Głowa pulsowała mu bólem, oczy wciąż były zapuchnięte. Luke wstał, wciąż trzymając Michaela za rękę i pociągnął go do góry, następnie wychodząc z salonu. Dwudziestoczterolatek nie miał pojęcia, co robi blondyn, ale średnio go to obchodziło. Wiedział tylko, że podoba mu się ciężar dłoni Luke'a w jego własnej.

Okazało się, że Luke zaprowadził go do pokoju Michaela. Czerwonowłosy nie mógł powstrzymać uśmieszku wkradającego się na jego twarz.

– To trochę przerażające, że wiesz, gdzie mam sypialnię. Poza tym nie uważasz, że najpierw powinieneś mnie chociaż trochę upić? No wiesz... gra wstępna też jest ważna.

– Przysięgam, jeśli się nie zamkniesz, to cię tutaj zostawię. Ale najpierw cię zaknebluję – mruknął Luke, ale Michael dostrzegł rumieńce na jego policzkach. – Po prostu połóż się na boku. Myślę, że wiem, co pomoże ci zasnąć i poczuć się lepiej.

Michael przez moment podejrzliwie patrzył na wyższego od siebie blondyna, ale w końcu wzruszył ramionami i spełnił polecenie. Był wyczerpany, a to był pierwszy dzień od sześciu lat, który spędzał bez Daisy. Czuł się źle z tego powodu, ale wiedział, że Ashton dobrze się nią zajmie.

Kiedy Mike leżał już na boku, poczuł, że łóżko ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Po chwili ramię Luke'a owinęło się wokół jego pasa, przyciągając Michaela do szerokiej klatki piersiowej, od której biło przyjemne ciepło.

Michael kilka razy spał w ten sposób z Charlotte, ale to on zawsze był "dużą łyżeczką." No i musiał przyznać, że nigdy nie czuł się tak, jak teraz. Wiedział, że to idiotyczne, bo miał dwadzieścia cztery lata i nie powinien czuć się bezpiecznie przy młodszym chłopaku, ale tak właśnie było. W tej jednej konkretnej chwili Michael niczym się nie martwił. Nawet tym, że miał dziewczynę, która pewnie uznałaby to za zdradę. Pierwszy raz od sześciu lat czuł się tak po prostu dobrze i nie interesowało go, dlaczego Luke postąpił akurat w taki sposób. Był mu wdzięczny.

Blondyn zaczął nucić cicho jakąś piosenkę, a powieki Michaela robiły się coraz cięższe.

– Luke? – mruknął sennym głosem.

– Hmm?

– Dziękuję – wymamrotał. Luke nie odpowiedział, zamiast tego mocniej przytulił Michaela i kontynuował nucenie melodii, której Michael nie rozpoznawał, ale podobała mu się.

Luke czuł, kiedy Michael zasnął. Jego oddech się uspokoił, a z ust wydobywało się ciche pochrapywanie, jednak chłopak nie przestawał nucić. Nie sądził, że skończy pocieszanie Michaela w ten sposób, ale nie miał nic przeciwko. Właściwie zareagował spontanicznie i cieszył się, że Michael nie uznał tego za dziwne, albo nie powiedział mu, że ma sobie pójść. Luke'owi bardzo zależało na Michaelu i nie chciał, żeby tamten czuł się źle.

– To ja dziękuję – szepnął po chwili i uśmiechnął się pod nosem, wtulając nos we włosy Michaela.

Nawet nie zauważył, kiedy sam zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro