ii. after all, we're actors on a stage
Cause all we are just chapters on a page. And after all, we're actors on a stage.
– Cholera, cholera, cholera – mruczał Michael, wybiegając z budynku swojej pracy i przecinając skrzyżowanie. Nienawidził tego, co robił, dlatego zawsze starał się myśleć o czymś innym i często tracił poczucie czasu. Odbijało się to na Daisy, ponieważ, tak jak dzisiaj, Michael zwyczajnie o niej zapominał.
Nie robił tego specjalnie, w końcu minęło już sześć lat odkąd urodziła się Daisy i Michael spędzał z nią dosłownie każdy dzień, więc niektórych mogłoby dziwić, że jest w stanie o niej nie pamiętać. Jednak Mike miał dopiero dwadzieścia cztery lata, więc był niedojrzałym osiemnastolatkiem, gdy spadła na niego ta odpowiedzialność i chłopak zwyczajnie tęsknił za okresem beztroski, który w jego przypadku trwał zbyt krótko. Sam zdecydował się na podjęcie opieki nad Daisy, więc niczego nie żałował, ale czasem zazdrościł swoim przyjaciołom. To wszystko.
Chłopak spojrzał na ekran komórki i ponownie zaklął pod nosem. Powinien odebrać siostrę niemal dwie godziny temu. Dziwne, że jeszcze nikt do niego nie zadzwonił. Miał nadzieję, że ten dziwny gość, którego widział rano, nie kazał jej czekać przed przedszkolem. Na tę myśl Michael przyspieszył i kilka minut później znalazł się na odpowiedniej ulicy. Na szczęście nie dostrzegł Daisy na placyku przed przedszkolem, więc pewnie czekała na niego w środku.
Michael poluzował krawat i obiecał sobie, że jutro nastawi w telefonie alarm, żeby przyjść po Daisy o odpowiedniej porze.
~ * ~
Luke żegnał kolejne dzieci, wychodzące razem z rodzicami. Wszystkie uśmiechały się i machały do niego, informując, że wrócą jutro. Tak na wypadek, gdyby Luke tego nie wiedział.
Chłopak nigdy nie planował pracy z dziećmi; chciał zostać muzykiem, jednak cztery lata temu pogrzebał to marzenie, tak jak każde inne. Pracę w przedszkolu zdobył tylko dlatego, że jego ciocia była właścicielką i pozwoliła mu tutaj pracować pod warunkiem, że będzie wyjmował kolczyk z dolnej wargi na czas przebywania z dziećmi. Luke to polubił, miał podejście do tych małych istot, które potrzebowały jedynie odrobiny cierpliwości i zrozumienia. Dlatego Luke udawał, że widzi ich wymyślonych przyjaciół, a one go za to uwielbiały.
Luke starał się trzymać swoje życie w kupie. Przeszedł już etap depresji i chciał zostawić to za sobą, dlatego stworzył listę rzeczy, które chciałby zrobić przed śmiercią; wśród nich znalazło się między innymi uczynienie czyjegoś życia szczęśliwszym i jak na razie było to dla Luke'a bardzo ważne. Był miły dla wszystkich i pomagał, kiedy tylko mógł, bo wtedy zapominał o tym, że tak naprawdę sam jest już martwy.
Wiadomość o chorobie bardzo zmieniła sposób postrzegania świata przez Luke'a. Zaczął doceniać każdą sekundę i każdy oddech. Chciał, żeby inni również to robili, dopóki mieli czas. Chociaż pewnie mieli go więcej niż on.
Blondyn potrząsnął głową i pomachał do małego chłopczyka, po którego właśnie przyszła mama. Rozejrzał się po sali i dostrzegł, że została już tylko jedna dziewczynka. Miała długie ciemne włosy zaplecione w nieco krzywy kucyk, jej cera była bardzo blada i Luke stwierdził, że jest naprawdę śliczna. Wtedy przypomniał sobie, że to ona przyszła rano z chłopakiem o niebieskich włosach i to oni żegnali się w tak uroczy sposób. O tym trudno było zapomnieć. Chłopak był cały ubrany na czarno, miał kolorowe włosy i kolczyk w brwi, a mimo tego sposób w jaki traktował tę dziewczynkę... Luke uśmiechnął się na samą myśl o tym.
Podszedł bliżej i zobaczył, że mała rysuje. Na kartce widniała ona sama, trzymająca za rączkę ludzika o granatowej czuprynie. Nie było tam nikogo innego i Luke mimowolnie zaczął się zastanawiać, dlaczego nie narysowała swojej mamy.
– Cześć, kochanie – powiedział Luke i usiadł po turecku tuż obok niej, uśmiechając się szeroko. Mała oderwała wzrok od kartki i przeniosła na niego swoje duże zielone oczy, patrzące z zaciekawieniem. – Śliczny obrazek. Narysujesz tu też mamusię? – spytał, a ona zastanowiła się chwilę i pokręciła przecząco głową. – Dlaczego?
– Nie mam mamusi. Mam mojego Mikey'a – odparła beztrosko i zaczęła kolorować na czarno spodnie chłopaka z obrazka.
– Twojego tatę? – Luke'owi zawsze przykro było słyszeć, że któreś z jego podopiecznych straciło kogoś bliskiego, lecz ta dziewczynka zdawała się zbytnio nie przejmować tym, iż Luke właśnie spytał o jej zmarłą mamę. Może była po prostu zbyt mała, żeby to wszystko zrozumieć?
– Mikey się złości, kiedy go tak nazywam – stwierdziła i podrapała się po małym nosku, znowu skupiając się na Luke'u. To było w dzieciach piękne, kiedy z nimi rozmawiał zawsze miał ich pełną uwagę i widział szczere zainteresowanie w ich twarzach. – Mówi, że jest moim bratem i nie mogę nazywać go tatą. Spytałam, gdzie jest mamusia i tatuś, ale Mikey powiedział, że jestem na razie za mała i powie mi, jak będę większa. Powiedział też, że mamusia i tatuś bardzo mnie kochali, tak samo jak on i że on nigdy mnie nie zostawi. Kocham Mikey'a, bo pozwala mi oglądać Klub Przyjaciół Myszki Miki i zawsze ma moje ulubione żelki, ale wcale nie jest punk ro-cko-wy – mówiła i po ostatnim słowie zachichotała wesoło. Luke przygryzł lekko dolną wargę, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał. Chłopak, który ją tu przyprowadził, rzeczywiście wydawał się być trochę za młody na to, żeby być jej tatą, jednak to nie był interes Luke'a i chłopak starał się nie oceniać ludzi na podstawie pierwszego wrażenia.
– Jak masz na imię, słonko?
– Tinky Winky.
Luke zaśmiał się i stwierdził, że lubi tę małą. W końcu dowiedział się, że naprawdę ma na imię Daisy i ma sześć lat. Powiedziała mu też, że chciałaby mieć dinozaura albo pingwina, a jej starszy brat jest bardziej skłonny zgodzić się na boa dusiciela, który by ją połknął.
Spędzili razem prawie dwie godziny i Luke już zaczął zastanawiać się, czy nie zadzwonić do jej brata. Numer na pewno był gdzieś zapisany, bo Luke musiał mieć kontakt z opiekunami na wypadek, gdyby coś się stało. Jednak właśnie wtedy do sali wszedł niebieskowłosy chłopak, na widok którego Luke na moment zaniemówił. Rano Michael miał na sobie całkiem normalne ubranie, jednak teraz był w garniturze i z poluzowanym krawatem wyglądał cholernie dobrze.
Luke'a czasem denerwowało to, że był gejem, bo na świecie było zbyt wielu przystojnych mężczyzn. Podniósł się z podłogi i patrzył, jak Daisy biegnie do Michaela i wskakuje mu w ramiona, a on podnosi ją do góry i całuje w nos.
– Znowu o mnie nie pamiętałeś – powiedziała mała i wysunęła dolną wargę do przodu, ciągnąc Mike'a za końcówki włosów.
– Wcale nie, ja po prostu... uch, kupię ci dwa pączki zamiast jednego, w porządku? – spytał chłopak i Daisy pisnęła podekscytowana, wiercąc się w jego ramionach. Michael podszedł bliżej do Luke'a i uśmiechnął się niezręcznie. – Przepraszam, że musiałeś z nią tyle siedzieć, ale szef chciał, żebym został dłużej. Wiem jaka potrafi być uciążliwa, więc naprawdę przepraszam.
– Och, nie ma sprawy, poważnie. W zasadzie Daisy zachowywała się jak aniołek – odpowiedział Luke i uśmiechnął się do mężczyzny.
– Czyżby? – spytał Mike z powątpiewaniem i spojrzał na siostrzyczkę, która była zbyt zajęta zabawą jego krawatem, by zwracać na nich uwagę. – Daisy, dlaczego w domu nie zachowujesz się jak aniołek?
– Bo nie mam pingwinka – stwierdziła sześciolatka i pokazała Michaelowi język, a on wywrócił teatralnie oczami. Luke zauważył, że miały ten sam intensywny odcień, co oczy Daisy. W sumie byli do siebie bardzo podobni. – Mikeey, idziemy na pączki?
– Mhm, momencik. Idź zabierz swój rysunek, dobrze? – poprosił Mike i postawił Daisy na ziemi. Kiedy odbiegła od nich, Michael spojrzał na Luke'a i uniósł nieco brwi ku górze. – Miałem zapytać czemu pracuje tu facet, ale chyba jednak mnie to nie obchodzi. W każdym razie, miałbym do ciebie prośbę, o ile to nie problem.
– To takie dziwne, że w przedszkolu pracuje chłopak? Nie oglądałeś nigdy tego filmu ze Schwarzeneggerem? – spytał Luke, jednak widząc minę Michaela westchnął i wzruszył ramionami. Ten gość ewidentnie nie chciał się z nim dogadać. – Okej, co to za prośba?
– Czasem muszę dłużej zostawać w pracy, a... nie bardzo mam kogo prosić o odbieranie Daisy i gdybyś mógł zająć się nią przez ten czas, to byłbym bardzo wdzięczny. Powiedziałbym, że się odwdzięczę, ale nic nie przychodzi mi do głowy – mruknął Mike, a Luke widział, jak niezręczne to dla niego jest.
– Z przyjemnością zajmę się Daisy. A ty mógłbyś czasem wyjść ze mną na kawę – dodał Luke, zanim zdążył się powstrzymać. Wcale nie chodziło mu o podrywanie Michaela, bo Luke nigdy tego nie robił, jeśli nie miał pewności, że drugi chłopak również jest zainteresowany. Po prostu czuł, że chciałby spędzić więcej czasu z Michaelem, to wszystko.
– Nie lubię kawy – stwierdził Michael i zmrużył lekko oczy. Wtedy podbiegła do nich Daisy i pokazała Michaelowi swój rysunek. – Śliczny, księżniczko.
– Więc może na herbatę? – spróbował znów Luke, bujając się na piętach.
– Jesteś irytujący.
– No to na jakiś sok?
– Dobra, okej, w porządku.
– Mikey, idziemy już? – marudziła Daisy, ciągnąc Michaela za nogawkę spodni. Chłopak spojrzał w dół i uśmiechnął się do siostry, znów biorąc ją na ręce.
– Tak, idziemy. Na razie...
– Luke – podsunął blondyn i przybił piątkę z Daisy, uśmiechając się szeroko.
– Nic mnie to nie obchodzi – odparł Michael i odwrócił się na pięcie, by następnie skierować się do wyjścia. – I przestań się tak cieszyć.
Ale Luke nie mógł przestać się uśmiechać. Sam nie wiedział dlaczego, ale był coraz bardziej zaintrygowany. Intrygował go Michael ze swoimi zmiennymi nastrojami. Kiedy Daisy była przy nim Michael był milszy, ale robił się smutniejszy, gdy miał pewność, że dziewczynka go nie widzi. Luke chciałby poznać powód. Wielu ludzi miało swoje sekrety, wielu udawało kogoś kim nie są. Luke sam wolał ukrywać pewne fakty o sobie, bo nie potrzebował litości. Był aktorem, który codziennie odgrywał wymyśloną przez siebie rolę.
Teraz zastanawiał się, czy Michael również taki jest.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro