᯽9᯽
Ubrany w czerwona koszulę i czarna kamizelkę od garnituru ubrałem jeszcze czarne obcisłe spodnie. Naprawdę ubrałem się jak na randkę. Może wytłumaczenie tego matce będzie łatwiejsze. Poprawiając więc też krawat który swoją drogą był beznadziejnie zawiązany, biorę list oraz okulary.
Wychodząc z pokoju patrzę na matkę która akurat trzymała mop.
- Izukuś? Króliczku wychodzisz gdzieś? – Dostałem cukrzycy.
- Tak... Obiecałem koleżance że pójdę z nią na kolację i do opery.
- Ah. Koleżanka ze szkoły tak? – Spytała gniotąc palcami materiał fartucha i z rumieńcem uśmiechnęła się do mnie.
- tak. Okazało się że mieszka niedaleko więc... Jutro pójdziemy razem w porządku?
- Oh, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam. – mówi szybko i wkłada mop do wiadra po czym sięga po klucze i pieniądze. Podchodząc do mnie wkłada wszystko do ręki i głaszcze mnie po włosach. – W końcu jesteś nastolatkiem, trochę muszę ci pozwolić na życie. Mój mały chłopiec dorasta. Tylko bądź ostrożny. Ostatnio napadnięto na U.A jak zapewne słyszałeś. Powodzenia na randce.
I po tych słowach brutalnie zostaje wypchnięty z butami, pieniędzmi i kluczami za drzwi. Jeszcze chwilę a pomyślę że podmieniono mi matkę.
᯽᯽᯽
Obrzeża opuszczonej części miasta są naprawdę przerażające. A ja widzący je w potoku krwi czułem się fatalnie. Powoli biorąc niedopaloną fajkę wsadzam ją w usta. Miałem nadzieję że znów jak przed snem pozbędę się widoku mrożącego mi krew w żyłach.
Nabrałem pierwszy wdech dymu czując znów jak dławię się a moje oczy napełniają się łzami. Kaszląc parę razy na upartego powtarzam ten ruch i po którymś przechodzi mi zupełnie. Krew powoli wydawała się wsiąkać w ziemię a obraz leżących wokoło narządów rozpływał się.
Parę minut potem nie było śladu po krwawym pejzażu zaś ja stałem pod mostem opierając się o ścianę z resztką papierosa.
- Właśnie to robią zbuntowane nastolatki?
Słyszę z drugiej strony mostu i zwracając głowę w tamtą stronę dostrzegam czerwone świecące tęczówki i latarkę. Gasząc o murek resztę papierosa rzucam go na ziemię i wkładając dłonie w kieszenie wyjmuje z niej kopertę i ruszam nią parę razy.
- to twoje dzieło?
- Ta. Chodź pogadamy.
Mówi ruszając z pod mostu a ja chcąc iść za nim nie zdążyłem zrobić jednak nawet kroku. Czując za sobą czyjąś obecność nie zdążyłem się obrócić a przy moich ustach pojawiła się biała ścierka o dziwnym zapachu.
Rozpoznałem w niej chloroform i otwierając szeroko oczy łapie trzymające mnie ramię próbując się wyrwać ale chwyt w jakim mnie złapał uniemożliwił mi ruch. Widząc jeszcze czerwono okiego, drżąc krzyczę przez ścierkę a przerażający obraz bohatera mordercy wraca.
Trzymał moja szyję swoim obślizłym ogonem, dusząc mnie tak długo aż nie pojawiły się mroczki. Potem zniknął i nastała ciemność.
᯽᯽᯽
Światło, małe tlące się gdzieś w oddali i uciskający ból w okolicach ramion nadgarstków i nóg. Próbując unieść powieki dostrzegam najpierw łańcuchy a potem czerwone trampki.
Ktoś się schyla pokazując mi tabletki i szklankę wody a ja odchylam głowę w drugą stronę i patrzę na ciemny sufit. Moje zmysły powoli wracały Czułem zapach alkoholu i stęchlizny, Było tu naprawdę cicho.
- Hej, Izuku nie odlatuj. – Zimne palce na policzku obudziły mnie do reszty i otwierając szeroko oczy spojrzałem na chłopaka stojącego nade mną.
Jego rubinowe oczy były w pół przymknięte a błękitne włosy odsunięte zgrabnie do tyłu. Wytarł ścierka moje czoło i pokazał mi zielona kapsułkę.
- Wybacz, na razie nie mogę ci powiedzieć gdzie jesteśmy więc trzeba było cię tu zabrać siłą tak byś o tym nie wiedział. To złagodzi objawy bólu bez obaw nie otruje cię.
Wsadził mi to w usta nim zdążyłem coś powiedzieć i zatykając nos przystawił szklankę do ust. Zacząłem pić na umór połykając tym samym tabletkę. Gdy szklanka wody była pusta otworzył mi usta mocnym ruchem i odsunął się widząc że tabletki nie ma.
- Grzeczny chłopiec. – Usiadł przede mną na krześle z napojem który miał słomkę i wkładając ja do ust spojrzał na mnie mrugając kilku krotnie. Wyglądał jak pan i władca. – wybacz za te kajdany, nie mam pojęcia jaka masz moc więc dałem ci uniwersalne.
- Nie mam mocy. Powinieneś to wiedzieć skoro sprawdziłeś kim jestem.
- Ta, sprawdziłem dane z szpitala gdzie się urodziłeś nie sprawdzałem cię dokładnie. – mówi mozolnie i uśmiecha się przerażająco. – Jakby tu zacząć. Mam dla ciebie pewien układ. Jak widać nie należy tworzyć drużyny na ilość a na jakość. Bez owijania w bawełnę chcę byś dołączył do mojej ligi. W zamian dostarczę ci informacji i przedstawię kogoś kto pomoże ci osiągnąć twój dowolny cel. – Mógłbym zacząć się śmiać. Ale w tej sytuacji byłem przegrany.
- Skąd pomysł że nie chciałbym zostać bohaterem.
- Myślę że po tym co zobaczyłeś na pewno nie patrzysz na bohaterów tak samo. – Przymyka oczy i odstawia na blat obok picie po czym opiera się o swoją rękę. Złoczyńca też bym nie chciał być. Zanim mój mentor powiedział jak chujowy jestem jeden z Złoczyńców próbował mnie zabić.
- Nienawidzę bohaterów z prywatnych powodów. Wcale nie są lepsi niż złoczyńcy. Tysiące bohaterów ma krew na rękach bądź są nimi dla własnego interesu, wiesz to. Jestem pewny że nie chcą na bohatera kogoś słabego albo z mrocznym darem, to pokazuje jak powierzchownie traktują innych. - Na jego miejscu nie zdradzał bym tak wiele mojej osobie.
- Ta, wiem. – patrzę na kajdany i powoli szukam na kciuku pierścienia.- Doświadczyłem już z ich strony ignorancji. Ale to trochę okrutne że kogoś kogo chcecie w drużynie zmuszacie do siedzenia zapiętym.
Mówię chłodno i w jednej chwili naciskam pierścień a moje ciało obrasta strojem dzięki czemu zaciskam pięści i rozrywam metal u dłoni i nóg jednocześnie czując dziwny chrupot. Łańcuchy spadły a ja otworzyłem bezwładnie dłonie nie panując nad ciałem.
- Co do...
- Chyba złamałeś sobie ręce. I nogi. Co to jest? – Spytał ciekawy dotykając opinającego stroju na skórze.
Przymykając oczy dopiero teraz widzę że w pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Mężczyzna jakby z dymu, podobnego do tego z wczoraj. Być może to jego moc. Zobaczyłem jak wyjmuje apteczkę i jednocześnie dzwoni po kogoś. Czując nagle ukłucie krzyczę z bólu i patrzę na ręce które zaczęły puchnąć.
- To nie twoja zdolność... wygląda na to że to jest wynalazek- stanął nade mną łapiąc za twarz i przyjrzał się mi. – Jesteś cenniejszy niż sądziłem... Potrzebuje cię w mojej lidze. Zaoferuje ci wszystko co mam. – Mam wrażenie że to nie będzie zbyt wiele.
- zabij tamtego bohatera – Syczę przez zęby i odchylam głowę w tył. Powinien zostać ukarany, pójściem do więzienia, ale już raz zrozumiałem że nasz świat ma wady.- to pogadamy. – mówię cicho i krzyczę z bólu czuję jak moje dłonie mocnym chwytem zostają naprostowane na właściwy tor i mocno usztywnione.
Ból rozszedł się po całym moim ciele a potem z głośnym krzykiem moje oczy zaszły czernią.
Wiedziałem że pewnie teraz dadzą mi czas na zastanowienie się. Pewnie mój warunek też zostanie spełniony, wręcz na pewno, pytanie co dalej. Nawet jeśli już podjąłem decyzję... co dalej?
᯽᯽᯽
Nie zrozumiałem co dokładnie stało się z kajdanami które mnie uszkodziły ale podnosząc się zobaczyłem dziwne szklane tuby i opartego o blat tuż nade mną czerwono okiego.
- Twoje ciało zostało uzdrowione, ale myślę że będziesz czuł bezsilność jakiś czas. Twój bohater już nie żyje. Prawie– uśmiechał się przerażająco ukazując szereg białych jak śnieg zębów. Podnosząc się gwałtownie przesunąłem na bok i spojrzałem na jego twarz. Co do cholery? – to jak, dołączysz do Mojej ligi?
- Co niby miałbym dostać z bycia złoczyńcą? Następne kajdany i więzienie w pakiecie?
- To zwykle dostają pół główki porywające się z motyką na słońce. Ja jestem bardziej ambitny. – mówi pomagając mi się podnieść co było swoją drogą dziwne a potem spojrzał na moja dłoń gdzie znajdowała się cieniutka blizna przecinająca wzdłuż dłoń.
- Pokonanie wszystkich bohaterów brzmi jak pchanie się w przepaść bez dna. – prycham i spoglądam na niego. – ale jak widać oboje mamy nie równo pod sufitem. – staje na przeciw niego a on powoli zdejmuje mi kaptur i dopiero teraz wyraźnie widzę jego pomarszczoną przy oczach i zmęczoną ale młodą twarz. Jedni mogli by powiedzieć że jest szkaradny ale to błąd.
Nie mówiąc jak dziwnie przebiegło nasze spotkanie spojrzałem podejrzliwe ale wystawiłem dłoń w jego kierunku.
- jak upewnisz się że nie doniosę?
- Powiedzmy że ci ufam poza tym, jest ktoś z kim nie widziałeś się naprawdę bardzo długo. – łapiąc moja dłoń nachylił się lekko a z mojej prawej strony pojawił się cień naprawdę wysoki.
Chłopak obok mnie objął mnie ramieniem rozbawiony do łez po czym wepchnął mnie w cień. Szum ciężkiego oddechu jak przez jakąś maszynę przeszedł z odległego punktu.
Zobaczyłem jedynie jak rubino oki znika gdzieś w tle kabin pełnych dziwacznego płynu. Dążyłem do srebrno migających lampek puki na moim czole nie pojawiła się dłoń.
- Nie idź dalej... – ściszony cierpki i zmęczony głos zatrzymał mnie.
Unosząc wzrok Zastygłem w bez ruchu. Znałem ten głos ale był inny. Zmęczony, charczący.
- Dlaczego?
- Będąc za blisko zobaczysz moją nową twarz. Nie chcę ci psuć obrazu który stworzyłem dawno temu. – Unosząc brew podniosłem twarz łapiąc pomarszczoną dłoń z mojego czoła.
- Wiec tym bardziej powinienem ją zobaczyć.
W tamtej chwili nastąpiło podwójne klaśnięcie w dłonie a kilka helowych lamp zaświeciło się nad nami oświetlając postać stojąca przede mną. Stał obok kroplówki podpiętej do jego twarzy i szyi. Na jego gardle była maszyna usprawniająca oddech ale to nie było wszystko. Od końca nosa w górę czyli większość jego twarzy to była jedna wielka blizna. Chropowata lekko kremowa mająca wiele wypukłości i zapaści jakby był na coś chory. Zainteresowało mnie jednak coś innego. Niemal nie widoczne znamiona na policzkach, w kształcie rąbów... po cztery piegi układające się na kształt właśnie rąbu. Z opowieści mojej mamy zapamiętałem ten jeden istotny szczegół, ponieważ na moich policzkach dokładnie takie same znamiona były. Dokładnie po cztery. A tę wyjątkową cechę dostałem po nikim innym niż moim ojcu.
W moich oczach zebrały się łzy i łapiąc się za głowę zrobiłem krok do tyłu. Ile informacji jeszcze trafi do mojej głowy?
- Ty...Przez tyle pieprzonych lat.... – spojrzałem na niego i ciągnąć za włosy przez łzy zacząłem krzyczeć. Chaos. Moja głowa była przepełniona tym gównem.– GDZIE DO CHOLERY BYŁEŚ!? Tyle lat i nie miałeś czasu napisać listu?- jego wyraz twarzy zmienił się.
Na mojej twarzy zaś pojawił się uśmiech szeroki wręcz psychopatyczny po którym zacząłem się śmiać i odsuwając włosy w tył moje ciało pokryło się strojem. Możliwe że się nie spodziewał... a może na to liczył. Wciąż czułem ból w kostkach po złamaniu. Nie wiedziałem co we mnie wstąpiło. Uderzyłem go z całej siły w klatkę piersiową i złapałem za jego marynarkę. Na mojej twarzy wymalowywało się jednak przerażenie i zdziwienie kiedy moja ręka chrupła tego dnia po raz drugi.
Mężczyzna krzyknął z bólu i złapał moją rękę przytwierdzona do jego ciała po czym oboje cofnęliśmy się parę kroków w tył. Patrzyłem na dłoń gdzie kości przebiły rękę i krzycząc z bólu dostrzegłem zrozumienie na twarzy złoczyńcy. Drugą ręką chwycił moje czoło skąd wydobyło się jasne zielone światło powoli biegnące przez moją twarz do ramienia i dłoni. Chwilę potem przysunął się do mnie opierając moją głowę o swoją klatkę piersiową.
- Już dobrze... Rozumiem o co ci chodzi. – nie rozumiał. Myślę że mało osób by wiedziało i rozumiało co czuje.
Z mojej twarzy spływały kolejne słone łzy zaś ból w dłoni ustępował. Ciepło... Pamiętam czas jak tkwiłem w jego ramionach całymi dniami. A teraz ... mogłem to zrobić znów.
Przykładając ucho do jego klatki piersiowej słuchałem cichego bicia serca. Było spokojne tak jak zapamiętałem. Światła nad nami zaczęły gasnąć a on powoli przeczesywał moje włosy.
- Tato...
- Tak, jestem tu i więcej nie odejdę... Izuku. Mój synu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro