᯽21᯽
Ciemność pochłonęła całkowicie moje ciało. Sen ciągnął się długie godziny. Nowe tabletki dawały kopa i w koncubnogelm wypocząć. Od rana musiałem być na nogach i chociaż profesor Dollion nie wyglądał na kogoś kto wstaje o piątej trzydzieści to zdarł ze mnie kołdrę i pociągnął na podłogę bym dość szybko się obudził. Zaraz stałem na nogach w zielonych spodniach piżamy. Nie spałem w koszulce, nie lubiłem tego.
Od tamtej pory było tak co ranek. W końcu przyzwyczaiłem się do tego że boli mnie z rana dupa na którą wielokrotnie spadałem z łóżka. Cały poranek w towarzystwie swoim i kawy oraz paru naukowców prowadziliśmy dość proste badania. Właściwe ja tylko słuchałem i podawałem różne przedmioty słuchając mistrza od rana do wieczora. Nie mogłem nic dotykać. Irytowało mnie to już pierwszego dnia. Z wielu powodów byłem wściekły.
Więc od początku.
Zostałem zaproszony przez wybitnego naukowca Dalliona Dadurv do jego świątyni na szczycie zimowej góry. Nie było tam zasięgu jakiego kolwiek więc nie mogłem nawet napisać do mamy że żyje. Nie było mowy o wysypianiu się a tym bardziej o pomocy i porządnej nauce zawodu, byłem jedynie pomagierem bez głosu. Mimo że początkowo zapowiadało się inaczej. Liczyłem że będą tu bardziej szalone wynalazki. A my robiliśmy nudne badania. Po piątym dniu praktyk czyli niemal połowie miałem dość. Czas było na jakąś zmianę.
Po szybkim prysznicu wieczorem zamiast standardowo iść spać ubrałem luźne czarne spodenki i biały t shit. Zdjąłem kapcie i zaczesałem włosy w tył. Tak gotowy stanąłem przed lustrem sprawdzając czy mój "układ nerwowy" działa a następnie pocierając pierścień pod moim ubraniem zaczął pojawiać się strój który stworzyłem. Zimna powłoka pobudziła mnie niesamowicie.
Wybyłem z pokoju w jeszcze szybszym tępie i zacząłem szukać. Gdzieś tu znajdował się mój profesor i jego karta dostępu. Oczywiście to nie było tak że nie miałem planu. Może i byłem tylko nastolatkiem bez doświadczenia a wokół mnie było pełno ważnych umysłów oraz silnych ludzi po wielo letnich szkoleniach. Jednak czułem się na tyle pewny że gdy tylko odnalazłem pokój profesora włamałem się tam. Co dziwniejsze nikt mnie nie przyłapał. Czy to było podejrzane? Owszem. Ale gdy miałem już kartę w ręku mało mnie to obchodziło.
- Przetestujmy mój sprzęt bardziej. - Mruknąłem w końcu i wsadzając kartę między wargę podskoczyłem łapiąc się frontu drzwi.
By wyjść niezauważonym musiałem udać się wysoko pod sufit do okien Oraz nad granicę kamer. I ludzkiego wzroku. Cieszyło mnie niezmiernie że mój strój miał znacznie więcej funkcji niż prezentowałem i opisałem w dzienniku. W końcu był inspiracją z starych komiksów.
Wspiąłem się na ścianę jak cholerny pająk i piąc się coraz wyżej pod sufit ruszyłem ku równoległej ścianie, przejściu, kolejnym przejściu aż do głównego pokoju gdzie zapamiętałem że pod sufitem było otwierane okno. Normalnie otwierane było porankiem zdalnie. Ale można było je rozsunąć ręcznie. Stojąc do góry nogami widziałem swoje odbicie. Moje włosy zwisały swobodnie w dół. Wyglądałem jak idiota co rozśmieszyło mnie za bardzo aż uderzyłem głową o szybę niemal wypuszczając z ust kartę. W ostatniej chwili przykleiłem ją do własnego języka.
Rozsuwając cicho okno wychyliłem się dość elastycznie robiąc mostek. Poczułem odrazu skutki w postaci bólu w kościach ale nie Mruknąłem nawet słowa rozglądając się ile ludzi było tu teraz. Znacznie mniej ale naukowcy chodzili zbiorowo średnio co trzy minuty od budynku do budynku. To idiotyczne.
Ale jeszcze bardziej głupie było wyjście na mrozy w nie testowanym na mrozy stroju. Nie to że nie wkładałem go do wanny zimnego lodu. Tu chodzi o mnie. Było mi zimno. Nie na tyle bym zamarzł ale nie było mi zbyt ciepło.
Zasnąłem szybę wsuwając się na dach budynku by sprawnie oraz cicho przedostać się na jego inny skraniec do głównej bazy gdzie byłem chyba tylko raz i to przez pomyłkę. Ale widziałem tam coś ciekawego. Groziło mi wypierdolenie z praktyk. Ale jakoś pan Kaller i Park przekonali mnie że aż tak źle być nie będzie.
Cofnąłem się kilka metrów w tył i rozpędzając wyskoczyłem z krawędzi dachu prosto w stronę pancernego budynku. W tym momencie byłem dumny z stroju i jego dodającej mi siły. Spadłem na dach niczym piórko i zacząłem się rozglądać. Z dachu też musiało być jakieś przejście na dół. I nie myliłem się. Były schody odblokowywane kartą. Estetycznie więc wyjąłem kartę z warg i wycierając natłok śliny w koszulkę przyłożyłem do czytnika. To było jak odebranie dziecku lizaka. No poza tym że teraz musiałem wyłączyć system albo zablokować budynek by nikt mi nie przeszkadzał.
Schodząc po drabinie do góry nogami rozejrzałem się co czeka mnie gdy tylko otworzę dolny właz na kartę. Odpowiedz była prosta. Nic. Nie wiedząc czemu ten budynek z ścianami w kolorze śniegu nie miał do zaoferowania nawet kamer w tym korytarzu. Możliwe że to był tylko awaryjny właz w razie pożaru a może czegoś groźniejszego.
Zamykając za sobą właz ostrożnie ruszyłem przez korytarz prubując wybadać czy nie ma tu zabezpieczeń, czego kolwiek. Ale nie było. Szło mi zbyt prosto. Do czasu aż dotarłem do głównego korytarza. Ciemniejszego i pełnego ludzi. Niemal natychmiast wskoczyłem na sufit ledwie się do niego przyklejając znów wsadziłem kartę w usta. Czułem jak serce mi znacznie przyspiesza aż moja skóra podświetliła się na zielono od nagłego skoku adrenaliny.
- Idź do serwerowni. Camilo powinien w końcu odpocząć, szef i reszta kładą się spać więc ...
- Jasne. Potem zmienimy warte. Wezwij drugi zespół.
Mruknął jakiś rosły ochroniaż z byczymi rogami który ruszał w stronę serwerowni. Niemal z zawałem serca zacząłem sunąć po ścianie za ochroniazem ktroy kolejno otwierał rozsuwane drzwi. Podróż trwała pięć minut i dalej na tym samym piętrze dostaliśmy się do serwerowni. Było w niej dość ciemno. Jedynym światłem były kolorowe diody. Rece splamione widzialną tylko dla mnie krwią drżały gdy powoli schodziłem na jedną z serwerowych półek. W serwerowni była tylko jedna osoba młody chłopak w okularach. Był co najwyżej w moim wieku. Ubrany w ogrodniczki i czarną ogromną bluzę. Nie widziałem jego twarzy. Wsral od ściany ekranów i ruszył za ochroniazem wyciągając swoją przepustkę.
Usłyszałem zamykanie drzwi a następnie zapaliła się nad nimi czerwona lampka. Zostałem tu zamknięty ale to nie szkodzi. Mogłem sprawdzić parę rzeczy nim ruszę dalej. I naprzykład zmienić obraz kamer. Jak pieprzony Ninja zszedłem z pod sufitu na fotel przed ekranami i rozciągając palce dłoni uruchomiłem pulpit. Dostęp do wielu serwerów naraz to było coś czego potrzebuje.
Młody się przyłożył. Miał wszytko od linijki posegregowane. Aż zazdrościłem, moje prywatne notatki i dane na laptopie są w chaosie. Ale to utrudniało zrozumienie ich sekwencji. Kliknąłem folder z danymi o budowie całego terenu a na ekranie pojawił się ogromny komunikat "ODMOWA DOSTĘPU, UMIEŚĆ INDYTFIKATOR W CZYTNIKU"
Szukałem go nie wiem właściwie ile czasu ale gdy to się udało odrazu otworzył się plik planu budowy. Piętrowej sięgającej głęboko w głąb góry. Ja widziałem zaledwie parę pięter wszystkich tu budowli a tu proszę.
Miałem wrażenie że nie bez powodu moje przeczucie tu mnie przywiodło. Otwierałem kolejne pliki co jakiś czas zerkając czy ktoś tu nie idzie. Po czole płynął mi pot brudząc moją koszulkę krwią. Właściwie odkąd tu byłem jeszcze nie paliłem. Może dlatego czułem się tak dziwnie. A może dlatego że właśnie czytałem niektóre plany tego miejsca. Ale to były terabajty danych. Nie przejrzał bym tego nawet w miesiąc.
A na korytarzach powoli kończyła się zmiana warty. Dlatego ostatnie co otwarłem to folder z opisem debiut zniszczenia.
Natychmiast otwarły mi się usta gdy dostrzegłem nad czym pracują. Mój mózg sam analizował dane a usta wydawały specyficzne szemranie jak z czasów gimnazjum gdy intensywnie obmyślałem różnie strategie nieświadomie mówiąc je na głos. Słyszałem kroki zbliżające się do sali i próbując spamiętać jak najwięcej przełączyłem widok kamer na zapętlenie a zaraz potem gdy drzwi zaczęły się otwierać ulotniłem się pod sufit.
᯽᯽᯽
Moja wycieczka trwała dalej. Niemal godzinę szukałem ukrytej windy na sam dół do największej hali pod całym tym terenem.
W windzie przywitał mnie miły głos. A właściwie przywitał "Pana Dadurv'a". Przy kolejnych piętrach zatkały mi się uszy i zrobiło nieco słabo. Jednak trzymałem się na nogach. kiedy dotarłem na sam dół czekaly na mnie skanery, oczyszczające z brudu i bakterii. Poczułem się jak tamtego dnia gdy dostałem ostrego ataku. Ale właściwie od tamtej pory miewałem tylko drobne wizję, jak teraz.
Może to i lepiej. Używając znów czytnika wszedłem do środka. Ogromna hala wielkości dziesięciu boisk sportowych i na wysokość drapacza chmur. Niesamowite miejsce które z każdym moim ruchem rozświetlało się jak słońce. Zaparło mi to dech w piersi. Uśmiechnąłem się delikatnie widząc to miejsce i zacząłem rozglądać. Była tu szatnia z typowo roboczymi strojami a kawałek dalej wielką tablica myśli. Mógłbym pracować w takim miejscu. Pod ziemią, w kapletnej ciszy. Sekcje były oddzielone pancernymi szybami na grubość trzech metrów. Nawet All Might by tego nie przebił. Nie na opcji.
Ekscytowało mnie to miejsce. Niemal skakałem co chwilę przechodząc między kolejnymi drzwiami raz po raz sunąc legitymacja profesora po czytnikach aż gdy miałem dotrzeć do największej części terenu zauważyłem coś wbitego w ścianę. Oraz inny obiekt zawieszony jak jakaś nudna atrapa, albo szkic 3D. To był mój projekt. Skąd o tym wiedziałem?
Miał mój specyficzny grawer na kadłubie które częściowo się stopiło przez eksperyment. Zastygłem w bezruchu i zbliżając się dotknałem maszyny. Widziałe jak zabierali ją do utylizacji. Ludzie w żółtych strojach bojący się uszkodzić nawet kierownicę. Moja maszyna była tutaj. Natychmiast zbliżyłem się do jej powiększonej wersji i wchodząc po drabinie dostrzegłem kopie sprzętu. O tyle że w wersji ulepszonej, z lepszych materiałów oraz o wiele większą. To było dla mnie dość dziwne zwłaszcza że kawałek dalej dostrzegłem na w pół zbudowane szklane pudło. Takie jak moje.
Nie udostępniłem nikomu projektu poza wychowawcą, dlaczego więc mój projekt był tutaj? A tym bardziej dlaczego był potrzebny Dollionowi.
O tym miałem sje przekonać za chwilę.
Tuż za gruba wartwą szyby z tej wysokości dostrzegłem główny projekt o którym czytałem chwilę wcześniej. Chociaż Dollion przedstawił mi swój plan unicestwienia poszczególnych osób ja zrozumiałem że tak naprawdę nie chodziło o unicestwienie starych wrogów. Już wtedy czułem że to zaledwie bajka dla dzieci. Pancerna bestia która tworzyła potrzebowała ochrony. Oraz czegoś co pomoże jej się nie rozpaść.
Gdyby Dollion chciał z pomocą tego czegoś mógłby zmienić zasady gry na całym świecie. Mógłby stać się najskuteczniejszym dyktatorem świata. Zagryzlem szczękę. Bo być może to właśnie ten wielki plan. Chodzi o zniszczenie władz. A ja byłem mu potrzebny do czegoś innego. I chociaż nie wie jakby miał to zrobić z pewnością próbował skopiować sieć neuronową która w sobie miałem.
I chociaż stałem przed maszyna zniszczenia nie czułem przerażenia na kręgosłupie. Miałem wrażenie że bestia leżąca w potężnej klatce cierpi katusze. Z gulą w gardle wlazłem do środka oddzielonej strefy. Uśpiona bestia unosiła się z każdym oddechem który było czuć w całym pokoju. Czułem jego grozę a przez to podziw i uznanie do szalonego naukowca który przygarnął mnie pod skrzydła. Ale nie mógłbym pozwolić by ktoś mnie wyprzedził albo co gorsza przeszkodził w moim planie. A skoro to coś nie było pod moją kontrolą to nic w krotce nie będzie.
W tej chwili musiałem wytężyć umysł i przypomnieć sobie wszystkie możliwe związki chemiczne jakie kolwiek kiedyś przerobiłem. Znaleść coś dzięki czemu ja będę miał kontrolę.
᯽᯽᯽
Mijały godziny. Według zegara przy biurku na którym pracowałem zbliżała się czwarta rano. W pocie czoła dodawałem kolejne składniki do betoniarki ktorą rozpaliłem do wrzenia. Gdybym miał opisać to co robię... to eksperyment, nietestowany, nawet jeśli nic nie da to z dostępnych mi źródeł wiem że część związków osłabi bestie albo właściwie zabije chodź nie do końca taki miałem plan.
Większość rzeczy znalazłem na tym piętrze A wedlug rozpiski pierwsze osoby mają pojawić się tu za jakiś czas. Dlatego czując się dość bezpiecznie bawiłem się w barmana w wersji chemicznej. Od czasu przed bohaterami zmieniło się naprawdę wiele. A od czasu gdy dołączyłem do akademii nauk zmieniło się jeszcze więcej.
Ja się zmieniłem. Bo nigdy w życiu nie powiedział bym że będę gotował narkotyk w piwnicy naukowca do której w istocie włamałem się i to zbyt łatwo. Ale może mam farta poraz pierwszy od urodzenia.
W końcu dodałem ostatni składnik w postaci trującego kwasu mogącego rozpuścić nawet kości. Wolał bym nie wiedzieć dlaczego mają go tutaj w hurtowej ilości, jak i innych zakazanych substancji. Ale w porównaniu z tym co zrobili to chyba był pikuś.
Przelałem wszytko do worka z ceramiczną powłoką od środka. Wspiąłem się nad klatkę po schodach podnośnika i spojrzałem na wielką kroplówkę z solą fizjologiczną. Wstrząsając jeszcze ciecz spojrzałem w nje wielki otwór w głównej torbie gdzie pewnie dodawali jakiś składników odżywczych i wsadzając tam swój worek zacząłem wylewać gęstą błotnista ciecz która zdawała się nagle ożyć w soli.
Odetchnąłem głośno odsuwając się gdy cię że zaczęły ze sobą reagować i zbiegając powoli po schodach zauważyłem jak grubą rurą zaczyna płynąć ciecz. Zdjałem rękawice i niemal punktualnie usłyszałem jak ktoś wychodzi z windy, ponieważ ogłosił to donośny głośnik. Ale nim ktokolwiek tu dotrze trochę minie. Usiadłem zmęczony na podłodze wiedząc że i tak będzie za późno na ucieczkę.
Nie był to kto inny niż sam profesor a za nim chorda ochrony i profesorów. Wstałem powoli unosząc ręce, na moim ciele pojawiły się pomarańczowe kropki laserów. Uśmiech sam cisnął mi się na usta chociaż w środku czułem strach. Taki sam jak przed bohaterem który rozcinał niewinna kobietę na narządy. Profesor uniósł rękę i spojrzał w górę na kroplówkę na której świecił się laser.
Zabezpieczenie? przed przelaniem cieczy? Poważnie. Cały budynek chroniony ledwie co a to miało własny laser?
- Co mu dodałeś?- Spytał jedynie Dollion na co ja poczułem jak coś z mojego środka nie całkiem mojego za mnie wypowiada słowa.
- Coś przez co będziesz musiał dać mi uczestniczyć w swoich badaniach.
Tym krótkim odniesieniem skończyłem monolog na najbliższy czas. Bo wiedziałem że zaraz mogą mnie zastrzelić. I nie wiem co bardziej mnie przerażało.
Że nie spełnię swojego planu.
Czy to że zostawię swoich dawnych i nowych bliskich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro