᯽1᯽
- Nie zostaniesz bohaterem, nie masz żadnej zdolności a wtrącając się w ratunek bohaterów mogłeś spowodować większe szkody.
Parę słów powaliło do końca moje słabe bezużyteczne ciało na kolana. Tego świadomość miałem zawsze, ale czemu nie słuchałem? No tak, on w zachodzącym słońcu obserwowałem jak mój mentor i jedyna nadzieja wypowiada słowa miażdżące mnie od środka.
Chciałem tylko pomóc... to prawda nie zrobiłem nic użytecznego ale dlaczego jego słowa mnie tak łamały.
Znikł równie szybko co się pojawił a potem usłyszałem ciężkie stąpanie. Moje ciało brutalnie zostało pociągnięte w górę. Czerwono oki chłopak przekręcił głowę.
- Sądzisz że co to było kretynie? Przez ciebie mogli mnie zabić. Czemu ty zawsze wszędzie się wtrącasz! Od bachora wpieprzasz się w moich znajomych a teraz lamerze próbujesz dostać się do U.A I co? Jesteś gównem. Czasem myślę że lepiej by było gdybyś w ogóle się nie urodził.
Słyszałem to tak wiele razy. Ale zdaje się że po raz pierwszy zamiast strachu czułem ból.
Złapał moją szczękę wbijając palce w policzki. Przymykając oczy czuję spływające łzy a on krzywi się jakby z obrzydzenia, puszcza mnie odsuwając się dwa kroki, ja zaś osuwam się na ziemię
- Jeszcze raz się do mnie zbliżysz a cię zabije.
Patrzę chwilę w niebo a potem podnoszę się do przysiadu jednak nikogo już tu dawno nie ma a światła lamp błyszczą jasno w te ciemna noc. Musiałem leżeć tu parę godzin... ale to już nie było dla mnie ważne. Nikt nawet się nie interesował, ludzie są okrutni. Dlaczego nikt nie spyta dlaczego tu leżę?
Ruszyłem w kierunku domu wiedząc że wszystko czego chciałem nie ma już sensu. Teraz tak naprawdę się poddałem. Mimo że za dzieciaka obiecałem iż tego nie zrobię.
Byłem głupi.
Otwierając powoli drzwi zauważyłem śpiąca matkę w salonie. Odkładając plecak ruszyłem w jej kierunku zgarniając jeszcze koc by ją okryć. Przymykając powieki rozpiąłem guziki mundurka ruszając do pokoju. Spojrzałem w górę na symbol pod którym było moje imię i dotykając go palcami chwyciłem go mocniej, ciche pęknięcie, zerwałem. Powoli wchodząc do środka. Tysiące figurek i wszystkie plakaty przywitały moją osobę tym wielkim wesołym uśmiechem. Sztucznym jak się okazuje. Zapaliłem światło. Może nie koniecznie jestem taki znów najgorszy. Ale nie mogłem zostać tym kim chciałem, bo świat nie dzielił nas równo. Nie zostawię też matki samej, nowe zajęcie? Jakie? Potrzebuje też nowego mentora, nowego lepszego sensu. Nie zbyt proste. Może nie powinienem sie... poddać.
Siadając na środku pokoju złapałem się za głowę słysząc głosy zlewające się w szum. All might wpatrywał się w moją osmarkaną żałosną minę.
Jesteś do niczego.
Nawet nie masz daru.
Oni są frajerami z głupimi darami a ty nie masz nawet pozycji frajera.
Mógłbyś skoczyć z dachu, może w następnym życiu będziesz miał dar.
Zawsze możesz zostać policjantem.
Lepiej gdybyś się nie urodził.
Nie rób sobie nadzieji.
Wybacz mi Izuku...
To moja wina.
PANI SYN URODZIŁ SIE BEZ DARU!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro