Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIII

OBECNIE

-W obliczu zagrożenia jakiemu zostało poddane nasze wspaniałe miasto policja apeluje o pozostanie w domach w godzinach nocnych oraz szczególną ostrożność... - oznajmiał po raz kolejny w ciągu kilkunastu ostatnich godzin monotonny głos reporterki. Ze znudzeniem wcisnęłam przycisk pilota przeskakując pomiędzy kolejnymi oślepiającymi kolorowymi światełkami telewizora, które jako jedyne rozpraszały panującą w salonie ciemność. Westchnęłam, rozkładając się bardziej w pokrytym skórą, fotelu właścicieli, których kości unosiły się w powietrzu, gdy na ekranie zabłysła zgniłozielona ramówka wiadomości. Już ciekawiej byłoby oglądać reklamy...

-Błagam nie...proszę... Zrobię wszystko... wszy...stko! - przerwał mi kobiecy wrzask. Przewróciłam oczami i podgłośniłam dźwięk przeraźliwie poważnego dziennikarza rozmawiającego z jakąś plugawą policjantką. Zmrużyłam oczy, bardziej się jej przypatrując. Ten zacięty wyraz twarzy, ciemne oczy, włosy ściśnięte w zbyt ciasny kucyk na czubku głowy... Nim zdążyłam się zorientować zaciskałam mocno pięści stercząc na fotelu niczym drapieżnik szykujący się do skoku na swoją ofiarę... i rozerwania jej na strzępy... 

-Jak Joker włamał się Arkham Asylum? Czy po jego ostatniej ucieczce procedury nie uległy zaostrzeniu? Oddział zamknięty to ponoć najlepiej strzeżony obiekt w kraju, na który rocznie wydaje się miliony dolarów, jakim cudem więc Joker był w stanie bez najmniejszego problemu stamtąd wejść i wyjść w dodatku uwolniwszy jednego z najniebezpieczniejszych seryjnych zabójców tam przetrzymywanych? - bombardował oskarżającymi pytaniami reporter, gdy kobieta ze spokojem spoglądała swoimi lodowatymi oczami w kamerę. Coś w tym zimnym spokoju wydawało mi się irytująco i niepokojąco znajome... Ale przecież jej nie znam...prawda?

-Z naszych informacji wynika, że terrorysta, seryjny morderca i złodziej posługujący się pseudonimem Joker, wykorzystał spore ilości skradzionych pieniędzy z jednego z banków w Waszyngtonie by przekupić część personelu odpowiedzialnego za procedury bezpieczeństwa w placówce. Wiemy także, że część ze strażników została zaszantażowana przez owego terrorystę, jednakże jest to wciąż niedostateczny powód do tak ordynarnej zdrady protokołu. Wszelkie nazwiska są pod ścisłą ochroną danych osobowych, jednak mogę śmiało rozwiać wszelkie wątpliwości mieszkańców Gotham i powiedzieć, że zostaną oni surowo ukarani za tak rażące nieposłuszeństwo w tak tragicznych skutkach. - odpowiedziała kobieta z beznamiętnym wyrazem na twarzy. Jej głos był podszyty irytującą wręcz pewnością. 

-Odnośnie tragicznych skutków... W jaki sposób policja zamierza ująć zbiegów? Z tego co powszechnie wiadomo w ostatnim czasie nie słynie ze spektakularnych osiągnięć, chyba, że do takowych można by zaliczyć nieodkrytą ucieczkę z ponoć najlepiej strzeżonej placówki więziennej i morderstwo kilkunastu strażników przez tego samego ''terrorystę'' o którym pani opowiada, porwanie i serię brutalnych morderstw autorstwa niejakiej Lucy Johnson, która to została wczorajszego wieczoru uwolniona z Arkham Asylum... 

-Jeśli pan pozwoli dojść mi do słowa, to owszem wyjaśnię w jaki sposób zamierzamy działać. - przerwała mu ostro wyraźnie zirytowana policjantka. Na twarzy reportera wykwitł złośliwy uśmieszek satysfakcji. Podsunął kobiecie mikrofon.

-Proszę. - zachęcił ją, niczym sęp, który zwęszył padlinę. Kobieta przełknęła głośno ślinę i spojrzała na niego wyzywająco, wzrokiem, w którym kryło się zimne, wyrachowane poczucie wyższości. Zacisnęłam mocniej pięści, wbijając paznokcie w świeżo zabliźnione rany.

-Jak już wcześniej wspomniałam, kwestie związane z impertynencją personelu, jak i służb mundurowych placówki funkcjonującej pod nazwą Arkham Asylum, zostały natychmiast rozpatrzone i poddane postępowaniu karnemu, o którym więcej nie wolno mi mówić. Natomiast co się tyczy kluczowej sprawy, a więc tragicznych skutków całego zajścia, policja oraz służby specjalne są w trakcie poszukiwań, wykorzystując wszelkie dostępne środki, to tylko kwestia czasu nim Joker i jego córeczka trafią z powrotem tam gdzie ich miejsce. Tym razem bez szans na jakąkolwiek ucieczkę. - odpowiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jednak nuta jaka wkradła się w jej głos, gdy wypowiadała słowo - córeczka, sprawiła, że krew w moich żyłach zaczęła szybciej płynąć, a głosy w mojej głowie warczeć do jej wtóru. Dziennikarz już otwierał usta by znów zaatakować, jednak zaniechał tego zamiaru, najwyraźniej otrzymawszy znak utraty czasu na wizji.

-Dziękuję poruczniku Warner. - odparł jedynie ze sztucznym uśmiechem, po czym na ekranie rozbłysło główne studio. Ja jednak zamarłam w bezruchu, czując jak wszystkie moje mięśnie momentalnie szykują się do skoku. Warner... Warner... Warner... Przed moimi oczami mignęły niewyraźne obrazy do wtóru szaleństwa, które ogarniało moje ciało. Jej zimne pełne oskarżeń spojrzenie... krew przesiąkająca przez mój rękaw... okrutny uśmieszek zaledwie kilka cali od mojej twarzy... Może zadzwonić po twojego tatusia? - dobiegał mnie z oddali jej natarczywy słodko-podły głos. Chwyciłam się za głowę, czując jak jej perfidny głos wrzeszczy pod moją czaszką. Kiwając się wprzód i w tył na krawędzi skórzanego mebla narastała we mnie niczym wściekła fala krwawej wody w piekielnej rzece...nienawiść. Czysta. nieposkromiona i żądna krwi...

-Dorwę cię Warner... - szepnęłam w otaczający mnie mrok, a na mojej twarzy rozbłysnął  jadowity uśmiech szaleńca.



***

    Nocne powietrze łaskotało mój odsłonięty kark, a wokół unosił się błogi zapach dynamitu i prochu strzelniczego. Wesoło poruszałam nogami w powietrzu, siedząc na wielkiej metalowej skrzyni wypełnionej po brzegi ładunkami wybuchowymi. Wystarczyłoby wrzucić do środka jedną zapałkę by rozpętać tu prawdziwe widowisko... Oczami wyobraźni widziałam porozrzucane części ciał, tryskającą fontanną rdzawo-czerwonej krwi i ten makabrycznie piękny uśmiech na twarzy mojego tatusia... Bum... wszyscy tu obecni leżą w krwawych kawałkach... bum... fajerwerki śmiercionośnego ognia trawią cały ten magazyn... bum... Dlaczego wszyscy się na mnie tak bezpardonowo gapią? Zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc, powodu, dla którego wszystkie spojrzenia skierowały się w moją stronę. Obrzuciłam perfidnym uśmieszkiem Dwie Twarze stojącego po środku magazynu z założonymi rękoma. Miał na sobie drogi, śnieżnobiały garnitur (jaki on musi być niepraktyczny do odplamiania z krwi!), błękitną koszulę, włoskie buty, a za paskiem sporej wielkości broń, na której cały czas opierał dłoń. Jego twarz natomiast... cóż po jednej stronie wyglądała jak twarz normalnego, nudnego gościa po czterdziestce, natomiast po drugiej... była tak doszczętnie spalona, że można było bez najmniejszego problemu dostrzec ścięgna łączące sino-różową tkankę. Nie pozostało na niej nawet resztek skóry, powieki czy nawet ust. Jego tylne zęby uzupełniały jego twarz o wyraz niezwykle dziwnego jednostronnego uśmiechu, a brak powieki sprawiał, że jego pokryte bielmem oko wydawało się kilkukrotnie większe. 

-Co się tak wszyscy gapicie? To nie ja nie mam połowy twarzy. - odezwałam się niezwykle grubiańskim tonem. Dwie Twarze posłał mi mordercze spojrzenie. Wystawiłam mu język. 

-Siedzisz na pudle łatwopalnych materiałów wybuchowych. - odezwał się beznamiętnym tonem Buff. Wzruszyłam ramionami.

-Trudno. - rzuciłam zupełnie się tym nie przejmując. Część zgromadzonych wymieniła się porozumiewawczymi spojrzeniami. 

-Możemy już dobić targu? Jak to mówią czas to pieniądz. A ja naprawdę lubię pieniądze. - odrzekł wyraźnie zniecierpliwiony Dwie Twarze, kierując spojrzenie w kierunku mojego kochanego tatusia.

-Nie wątpię. - odparł mlasnąwszy z niesmakiem. Po czy dodał. - Zgodnie z umową. Jak chcesz twoi ludzie mogą to przeliczyć. - powiedział wskazując na kilka wypełnionych po brzegi pieniędzmi walizki. Dwie Twarze skinął na kilku osiłków, którzy wyciągnęli liczarki banknotów i zabrali się do pracy. Przewróciłam oczami. Łatwiej byłoby ich wszystkich po prostu wysadzić w powietrze... bum...bum...bum...

-Czy ja też coś dostanę? - zapytałam, gdy ta nudna transakcja nareszcie dobiegła końca. 

-Oczywiście. Mam dla ciebie zupełnie nową talię kart z kwasem i... - 

-Ale ja chcę zwierzątko! - wypaliłam nie dając mu dokończyć. Spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

-Zwierzątko? - upewnił się. Kiwnęłam głową. 

-Nigdy nie miałam zwierzątka... - dodałam, po czym zamyśliłam się na chwilę i dopowiedziałam. - chyba... nie pamiętam. Wspomnienia są żałosnym uwarunkowaniem naszego rozumu... prawda?

-Tak, mój krwawy uśmieszku... dokładnie tak... - odpowiedział, a w jego oczach zabłysły iskry czystego obłędu. 

-To jakie chcesz to zwierzątko? - zapytał po dłużącej się chwili milczenia. Rozciągnęłam usta w diabolicznym uśmiechu.

-Tygrysa. 


***

         Z perfidnym uśmieszkiem na twarzy przejrzałam się w lustrze. Dzisiaj był wyjątkowy dzień, a wyjątkowy dzień wymaga wyjątkowego stroju. Miałam na sobie czarno-fioletową sukienkę przed kolano. Obsydianowy gorset ciasno opinał moje plecy, na których spoczywał zawieszony łom. Przy fioletowym pasku tkwiły zawieszone spreye i dwa glocki, a pod szafirowo-hebanową halką lśnił mój ulubiony Ka-Bar. Całość dopełniały fioletowe rękawiczki bez palców i czarne niczym najczarniejsza z nocy glany sięgające do kolan ze sznurówkami w kolorze rękawiczek. Zielone kosmyki wymykały się z dobieranego warkocza, a czarne usta i oczy podkreślone kholem w zestawieniu z moją bladą cerą wyglądały zabójczo. Gdy tylko ściągnęłam z wieszaka moją skórzaną kurtkę rozległo się pukanie do drzwi. 

-Kto tam? - zapytałam wesoło, pakując do kurtki dodatkowy magazynek. 

-Seryjny Zabójca. - odparł wyraźnie rozbawiony własnym żartem ktoś po drugiej stronie drewnianej powłoki. Nie musiałam zgadywać by wiedzieć z kim mam do czynienia.

-Jak tak, to proszę! - rzuciłam radośnie. Chwilę później do pomieszczenia wparował uśmiechnięty Victor Zsasz z przerzuconym przez ramię Kałasznikowem. Gwizdnął na mój widok.

-No, no Lucy, Kopciuszek mógłby ci pozazdrościć. - skomentował.

-Kopciuszek? Zbyt nudna bajeczka, nie sądzisz Victorze? - zapytałam marszcząc brwi.  Roześmiał się.

-To zależy, która wersja. - odpowiedział tajemniczo. Zarzuciłam sobie kurtkę na plecy, po czym wraz z nim dołączyłam do reszty oczekującej na dole. Mój tatuś uśmiechał się przebiegle, gdy Człowiek Zagadka, Pingwin i jego ludzie oraz Strach na Wróble obgadywali coś między sobą. 

-Mój krwawy uśmieszku, wyglądasz ślicznie. - odparł, gdy tylko do niego podeszłam. Uśmiechnęłam się wesoło. 

-Fajnie Lucy, założyła kieckę, ale czy ktoś może mi wreszcie powiedzieć co właściwie zamierzacie do jasnej cholery zrobić?! - warknął wyraźnie wkurzony Deathstroke'a, wchodząc do salonu, w którym wszyscy się zgromadzili. Rozciągnęłam usta w jadowitym uśmieszku.

-Pojawić się na gali dobroczynnej... - odparłam nie przestając się uśmiechać, po czym dodałam - I zabić Bruce'a Wayne'a.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro