Rozdział XXIV
15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
Otwieram gwałtownie oczy krztusząc się lodowatą wodą, która została na mnie wylana. Przez krótką chwilę nie pamiętam zupełnie niczego. Nawet własnego imienia... Wypełnia mnie oczyszczająca pustka. Pustka, która jest wybawieniem. Życiodajną siłą. Ale trwa to jedynie chwilę... Pamięć przytłacza mnie niczym monumentalny głaz. Wtrąca się do świątyni pustki niczym wrogie wojska do bazy rebeliantów walczących o wolność własną i swych pobratymców. Wraz z okrutną pamięcią powraca także ból. Ból ogarniający moje ciało niczym całun umarłego. Ból sprawiający drętwienie kończyn. Ból istnienia, które zostało mi skradzione. Nie mam już siły krzyczeć czy czuć czegokolwiek. Straciłam już tą umiejętność. Zimna woda spływa po moich włosach, kapiąc na pokrytą kałużami szkarłatu podłogę. Dreszcze przechodzą mnie mimowolnie. Pomimo chłodu mój umysł zdaje się płonąć. Pewnie mam gorączkę... Pewnie się wykrwawiam... Pewnie umrę... Ostatnia myśl napawa mnie radością wygranej, a jednocześnie smutkiem porażki. Jeśli zginę plany tego potwora legną w gruzach... Jeżeli zginę zabije setki niewinnych w Gotham... Śmierć w niewoli... Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie poddaję się tak łatwo... Walczę do końca... Co się ze mną stało? Dźwięk upuszczanego metalowego wiadra przywraca mnie do rzeczywistości ze stanu otępienia. Minęło raptem parę sekund odkąd się obudziłam, odkąd lodowata woda przerwała mój błogi przedśmiertny sen. Spoglądam na diabła w fioletowym garniturze. W świetle pojedynczej żarówki wygląda jak postać z innego wymiaru. Jak potwór przed, którym dzieci chowają się pod łóżkiem. Niczym nie przypomina człowieka, którym jest. Człowieka, który zatracił resztki człowieczeństwa do reszty pogrążając się w krwawym obłędzie. Wygląda upiornie, ale nie boję się. Nie tym razem. Może mnie torturować. Może mnie zabić. Ale mnie nie zniszczy. Nie sprawi, że oszaleję. Nie zmieni mnie w potwora. Jestem człowiekiem i nie jestem szalona. Nigdy nie stanę się tym kogo we mnie widzą.
-Jesteś tak obrzydliwie zepsuta Lucy... - odzywa się mlaszcząc z niesmakiem zielonowłosy demon. Okrąża mnie jak gdyby oglądał w zoo jakiś wyjątkowy okaz napawający go niezwykłą odrazą.
-I kto to mówi... - odpowiadam z trudem panując nad drgawkami obejmującymi moje rozgorączkowane ciało. Psychopata w ułamku sekundy znajduje się przede mną i chwyta moją twarz w swoje zimne, kościste, trupioblade palce. Wyciąga z rękawa scyzoryk i przejeżdża nim po moim policzku. Zaciskam zęby.
-Moja krew...- mówi kredowobiały potwór z wiecznym uśmiechem na twarzy wkładając sobie palec umoczony w mojej posoce do ust. Rozciągam twarz w wyrazie obrzydzenia. Kieruje swój pełen czystego szaleństwa i chaosu wzrok na mnie. - To niewyobrażalne jak bardzo mogą ją zniszczyć te odrażające, wątłe i zupełnie bezużyteczne wyobrażenia o porządku i zdrowiu psychicznym!
-Twoje żałosne usprawiedliwienia dla bezcelowego mordu i sianego zniszczenia robią się już nudne. - syczę w odpowiedzi. Uderza mnie w twarz. Na jego bladej dłoni pozostaje rdzawoczerwona plama. Spoglądam na niego z absolutną i nieograniczoną nienawiścią.
-Sądzisz, że próbuję się tłumaczyć? Uważasz, że poczucie moralności i koślawej świadomości społecznej więzi także mnie? Że jestem jak ty i zarażeni potworną chorobą ważności człowieczeństwa i nieistniejącego sensu surrealistycznej egzystencji skazańcy? - zadaje pytanie wyraźnie rozbawiony. Przełykam głośno ślinę. Mam wrażenie, że w moim umyśle panuje pożar, gdy próbuję rozszyfrować jego tok myślenia.
-Jesteś obłąkany. Twój umysł to cmentarzysko ludzkości. Okrutna wizja tego co może się z nami stać. - wypowiadam słowa dopiero po tym rozumiejąc ich smętny, pełen grozy sens. Krwawy klaun wybucha upiornym, monstrualnym śmiechem.
-To już się stało uśmieszku. Ludzkość jest martwym odbiciem przeszłości. Monstrum ukrywającym się pod przykrywką łamanego prawa. - odpowiada mi, a ja wzdrygam się mając dziwne wrażenie, że zaczynam go znowu rozumieć. Że ta paplanina szaleńca ma rzeczywiste znaczenie. Że to on jako jedyny może dostrzegać prawdę, a wszyscy pozostali żyjemy w obłudnym kłamstwie... Świadomość ta sprawiała, że krew poczynała zamarzać mi w żyłach, a moje myśli gubiły się w plątaninie śliskiej i przerażającej grozy.
-Nie. - odrzekam jedyną odpowiedzią, na którą mnie stać w obliczu normalnego szaleństwa i szaleńczej normalności. To wszystko jest zbyt potworne by mogło być realne... prawda?
-To mefistofeliczne* jak te przeżarte chorobą kreatury potrafią wyprać mózg komuś z czystą krwią obłędu! To skandaliczne! - wykrzykuje ze złością.
-Według ciebie powinnam być bezmózgą marionetką mordującą na twój rozkaz i wtedy byłabym ''zdrowa'' , tak? - pytam z wściekłością próbując zagłuszyć cieniutki głosik zgadzający się z jego chorą filozofią. Demon obrzuca mnie piorunującym spojrzeniem.
-Tragiczna interpretacja moja droga! Jesteś moją córką, powinnaś być mi posłuszna. - odparł z irytacją. Prychnęłam.
-Posłuszeństwo opiera się na szacunku, a szacunek trzeba zdobyć. Ty zdobywasz jedynie nienawiść! - warknęłam. Spojrzał na mnie jak drapieżnik przed pożarciem swojej ofiary.
-Więc, komu jesteś posłuszna Lucy? - zapytał tonem głosu, w którym nie potrafiłam rozpoznać emocji. Zmarszczyłam brwi zastanawiąjąc się dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Po chwili zrozumiałam, że pytanie powinno brzmieć w moim wypadku: czemu jestem posłuszna...
-Rozsądkowi. - odpowiedziałam, a w moim głosie zabrzmiała stal. Tylko przez ułamek sekundy byłam z siebie dumna. Moment później moje zmaltretowane i trawione gorączką ciało przeszyło kilkaset woltów. Wrzasnęłam zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Poza tym jeszcze nigdy nie poraził mnie prąd. Zwłaszcza z takim natężeniem... Z przerażeniem w oczach spojrzałam na uśmiechniętego potwora ściskającego w kredowobiałej dłoni pilota. Obrzuciłam wzrokiem liny na ścianie, które widziałam tu za pierwszym razem, gdy mnie tu więził. Teraz zrozumiałam swój głupi błąd... To nie były żadne durne liny... tylko kable...
-Komu jesteś posłuszna? - zapytał po raz kolejny, a mnie przeszedł lodowaty dreszcz. Moje włosy przypominały teraz fryzurę Frankensteina, a każda komórka mojego organizmu drgała w rytm nadany przez dotkliwie krzywdzącą elektryczność. Odpowiedź na pytanie, której oczekiwał była oczywista. Ale przyrzekłam sobie samej, że nigdy się z nim nie zgodzę. Że będę robić wszystko przeciw niemu. Że prędzej umrę niż będę mu posłuszna... Wzięłam głęboki oddech czując jak każda tkanka mojego ciała buntuje się przeciw temu co zamierzałam za chwilę powiedzieć.
-Rozsądkowi. - odparłam stanowczo, a psychopatyczne monstrum wykrzywiło twarz w wyrazie wściekłości, po czym wcisnęło guzik. Szarpnęłam się z krzykiem w więżących mnie łańcuchach, czując przeraźliwą siłę elektryczności. Zdawała się wzmacniać trawiący mnie ból i nie pozwalała zapaść w błogi stan niedokrwienia. Gdy niszczące wolty przestały przepływać przez mój udręczony organizm odetchnęłam z wyraźną ulgą w przerwie od nieludzkiego bólu.
-Komu jesteś posłuszna? - spytał ponownie, tym razem bardziej zirytowany, a ja oddychając ciężko postanowiłam milczeć. Cisza ta jednak nie trwała długo. Zielonowłosy psychopata zacisnął kościste palce na pilocie, a ja wydarłam się czując jak włoski na karku zaczynają się przypalać, a każda komórka mojego ciała błaga o litość.
-Komu jesteś posłuszna?! - warknął powstrzymując rozdzierające mnie na strzępy wolty od działania. Czując jak moje zęby drgają w symfonii rażącego prądu spojrzałam na niego z nieposkromioną nienawiścią.
-Roz...sąd...kowi! - syknęłam zniekształconym przez prąd głosem. Ułamek sekundy później wolty na nowo ruszyły niszczącą falą przez moje ciało wypalając moje nerwy i plugawą krew szaleńca... Tym razem natężenie było większe, a elektryczność trzymała mnie w swoich ostrych, rwących szponach o miliardy lat świetlnych cierpienia dłużej. Wieki później zabrał trupioblady palec z przycisku, a ja zaczęłam krztusić się własną krwią, która nagromadziła się w moich ustach przez okrucieństwo prądu elektrycznego. Całe moje ciało obejmowały drgawki, a zapach spalenizny unosił się w przegniłym powietrzu. Lodowate palce śmierci chwytały mnie za szyję, a diabeł spoglądał na mnie świdrującym, upiornym spojrzeniem pełnym nieopisanego horroru.
-Komu jesteś posłuszna?! - akcentował każdy wyraz z namacalną irytacją. Próbując zacisnąć drżące palce w pięści i opanować szczękające zęby spojrzałam na niego wyzywająco.
-Rozzz....sąąd...kooowii... - odparłam wciąż się krztusząc i szczękając zębami bez jakiejkolwiek kontroli z mojej strony. Potwór w fioletowym garniturze z wściekłością uderzył palcami o pilota uruchamiając bezwzględny i bezlitosny prąd, który za każdym razem był coraz intensywniejszy. Mój pełen grozy, bólu i cierpienia krzyk poniósł się echem po piwnicy. Moje mięśnie zaczęły drgać. Dreszcze przechodziły mnie niczym zabójcze fale tsunami. Mój umysł płonął wraz z pokrywającymi moją bladą skórę włoskami. Śmierć zaciskała swoje zimne palce na mojej szyi, a jej zgniło-gorzki oddech przyprawiał mnie o mdłości. Gorący szkarłat zdawał się spływać po mnie hektolitrami, a oddech więznął w moich wypełnionych krwią płucach. Po moich policzkach spłynęły słone łzy, a z mojego nosa kapnęły rdzawoczerwone krople. Mój umysł przedstawiał jedynie obraz bólu i cierpienia. Nie było dokąd uciec. Makabryczna elektryczność trzymała mnie przytomną nie pozwalając na choćby milisekundę bez trawiącego mnie diabelskiego bólu. Jedyne czego pragnęłam i o co błagałam była choćby chwila bez tego koszmaru. Śmierć... ona jedyna mogła zakończyć moją agonię... Śmierć... jej słodko-gorzki smak czułam na porażonym prądem pokrwawionym języku... Śmierć... ponownie wydawała się wspaniałą alternatywą...
*mefistofeliczne - przewrotne, złośliwe, demoniczne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro