Rozdział XXII
15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
Cała w dreszczach wracam do mojego więzienia w otoczeniu osiłków z wytatuowanymi siódemkami. Tych samych, którzy chwilę wcześniej rozszarpali ludzi na strzępy w tak makabryczny sposób, że nawet mój żołądek zbuntował się przeciw temu. Na ich twarzach goszczą okrutne uśmiechy, a na ich ciele zasycha rdzawoczerwona posoka ich ofiar. Śmieją się i poklepują po ramionach. Podekscytowanymi głosami wymieniają się tym co kupią za wygrane pieniądze... Pieniądze, dla których dopuścili się krwawej zbrodni... Dla głupiego zwitka papieru... Nie potrafię na nich patrzeć. Nie wierzę w to co się przed momentem wydarzyło. To nie mogą być ludzie... To zimnokrwiste potwory... Wpychają mnie do pokoju z taką siłą, że upadam bezwładnie na podłogę. Ze śmiechem zatrzaskują drzwi, a ja zwijam się w trzęsącą się kulkę na podłodze. Przed oczami wciąż ukazuje mi się skąpany w krwi i cudzych wnętrznościach salon. Wyraźnie widzę oblicze demona i potworów, którymi się otoczył. Słyszę w głowie jego upiorne pytanie i jeszcze straszniejszą odpowiedź... Bo jakże się nie zgodzić z jego twierdzeniem po zobaczeniu czegoś takiego? Jak zachować obojętność względem tej makabry? Jak pozostać silną po przekonaniu się jak potworny jest twój wróg? Czy ktokolwiek jeszcze o mnie pamięta? Czy ktokolwiek jeszcze mnie szuka? Czy ktokolwiek mnie uratuje z tego piekła? Widziałam wiele... Przetrwałam wiele... Zrobiłam wiele... Ale po raz pierwszy dotarło do mnie, że tym razem mogę przegrać... Że tym razem mogę nie przetrwać... Że tym razem mogę być jedynie głupią piętnastolatką, która nie ma siły by się przeciwstawić... Która chciałaby tylko wrócić do domu... którego nie ma. Obejmuję się ramionami czując jak niewidzialny chłód prawdy owiewa mnie aż do kości. Jak mam tu przetrwać? Jak mam stąd uciec? Jak mam pozostać silna wobec tej masakry? Rozlega się zgrzyt zamka w drzwiach. Momentalnie zbieram się w sobie i wstaję. Zaciskam mocno pięści gotowa do walki.
-Przemyślałaś swoją odpowiedź? - zapytał tym zwyczajowym upiornie rozbawionym głosem zielonowłosy psychopata. Przełknęłam ciężko ślinę odruchowo cofając się. Jego obecność sprawiała, że włoski na moich rękach stawały dęba, a ja ostatkiem sił powstrzymywałam się od schowania pod łóżkiem niczym durne, przerażone dziecko... którym przy nim byłam... Nawet nie potrafiłam spojrzeć w te demoniczne oczy. Zamiast tego wpatrywałam się uparcie w podłogę i wmawiałam sobie kolejne kłamstwa o tym, że mnie nie skrzywdzi...
-Nie. - warknęłam na przekór, a właściwie cicho powiedziałam, bo mój głos nie był w stanie przejść przez gardło po tym jakie przerażające wizje serwował mu mój ogarnięty strachem, obrzydzeniem i frustracją umysł. Joker mlasnął z niesmakiem. W moich uszach ten dźwięk brzmiał o dziesięć tonów głośniej i o siedemnaście straszniej. Jego trupioblade oblicze i ten makabryczny krwawy uśmiech budził we mnie paranoiczne przerażenie. Zwłaszcza po tym co zobaczyłam... Ten psychopata był zdolny do wszystkiego... A ja byłam na jego chorej łasce...
-Chodź. - powiedział jedynie, a mnie przeszedł zimny dreszcz. Co planował tym razem? Czy limit psychicznej tortur na ten dzień się jeszcze nie skończył? A może, znów prowadził mnie do tej przeklętej...piwnicy? Na samo wspomnienie o ciemnej dziurze, łańcuchach i głodówce przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
-Gdzie? - zadałam drżącym głosem pytanie i cofnęłam się w głąb pokoju, który wydawał mi się o stokroć razy bezpieczniejszy niż to co czekało mnie poza nim. Monstrum w fiolecie podeszło do mnie szybkim krokiem i chwyciło mocnym chwytem typu C za nadgarstek. Przez ułamek sekundy rozważałam walkę. Był tylko on jeden... Żadnego innego osiłka... Mogłabym go zabić i uciec... Tyle, że setka jego osiłków była mniej niebezpieczna niż ich przywódca...
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - odrzekł rozciągając poranione usta w upiornym, szaleńczym i diabelskim uśmiechu czystego krwawego obłędu i zła. Spojrzałam na niego wyzywająco ignorując trzymający mnie w swoich lodowatych, śliskich objęciach strach.
-Już w nim jestem. - syknęłam. Przestał się uśmiechać i pociągnął mnie brutalnie za sobą wbijając swoje paznokcie w mój nadgarstek zostawiając krwawe ślady.
Kroki w korytarzu... Drzwi na końcu niego... Moje serce bijące jak oszalałe... Ciągnący mnie nieuchronnie w ich stronę potwór... Ból uderzenia gdy wylądowałam na zimnej podłodze pomieszczenia... Trzask zamykanych wrót... Podnoszę się w chwili, gdy dźwięk klucza w drzwiach rozlega się w moich uszach niczym marsz żałobny na pogrzebie. Rozglądam się zrezygnowanym wzrokiem po miejscu, do którego trafiłam. Czarne wygłuszone ściany, a na każdej z nich niemała kolekcja broni,betonowa podłoga, żadnych okien, staromodne świetlówki, obsydianowa kanapa i krzesło do którego przywiązany jest mężczyzna z wytatuowaną ósemką na umięśnionym ramieniu. Zauważając folię wokół niego natychmiast uświadamiam sobie co to za miejsce... Pokój śmierci. Pomieszczenie, które posiada każdy gang i, w którym znika każdy zdrajca i wróg... Spoglądam w obiektyw kamery w roku pomieszczenia. Wzdycham ciężko.
-Nie zabiję go dla ciebie. - odezwałam się pewnym głosem, w którym zabrzmiała po raz pierwszy od dawna stal. Nie będę jego mordercą. Nie będę zabójcą. Nie zrobię niczego dla niego. Wolę spłonąć w piekle.
-Och Lucy, Lucy... Przecież jesteś morderczynią. W czym więc problem? - zapytał upiorny głos wydobywający się z głośnika. Wzdrygnęłam się na to określenie. Robiłam co musiałam by przetrwać... Zabiłam... ale nie byłam mordercą. Zacisnęłam mocniej pięści czując jak krew w moich żyłach przyspiesza w rytm jakże cudownej wściekłości. Była moją siłą napędową...Moją kryjówką przed strachem... Moim asem w rękawie...Tęskniłam za nią.
-Nie jestem! To była samoobrona! I nie mam najmniejszego zamiaru zabić ani razu więcej, a już szczególnie dla ciebie potworze! -warknęłam czując jak w moich żyłach no nowo płynie odwaga. W pokoju przerażającym echem rozległ się jego szaleńczy, okrutny i zniekształcony przez głośnik śmiech. Zacisnęłam mocniej pięści czując jak moje paznokcie powoli przebijają wewnętrzną skórę moich dłoni.
-Zabij ją, a otrzymasz moje wybaczenie. - powiedział, a ja zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc. Jednak chwilę później spoglądając w stronę pustego krzesła momentalnie to do mnie dotarło.
Ostrze przeszyło powietrze z prędkością kuli wypuszczonej z karabinu, co prawdopodobnie było niemożliwe. Uniknęłam go w ostatniej chwili odchylając moją głowę, która najwyraźniej stanowiła cel nożownika. Spojrzałam w jego stronę. Był co najmniej o dwie głowy wyższy i szybki niczym błyskawica. Nie dając mi czasu na opracowanie jakiejkolwiek strategii zaatakował. Zaskoczenie, prędkość, spryt... Moje wszystkie atuty... Wszystkie co do jednego... Ukradł... Mistrzowskimi cięciami atakował, jednym po drugim, a ja mogłam jedynie się cofać pod ścianę, nie mając szans na wykonanie obrony nożycowej. Zabije mnie... Palcami wyczułam ścianę i w tej dokładnie chwili zrozumiałam, że mam za sobą zbrojownię. W ułamku sekundy podjęłam decyzję i wzięłam maczetę blokując jego noże. Walczył nadzwyczaj czysto... Uśmiechnęłam się pod nosem i kopnęłam go w kolano mocnym low Kickiem odsłaniając się tym samym na ostre cięcia nożem. Rozległ się dźwięk łamanej kości i wściekłe warknięcie mojego napastnika, który tracąc równowagę opadł na betonową podłogę. Syknęłam przez zęby czując jak idealnie zadane rany cienkie otwierają się. Ciepła krew poczęła spływać po moim brzuchu i plamić poszarpaną koszulkę. Nożownik z wściekłością wbił ostrze w moją łydkę. Wrzasnęłam z bólu siłą woli utrzymując się na nogach. Wzięłam ze ściany glocka nim osiłek zdążył zadać mi kolejny cios. Nie zabiję go. Ale jeśli tego nie zrobię on zabije mnie... Zacisnęłam blade palce na spuście... Wzięłam zamach i kolbą walnęłam mężczyznę w potylicę. Upadł na ziemię nieprzytomny. Opadłam na podłogę wypuszczając z dłoni broń i zaciskając zęby z przeszywającego mnie bólu. Kilka cholernie bolesnych chwil później, gdy wzrok rozmazywał mi się przed oczami, a w moim zamroczonym bólem umyśle echem odbijało się w kółko jedno krótkie zdanie - wykrwawię się, drzwi otworzyły się z hukiem, a do pomieszczenia wpadło kilkunastu osiłków z demonem w fiolecie na czele. Na jego trupiej twarzy rysowała się ślepa wściekłość.
-Jesteś nieposłuszna. Śmiesz się mi przeciwstawiać?! - warknął Joker podnosząc mnie brutalnie z ziemi, a ja wydarłam się z bólu, który trawił mnie niczym płomienie drewno w pożarze. Mimo tego roześmiałam się czując metaliczny smak krwi w ustach.
-Tak...- wyszeptałam z zadowoleniem. Nic innego się już nie liczyło... Pociągnął mnie za sobą, a ponieważ w mojej łydce tkwił po rękojeść nóż po prostu ciągnął mnie po ziemi mając za nic moje wrzaski wymieszane ze śmiechem. Ból był nie do zniesienia i sprawiał, że było mi jednocześnie niedobrze i traciłam przytomność, ale i tak nie miałam już nic do stracenia. Po starciu z tak wprawnym nożownikiem musiałam się wykrwawić i umrzeć. A to znaczyło, że nic już nie mógł mi zrobić, a ja wygrałam...
Wrzucił mnie do piwnicy i zakuł moje nadgarstki w zwisające z sufitu kajdany sprawiając, że wisiałam cała we krwi nad ziemią. Mimo tego i tak się uśmiechałam. Wygrałam. Przegrał. Już nic nie może mi zrobić. Wyrwał ostrze tkwiące w mojej łydce, a mnie przeszył niewyobrażalny ból. Wydarłam się okropnym, przeszywającym wrzaskiem pełnym cierpienia, które trawiło mnie niczym szaleństwo szaleńca. Nie potrafiąc dłużej tego znieść dałam się porwać ciemności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro