Rozdział XX
* * *
Red Hood wpatrywał się zamyślonym wzrokiem w krajobraz mroku i krwi roztaczający się przed jego oczami - Gotham City. Miasto szaleńców, seryjnych morderców i człowieka w pelerynie bezskutecznie starającego się ponieść kres prawdziwemu obliczu Gotham. To wręcz niewiarygodne, że kiedyś był jednym z nich... Jednym z bat-family...Cudownym chłopcem... Ofiarą makabrycznego klauna o psychodenicznym uśmiechu... Do dziś w jego głowie potrafił rozbrzmiewać jego okrutny śmiech, a obraz nieopisanego horroru w jego oczach nawiedzał go w chwilach słabości. Ale już nie był dłużej tym przerażonym i bezbronnym chłopcem co kiedyś... Był postrachem wśród bezkarnych kryminalistów. Cholernie dobrym skrytobójcą. Bossem mafii Gotham City. Sygnał powiadomienia w jego komputerze przerwał jego melancholijną podróż w przeszłość sygnalizując nowy problem. Młody mężczyzna odwrócił się od szyby jego wieżowca i podszedł do biurka, na którym obok kolekcji noży wojskowych i Aka-47 leżał smukły czarny laptop. Na ekranie obok otwartego maila, którego nadawcą była niejaka Arley S. , pojawił się przechwycony z linii policji komunikat o kolejnym morderstwie Smile. Red Hood zaklął siarczyście pod nosem. Liczył, że sprawa Smile rozwiąże się sama. Nie sądził by ten arogancki morderca długo pozostał na scenie przestępczego półświatka. Doświadczony mimo młodego wieku drugi Robin był pewien, że niezbyt subtelny seryjny zabójca to amator tego rzemiosła, jeden ze świrów, które są fanami superzłoczyńców. Jednak pseudonim, ilość makabr i rozgłos wśród podziemia przeczyły jego domysłom. A to czyniło Smile zagrożeniem i poważnym problemem antybohatera. Musiał wziąć więc sprawy w swoje ręce i znaleźć owego przestępcę i ukrucić ilość jego czasu na tym świecie zanim zdąży zabić ponownie. Jego zdziwienie jednak budziło to, że owy problemodawca umykał sprytnie zarówno policji jak i Mrocznemu Rycerzowi... Czyżby Bruce stał się równie nieudolny co służby publiczne? Red Hood zaśmiał się pod nosem. Jednak... z niemiłym uczuciem musiał przyznać, że skoro nawet Batman jeszcze nie złapał Smile, to znaczyło, że był on znacznie niebezpieczniejszy niż mogło się to z początku każdemu wydawać. Co sprowadzało się do niechybnego i groźnego stwierdzenia, że Smile nie był amatorem... Był profesjonalistą...
Nim Red Hood zdążył ułożyć w głowie jakikolwiek plan działania czy zastanowić się głębiej nad wysuniętymi wnioskami jego wyczulone zmysły zareagowały błyskawicznie ostrzegając ich właściciela w ostatniej chwili. Antybohater padł na ziemię, gdy strzały z broni maszynowej rozbiły dopiero co wymienione szyby w jego biurze. Przeturlał się z prędkością atakującej kobry pod biurko, zgarniając z jego powierzchni laptopa, parę noży i Aka-47. Chowając się za dębowym drewnem, które zaczynało powoli przypominać dziurawą kartkę papieru liczył w głowie czas jaki będzie miał przy przeładowaniu. Kilkanaście sekund później strzały ustały, a Red Hood odbezpieczając karabin snajperski i dwa Glocki ruszył na swoich agresorów... Jego własnych ludzi... Zmrużył oczy zbity z tropu. Przecież płacił tym rzezimieszkom, dlaczego więc chcieli go ukatrupić?
-Zamierzacie zdjąć własnego pracodawcę? Nie żebym nie chciał wypróbować mojego nowego noża motylkowego, ale to trochę nielogiczne, nawet jak na takich idiotów jak wy, nie sądzicie? - zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie antybohater. Jeden z oprychów się roześmiał wychodząc przed szereg.
-Nie pracujemy już dłużej dla ciebie Kapturze, ale z wielką przyjemnością wykopiemy ci grób. - odparł barczysty mężczyzna z karabinem maszynowym przewieszonym przez plecy wyszczerzając pożółkłe od dymu papierosowego zęby. Red Hood zmarszczył brwi, po czym pociągnął za spust trafiając w sam środek klatki piersiowej barczystego przestępcy.
-Nie żebym był niemiły, ale mam taki uraz do grabarzy, więc pozdrów ode mnie Lucka.- odpowiedział wzruszając ramionami Red Hood, gdy reszta wrogiego zgromadzenia z niemym zaskoczeniem obserwowała powiększającą się plamę szkarłatu na piersi ich przedstawiciela.
Wykorzystując ich nieuwagę przewiesił przez ramię snajperkę i chwycił dwa Glocki rozpoczynając nierówną strzelaninę. Pod jego celnymi, śmiercionośnymi strzałami padła połowa jego przeciwników. Jednak reszta nie była tak łatwym celem, a rozpętana na dobre strzelanina przeciw przewadze liczebnej była stanowczo nie na korzyść wykwalifikowanego skrytobójcy. Uświadamiając sobie ze zrezygnowaniem, że niewiele zdziała w strzelaninie wpadł na pierwszego po drodze do wyjścia strzelca i położył go jednym silnym ciosem w tętnice szyjną, po czym rzucił nożem w głowę nacierającego. Ostry jak powietrze w Pandemonium wbił się aż po rękojeść w czaszkę atakującego, który opadł bezwładnie niczym szmaciana lalka na zabarwioną rdzawoczerwonymi plamami podłogę. Osłaniając się jak tarczą martwym ciałem i szacując swe szanse Red Hood wybiegł na korytarz biegnąc schodami w dół. Szybkie kroki jego prześladowców nie cichły, a on uśmiechnął się pod nosem zdając sobie sprawę, że pewnie z łatwością nabierze ich na stary trik. Przeskoczył przez balustradę i zmienił kierunek biegu na przeciwny zmierzając ku szczytowi budynku. Wpadając z powrotem do swojego gabinetu i zamykając się w nim od środka wyczuł wrogą obecność kogoś obcego... Momentalnie obrócił się w stronę biurka ,za którym siedziała wysoka i umięśniona postać w białym garniturze. Wycelował odbezpieczonym Aka-47 prosto w sam środek czoła intruza. Mężczyzna uśmiechnął się przebiegle ukazując rząd srebrnobiałych zębów niepokojąco kontrastujących z obsydianową barwą jego twarzy.
-Czarna Maska... - wysyczał z nienawiścią Red Hood. Były boss mafii wstał z fotela rozciągając zdrętwiałe palce. Jego wyraz twarzy stanowił dziwne połączenie satysfakcji i żądzy mściwej zemsty. Ani trochę nie ruszała go perspektywa przestrzelenia głowy, która groziła mu ze strony Kaptura.
-Czerwony Kapturek... Nie zgubiłeś może drogi do babuni? - zapytał pretensjonalnie mężczyzna ze śmiechem. Antybohater wykrzywił usta w dziwnym grymasie pod szkarłatnym hełmem.
-A ty skóry twarzy Blackie? - odpowiedział pytaniem na pytanie równie złośliwie były wychowanek Mrocznego Rycerza.
-Ja przynajmniej potrafię zapanować nad tymi skretyniałymi złodziejami i mordercami. A ty? - odparł głosem przepełnionym jadem Czarna Maska.
-Pomyślmy... Umiem grać na ukulele, zastrzelić ciebie, wysadzić budynek i uciec w przeciągu trzydziestu sekund, nie dać się złapać przez Nietoperza, a i potrafię też upiec tarte cytrynową z wybornym ciastem kruchym.
-Prędzej sam spłoniesz dzieciaku. - syknął Czarna Maska. Red Hood roześmiał się.
-Mam piekarnik z systemem antypożarowym. - rzucił wesoło, a starszy gangster zacisnął mocniej pięści.
-Zginiesz. - wysyczał jedynie były boss mafii Gotham City, po czym rzucił się na Red Hooda.
Rozkojarzony antybohater dopiero po chwili pociągnął za spust swojej snajperki, nie sprawdzając wcześniej magazynka...który był przeraźliwie i okrutnie pusty. Były Robin zaklął odrzucając bezużyteczny karabin na bok i wyciągnął zza paska bojówek ostrze długości przedramienia dorosłego mężczyzny. Czarna Maska natarł na niego z siłą rozwścieczonego byka i omal nie przewracając go na podłogę. Red Hood zrobił kilka cięć, jednak zbyt słabych by powstrzymać wprawionego w brudnych, ulicznych walkach gangstera. Czarna Maska zadał kilka mocnych ciosów okrężnych, a Red Hood soczystych kopniaków, w tym low kicka, który mocno uszkodził kolano mafiozy. Chwila nieuwagi wystarczyła by rozwścieczony miesiącami w więziennej celi Czarna Maska przewrócił na ziemię znacznie szczuplejszego przeciwnika. Red Hood korzystając z okazji chwycił w tradycyjne duszenie za szyję mocno obiema dłońmi gangstera przyczepiając mu do karku mikroładunek wybuchowy, po czym ciasno przy napastniku przeturlał się kładąc tym razem to Czarną Maskę na ziemię. Błyskawicznie wstając i wykonując kopnięcie futbolowe na głowę Red Hood wskoczył za rozharatane biurko i wcisnął przycisk detonatora bez najmniejszego nawet ukłucia poczucia winy. Rozległ się huk wybuchu, a na porozbijanych szybach wylądowała krew zmieszana z rozdrobnionymi kawałkami mózgu. Red Hood uśmiechnął się i wstał otrzepując ze szczątek i spojrzał obojętnym wzrokiem na bezgłowe ciało w szkarłatno-białym garniturze.
-I kto cię uwolnił koleżko? - zadał retoryczne pytanie w nicość antybohater wyciągając z kieszeni koszuli Czarnej Maski karteczkę z rysunkiem. Rysunkiem, którego nie można pomylić z żadnym innym... Parasolka.
-Pingwin... - wyszeptał antybohater zaciskając w pięści karteczkę. Chwilę później zamknięte drzwi przeciął obusieczny miecz. Miecz, który nie był typową bronią i nie był używany przez typowych przestępców... Był używany przez płatnych zabójców. Red Hood westchnął, po czym wyskoczył przez okno znikając w mroku ulic Gotham dokładnie w chwili, gdy do pomieszczenia wpadło czterech wyszkolonych płatnych morderców. W głowie byłego Robina pojawiło się jedno krótkie słowo - Smile...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro