Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLIII

*      *       *

   Deszcz zalewał mu oczy, krew ściekała po jego poranionych od ciągłego uderzania w beton nadgarstkach, a nadzwyczaj toksyczna furia zawładnęła jego sercem. Miał ochotę rozszarpać każdego na swej drodze gołymi rękoma, wypatroszyć jak zwierzę w rzeźni. Był spragniony, tak cholernie spragniony... ale to nie był zwykły, ludzki głód. To był głód zabójcy. Nieugaszony, nieznośny i nieubłagany. Był jak te lwy głodzone tygodniami, by na oczach krwiożerczego tłumu zarżnęły każdego w zasięgu metra. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego ta cholerna idiotka to zrobiła?!Dlaczego pozwoliła skatować się temu potworowi? Dlaczego nie uciekła? Dlaczego powstrzymała go, gdy mógł go zabić, gdy dostał drugą szansę, gdy chciał wypruć temu psycholowi flaki?! Jego kości trzasnęły wstrętnie, gdy po raz kolejny napotkały twardy jak diabli beton. Wrzasnął, po raz kolejny biorąc zamach, ale nim jego pięść zdążyła dosięgnąć nieporuszalnego celu, czyjaś dłoń chwyciła mocno za jego nadgarstek.

-Dosyć! - krzyknął tonem nie tolerującym sprzeciwu Bruce Wayne. Na jego twarzy lśniła bezlitosna maska pokerzysty. Jego syn spojrzał na niego z mordem w oczach. Jak on mógł zachowywać taki spokój? Jak on mógł mieć to gdzieś? Jak on mógł tak na niego patrzeć?

-Nie masz prawa mówić mi co mam robić, a czego nie. - syknął Damian, wyrywając swoją dłoń z żelaznego uścisku ojca. 

-Jestem twoim ojcem Damianie. - odparł ze stoickim spokojem, a chłopak prychnął. 

-I co z tego? Mam osiemnaście lat, nie potrzebuję ciebie, ani twoich moralnie skrzywionych bzdur. - warknął w odpowiedzi, a na twarzy Mrocznego Rycerza odbił się ból. Myślał, że przez te osiem lat jego syn wyrósł z bycia okrutnym, pełnym dumy zabójcą na jakiego wychowała go Liga. Myślał, że nauczył go czegoś, wskazał mu inną, lepszą drogę. Myślał, że pokazał mu, że zabijanie to nie rozwiązanie... ale teraz, miał wrażenie, że znów stoi naprzeciw bezlitosnego dziesięcioletniego mordercy, który nie ma żadnych skrupułów przed poderżnięciem gardła każdemu słabszemu od niego, a oni dwaj znów byli sobie jedynie obcymi, skazanymi na swoje towarzystwo. 

-Mylisz się Damianie. Teraz tego nie dostrzegasz, zaślepia cię wściekłość i bezsilność. Rozumiem to. Ja też się tak czułem. Ja też myślałem, że byłem w stanie czemuś zapobiec, że mogłem coś powstrzymać, że powinienem być silniejszym... ale jesteśmy tylko ludźmi synu, a ludzie nie są niepokonani, nie są niezniszczalni i nie potrafią rozwiązać wszystkich problemów w pojedynkę. Nasze życie czasami stawia przed nami ścianę z betonu i nie ważne jak silni jesteśmy, nie przebrniemy przez nią bez pomocy. 

-Nie potrzebuję jej. - odparł lodowato Damian, po czym skierował się w kierunku rezydencji. Mroczny Rycerz westchnął, po czym spojrzał na betonowy mur, w który jego syn tak nieubłaganie uderzał. Był pęknięty...


***

   Minął tydzień, ale dla Damiana wydawał się miesiącem. Gotham ucichło. Przestępcy i reszta zgnilizny tego miasta skryła się w swoich brudnych norach, nie przysparzając problemów i tak już ledwo żyjącej policji, która mierzyła się obecnie częściej z natrętnymi sępami z mediów niżeli mieszkańcami półświatka. Nawet on i jego przyszywana rodzinka, nie mieli zbyt wiele do roboty w ciągu ostatnich dni. Nikt jednak, tutaj w sztucznie oświetlonym mroku jaskini, nie cieszył ten fakt. Wszyscy doskonale wiedzieli, że najciszej jest przed burzą...

-Jak ręka Damian? - przywitała chłopaka Barbara, ze współczuciem w oczach. Damian szczerze go nienawidził. Nie potrzebował niczyjej litości. 

-A jak głowa? - odpowiedział beznamiętnie pytaniem na pytanie. Pierwsza Batgirl zmarszczyła brwi.

-Głowa? - nie zrozumiała młoda kobieta. - Przecież nie doznałam żadnego urazu...

-Jesteś tego pewna? - zapytał lodowato, a w jego szmaragdowych oczach zabłysło okrucieństwo. Barbara otworzyła usta, po czym zamknęła je, nie wiedząc jak zareagować. Wiedział jednak ktoś inny. Richard Grayson z prędkością błyskawicy znalazł się przed Damianem i bez żadnego ostrzeżenia, po prostu uderzył go w twarz. Wszyscy momentalnie oniemieli. Nawet syn Batmana miał w oczach szok. 

-Sądzisz, że to zabawne? Ta twoja ciągła narcystyczna arogancja i bezczelność? Kompletny egoizm? Brak szacunku do nikogo? - zapytał ostro pierwszy Robin. Ostatni otworzył szerzej oczy.

-Ja...- zaczął, ale Grayson natychmiast mu przerwał.

-Kochamy cię Damian. Jesteśmy twoją rodziną mimo, że nie łączą nas więzy krwi, mimo, że stale starasz się ignorować ten fakt, że uparcie nas odrzucasz. Znosimy cię, mimo, że ty nie znosisz nas. Zawsze byłeś dla mnie młodszym bratem. Starałem się, dać ci to czego nie dała ci Liga, wszyscy się staraliśmy. Byłeś trudny, bo nie miałeś dzieciństwa, bo twoja matka cię nie kochała, bo straciłeś jedyną osobę, którą ty kochałeś. Wychowano cię na zimnokrwistego zabójcę, ale nie byłeś nim. Byłeś tylko dzieckiem, które chciało zadowolić swoją rodzinę. Ale dorosłeś Damian. Teraz sam dokonujesz wyborów. Nie rozumiem tylko dlaczego zabijasz, to co nas wszystkich łączy.  - powiedział Nightwing, a Damian zamarł. Grayson był jedynym, który zawsze był optymistą. Rodzina była dla niego najważniejsza, a syn Batmana był dla niego młodszym bratem, dla którego zrobiłby wszystko. Był jedynym, który nigdy nie powiedział złego słowa o potomku Ligi Zabójców. Aż do teraz...

-Grayson, ja... ja... - chciał coś powiedzieć, ale nawet nie wiedział co mógłby powiedzieć. Nie potrafił przepraszać. Starszy Robin pokręcił głową.

-Dlaczego taki jesteś Damian? Dlaczego teraz znów zachowujesz się jak ten psychopatyczny dziesięciolatek z kataną, który zamordował przywódcę Talonów? 

-Bo nim jestem Richardzie.  - zabrzmiał cicho głos szmaragdowookiego nastolatka. - Zawsze nim byłem i zawsze nim będę. Tak jak ty zawsze będziesz tym trzynastoletnim akrobatą, któremu zamordowano rodziców. 


***

   -Czyli faktycznie Lucy jest seryjnym mordercą. Nie żeby ktoś o tym wcześniej wspominał. Zupełnie nie... - odezwała się Stephanie z wyraźnym sarkazmem. Właśnie wróciła do miasta z Timem i od wczorajszego wieczoru pragnęła zwrócić uwagę na to, że powinna dostać blachę detektywa Wydziału Kryminalnego. Barbara przewróciła oczami.

-Dokładnie Steph. - odparł Grayson ze złośliwym uśmieszkiem. Blondynka westchnęła.

-Chcę tylko powiedzieć, że gdybyście mnie od razu posłuchali nie byłoby teraz problemu ze znalezieniem jej i jej popapranego ojczulka. 

-Akurat ty masz całkiem niezłe doświadczenie w tym temacie, co Brown? - zadrwił Damian. Dziewczyna rzuciła mu piorunujące spojrzenie.

-Co masz na myśli? - wycedziła przez zęby. Tim natychmiast wstał od komputera i spojrzał na Stephanie z udawaną beztroską.

-Damian chce powiedzieć, że właśnie się zamyka i idzie przewietrzyć. - powiedział, utrzymując kontakt wzrokowy z obecnym Robinem. 

-Nie Drake. Chcę powiedzieć, że twoja dziewczyna ma ojca seryjnego mordercę i dlatego jeździcie na weekendy do twojego. - odparł niezrażony syn Batmana, a w jego oczach zalśniła podła satysfakcja. Grayson pokręcił głową z dezaprobatą. 

-Milusio. - zabrzmiał czyjś wyraźnie rozbawiony, drwiący głos. Damian obrócił się z prędkością atakującej kobry.

-Todd. Jakby nie było tu dość irytujących impertynentów. - rzucił lodowato na widok młodego mężczyzny z podłym uśmieszkiem na twarzy i snajperką przerzuconą przez ramię. 

-Ciebie też miło widzieć młody. - odparł wesoło Red Hood, po czym zmierzwił włosy Damianowi nim ten zdążył obciąć mu dłoń swoją kataną. - Impertynent... to twoje trudne słówko na dziś? 

-Nie. Jest nim zachytek gruszkowaty, bo to właśnie jego wypruję z twojego gardła. - syknął Damian w odpowiedzi, przystawiając ostrze do krtani znienawidzonego idioty. Jason zaśmiał się.

-To takie urocze, że uczysz się słówek specjalnie dla mnie. - zakpił Todd z uśmiechem. Damian zaatakował. Red Hood uchylił się ułamek sekundy przed tym jak katana przemknęła przez miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jego głowa. Stal zabrzmiała o stal, gdy dwa pokaźnych rozmiarów noże skrzyżowały się z nieśmiertelnym ostrzem Ligii Zabójców. Jednak noże były wolniejsze niż japoński miecz, a po policzku Jasona spłynęła strużka rubinowo-czerwonej krwi. Prawy kącik ust Damiana uniósł się w górę. Red Hood syknął, po czym wymierzył potężnego kopniaka w kolano niezrównanego szermierza śmierci. Młody chłopak nie spodziewał się brudnej zagrywki. W końcu dla Ligii kwestią honoru była walka mieczem bez ulicznych chwytów. Ale Jasona wychowała ulica. Uśmiechnął się, gdy na twarzy wiecznej powagi rozlał się grymas bólu. Szybko jednak zniknął, a Robin błyskawicznie wyprowadził kolejne cięcie. Zbyt szybkie i zbyt bliskie by się przed nim całkowicie uchronić. Ostrze otworzyło płytką ranę na piersi. Jason sięgnął po glocka. Był w końcu wyborowym strzelcem, a nie szermierzem. Co prawda świetnie walczył wręcz i nie gorzej radził sobie z nożem, ale szermierka z kimś kto spał z kataną w kołysce? Nie był kretynem. 

-Dość! - po jaskini echem przetoczył się potężny głos Batmana, a dwóch jego wychowanków zamarło. 

-Cześć Bruce, co słychać? - zapytał jak gdyby nigdy nic Jason, chowając broń do kabury. Damian obrzucił ojca zobojętniałym spojrzeniem. 

-Czego tu szukasz Jasonie? - zapytał głosem ostrym jak noże, które młody mężczyzna właśnie przypinał do paska na udzie. 

-Chciałem sprawdzić co u was słychać. Byłem też ciekaw czy Alfred upiekł ciasteczka... i czy teraz zabijesz i Jokera i Lucy... wiesz te dobre z czekoladą i bez rodzynek. Rany, jak ja nienawidzę rodzynek... 

-Dobrze wiesz, że nikogo nie zabiję. - odparł beznamiętnie Mroczny Rycerz.

-A szkoda. Oszczędziłoby ci to wielu problemów. Damian na pewno się ze mną zgodzi. - rzucił wzruszając ramionami Red Hood. Damian prychnął.

-Niby dlaczego miałbym się w czymkolwiek zgodzić z takim kaleką intelektualnym jak ty? - odparł nie bez cienia szyderstwa w głosie syn Batmana. Jason uśmiechnął się, tak jak uśmiechać potrafią się jedynie gangsterzy po udanym napadzie. 

-Cóż, jesteś urodzonym zabójcą. Poza tym gdyby ktoś wcześniej sprzątnął tego popieprzonego psychola Lucy nie zostałaby jego popapraną, krwiożerczą marioneteczką. - odparł beztrosko, po czym dodał z infernalnym błyskiem w oku. - A wiemy jak bardzo cię to wkurza. Że woli jego od ciebie. Może nawet jest teraz jego nową Harley Quinn... - odpowiedział, ale nie skończył, bo Damian rzucił się na niego i przewrócił go całym ciężarem swojego ciała. 

-Bawi cię to kurwa?! Tobie też uszkodził mózg, gdy jak ostatni idiota dałeś się mu porwać? Czy może też byłeś jego Harley Quinn? - warknął jadowicie Damian z dłońmi obejmującymi szyję drugiego Robina. Wystarczyłby ułamek sekundy by go udusić. Tylko ułamek... 

- Ty poje...

-Dosyć do jasnej cholery! - wrzasnął Mroczny Rycerz rozdzielając dwójkę swoich byłych podopiecznych. A ponoć gdy dorastają jest łatwiej - pomyślał ze zrezygnowaniem.

-Nie masz nade mną żadnej władzy Bruce. A skoro jak zwykle jesteście wszyscy do niczego, ja będę musiał się wszystkim zająć. - rzucił wściekle Jason. 

-Jakoś marnie ci to idzie, skoro tu przylazłeś. - syknął Damian. Jason rzucił mu mordercze spojrzenie. 

-Przynajmniej nie mam aspiracji do zaliczenia suki, która zarżnęła kilkadziesiąt osób popie...

-Język Jason! - krzyknął Grayson, po czym ze zrezygnowaniem dodał. - Nie mogę już patrzeć jak zachowujecie się jak banda niedojrzałych dzieciaków z nożami. Jakbyście właśnie opuścili mury Blackgate. Obaj jesteście siebie warci.

-Grayson ma rację. Jak zwykle popisujesz się swoim intelektem. - odparł z wyraźną ironią Damian.

-To nie ja bronię seryjnego mordercy. 

-A ty niby jesteś lepszy? Sam masz krew na rękach. - odparł beznamiętnie chłopak. Red Hood pokręcił głową.

-Ale nie niewinnych Damian. Ona zabiła nawet dzieciaki. 

-Myślisz, że zrobiła to z pełną świadomością? - zapytał spokojnie Damian po czym zaśmiał się pusto. - Ona nawet nie pamiętała kim jest, ani co się właściwie wydarzyło. Ty miałeś szczęście.

-Szczęście? - zadrwił Jason. Jakim cudem mógł mieć szczęście w życiu. Jego matka zaćpała się, ojciec go bił, a on większość życia spędził na ulicy. Gdy tylko w jego życiu zrobiło się znośniej został zamordowany!

-Tak. Spędziłeś z tym potworem raptem parę godzin, gdy w końcu cię łaskawie zabił. Ona spędziła z nim prawie dwa lata marząc o śmierci. Ale dla niej nie był tak łaskawy... Ludzie rzucają się z mostów po dwudziestu minutach rozmowy z nim. Jak sądzisz co dzieje się po dwóch latach? - odparł z chłodnym opanowaniem. Na twarzy Jasona pojawiło się zdziwienie, by zmienić się w współczucie i litość. Nim zdołała cokolwiek powiedzieć, do jaskini wbiegł Alfred.

-Wybaczcie, że przerywam, ale ma panicz pilną wiadomość. - zwrócił się do Mrocznego Rycerza.

-Co to za wiadomość? 

-Niezwykle krótka. Adres. - odrzekł lokaj. Bruce Wayne zmarszczył brwi.

-Kto jest nadawcą? - zapytał. W oczach Alfreda dało się dostrzec ciągłe niedowierzanie. Dopiero gdy odpowiedział, stało się dla wszystkich zrozumiałe.

-Lucy Johnson.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro