Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII

OBECNIE

    Szłam ciemną uliczką Gotham podążając w kierunku starego magazynu zabawek. Odbywało się tam spotkanie narkotykowych szych stojących na czele imperium zbudowanego na śmierci i kalectwie swych klientów. Plotka głosiła, że miał tam się także zjawić i guru całej sekty sprzedawców dragów - Strach na Wróble. I to właśnie z jego powodu udawałam się w samo serce diabelskich substancji. Mój tatuś uważał tego kryminalistę za godnego sojusznika. Którego później najpewniej rzucimy na pożarcie jakimś potworom... Ale póki co show musi trwać! Poza tym serum strachu wyzwalające w ludziach ich największe lęki brzmi obiecująco. Wszystkie potwory wychodzą spod łóżek...wszystkie koszmary stają się częścią rzeczywistości... Wszystkie monstra wychodzą na światło dzienne nie bojąc się spopielenia...Ale musi być zabawa! Jednym susem przeskoczyłam płot pod napięciem i wylądowałam na ugiętych nogach po drugiej stronie żelaznej bariery odgradzającej zepsuty świat Gotham od jego zbrukanego krwią niewinnych serca. Chociaż, czy choć jeden człowiek był naprawdę niewinny? Wszyscy byliśmy, jesteśmy i będziemy szaleńcami, zabójcami i kłamcami... Nikt nie jest w rzeczywistości dobry... Każdy jest w jakiś sposób zepsuty... tylko nie każdy jest się w stanie do tego przyznać... Założyłam czarną maskę do graffiti pamiętając słowa mojego kochanego taty bym nie zdradzała kim naprawdę jestem. Poprawiłam kamizelkę kuloodporną i odbezpieczyłam broń. Czas wystraszyć Strach...

-Mam w dupie Pingwina i jego cholerne terytorium! Chcę moich zysków ze wschodniego kwartału! - wrzasnął jeden z przestępców z wściekłością odrzucając swoje krzesło do tyłu. Jego twarz przybrała barwę dojrzałego pomidora, a żyłka na szyi była tak wyeksponowana jakby za chwilę miała pęknąć. Bezszelestnie zakradłam się na balkon wokół hangaru, w którym trwała kłótnia przy wielkim stole i zdjęłam strażników w ciągu kilku sekund. Przykucnęłam przy balustradzie i przeliczyłam pozostałe w hangarze osoby. Dwudziestu handlarzy, trzydziestu ochroniarzy uzbrojonych po zęby i ja. Gdzie podziewał się słynny Strach na Wróble?

-A ja moich od małolatów z East Endu! - krzyknął ktoś jeszcze. Nawet ja wiedziałam, że odkąd Red Hood przejął mafię po aresztowaniu Czarnej Maski (co nawiasem mówiąc chyba miało związek ze mną, niestety nie potrafię sobie przypomnieć szczegółów choć niezmiernie mnie one ciekawią) żaden diler nie mógł zbliżyć się ze swoim towarem do dzieciaka poniżej osiemnastki. Ja chyba zaliczałam się do tej kategorii... choć...Ile ja właściwie miałam lat?

-Chcesz wkurzać Red Hooda?! Miłej śmierci zasrańcu!- warknął w odpowiedzi ktoś z ponurym śmiechem. Przewróciłam oczami. Tatuś miał rację. Ludzie byli skazani na piekło...

-Ten cholerny moralny wykolejeniec rujnuje mi biznes! - poskarżył się jakiś łysy mężczyzna około trzydziestki.

-Jakie to przykre! Dać ci chusteczkę pieprzony mazgaju czy może od razu strzelić ci w łeb na poprawę nastroju?! Gwarantuję momentalny zgon w gratisie! - wykrzyknęła jakaś kobieta odbezpieczając pistolet. Zaśmiałam się pod nosem. Oni sami siebie powybijają! Czy to nie zabawne? Wystarczy tylko poczekać...

-Nie tylko wy macie problemy przez kaptura i Pingwina! Ogarnijcie więc z łaski swojej swe wielebne dupy i przestańcie ciągle narzekać! Rozpieprzacie mi świąteczny nastrój! - wykrzyknął jakiś mężczyzna, a ja zmarszczyłam brwi. Świąteczny nastrój? Mamy jakieś święta? Spojrzałam za okna. Był początek wiosny. Wielkanoc? Taaak! To musi być to! Ale gdzie w takim razie jest mój tatuś?! Mam spędzać święta samotnie?! Chcę wielkiego królika!

-Katolik się kurwa znalazł! Pewnie wierzysz w Piekło. Mogę ci załatwić tam bilet! - wrzasnął jakiś zbulwersowany mężczyzna wycelowując pistolet w środek czoła domniemanego ''katolika''. Chwilę później wszyscy celowali do siebie z broni. Ochroniarze stali jak zaklęci prawdopodobnie przyzwyczajeni do tego rodzaju widoków. Spojrzałam na całą scenę wygłodniałym wzrokiem. Kto pierwszy pociągnie za spust?

Sekundy dłużyły się jak kończyny rozciągane na kole przez katów, a powietrze zastygło w miejscu. Ale nikt nie odważył się strzelić jako pierwszy. Westchnęłam sięgając po moją własną broń. Trzeba będzie im trochę dopomóc. Wycelowałam w ''katolika'' i jednym szybkim ruchem pociągnęłam za spust. Dzięki nabytemu ostatnio tłumikowi członkowie imperium narkotykowego pojęli co się właściwie wydarzyło dopiero gdy bezwładne ciało ich ''kumpla'' z branży osunęło się na ziemię z dziurą w czole. Ciesząc się, że nikt nie zadawał najpierw pytań, a później strzelał wsłuchałam się w chaos, który ogarnął upadające imperium. Rozpoczęła się strzelanina. Do zabawy włączyli się także ochroniarze. Już po kilku chwilach część nich leżała na ziemi w kałużach rdzawoczerwonej posoki. To była muzyka prawdziwej istoty człowieczeństwa. Chaos...ból... cierpienie... Krzyki umierających... huk wystrzałów... obelgi i wulgaryzmy wywrzaskiwane w tysiące różnych adresów, z wyjątkiem tego właściwego... Wybuchłam śmiechem, który gubił się w koncercie ludzkiego okrucieństwa. Pojedyncza nuta czystego obłędu na tle symfonii chaosu... Takie odległe, a jednak tak sobie bliskie... Wtem wszystko ustało... Wszyscy uczestnicy anarchii zamarli ze strachem spoglądając w stronę zakapturzonej wysokiej postaci, która właśnie przekroczyła próg magazynu. Uśmiechnęłam się upiornie na ten widok. Doskonale wiedziałam kto krył się pod kapturem...Strach na Wróble w końcu przybył.

-Popatrzcie na siebie. Żałośni, zdesperowani, zniszczeni... Zabijacie bez powodu... bez potrzeby... bez strachu... - odezwał się głosem brzmiącym jak setki szeptów nakładających się na siebie w okrutnej postaci budzącej ciarki. Odrzucił kaptur ukazując makabryczne oblicze. Zafascynowana spoglądałam na niego zastanawiając się jak brzmi jego śmiech.

-Pa..pa..panie Scarecrow...my...my... - zaczął się jąkać jeden z dilerów na tyle odważny by w ogóle się odezwać. Reszta trwała w bezruchu jakby licząc, że ich nie zauważy.

-Wy? Wy co? Co zrobiliście? Nic. Jesteście w stanie jedynie narzekać i podporządkowywać się woli silniejszych. Nietoperz...Kaptur...a teraz i Pingwin... Nie zasługujecie by żyć... - przerwał mu Strach na Wróble świdrując go przerażającym spojrzeniem czarnych jak najciemniesza noc oczu. Westchnęłam. Znudziło mi się już czekanie. Wyciągnęłam granat i rzuciłam nim w grupkę ochroniarzy i handlarzy po cichu wycofujących się z budynku. Hangarem wstrząsnęła eksplozja. Nie czekając ani chwili zeskoczyłam z balkonu i rozpłatałam nożami tętnice szyjne dwóch najbliższych ochroniarzy. Pozostali rzucili się na mnie z wrzaskiem. Roześmiałam się wyciągając zza paska spreye. Pierwszą nadchodzącą dwójkę spaliłam żywcem. Kolejnych zastrzeliłam. Kilkunastu uciekło w porę decydując się na odwrót. Zostało tylko sześciu ochroniarzy. Bez trudu zablokowałam ciosy pierwszego jednocześnie rzucając mikroładunek w stronę drugiego i natychmiast go aktywując. Deszcz krwi i wnętrzności obrzydził pozostałą czwórkę. Dało to mi moment na wykończenie porządnym low kickiem pierwszego i wywróceniu najbliższego przeciwnika z pozostałej czwórki. Zatopiłam ostrze w jego brzuchu nim zdążył się choćby poruszyć. Została trójka...i Strach na Wróble, który przyglądał się całej jatce z wyraźnym zaciekawieniem. Musiałam dać mu dobre powody do współpracy. Przeskoczyłam przez nacierającą na mnie trójkę robiąc salto w powietrzu i jednocześnie sięgając po niebieskie spreye. Czas pobawić się w Killer Frost! Gdy tylko stanęłam na nogach wycelowałam w dwóch osiłków momentalnie ich zamrażając. Wystarczyła chwila by zamiast ochroniarzy stały przede mną rzeźby lodowe. Uśmiechnęłam się pod maską. Został tylko jeden. Na jego twarzy malował się rozwścieczony grymas. Zupełnie mi się nie podobał.

-Uśmiechnij się! - krzyknęłam do stojącego przede mną osiłka. Na moment przez jego wściekłe szkarłatne oblicze przemknął szok. Chwilę później powróciła mieszanka wściekłości i pogardy.

-Pieprz się wariatko! - warknął po czym zaszarżował. Błyskawicznie usunęłam się z linii ciosu i wbiłam nóż po rękojeść w jego ramię. Opadł na kolana. Wymierzyłam mu solidnego kopniaka i już leżał na ziemi. Walnęłam go pięścią w nos gdy próbował się podnieść.

-Dlaczego się nie uśmiechniesz? - zapytałam naburmuszonym tonem dziecka, któremu rodzice odmawiają lizaka. Mężczyzna splunął na mnie. Moje żyły zaczął wypełniać wrzątek, a z mojej twarzy znikły jakiekolwiek skrupuły. W głowie zadźwięczał mi głos mojego tatusia - Jeśli ktoś się nie uśmiecha to trzeba ten uśmiech wywołać na jego twarzy...na wiele różnych zabawnych sposobów... Uśmiechnęłam się złowieszczo sięgając po nóż.

-Odpieprz się ode mnie świrusko! - wykrzyknął mężczyzna na widok ostrza połyskującego w świetle żółtawych świetlówek. W jego oczach pojawił się strach. A w moich szaleństwo...

-Uśmiech! - wykrzyknęłam wesoło, po czym rozcięłam jednym płynnym ruchem policzki ochroniarza przy akompaniamencie jego dzikiego wrzasku. Krew rozprysła się niczym woda pod ciśnieniem, a ja wybuchłam niepohamowany obłąkańczym przerażającym śmiechem patrząc na uśmiechającego się krwawo konającego mężczyznę. W metalowym blacie naprzeciwko ujrzałam odbicie swojej twarzy. Zielono-blond włosy, kredowobiała skóra, szaleństwo w oczach i uśmiech...krwawy uśmiech na czarnej masce... Nie moja krew...mój uśmiech... jego krew w moich żyłach... Mój krwawy uśmieszku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro