Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

                                                                        15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ

Otwieram oczy z poczuciem bezgranicznego przerażenia. W mojej głowie myśli huczą przebijając się przez napierający bezkres niedawnej nieświadomości. Ostatnie wspomnienia wydają się być kogoś innego. To niemożliwe by mnie to spotkało... To niemożliwe by to wszystko naprawdę się wydarzyło... To niemożliwe by było aż tak źle... W moim umyśle panuje zgiełk podobny do tego panującego na ulicach Gotham. Jak długo byłam nieprzytomna? Czy Harleen nie żyje? Gdzie jestem? Setki pytań... żadnych odpowiedzi... Wciąż słyszę ten feralny strzał... wciąż widzę jej zdziwiony wyraz twarzy i krew przesiąkającą przez płaszcz...wciąż słyszę ten upiorny śmiech... Skąd ta powaga Harley? - to jedno krótkie zdanie wrzyna mi się w mózg przesiąkając przez krew aż do kości... Skąd ta powaga? Skąd ta powaga? Skąd ta powaga? W kółko to samo... To jedno zdanie łączy nas wszystkich łańcuchem z czystego szaleństwa. Nierozerwalnym i zabójczo niebezpiecznym...Wypowiedziane przeze mnie... towarzyszące po wieki Harleen... wymyślone przez Jokera... Czy ona naprawdę nie żyje? Jedyna osoba, która kochała mnie mimo wszystko...jest martwa? Czy to możliwe by i ona mnie opuściła? Szok nie pozwala mi na trzeźwe myślenie. Niczego już nie rozumiem. Muszę się wziąć w garść. Muszę wierzyć, że przeżyła... Muszę mieć tą cholerną nadzieję, której się wyrzekłam, a którą ona mi przywróciła...Muszę się stąd wydostać...gdziekolwiek jestem... Momentalnie otrząsam się z szoku. Powraca także moja jasność myślenia, choć i tak mój umysł jest dość marny w logicznym myśleniu, ale pomimo tego ile razy mnie porwano wciąż żyję, a to jest jakiś plus. Rozglądam się po miejscu do, którego trafiłam, ale ciemność rozprasza jedynie malutka mrugająca żarówka podwieszona pod sufit. Oprócz mnie nie ma tu nikogo. W rogu leży jakaś skrzynia, a po ścianie za mną pną się jakieś sznury. Słychać też popiskiwanie szczurów, ale dawno przestały mi one przeszkadzać. Założę się, że i tak w miejskim metrze jest ich znacznie więcej niż w najpodlejszym lochu. Chociaż jak na loch to za mało tu krat. Właściwie nie ma ani jednej. Nie ma też okien, ale dostrzegam nieduże drewniane schody jakieś trzy metry ode mnie. Czy to możliwe by wyjście było tak blisko? A może to zwykła pułapka? Może lepiej zostać na dole? Słyszę skrzypienie drewnianych stopni. Za późno... Przechodzi mnie zimny dreszcz gdy w półmroku dostrzegam znaną sylwetkę odzianą w fioletowy płaszcz. Przyszedł mnie zabić? Ale to zbyt nielogiczne... Po co by się trudził z porwaniem? Poza tym kocha widownię... Sam przecież  zadzwonił po policję... Ale przecież jego zachowanie jest nielogiczne! Nie mam szans przewidzenia jaki będzie jego następny ruch... To jak gra w szachy z zawiązanymi oczami. Czego chce? Jakie są jego cele? Czego oczekuje? Zbyt wiele pytań... Czy kiedykolwiek przestanę je zadawać znając odpowiedzi?

-Nareszcie się obudziłaś! - wykrzykuje uradowany Joker stając naprzeciw mnie z tym makabrycznym uśmiechem na ustach. Przechodzą mnie ciarki. Czuję na sobie dotyk lodowatych macek strachu. - Szczerze powiedziawszy gadanie do nieprzytomnych jest strasznie nudne. - mówi wesołym tonem tak jakby dzielił się jakąś niesamowitą tajemnicą. Czego chce? - to pytanie zaczyna przekrzykiwać moje myśli układające się w przeraźliwy krzyk - uciekaj. Przyglądam się mojemu koszmarowi. Wygląda identycznie jak za pierwszym razem, gdy go zobaczyłam. Kredowobiała skóra, zielone włosy, szaleństwo w oczach i uśmiech przeczący grzechom duszy. Jedyna osoba, której się boję... Tyle razy to przerabiałam... Tyle razy spoglądałam śmierci w oczy... Tyle razy byłam przerażona... ale nic nie równało się z tym co czułam na jego widok... Nie mam pojęcia czemu... Czy to dlatego, że był psychopatą? Czy dlatego, że był najgorszym i najokrutniejszym przestępcą w dziejach? Czy chodziło po prostu o to, że był moim ojcem? Nienawidziłam go... to było pewne... ale jeszcze bardziej nienawidziłam świadomości, że mnie coś z nim łączy... że ta część mnie, którą przez tyle lat próbuję ukryć jest taka jak on... Przełykam głośno ślinę zmuszając się do ukrycia poczynającego zżerać mnie od środka przerażenia.

-Czego ode mnie chcesz?! - syczę w odpowiedzi próbując brzmieć normalnie. W moim umyśle zaczyna się roić od czarnych scenariuszy, a moje nogi niemal samoistnie zaczynają biec w stronę schodów. Czy dam radę do nich dobiec nim mnie złapie? A może za drzwiami czekają gangsterzy, którzy z radością połamią mi palce? Albo drzwi są zamknięte? Nie... Usłyszałabym zgrzyt klucza w drzwiach... Czy byłam gotowa zaryzykować? Joker mlaska z niesmakiem.

-Nieładnie się tak zwracać do ojca Lucy. - poucza mnie. Prycham. Jak on śmie mi wytykać błędy? Jest cholernym seryjnym mordercą! To wszystko jest groteskowe... Jeden wielki pieprzony żart...

-Jesteś psychopatą! Porwałeś mnie, postrzeliłeś Harleen, omal nie zabiłeś Robina i zamordowałeś Bóg wie ilu ludzi! - warczę nie wytrzymując. Mogę być przerażona do szpiku kości, ale nie będę potulną idiotką! Jeśli mam zginąć to z godnością. Ciekawe jak bolesną śmierć sobie właśnie załatwiłaś?  Joker kręci głową z wyraźnym zawiedzeniem.

-Och, Lucy, ja po prostu w przeciwieństwie do ciebie nie ukrywam mojego szaleństwa. Czemu nie potrafisz zrozumieć, że ta moralność i rozum to zbędny bagaż narzucony przez zdesperowane społeczeństwo szukające sensu egzystencji, który w rzeczywistości jest jedynie marnym urojeniem... fatamorganą spragnionych celu desperatów...

-No tak! Zapomniałam! Przecież twoja cholerna filozofia życiowa daje ci pełne prawo do mordowania, niszczenia i siania chaosu! Wybacz mi moją moralność o wszechimperatorze chaosu! - syczę z nieukrywanym sarkazmem czując jak wściekłość maskuje lodowaty strach napełniając moje żyły wrzątkiem. Joker cofa się w kierunku skrzyni z wyrazem kompletnego zawiedzenia oraz złości. Mam gdzieś jego zdanie. Jest szaleńcem, mordercą, niszczycielem... Jego opinia jest zbędna... Nigdy się z nią nie zgodzę... Nigdy nie stanę się taka jak on... Jeśli chce mnie zabić, proszę bardzo! Mam to gdzieś! Joker wraca trzymając coś w dłoni. Na dawaj! Na co czekasz! Zabij mnie!

-Harley i jej rodzina popełniła błąd w twoim wychowaniu. Nie masz za grosz szacunku do rodziców. - odzywa się z zawiedzeniem. Przewracam oczami. To jakiś cholerny żart! Pieprzony los sadysta na pewno siedzi sobie w fotelu i śmieje się ze mnie na cały głos. Zaczynam się śmiać, to wszystko to żart... po prostu cholerny żart! W oczach Jokera dostrzegam iskrę sadystycznego uśmiechu. Dopiero teraz zwracam uwagę na to co trzyma w dłoniach okrytych w fioletowe rękawiczki... łom... Uśmiecha się tym upiornym uśmiechem krwawego potwora. - Ale cię go nauczę. - dodaje tonem od, którego przechodzi mnie zimny dreszcz. Przestaję się śmiać.

Jeśli mam uciekać to lepszego momentu nie będzie. Wszystkie systemy obronne mojego umysłu i ciała zlewają się w jeden przeciągły krzyk - wiej. Zrywam się w jednej sekundzie do biegu... upadam z łoskotem na zimną podłogę. Nie! Nie! Nie! Przerażenie powraca z dziesięciokrotną siłą... W mojej głowie rozlega się czerwony alarm... Moje ręce szarpią się w uścisku bezsilności... Jak mogłam tego nie sprawdzić? Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam tego nie przewidzieć? Łańcuchy słów... łańcuchy krwi... łańcuchy na moich kostkach... Joker wybucha przerażającym śmiechem. Moje dłonie zaczynają się trząść, a moje zęby szczękają bez mojej kontroli. Jestem w pułapce! Spoglądam rozszerzonymi ze strachu oczami na stojący nade mną uśmiechnięty koszmar trzymający w dłoniach narzędzie, którym zabiłam pierwszego człowieka...

-Masz mi coś do powiedzenia Lucy? - pyta z triumfem wymalowanym na okrutnej twarzy. Cała się trzęsę, a strach zamraża mnie od środka, ale wstaję i podnoszę głowę patrząc mu prosto w pełne szaleństwa oczy pomimo, że wiem co się zaraz wydarzy i wiem, że pogarszam swoją sytuację z każdym wypowiedzianym słowem...ale nie mam najmniejszego zamiaru błagać i kłamać byle przeżyć i uniknąć cierpienia. Nie jestem tchórzem i prędzej umrę niż zrobię coś czego ten pieprzony psychopata chce.

-Pieprz się! - warczę. Joker kręci głową, po czym bierze zamach łomem. Stal zderza się z moimi żebrami, a ja upadam na ziemię łamiąc żelazną zasadę walki wręcz. Tyle, że to nie walka... To kara... Zanim zdążę o czymkolwiek pomyśleć łom ponownie styka się z moim ciałem, a ja zaciskam mocno zęby, żeby nie wrzasnąć. Ból rozlewa się po moim ciele i zaczyna przekraczać limit tego, który potrafię ignorować i tego który doświadczyłam w moim pochrzanionym życiu... Po kilku uderzeniach przestaję liczyć i tracę rachubę... Widzę przez kurtynę szkarłatu. Czuję każde pojedyncze uderzenie. Chyba jedno z moich żeber pękło... Wszystko jest takie niewyraźne... Ból utrzymuje moją świadomość głuchą i upośledzoną... Niczego nie słyszę... Niczego nie widzę... O niczym nie myślę... Niczym jestem... Istnieje tylko ból... Potworny, okropny i wszechogarniający... Krew spływająca po podłodze... Pękające kości... oddech więznący w gardle... Paznokcie łamiące się na podłodze...szurające po szkarłacie...  Po którymś uderzeniu nie wytrzymuję i z moich ust dobywa się wrzask. Śmierć wydaje się teraz wspaniałą alternatywą...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro