Rozdział XXXI
***
Lodowate krople deszczu spływały z nieba niczym łzy bogów płaczących nad losem miasta. Obsydianowe chmury pokryły niebo nad Gotham szczelną zasłoną, oddzielając je od jakiegokolwiek światła. Kałuże napełniały się coraz szybciej i szybciej... W ciemnościach nie dało się stwierdzić czym. Wodą? Alkoholem? Krwią? A może wszystkim naraz? Syreny radiowozów zdawały się dochodzić zewsząd. Upiorny rechot szaleńców zlewał się z wrzaskami ich ofiar. Całe miasto ogarnął chaos trawiący je niczym gorączka chorego. Nikt nie był już dłużej bezpieczny. Mieszkańcy jak w amoku barykadowali się w domach i obsesyjnie kupowali broń. Policja desperacko zapewniała, że nie ma powodu do obaw, że wszystko jest pod kontrolą. Ale nikt nie był na tyle naiwny by w to wierzyć. Krwawy koszmar Gotham powrócił, a wraz z nim ten zimny, śliski strach zamknięty na ponad szesnaście lat w ciemnościach Arkham Asylum. Coś dzikiego i pierwotnego co tylko on był w stanie obudzić w sercach mieszkańców tego miasta. A skoro był w stanie jednym ruchem zmienić Gotham w istny pałac paniki i lęku, co był w stanie zrobić z całą partią gry? Co był w stanie zrobić w ciągu piętnastu lat zamknięcia i odosobnienia? Co był w stanie zrobić Lucy Johnson? Damian zacisnął dłonie w pięści wciąż mając przed oczami widok dziewczyny w celi Arkham. Jej pełne obłędu spojrzenie, wychudzone, trupioblade ciało i ten makabryczny uśmiech zdarty z twarzy krwawego klauna... W jego uszach zdawał się wciąż rozbrzmiewać psychodeniczny śmiech rodem z horroru. Wszystko to czego się wyrzekała. Wszystko to czego szczerze nienawidziła. Wszystko to co miała zapisane we krwi. Oszalała. Najzwyczajniej w świecie straciła rozum. Nawet nie pamiętała kim jest, więc stała się tym kim on chciał by była. Młody chłopak czuł jak w jego żyłach wściekłość i czysta nienawiść pędzą wprost do serca pochłaniając resztki jego przysięgi by nie zabijać. Bo szatyn wiedział doskonale, że ktoś musi go w końcu zabić. A on z przyjemnością przebije tego cholernego psychopatę swoją ukochaną kataną i będzie patrzył jak kona w kałuży własnej plugawej krwi.
-Gdzie byłeś? - zapytał ostro Mroczny Rycerz, gdy młody Robin przekroczył próg Bat-jaskini. Damian obrzucił obecnych lodowatym spojrzeniem.
-A co za różnica? - odpowiedział pytaniem na pytanie równie ostro. Batman wstał z fotela odchodząc od bat-komputera pełnego powiadomień o kolejnych zbrodniach uciekinierów z Arkham Asylum. Jego usta zaciśnięte w wąską kreskę jako jedyne zdradzały jego zaniepokojenie. Nie martwił się jednak o swojego syna. Bał się, że ten kogoś zabił. Jego wzrok zdawał się szukać śladów krwi na ulubionej broni chłopaka. Damian bez trudu to zauważył. Jednak podobnie jak on, jego ojciec doskonale zdawał sobie sprawę z jak wytrawnym potencjalnym mordercą ma do czynienia. Szatyn nie był szkolony na Robina. Był szkolony na zabójcę.
-Nie powinieneś teraz włóczyć się po ulicach. Masz obowiązki, z którym musisz się wywiązać. - odparł lodowato Batman. Damian prychnął.
-A jakież to drogi ojcze? - zapytał nie kryjąc drwiny w głosie. Wzrok członków bat-family miotał się pomiędzy ojcem, a synem, synem, a ojcem...
-Naukę. - odrzekł lakonicznie Mroczny Rycerz.
-Naukę? - prychnął Robin, niedowierzając. Batman podszedł do niego na długość dobrego sierpowego. Obaj mierzyli się chłodnym wzrokiem przez dłuższą chwilę w milczeniu.
-Twoja frekwencja w szkole pozostawia wiele do życzenia Damianie. -odezwał się po chwili beznamiętnym tonem Batman.
-Twój protektorat tego miasta także ojcze. - odgryzł się momentalnie Damian nawet nie mrugając.
-Dość! - wtrąciła się Barbara wchodząc pomiędzy dwójkę, której wystarczyła jeszcze chwila by zacząć walkę. - Zamierzacie się kłócić w takim momencie? Powinniśmy się zjednoczyć! Bruce, Joker wrócił, Lucy uciekła z Arkham, szaleńcy atakują cywili na ulicach, miasto potrzebuje nas bardziej niż kiedykolwiek, a ty zamierzasz rozliczać Damiana z każdej nieobecności, bo nie ufasz mu na tyle by uwierzyć, że nikogo nie zabije?
-Właśnie ojcze, nie ufasz mi? - błyskawicznie wykorzystał przemowę pierwszej Batgirl wnuk Ra's Al Ghula. Na Batmanie jednak nie zrobiło to większego wrażenia.
-Emocje są w stanie doprowadzić do wszystkiego.
-Co ty sugerujesz?! - warknął Damian na odpowiedź ojca. Barbara westchnęła.
-Przestańcie! - wtrącił się Nightwing. - Barbara ma rację.
-Ale zrobił się z ciebie pantofel Dick. - odezwał się ktoś ze śmiechem. Wszyscy momentalnie obrócili się w stronę Red Hooda, który niepostrzeżenie znalazł się w kryjówce Mrocznego Rycerza. Damian wyciągnął katanę.
-Czego tu szukasz Todd? - syknął.
-Urosłeś młody, ale to nie znaczy, że twoje szanse w starciu ze mną wzrosły. - odparł rozbawiony antybohater. Syn Batmana mocniej zacisnął dłonie na katanie.
-Zawsze byłeś taki niekompetentny czy twoje iq zmalało po śmierci? - odparł kąśliwym tonem Damian. Dłoń Red Hooda powędrowała w kierunku glocka. Każdy kto go znał, wiedział, że ten temat był wyjątkowo drażliwy.
-Może spytasz o to swojego dziadka. - zaproponował, a w oczach młodego Wayne'a zaiskrzyła czysta złość. Jego dziadek został zamordowany na jego oczach kilka lat temu. Od tego czasu wspominanie o nim wywoływało setki bolesnych wspomnień w umyśle chłopaka.
-Jaki jest cel twoich odwiedzin Jasonie? - przerwał niebezpieczną wymianę zdań Mroczny Rycerz.
-Ciekawość Bruce, ciekawość. - odrzekł zagadkowo z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
-Czego jesteś ciekaw? - ruszył nadanym przez byłego Robina torem rozmowy Batman. W oczach Jasona zabłysła bezwzględność.
-Czy tym razem wreszcie zabijesz klauna. - odpowiedział, a w jego głosie zabrzmiały dawne wyrzuty i nienawiść.
-Dobrze wiesz, że tego nie zrobię i wiesz dlaczego. - odparł po dłużącej się niepokojącej chwili milczenia, które zaległo w Bat-jaskini niczym kra lodu nad wodami arktycznego morza. Jason roześmiał się pustym śmiechem.
-Oczywiście! Idealny nietoperzyk nie pobrudzi sobie rączek! Twoja wypaczona moralność Bruce zabiła tysiące. Ilu jeszcze musi zginąć byś wreszcie przejrzał na oczy? - syknął Red Hood, po czym kontynuował. - Ale zobacz jak się cudownie złożyło! Teraz nawet jak pozbędziesz się klauna, to masz jeszcze jego porąbaną córeczkę na głowie!
-Po co tu przyszedłeś Jasonie? Mówisz, że z ciekawości, ale i tak znasz wszystkie odpowiedzi. Co więc chcesz osiągnąć? - odrzekł wyraźnie wytrącony z równowagi Mroczny Rycerz. Red Hood uśmiechnął się złośliwie.
-Jesteś detektywem Bruce i jeszcze tego nie wywnioskowałeś? - zapytał z wyraźną drwiną w głosie.
-Sam chcesz go zabić, prawda? - odpowiedział pytaniem na pytanie Batman. Red Hood uśmiechnął się.
-Jednak jeszcze masz w sobie to coś Bruce. Jednakże chyba doskonale pamiętasz jak przeszkodzono mi ostatnim razem. Teraz liczę, że się to nie powtórzy, w końcu śmierć Jokera będzie ci na rękę. - odrzekł Jason. Batman nie zdążył odpowiedzieć. Przerwał mu śmiech Damiana.
-Chcesz zabić Jokera? Przecież nie dałeś rady nawet jego córce! - zadrwił.
-Nie miałem zamiaru jej zabijać. Ale ona chciała zabić mnie. Teraz nie będę miał oporów, przed przestrzeleniem jej czaszki.
-Tylko spróbuj, a nie będę miał oporów by ubrudzić moją katanę twoją krwią Todd! - warknął Damian z twarzą wykrzywioną z wściekłości. Na twarzy Jasona pojawił się złośliwy uśmieszek.
-Aż tak ją polubiłeś? Syn Batmana i córka Jokera, jakie to romantyczne! - odparł z wyraźną drwiną w głosie. Czubek ostrza w ułamku sekundy znalazł się na gardle Red Hooda.
-Nie. Aż tak cię nienawidzę. - syknął nastolatek.
-Spokój! - oznajmił głosem, w którym brzmiała stal pierwszy Robin. - Nikt nie będzie nikogo zabijał, jasne?!
-Kiedyś byłeś mniej nudny Dick. W końcu to ty kiedyś zabiłeś tego psychola. Szkoda, że Bruce musiał go odratować. - odezwał się wzruszając ramionami Jason. Wszystkie spojrzenia w promieniu mili zatrzymały się na Nightwingu.
-Zabiłeś Jokera? - zapytał oniemiały Tim. Dick rzucił Jasonowi zrezygnowane spojrzenie. Ten uśmiechnął się niewinnie.
-Odratowałeś go? - zapytała Stephanie kierując wzrok na swojego mentora. Na jej twarzy szok mieszał się z niezrozumieniem. Czemu ktoś miałby ratować tego potwora?
-Nieważne. Liczę, że żadne z was nie będzie mi przeszkadzać. - odezwał się Jason kierując się w stronę wyjścia.
-Nie zbliżaj się do Lucy, a Joker jest mój Todd. - odparł lodowatym tonem nie znoszącym sprzeciwu Damian.
-Chcesz go zabić młody? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem. A, gdy nie doczekał się odpowiedzi, dodał. - A niby co takiego ci zrobił, że rościsz sobie prawa do pierwszeństwa? A może chodzi o dziewczynę? Może wcześniej nie była aż tak walnięta, co?
-Lucy nigdy nie była szalona. - odrzekł jedynie Damian. Red Hood roześmiał się.
-Jakie to żałosne. Ty myślisz, że twoja przyjaciółeczka może jeszcze wrócić. Nie widzisz tego? To psychopatka jak jej ojciec. Zwariowała. Już jej tam nie ma.
-I dlatego to ja zabiję Jokera. - odpowiedział wyprutym z uczuć głosem Damian, a wokół zaległa upiorna cisza, której nikt nie śmiał przerwać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro