Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVIII

OBECNIE

   Tik-tak... tik-tak... tik-tak - wciąż powtarzają wskazówki zegara na ścianie. Z nudów grzechoczę łańcuchami. Siedzę przy stoliku wśród szaleńców, a zegar tyka i tyka... wciąż tylko tyka... Mężczyzna w głupim kapeluszu spogląda na mnie od dłuższego czasu. Jego ciemne oczy wpatrują się we mnie i wwiercają przy akompaniamencie wrzasków, krzyków i płaczu. Stukam długimi, bladymi palcami o metalowy blat w rytm trawiącej mnie irytacji. Ile jeszcze będę musiała tu siedzieć? Kiedy wróci mój ukochany tatuś? Czy ktoś w końcu sprzątnie tego pieprzonego Red Hooda? To przez niego tu wylądowałam! To przez niego się ujawniłam! To przez niego zawiodłam mojego tatusia! Otoczona czterema metrami litej stali i siedmioma litrami nudy obmyślałam najboleśniejszą możliwą śmierć dla tego sługi rozsądku i ludzkiego idiotyzmu. Cholerny niewolnik wspomnień! Gdyby nie Batsy... sprezentowałabym władcy chaosu głowę tego podłego nikczemnika. Jego krew na moich dłoniach... Jak to cudownie brzmi... Przymknęłam oczy rozkoszując się dochodzącym zewsząd rozpaczliwym wyciem. Cierpienie wyjącego przenikało do kości i pełzało wśród metalowych łańcuchów. Jego ból zdawał się być pożywieniem dla niewolników moralności i rozsądku. Przeokrutna symfonia hipokryzji... Rozciągnęłam usta w szyderczym uśmieszku. Gdy otworzyłam oczy, naprzeciw mnie ujrzałam mężczyznę w kapeluszu, który wgapiał się we mnie z chorą fascynacją. Dopiero teraz zdołałam mu się lepiej przyjrzeć. Poszarzała twarz, ciemne kręcone włosy sięgające ramion, lekki zarost i to dziwne spojrzenie pełne czegoś czego nie potrafiłam zrozumieć. Intrygował mnie jednak ten kapelusz. Wszyscy tutaj byli ubrani identycznie. Te same nudne pomarańczowe uniformy więzienne. A on miał ten czekoladowo-żółty kapelusz z kilkonastoma różnej wielkości i faktury chronometrami. Zmrużyłam  oczy.

-Dlaczego się tak mi przypatrujesz? - zapytałam z zaciekawieniem. Kapelusznik uniósł brwi jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że ja także go obserwuję. Przegryzł dolną wargę.

-Zupełnie jak ona... taka podobna...taka...- wymamrotał pod nosem ledwie słyszalnym szeptem. Zmarszczyłam brwi. Zero grzeczności! Gdzie jego maniery?

-Halo! Mówię do ciebie! - podniosłam głos, machając mu dłonią przed twarzą, czując jak łańcuch zostawia krwawy ślad wokół mojego nadgarstka. Mężczyzna przełknął głośno ślinę.

-Wybacz...po prostu kogoś mi przypominasz... kogoś kogo bardzo kochałem... - westchnął, a ja przekręciłam głowę na bok.

-Kogo takiego? - zapytałam chcąc uwolnić się od tej wykańczającej rutyny dnia codziennego. Kapelusznik spojrzał mi głęboko w oczy. Lśniło w nich szaleństwo i coś...coś jeszcze... 

-Moją drogą siostrę Alice... Moja ukochana siostrzyczka... - odpowiedział rozmarzając się. Czułam od niego nieznośny odór zachowanych wspomnień. To one są podstawą racjonalizmu, to one tworzą kraty zamykając nas w nieznośnej celi zdrowego rozsądku i nikomu niepotrzebnej moralności. Odsunęłam się od niego z obrzydzeniem.

-Niewolnik wspomnień! - warknęłam. -Podła kreatura, zarażona poważną chorobą ludzkości! 

-Jesteś Lucy Johnson, prawda? Córka Jokera i Harley Quinn? -spytał ignorując przytyk. Na dźwięk tego nazwiska ścisnął mi się żołądek, a przed moimi oczami przeleciały setki scen. Jednak zbyt szybko bym jakąkolwiek zapamiętała. Wszystko było tylko kolorową migawką. W moich żyłach zagotowała się wściekłość. Rzuciłam się przez stół z wyciągniętymi, rozczapierzonymi palcami, ale i tak nie zdołałam dosięgnąć jego szyi. Łańcuchy gwałtownie szarpnęły mnie w tył. Wpatrywałam się uparcie w pulsującą tętnice. Wystarczyłoby tylko parę centymetrów...

-Użyj tego nazwiska jeszcze raz, a rozerwę ci żyły i utopię cię w twojej własnej krwi! - syknęłam z obłędem w oczach. Kapelusznik przekręcił głowę.

-Fascynujące... tyle agresji w jednej śnieżnoskórej dziewczynie... - rzekł z zachwytem w głosie. Uderzyłam pięścią w metalowy blat, zaciskając zęby ze złości. Tylko parę centymetrów...

-Rusz się pomiocie klauna! Pogaduszki skończone, wracasz do celi! - warknął strażnik ściągając mnie ze stołu i odkuwając od metalowej ławy. Rzuciłam się na niego, ale byłam zbyt wolna. Wolty potoczyły się falą przez moje ciało. Zaśmiałam się, makabrycznym śmiechem chaosu i cierpienia. 

-No już, do kurwy nędzy, idź przed siebie, albo jak Boga kocham wpakuję ci kulkę między oczy wariatko! - ponaglił mnie strażnik brutalnie ciągnąc za włosy. Syknęłam. Pociągnął mnie za sobą w stronę wyjścia i poprowadził korytarzem pełnym wrzasków w kierunku celi. Szarpnęłam się w połowie drogi. Strażnik zaklął siarczyście.

-Anderson! Kiedy wróciłeś? Myślałem, że jeszcze jesteś z żoną na Hawajach! - wykrzyknął jeden ze strażników podchodząc do nas. Na mojej twarzy rozbłysnął upiorny uśmieszek, gdy tylko spostrzegłam batonika za paskiem brodatego mężczyzny.

-Wczoraj. Dzisiaj miało mnie nie być, ale Strange potrzebował ludzi, a ja muszę zapłacić za szkołę muzyczną młodej, więc nadgodziny mi krzywdy nie zrobią. - odparł. Brodaty mężczyzna uśmiechnął się.

-Co innego ta psycholka. Ta to ma kartotekę! - zaśmiał się. Przewróciłam oczami. Próbował zachować pozory zdrowia. Jego usta może się śmiały, ale jego oczy... jego oczy kłamały. Przeżarty powagą pozer...

-Ale to nie moja wina! - odezwałam się udając skruchę, tylko po to by odwrócić uwagę strażników, gdy powoli przesuwałam się w stronę brodacza. Obaj zarechotali. 

-Tak, oczywiście, wróżka zębuszka zamordowała tych wszystkich ludzi, nie ty! - odparł z mieszanką sarkazmu i szyderstwa w głosie brodaty mężczyzna. Jego chwila dekoncentracji mi w zupełności wystarczyła. Błyskawicznie owinęłam łańcuch wokół jego szyi i pociągnęłam mocno do tyłu nim Anderson zdążył zareagować. Chwyciłam batonika i z uśmiechem wpakowałam sobie do ust czekoladowy przysmak, w momencie gdy ciało martwego strażnika osunęło się na ziemię. 

-Co się tu kurwa...- zaczął ze strachem w oczach Anderson, ale nie dokończył wpatrując się zszokowanym wzrokiem w zasinioną szyję swojego towarzysza. Przenosząc wzrok z trupa na zabójcę w jego tęczówkach zabłysła zwierzęca wściekłość. Wyciągnął zza paska broń i bez zastanowienia wypalił. Kula trafiła w brzuch, dokładnie między organy. Nie miała zabić, miała zranić. Zacisnęłam zęby i z niemym krzykiem osunęłam się na zimną podłogę zaraz obok siniejącego trupa. Szkarłat począł przesiąkać przez pomarańcz, a ja wybuchłam niepohamowanym, okrutnym, monstrualnym śmiechem, którego echo rozchodziło się wśród wrzasków i płaczu więźniów. 

-Ty popieprzona psychopatko! Powinni cię zabić! - warknął mężczyzna sięgając po pałkę policyjną. Zamachnął się, a metal ostro uderzył o moje żebra. Zacisnęłam zęby przegryzając sobie język. Moje usta powoli napełniły się krwią. Jej smak zdawał się płonąć na moim poranionym języku. Jednak następne uderzenie trafiło prosto w potylicę, więc długo nie musiałam wytrzymywać tego błogiego bólu hipokryzji. Szybko zapadła ciemność.

***

         Słyszę pikanie. Coś, ktoś pika... pik... pik... pik... Ten nieznośny dźwięk brzęczy mi w uszach niczym stado os. Otwieram oczy, natrafiając na oślepiającą biel. Próbuję się podnieść, ale skórzane pasy na nadgarstkach i kostkach mi to, uniemożliwiają. Doskonale wiem gdzie się znalazłam. Skrzydło medyczne Arkham Asylum. To tutaj musieli opatrzeć tą mechaniczną panią doktor o głosie robota. Westchnęłam spoglądając na stopniowo opróżniającą się kroplówkę. Ciekawe co w niej było... Może środek usypiający? Ciekawe ile czasu już tu zmarnowałam... czas...czas...czas... Wszędzie on! Cholerny czasoholizm! Najgorsze uzależnienie gnijącej rasy ludzkiej. Szarpię się w uścisku bezsilności. Skórzane pasy nie puszczają. Zgrzytam zębami. Czuję jak mój obandażowany brzuch i żebra promienieją bólem. Zaśmiałam się pod nosem. No tak! Szaleńcy nie potrzebują środków przeciwbólowych... oni mają cierpieć... I gdzie ten moralny humanitaryzm? Prychnęłam. Hipokryzja tego obrzydliwego świata przeżartego powagą bawiła mnie coraz bardziej. Żałośni zarażeni...

-Witaj Lucy. - przerwał to irytujące pikanie aparatury medycznej, głos Strange'a, który nagle się przede mną zmaterializował. Przewróciłam oczami. Gdybym tylko miała nóż...

-To znowu ty? Możesz mnie razić prądem ile chcesz i tak niczego ci nie powiem. - odparłam lekko. Mężczyzna westchnął poprawiając swoje okularki. Ciekawe czy dałoby się je wbić w jego wątrobę? 

-Dlaczego zabiłaś tego strażnika? - zapytał. Rozciągnęłam usta w upiornym uśmieszku.

-Bo miał batonika. - odpowiedziałam bez wahania wzruszając ramionami. Na czole psychiatry pojawiły się zmarszczki.

-Zamordowałaś niewinnego człowieka dla batonika? Nie mogłaś o niego poprosić? - spytał z dziwnym spokojem i obojętnością w głosie. Na jego twarzy nie było żadnych emocji.

-Tak. Nie. Nie proszę. Odwal się teraz wreszcie. - odrzekłam lakonicznie z irytacją. Strange westchnął zapisując coś w tym swoim głupim notesiku. 

***

     -Masz pięć minut. - powiedział lodowatym tonem strażnik, po czym zatrzasnął drzwi. Cholerny czasoholik... Zdjęłam z siebie przepocony uniform i rzuciłam go w kąt. Postawiłam bose stopy na zimnych, zgniłozielonych kafelkach i ruszyłam w stronę jednego z nielicznych działających natrysków. Wokół ziały pustki. Nikogo tu nie było. Trzymali mnie na oddziale zamkniętym, więc nikogo tu nie wpuszczali. Cóż... wygląda na to, że by w Arkham dostać luksus samotnej kąpieli trzeba zamordować pół setki ludzi... Urocze wymagania... Zimny strumień wody przenikał aż do kości. Przymknęłam oczy, czując jak moje włosy nasiąkają lodowatą wodą, a włoski na ciele unoszą się próbując zachować w organizmie choć resztki ciepła. Wtem, w ciemnym pomieszczeniu rozległy się echem kroki. Momentalnie otworzyłam oczy, obracając się w stronę, z której pochodził dźwięk. Wśród zgniłej zieleni i przygaszonego światła przepalonych żarówek, stał kapelusznik wpatrując się we mnie. Dopiero teraz zrozumiałam czym było to co widziałam prócz błogiego szaleństwa w jego ciemnych oczach... obsesja... 

-Zero grzeczności! Mój tatuś zafundowałby ci kąpiel w kwasie za takie zachowanie! -wykrzyknęłam z oburzeniem celując w niego palcem. Ten jednak jakby zupełnie nie słysząc, jak w amoku podszedł do mnie.

-Taka...podobna...taka piękna... - wyszeptał, a w jego oczach skrzyło pożądanie. Zmarszczyłam brwi. Zaraz... czy on miał romans z własną siostrą? Odsunęłam się.

-Kim ty w ogóle jesteś co? - zapytałam zakładając się rękoma. Mężczyzna westchnął przeciągle wciąż się do mnie zbliżając. 

-Jervis Tetch kiedyś... ale wolę być Szalonym Kapelusznikiem.  - odparł, a ja uśmiechnęłam się.

-Ten z Alicji w Krainie Czarów? - zapytałam wesoło przypominając sobie osobliwą bajkę. 

-Och... Alicja... Alice... taka piękna... taka martwa... zupełnie jak ty...ty... -wyszeptał z nostalgią, po czym wplątał swoją dłoń w moje włosy ciągnąc mnie w swoją stronę. Syknęłam po czym kopnęłam go z pół obrotu. 

-Sam za chwilę będziesz martwy! - warknęłam, ale on nie dawał za wygraną chcąc się do mnie zbliżyć. Pieprzony Kapelusznik! Cholerna Alicja! Skrócić o głowę! - wydarł się jeden z głosów, a ja poszłam za jego rozkazem i rzuciłam się ze wściekłością na Tetcha. 

Skrócić o głowę! Skrócić o głowę! Skrócić o głowę! - wciąż wrzeszczałam, gdy strażnicy siłą ciągnęli mnie do celi jednocześnie odciągając od ledwie żywego Kapelusznika, który cały we krwi z postrzępionym kapeluszem wciąż wpatrywał się we mnie ze zwierzęcą rządzą. Skąd ta powaga Lucy? Skąd ta powaga Lucy? Skąd ta powaga Lucy? - wciąż szeptały głosy, a ja wrzeszczałam i wrzeszczałam...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro