Rozdział XXVII
* * *
Ciemnowłosy, wysoki chłopak zaparkował swój motocykl przed placówką, która napawała strachem samego diabła - Arkham Asylum. Krople deszczu spływały po jego kurtce, a z jego obsydianowych włosów kapała woda. Czarne niebo przecięła z grzmotem błyskawica. Światło zabójczego żywiołu na moment oświetliło pokrytą rdzą i zaschniętym szkarłatem żelazną bramę piekieł. Uzbrojeni po zęby strażnicy zmierzyli nieproszonego gościa demonicznymi spojrzeniami. Ten, jednak nic sobie nie robiąc z bezsłownego ostrzeżenia, ruszył prosto w otchłań krainy krwawego szaleństwa.
-Cofnij się. - wydał stanowczym głosem polecenie jeden ze stojących przed szatynem osiłków. Podobnie jak jego współpracownik był uzbrojony w karabin M4, dwa zapasowe magazynki, trzy glocki, pałkę policyjną i pięć różnego rodzaju noży. Chłopak przewrócił oczami.
-Bo co? Zastrzelisz mnie? - zapytał prowokacyjnie. Mężczyzna wycelował w środek jego czoła.
-Jeśli mnie do tego zmusisz. - odparł nie spuszczając młodego motocyklisty z muszki. Szatyn westchnął.
-Nie miałbyś najmniejszych szans. - odpowiedział rozbawiony chłopak, po czym dodał mając dość tych nudnych konwersacji. - Odwiedzam kogoś. Pomiń te rutynowe idiotyzmy i usuń się łaskawie z drogi.
-Obłąkany jesteś czy jak? Nikt nie wejdzie bez zgody naczelnika, a dziś nie ma żadnych odwiedzin. - odparł z irytacją w głosie strażnik podkreślając przedostatnie słowo. Chłopak westchnął po czym wyciągnął z kurtki zwitek banknotów i podał go strażnikowi.
-No proszę, a jednak są poruczniku Stephenson. - rzekł nastolatek doskonale wiedząc, że Stephenson należał do tej grupy, która nie pogardzi łapówką... zwłaszcza tak dużą.
-A jednak... - dodał porucznik przez zaciśnięte zęby, po czym schował pieniądze do kieszeni, skinął na swojego kolegę po fachu, po czym zwrócił się do chłopaka. - Na jakim oddziale jest ten ktoś na kogo tyle wydajesz?
-Zamkniętym. - odpowiedział szatyn, a strażnik otworzył szerzej oczy. Można było w nich dostrzec nieme zdziwienie, ale także i zimny, śliski strach.
Oddział zamknięty był najpilniej strzeżonym miejscem w kraju. Na najnowsze technologicznie zabezpieczenia, armię strażników i psychiatrów nie bojących się spojrzeć śmierci w oczy rocznie wydawano miliony dolarów... miliony Wayne'ów... miliony jego ojca... Stephenson prowadził chłopaka okrężną drogą dla niepoznaki, co chwila zerkając na niego podejrzliwie. Damian doskonale zdawał sobie sprawę, że zapewne go rozpoznał, jednak nie poruszył tego tematu, co jak najbardziej odpowiadało dziedzicowi fortuny. Był tu anonimowo i nie miał najmniejszego zamiaru rozpętać burzy krzykliwych nagłówków gazet. Życie w centrum uwagi niezmiernie go irytowało. Wielokrotnie miał ochotę uderzyć któregoś z tych wścibskich dziennikarze. Rządne sensacji sępy... Szatyn włożył dłonie do kieszeni, zniecierpliwionym krokiem podążając za swym domniemanym przewodnikiem. Gdy zeszli już do podziemi, krzyki szaleńców stały się głośniejsze. Atmosfera panującego tu niepokoju zdawała się przenikać aż do kości. Przerażenie pełzało po ścianach, a szaleństwo tańczyło z wielkim uśmiechem pośród cieni. Koszmary wydawały się tu ożywać, a potwory tkwiły w ciemnych celach wyciągając swe zakrwawione dłonie w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Chłód tego miejsca i dotkliwy zapach wybielacza zdawały się jedynie dopełniać upiorny klimat. Damian westchnął. Jakim cudem wylądowała właśnie tutaj? Jakim cudem mogła być jednym z więzionych tu potworów? Jakim cholernym cudem była dokładnie taka jak... on, zielonowłose monstrum, którego tak nienawidziła? Syn Batmana zacisnął dłonie w pięści. To nierealne... Jego umysł nie zgadzał się z tym co fundowała mu rzeczywistość... Popieprzona sadystka - tylko tak był w stanie ją określić. Podła, okrutna i pełna smętnej ironii...
-Kogo konkretnie szukasz? - odezwał się strażnik przystając w długim korytarzu pełnym ciasnych cel jednocześnie wyrywając Damiana z rozmyślań.
-Lucy Johnson. - odparł krótko wypranym z uczuć głosem chłopak, a mężczyzna spojrzał na niego jak na najgłupszego masochistę świata.
-Córki Jokera?! Cholernej Smile?! Kurwa, po jakiego grzyba chcesz odwiedzać tą porąbaną psychopatkę?! - ostro zareagował mężczyzna. Damian westchnął. To tyle jeśli chodzi o spokojną anonimowość i brak niepotrzebnej oceny z zewnątrz.
-Nie twój interes. Dostałeś kasę, to teraz zrób co ci każę bez zbędnych pytań, jasne? - odparł lodowatym niczym kra na północy tonem, a porucznik głośno przełknął ślinę.
-Tędy... i żeby nie było, że nie ostrzegałem. - rzucił mężczyzna obrażonym tonem i ruszył w kierunku celi, którą Damian niestety widział zbyt wiele razy... Celi Jokera...
-Masz dwadzieścia minut, potem Anders otworzy drzwi, a ty wyjdziesz i skręcisz w korytarz C ,gdzie będziesz na mnie grzecznie czekać przy schodach. Strange ma sesję, ale jak się skapnie, że bogaty dzieciak robi sobie wycieczki do oddziału zamkniętego obaj będziemy mieli przerąbane, jasne? - powiedział mężczyzna stanowczo, gdy tylko znaleźli się przed ostatnimi drzwiami zabezpieczającymi ich przed mrocznym korytarzem pełnym tym razem żywych strażników. Stephenson ustalił coś ze swoimi kumplami, po czym skinął na strażnika najbliżej drzwi z plakietką Anders na ramieniu. Ten natomiast otworzył drzwi celi i praktycznie wepchnął szatyna do środka ze słowami - Nie daj się zabić bogaty chłoptasiu.
Damian przewrócił oczami. Ci kretyni nie mieli pojęcia z kim mają do czynienia. Swoją ułomną perspektywą widzieli jedynie bogatego nastolatka, który nie wie jak pociągnąć za spust. Żałosna ignorancja. Gdyby tylko wiedzieli... Syn Batmana rozejrzał się po małym, ciemnym pomieszczeniu. W rogu siedziała skulona postać przerzucająca karty do gry z jednej do drugiej bladej dłoni. Jej twarz zakrywały jasne blond włosy poprzetykane licznymi pasmami obłąkanej zieleni. Na sobie miała pomarańczowy kombinezon więzienny. Była znacznie chudsza niż to zapamiętał... i bledsza. Ostatni raz widział ją, gdy zdarł jej maskę z twarzy... Nie wierzył w to, że kryje się za nią ona... Lucy nigdy nie była morderczynią... Była ofiarą poczynań swojego popieprzonego ojca. Robiłą co musiała by przetrwać. Rozumiał to. Nienawidziła więzów krwi, które łączyły ją z tym potworem... Prędzej by zginęła niż zrobiła coś po myśli Jokera... Dlaczego więc wszystko co o niej wiedział nagle okazało się kłamstwem? Dlaczego została seryjnym zabójcą biegającą na każde skinienie najbardziej znienawidzonej przez siebie osoby na świecie? Dlaczego podejrzenia jego ojca okazały się prawdą? Dlaczego....dlaczego....dlaczego... Umysł Damiana od czasu ujawnienia tożsamości Smile wciąż zadawał sobie to pytanie. W kółko i w kółko dręczył go tym, na co nie potrafił odpowiedzieć. Nie wierzył, że rok z Jokerem był w stanie ją tak zmienić. Że rok z tym monstrum był w stanie kompletnie wypaczyć jej umysł. Nie wierzył, że w ten rok była w stanie kompletnie stracić samą siebie i zwariować do reszty.
-Jesteś mokry. - wyrwał go z rozmyślań głos, który znał, a jednocześnie nie znał, pełen sadystycznego rozbawienia, którego tak nienawidził. Spojrzał na dziewczynę, która przypominała bardziej martwą niż żywą. Jej skóra była prawie w kolorze śniegu, jej oczy okalały ciemnofioletowe sińce, usta były popękane w kolorze niedojrzałej wiśni. W jej oczach iskrzył obłęd.
-Pada. - odparł krótko Damian, a blondynka przekrzywiła głowę niczym zdziwiony pies.
-Kap...kap...kap... - wydała z siebie imitację kropel deszczu, po czym błyskawicznie stanęła na nogi. Wzrok chłopaka spoczął na jej zabandażowanych dłoniach. Przebite batarangami wciąż się nie zagoiły... To takie dziwne, że zwracał uwagę na rany kogoś kogo sam okaleczył...
-Jesteś strasznie poważny... To okropne, że ta choroba się tak rozprzestrzenia... A ja tkwię tutaj nie mogąc nic na to poradzić! - wykrzyknęła ze złością. Damian zmarszczył brwi. O czym ona do jasnej cholery mówiła? Jaka choroba?
-Choroba? Chcesz powiedzieć, że zabijasz, bo według ciebie ludzie są chorzy? - zapytał nie rozumiejąc. Lucy prychnęła.
-Świat gnije. Nie da się go uratować. Ale nie sądzisz, że z uśmiechem na ustach umiera się znacznie lepiej? - odrzekła uśmiechając się szeroko. Uśmiech ten niepokojąco przypominał uśmiech jej ojca.
-To słowa twoje czy Jokera?
-A jaka to różnica! Mój tatuś jest wizjonerem. Jego idea jest cudowna. Już niedługo... Już niedługo... - odparła, a w jej oczach zabłysło szaleństwo. Co on jej zrobił?
-Lucy do cholery, czy ty siebie słyszysz?! Przecież ty go nienawidzisz! - syknął Damian mając dosyć całego tego bałaganu. Dziewczyna spojrzała na niego dziko, po czym rzuciła się na niego. Przeturlał się z nią i przygwoździł do ziemi. Wybuchła okropnym, mrożącym krew w żyłach śmiechem.
-Spójrz, spójrz... Jakie cudowne krwawe motyle. Patrz... jak rozkładają swoje piękne skrzydła pełne śnieżnobiałych uśmiechów... Lecą...lecą do mnie... - powiedziała jakby zupełnie tracąc kontakt z rzeczywistością, po czym spojrzała w oczy syna Batmana lekko je mrużąc i zapytała. - A kim ty w ogóle jesteś, co?
-Ty...ty nie wiesz? - spytał chłopak otwierając szerzej oczy. Lucy pokręciła głową, po czym korzystając z chwili zamroczenia Damiana, wbiła swoje paznokcie w jego nadgarstek i wykręciła go, jednocześnie przeskakując, niczym zwinny tancerz naokoło niego i podnosząc się bez trudu z ziemi. Jej dłonie w ułamku sekundy znalazły się na szyi dziedzica fortuny.
-Krwawe motyle... Krwawe motyle...uśmiechają się tysiącem jeden czarnych, smolistych ust... Uśmiechnij się... uśmiechnij... tak lepiej się umiera... -wyszeptała wesoło Lucy zaciskając dłonie wokół szyi oniemiałego Damiana. Ten jednak momentalnie trzeźwiejąc uderzył w jej podbródek i chwycił mocno za palce prawej, zimnej, bladej dłoni oplatającej ciasno jego szyję. W ułamku sekund uwolnił się z duszenia, po czym zaczerpnął głęboki wdech jednocześnie blokując nadchodzące uderzenie łokciem. Z wściekłością poczynającą wypełniać jego żyły uderzył nią o ścianę, gdy próbowała po raz kolejny go zabić. Opadła na ziemię z potwornym śmiechem. Z wielkim, makabrycznym uśmiechem na ustach, z których kącika spływała szkarłatna krew spojrzała na niego z wyraźnym rozbawieniem. Bawiło ją to... bawiło ją zabijanie...
-Lucy... co on ci zrobił? - wyszeptał Damian ocierając szkarłat spływający mu po policzku, wypływający ciurkiem z płytkiej rany w skroni. Jego nadgarstek przybrał złowróżbną fioletowo-zieloną barwę. Dziewczyna już podpierała się by wstać i na nowo zaatakować. Na jej twarzy lśnił uśmiech szaleńca. W jej oczach błyszczał obłęd. Jej wygląd przywodził na myśl śmierć. Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem. Jakim cudem to mogła być ona? Przełknął głośno ślinę. Była definitywnie szalona... Ale Harley Quinn...Harley Quinn z tego wyszła... - Harleen zerwała z tym wszystkim Lucy, ty też możesz. - rzekł stanowczo, a dziewczyna spojrzała na niego z mieszanką zdziwienia i niezrozumienia.
-Harleen? Kim...kim jest Harleen? - zapytała zbita z tropu. Damian oniemiał. Nie pamiętała własnej matki? Ona...ona... nie pamiętała... Czy ten psychopata wyczyścił jej pamięć?
-Nie pamiętasz?
-Wspomnienia są nieistotne. To one warunkują nasz rozum i zakuwają nas w łańcuchy moralności. Ja jestem wolna. - odpowiedziała z niepokojącym uśmiechem na ustach. Damian opadł na ziemię. Zniszczył ją... Ten popieprzony klaun ją zniszczył! Zabił jej rozum...
-Lucy do cholery! Harleen to twoja matka! Uwolniła się od tego szaleńca, którego nazywasz ojcem lata temu. - warknął z wściekłością syn Batmana. A córka Jokera przestała się uśmiechać. Przymknęła oczy, chwytając się za głowę i zaciskając zęby. Po chwili wybuchła histerycznym śmiechem, którego echo brzmiało upiornie. Damiana przeszedł zimny dreszcz.
-Skąd ta powaga Harley? Skąd ta powaga Harley? Skąd ta powaga Harley? - powtarzała wciąż i wciąż, kołysząc się w przód i w tył pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro